Antonina Doma�ska Przy kominku Wst�p Antonina Doma�ska, powie�ciopisarka i dzia�aczka pracuj�ca w organizacjach opiekuj�cych si� dzie�mi, urodzi�a si� w roku 1853 w Kamie�cu Podolskim, zmar�a w roku 1917 w Krakowie. Debiutowa�a w roku 1890 drobnymi utworami dla dzieci, a nast�pnie od 1909 roku zacz�a pisa� powie�ci historyczne, kt�re sta�y si� bardzo popularne w�r�d �wczesnych czytelnik�w dzieci�cych. G��boka znajomo�� epoki, oparta na sumiennych studiach historycznych, umiej�tno�� sugestywnego odtwarzania klimatu opisywanych czas�w, barwna, niekiedy wr�cz sensacyjna fabu�a, �ywe postaci i humor - to wielkie zalety pisarstwa Doma�skiej, dzi�ki kt�rym jej ksi��ki wznawiane s� do dzi�. Do najcz�ciej wydawanych powie�ci nale�� "Paziowie kr�la Zygmunta" (1910), "Historia ��tej ci�emki" (1913) i "Krysia Bezimienna" (1914). Ksi��ka "Przy kominku" ukaza�a si� po raz pierwszy w roku 1911. Jest to zbi�r ba�ni osnutych na tradycyjnych motywach poda� ludowych. Czytelnicy, kt�rzy lubi� ba�nie, na pewno przeczytaj� j� z zainteresowaniem i du�� przyjemno�ci�. Zetkn� si� tu z nowymi, nie znanymi sobie w�tkami i b�d� mieli okazj� wzbogaci� swoje s�ownictwo, ba�nie bowiem napisane s� stylizowanym j�zykiem, na�laduj�cym mow� polskiej wsi z czas�w, kiedy w powszechnym u�yciu by�y jeszcze gwary. (Wies�awa Sk�ad) Gdy w �piewie ptaszk�w s�ysz� ludzk� mow�, gdy w kwiatach widz� zakl�te kr�lewny, we mgle korow�d rusa�ek powiewny, a w soplach lodu stroje brylantowe... Gdy zbrodnia smocze skrzyd�a rozpo�ciera, a z�o�� w osobie staje czarownika, z klatki z�ocistej rajski ptak umyka, a znad strumienia dziwotw�r wyziera... Powietrzem p�yn� niewidzialne grajki, a krasnoludki skacz� w takt muzyki, w skalnych szczelinach kryj� si� chochliki... Ludzie si� �miej�... bajki, bajki, bajki! Wy - ludzie mali, tego nie powiecie, bo wam nie dziwne, smoki, czarowniki, ptaki m�wi�ce i b��dne ogniki. Wy rzuca� urok najlepiej umiecie, wam ka�da chwila nowe stwarza cuda, wasz �wiat u�ud�, a �wiatem u�uda. Rycerz Taran Dawno ju� temu bardzo �y� w ubogiej wiosce nad Wis�� rybak stary. Mia� trzech syn�w; najstarszy wios�owa� tak zr�cznie, �e gdy si� pu�ci� w swej �odzi na rzek�, nie by�o na dziesi�� mil woko�o takiego, co by go prze�cign��. Przy tym zastawia� sid�a na ptaki tak jako� sprawnie, �e ile tylko zechcia�, tyle na�apa�. M�odszy syn �owi� wybornie ryby na w�dk�, przy czym gwizda� prze�licznie, a rybki, oczarowane muzyk�, procesjami si� gromadzi�y i nieledwie r�k� dawa�y si� chwyta�. Trzeci syn wcale nie by� uczony ani zr�czny, ani sprytny, za to si�� mia� olbrzymi� i prawd� pali� prosto z mostu, czy go o to proszono, czy nie. Ludzie za� dziwne maj� usposobienie... gdy im kto powie na przyk�ad: "Strasznie masz nos czerwony" albo: "A to z pani bajczarka!", albo: "Co prawda, to nie grzech, prochu wcale nie wynalaz�e�", to si� d�saj� i obra�aj�. Wi�c te� nie cierpieli wszyscy Jacusia i przezwali go "Taranem". Wyraz ten oznacza, jak wiadomo, narz�dzie ci�kie i grube, a s�u�y do rozbijania mur�w i �amania ska�. Ale Jacu� nic sobie z tego przezwiska nie robi�, owszem, nawet lepiej mu si� podoba�o by� Taranem, ni� Jacusiem. Pewnego dnia ojciec i dwaj starsi synowie poszli z sieci� na ryby. Jacu� ofiarowa� si� z pomoc�, a w my�li sobie powtarza�: "Musz� strasznie uwa�a�, bym czego nie sp�ata� i tatu� mnie zn�w nie �ajali. Ta sie� taka cieniutka i s�abiuchna niczym tiul, sama si� w r�kach roz�azi". A sie� by�a z grubego szpagatu, ino jego r�ce tak wszystko targa�y. Przebiera� tedy delikatnie palcami, �eby sieci nie popsu�, i trzymaj�c za jeden koniec zapuszcza� j� do wody, a bracia z ojcem we trzech trzymali drugi koniec. Jako� wcale nie�le si� uda�o, czuli, �e ryb musi by� pe�no, bo ledwie mogli uci�gn��. Widz�c Jacu�, �e im ci�ko, chcia� za nich si�� nad�o�y�, jak te� z lekka ino od swego ko�ca szarpn��, tak tamci sie� pu�cili, popadali na ziemi�, a ryby poucieka�y. - Nie �lijcie si�, tatusiu, na mnie - przeprasza� Jacu� pokornie - do takiej roboty trza s�abowitego cz�owieka; co ja temu winien, �em taki mocny. Gdy bracia wyrzekali na niezgrabiasza i zabierali pr�n� sie� do domu, pokaza�o si�, �e co� ci�kiego zaczepi�o si� na samym dnie. �aden nie m�g� wypl�ta� ani ud�wign��. - Chod� no ty, Walig�ro Taranie, zobacz, co tam takiego wisi. A Jacusiowi a� si� oczy zaiskrzy�y. Ledwie r�k� do sieci w�o�y�, bez �adnego trudu wyci�gn�� �w ci�ki przedmiot... By� to miecz ogromny, z b�yszcz�cej stali, bez �ladu rdzy, cho�, po wielko�ci i kszta�cie s�dz�c, bardzo by� stary i pewno setki lat w wodzie przele�a�. - Wiwat! - zawo�a� Jacu�. - Mam sobie mieczyk jak si� patrzy, teraz wal� w �wiat i zdob�d� kr�lestwo! �mign�� olbrzymi or� w g�r�, wykr�ci� nim m�y�ca i opar� ko�cem o ziemi�. Bracia chcieli mu wydrze� zdobycz z r�ki, ale we dw�ch nie byli w stanie d�wign�� miecza, wi�c dali spok�j. - Oj, g�upi, g�upi... - roze�mia� si� ojciec - kr�lestwo b�dzie zdobywa�! My�lisz, �e wystarczy miecz w r�ku, �eby kr�lem zosta�? Ale Jacu� nie da� sobie wyperswadowa�: "P�jd� i p�jd�, nie bro�cie mi". Na drugi dzie� zerwa� si� raniute�ko, po�egna� rodzic�w, braci i pow�drowa� w �wiat. Idzie, idzie, idzie, idzie, a� mu si� dziwno zdaje, �e ten �wiat taki ogromny. Co przejdzie jedn� rzek�, to za ma�� chwileczk� sk�dci� si� druga bierze. To zn�w g�ra przed nim wysoka, a� pod samo niebo; dalej�e Jacu� na g�r�, niech ju� raz b�dzie koniec. Gdzie tam... wylaz� na szczyt, a tu pola, rzeki, lasy i g�ry przed nim - pola, lasy, rzeki i g�ry za nim. C� to za robota znowu, nigdy ko�ca nie b�dzie, czy co takiego? I wali prosto przed siebie. Na pszenicy siedz� wr�ble i �wierkaj�: - Dziw, dziw, dziw... Jacu� idzie w �wiat, �wiat, �wiat! A wilga si� wy�miewa: - Fiju, fiju... weso�ej drogi! Kruki na drzewie przypatruj� mu si� z g�ry i krzycz�: - Aha, Taran! Aha, Taran! - Znacie mnie? Ano, to dzie� dobry wam! I poszed� znowu prosto przed siebie. - A to nudno, jak Boga kocham, na tym szerokim �wiecie... Gadaj� ludzie o smokach, o lwach, o tygrysach... gdzie tu jaki smok? Gdzie tygrys? �eby cho� nied�wied� si� nadarzy�, toby si� cz�owiek poboryka�, miecza spr�bowa�... Droga szeroka, g�adka, a� si� spa� chce. �ciemnia�o si� ju� dobrze, gdy Jacu� doszed� do jakiego� ogromnego lasu. Idzie, idzie, patrzy... �wiate�ko. Zbli�a si� po cichutku, ga��zki r�koma odgarnia, dech w sobie wstrzymuje, bo strasznie ciekawy, co by to by�o, a nie chce, �eby go spostrze�ono. Z trzech stron �ciany skalne, ognisko wielkie si� pali, przed nim czterech brodaczy strasznych, z no�ami, pa�kami... ani chybi rozb�jnicy. A w k�cie na ziemi le�y cz�owiek skr�powany i j�czy. - Dobrze nam si� uda�o, �e�my starego przy�apali - powiada jeden zb�jca - musi nas do zamku zaprowadzi� i da� swoich skarb�w cho� po�ow�. - Ej, chytry z niego czarownik - odpar� drugi - nic nie da, jeszcze nas got�w w jakie psy albo koty pozaklina�. - Albo to prawda? P�ki r�ce i nogi zwi�zane, p�ty nam nic nie zrobi. A nie zechce po dobroci, to mu sk�rk� nad ogniem przypieczemy, i koniec. - A niedoczekanie wasze, �otry bezecne! - krzykn�� Jacu� wskakuj�c do jaskini. - Zaraz mi puszczajcie wolno tego cz�owieka, bo... - Strasznie si� ciebie boimy, g�upi m�okosie! - wrzasn�� przyw�dca zb�jc�w. - Nas czterech, a ty� sam jeden! Krucho z tob�! I porwali si� wszyscy do broni. A Jacu� jak nie zakr�ci m�y�ca swoim mieczem olbrzymim, tak dwie g�owy od razu na ziemi le�a�y. Machn�� drugi raz, przeci�� trzeciego zb�ja na dwa kawa�y, a czwartego p�azem leku�ko po �bie smyrgn�� i zabi� na miejscu. Po czym rozci�� wi�zy staruszka i rzecze: - Id�cie teraz do domu spokojnie, ju� wam te pajace nic z�ego nie zrobi�; pok�adli si� na ziemi� jak trusie i �pi�. Stary czarodziej podzi�kowa� bardzo Jacusiowi i zaprosi� go do swego zamku. W jaskini le�a�a latarka, za�wieci� j� i poszli. Id�, id� pod g�r�, a tak stromo, jakby si� kto na �cian� drapa�. Ale jako� wyszli na wierzch. I znowu g�sty las, a w tym lesie ska�a g�adka niczym szk�o, a czarna jak w�giel. Czarodziej uderzy� trzy razy laseczk� w on� ska��, zagrzmia�o gdzie� w g��bi, rozsun�y si� g�azy i weszli w jaki� korytarz w�ski a d�ugi. Ska�a si� za nimi na powr�t zamkn�a, poszli prosto jak strzeli� i trafili do ogromnej sali, w kt�rej nie by�o okien, tylko z�ota kula wisia�a u pu�apu i od niej �wiat�o bi�o, a� oczy bola�y. Nagle szare, brudne �achmany opad�y z czarownika i ukaza� si� oczom Jacusia wysoki starzec, ze srebrzyst� po pas brod�, w sukni bia�ej, at�asowej, ca�ej usianej gwiazdami. Zaprowadzi� Jacusia do pi�knej komnaty z obiciem haftowanym w przer�ne osoby, drzewa i kwiaty. Na �rodku by� st� nakryty cieniusie�kim obrusem, w srebrnych naczyniach potrawy przewyborne, w krzyszta�owych karafkach wina wy�mienite, w z�otych koszykach owoce zamorskie, s�owem, jedzenie, jakiego Jacu� nie tylko nigdy nie kosztowa�, ale nawet w �yciu nie widzia�. Zanim si� ch�opiec napatrzy� i opami�ta�, czarodziej si� gdzie� podzia�. Zasiad� tedy Jacu� do sto�u, spo�y� doskona�� wieczerz�, popi� winem starym, zak�si� brzoskwini� i ananasem, przeci�gn�� si�, ziewn��, patrzy na �cian�, a� tu zegar wisi z�ocisty... wyskoczy�a z niego kuku�ka, zatrzepota�a skrzyde�kami i zakuka�a dwana�cie razy. Wi�c si� pr�dko rozebra� i poszed� spa�. A co za �o�e by�o wspania�e! Poduszki jedwabne, poszewki haftowane, ko�dra z�otolita, a nad g�ow� baldachim adamaszkowy! Spa�o si� te� to, smacznie spa�o, jak nigdy w �yciu. Rano s�o�ce zagl�da do okien, Jacu� nie chce wstawa�, obr�ci� si� do �ciany i �pi dalej. A� tu co� zaszumia�o mu nad g�ow�; nie m�g� si� wstrzyma� od ciekawo�ci, spojrza�, papuga zlatuje jakby od sufitu, k�ania mu si� nisko i rzecze: - Najni�sza s�uga pana dobrodzieja! Mam zaszczyt zawiadomi� Jego Wielmo�no��, �e mistrz Furibundus, najwi�kszy z mag�w ca�ego �wiata, �yczy sobie pom�...
Torentos.pl