Harris Charlaine - Martwy aż do zmroku.jar.rtf

(684 KB) Pobierz

 

CHARLAINE HARRIS

 

 

 

 

MARTWY AŻ DO ZMROKU

 

 

(Przełożyła: Ewa Wojtczak)

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Zysk i s-ka

2004

 


ROZDZIAŁ PIERWSZY

 

 

Od lat czekałam na zjawienie się wampirów w naszym miasteczku, gdy jeden z nich wszedł do baru.

Odkąd przed czterema laty wampiry wyszły z trumien (jak to wesoło ujmują), spodziewałam się, że któryś z nich prędzej czy później trafi do Bon Temps. Naszą małą mieścinę zamieszkiwali przedstawiciele wszystkich innych mniejszości... dlaczego zatem nie mieli tu żyć członkowie najświeższej, czyli prawnie uznani nieumarli? Do tej pory wszakże wiejska północ Luizjany najwyraźniej niezbyt kusiła wampiry. Choć z drugiej strony Nowy Orlean stanowił dla nich prawdziwe centrum... W końcu mieszkali w tym mieście bohaterowie powieści Anne Rice, nieprawdaż?

Z Bon Temps do Nowego Orleanu nie jedzie się długo i wszyscy goście naszego baru mawiają, że jeśli staniesz na rogu ulicy i rzucisz kamieniem, możesz przypadkiem trafić wampira. Chociaż... lepiej nie rzucać.

Niemniej jednak czekałam na mojego własnego nieumarłego.

Muszę wam powiedzieć, że nie umawiam się zbyt często z mężczyznami. Nie dlatego, że nie jestem ładna. Jestem. Mam blond włosy, niebieskie oczy, dwadzieścia pięć lat, długie nogi, spory biust i talię jak u osy. Wyglądam nieźle w letnim stroju kelnerki, który wybrał dla nas szef, Sam Merlotte: czarne szorty, biały podkoszulek, białe skarpetki, czarne najki.

Cierpię jednak z powodu pewnego... upośledzenia. Tak w każdym razie staram się nazywać swoje dziwactwo czy dar.

Klienci baru z kolei twierdzą po prostu, że jestem trochę stuknięta.

Jakkolwiek ująć moje problemy, rezultat jest identyczny - prawie nigdy nie chodzę na randki. Z tego też względu ogromne znaczenie mają dla mnie najmniejsze nawet przyjemności.

A on usiadł przy jednym z moich stolików... to znaczy wampir.

Natychmiast wiedziałam, kim jest. Zdziwiło mnie, że nikt inny się nie odwrócił i nie zagapił na niego. Nie rozpoznali go! Ja zaś raz tylko zerknęłam na tę bladą skórę i już wiedziałam, że to wampir.

Miałam ochotę tańczyć z radości i faktycznie wesoło zakręciłam się wokół własnej osi przy barze. Mój szef i właściciel baru „U Merlotte’a”, Sam, podniósł wzrok znad drinka, który mieszał, i posłał mi krótki uśmiech. Chwyciłam swoją tacę i notesik, po czym podeszłam do stolika wampira. Miałam nadzieję, że jeszcze nie zlizałam sobie szminki z ust, a mój koński ogon ciągle wygląda porządnie. Byłam trochę spięta, lecz czułam, że wargi rozciąga mi lekki uśmieszek.

Wampir wyglądał na zatopionego w myślach, toteż mogłam mu się dobrze przyjrzeć, zanim mnie zauważy. Oceniłam, że mierzy nieco powyżej metra osiemdziesięciu. Miał gęste, zaczesane gładko w tył i opadające na kołnierz kasztanowe włosy, a jego długie baczki wydawały się interesująco staromodne. Oczywiście był blady, no przecież był martwy... jeśli wierzyć starym opowieściom. Chociaż zgodnie z zasadami politycznej poprawności, które również wampiry publicznie respektowały, ten facet był jedynie ofiarą wirusa - z jego powodu pozostawał pozornie martwy przez kilka dni, a od czasu zarażenia reagował alergicznie na światło słoneczne, srebro i czosnek. Szczegóły tej teorii zmieniały się zresztą zależnie od gazety codziennej, w której pojawiał się artykuł na ten temat. A obecnie wszystkie dzienniki pełne były tekstów o wampirach.

Tak czy owak, „mój wampir” wargi miał śliczne, ostro wykrojone, ciemne brwi zaś wygięte w łuk. Jego nos przypomniał mi pewną bizantyjską mozaikę przedstawiającą jakiegoś księcia. Gdy nieumarły w końcu na mnie spojrzał, dostrzegłam, że tęczówki ma jeszcze ciemniejsze niż włosy, a białka niewiarygodnie wprost białe.

- Co mogę panu przynieść? - spytałam, niewysłowienie szczęśliwa.

Uniósł brwi.

- Macie syntetyczną krew w butelkach? - spytał.

- Niestety nie, przykro mi! Sam złożył niedawno zamówienie, ale pewnie dostarczą dopiero w przyszłym tygodniu.

- W takim razie poproszę czerwone wino - powiedział głosem tak chłodnym i jasnym jak strumień płynący po gładkich kamieniach. Głośno się roześmiałam. Sytuacja była niemal zbyt doskonała.

- Niech się pan nie przejmuje małą Sookie, dziewczyna jest niestety trochę stuknięta - z ławy przy ścianie dotarł do mnie znajomy głos.

Natychmiast uszła ze mnie cała radość, mimo iż na wargach nadal czułam uprzejmy uśmiech. Zaciekawiony wampir gapił się na mnie, obserwując, jak szczęście znika z mojej twarzy.

- Zaraz przyniosę pańskie wino - rzuciłam i odeszłam szybko, nawet nie zerknąwszy na zadowoloną gębę Macka Rattraya. Mack przychodził tu prawie każdej nocy wraz z żoną Denise. Nazwałam ich Szczurzą Parką.

Odkąd przeprowadzili się do wynajętej przyczepy przy Four Tracks Corner, z całych sił starali się mnie przygnębić. Miałam nadzieję, że wyniosą się z Bon Temps równie szybko, jak się tu zjawili.

Gdy po raz pierwszy weszli do „Merlotte’a”, zachowałam się bardzo nieuprzejmie i podsłuchałam ich myśli. Wiem, że to paskudne posunięcie. Czasem wszakże nudzę się jak wszyscy, więc chociaż przez większość czasu blokuję napływ wręcz wpychających się do mojej głowy myśli innych osób, zdarza mi się ulec pokusie. Wiedziałam zatem o Rattrayach kilka rzeczy, których może nikt inny nie wiedział. Po pierwsze odkryłam, że siedzieli kiedyś w więzieniu, chociaż nie znałam powodów. Po drugie pojęłam, że Macka Rattraya naprawdę bawią własne paskudne myśli na temat ludzi przychodzących do naszego baru. A później znalazłam w myślach Denise, że dwa lata wcześniej porzuciła niemowlę, którego ojcem nie był Mack.

Poza tym Rattrayowie nie dawali napiwków!

Sam nalał kieliszek czerwonego wina stołowego, lecz zanim postawił je na mojej tacy, zerknął ku stolikowi, przy którym siedział wampir.

Kiedy ponownie spojrzał na mnie, uprzytomniłam sobie, że również wie, kim jest nasz klient. Mój szef ma oczy błękitne niczym Paul Newman, moje natomiast są zamglone i szaroniebieskie. Sam jest także blondynem, ale jego mocne, gęste włosy mają odcień niemal gorącego, czerwonego złota. Zawsze jest trochę opalony i chociaż w ubraniu prezentuje się szczupło, widziałam go bez koszuli (gdy rozładowywał ciężarówkę), toteż wiem, że tułów ma całkiem muskularny. Nigdy nie słucham jego myśli, jest przecież moim pracodawcą. Wcześniej musiałam odejść z kilku miejsc, ponieważ odkryłam na temat moich szefów pewne szczegóły, których znać nie chciałam.

Teraz jednak Sam nic nie powiedział, tylko dał mi wino dla wampira. Sprawdziłam, czy kieliszek jest czysty i lśniący, po czym wróciłam do stolika mojego klienta.

- Proszę, oto pańskie wino - oświadczyłam z przesadną grzecznością i ostrożnie postawiłam kieliszek na stole dokładnie przed nieumarłym. Wampir spojrzał na mnie ponownie, a ja skorzystałam z okazji i zatonęłam w jego przepięknych oczach. - Na zdrowie - dodałam z dumą.

- Hej, Sookie! - wrzasnął za moimi plecami Mack Rattray. - Przynieś nam tu zaraz następny dzban piwa!

Westchnęłam i obróciłam się, by zabrać pusty dzban ze stolika Szczurów. Zauważyłam, że Denise prezentuje się dzisiejszego wieczoru doskonale w krótkim podkoszulku i szortach. Szopę brązowych włosów uczesała w modny nieład. Denise nie była właściwie ładna, lecz tak krzykliwa i pewna siebie, że rozmówca odkrywał jej braki dopiero po dłuższej chwili.

Sekundę później spostrzegłam ku swojej konsternacji, że Rattrayowie przysiedli się do stolika wampira. Gawędzili z nim. Wampir nie mówił zbyt wiele, lecz najwyraźniej nie zamierzał też wstać i odejść.

- Popatrz na to! - rzuciłam z oburzeniem do Arlene, drugiej kelnerki. Arlene jest rudowłosa, piegowata i dziesięć lat ode mnie starsza. Cztery razy już wychodziła za mąż, ma dwoje dzieci i od czasu do czasu odnoszę wrażenie, że mnie uważa za swoją trzecią latorośl.

- Nowy facet, co? - spytała bez większego zainteresowania. Arlene spotyka się aktualnie z Rene Lenierem i chociaż mnie nie wydaje się on atrakcyjny, moja przyjaciółka wygląda na dość zadowoloną. O ile się nie mylę, Rene był wcześniej jej drugim mężem.

- Och, to wampir - odparłam, ponieważ musiałam się z kimś podzielić moim zachwytem.

- Naprawdę? Wampir u nas? No cóż, pomyślmy - oznajmiła z lekkim uśmiechem sugerującym, że zdaje sobie sprawę z przepełniającej mnie radości. - Nie jest chyba jednak zbyt bystry, kochana, skoro zadaje się ze Szczurami. Z drugiej strony Denise nieźle się przed nim popisuje.

Odkryłam, że Arlene ma rację. Arlene jest o wiele lepsza niż ja, jeśli chodzi o ocenę spraw męsko-damskich, jest przecież ode mnie znacznie bardziej doświadczona.

Wampir był głodny. Zawsze słyszałam, że wynaleziona przez Japończyków syntetyczna krew wystarcza nieumarłym za pożywienie, w rzeczywistości wszakże nie zaspokajała ich głodu i dlatego nadal zdarzały się czasem „nieszczęśliwe wypadki” (jest to wampirzy eufemizm na określenie krwawych zabójstw dokonywanych na ludziach). A Denise Rattray gładziła sobie gardło, poruszała głową, kręciła szyją... Co za suka!

Do baru wszedł nagle mój brat, Jason, zbliżył się powoli, po czym mnie uściskał. Jason wie, że kobiety lubią facetów, którzy są dobrzy dla członków swoich rodzin i uprzejmi dla osób w jakiś sposób upośledzonych, więc ściskając mnie, zyskuje podwójne punkty. Nie, żeby musiał się przesadnie starać o popularność u płci przeciwnej. Wystarczy, że jest sobą, szczególnie że przystojniak z niego. Na pewno potrafi być również złośliwy, większość kobiet jednak wyraźnie tego nie zauważa.

- Hej, siostrzyczko, jak się miewa babcia?

- Bez zmian, czyli w porządku. Wpadnij do nas, to zobaczysz.

- Wlecę. Która dziś przyszła solo?

- Och, sam poszukaj. - Gdy Jason zaczął się rozglądać, dostrzegłam tu i ówdzie pospieszne ruchy kobiecych rąk poprawiających włosy, bluzki, malujących wargi...

- O rany. Widzę DeeAnne. Jest wolna?

- Przyszła z kierowcą ciężarówki z Hammond. Facet poszedł do toalety. Uważaj na niego.

Brat uśmiechnął się do mnie, a ja się zdumiałam, że inne kobiety nie dostrzegają samolubności tego uśmiechu. Gdy Jason wszedł do baru, nawet Arlene wygładziła koszulę, a jako osóbka czterokrotnie zamężna powinna nieco lepiej szacować mężczyzn. Inna kelnerka, z którą pracowałam, Dawn, odrzuciła w tym momencie włosy i wyprostowała plecy, prezentując sterczące cycki. Jason uprzejmie jej pomachał, ona zaś posłała mu pozornie drwiący uśmieszek. Już jakiś czas temu zerwała z Jasonem, lecz Dawn nadal pragnie, by mój brat ją dostrzegał.

Byłam naprawdę zajęta - w sobotni wieczór do „Merlotte’a” wpadali choć na chwilę niemal wszyscy mieszkańcy miasteczka - na moment straciłam więc z oczu mojego wampira. Kiedy w końcu znalazłam wolną chwilę i postanowiłam sprawdzić, co u niego, okazało się, że nadal rozmawia z Denise. Mack patrzył na niego z tak chciwą miną, że aż się zaniepokoiłam.

Podeszłam bliżej do ich stolika i zagapiłam się na Macka. Po chwili otworzyłam swój umysł na jego myśli i go „podsłuchałam”.

Odkryłam, że Mack i Denise trafili do więzienia za „osuszanie” wampirów!

Okropnie się zdenerwowałam, niemniej jednak automatycznie zaniosłam dzban piwa i kufle do stolika, przy którym siedziały cztery hałaśliwe osoby.

Wampirza krew podobno chwilowo łagodzi symptomy niektórych chorób i zwiększa potencję seksualną (takie skrzyżowanie prednizonu i viagry), toteż istniał ogromny czarny rynek i wielkie zapotrzebowanie na prawdziwą, nie rozcieńczaną wampirzą krew. A gdzie jest popyt, tam są i dostawcy. I właśnie się dowiedziałam, że do tych dostawców należy wstrętna Szczurza Parka. Wciągali w pułapkę wampiry i osuszali ich ciała z krwi, którą później sprzedawali w małych fiolkach, po dwieście dolarów każda. Było to najbardziej poszukiwane lekarstwo od przynajmniej dwóch lat. Niejeden klient wprawdzie oszalał po wypiciu czystej wampirzej krwi, czarnemu rynkowi bynajmniej coś takiego wszakże nie zaszkodziło.

Pozbawiony krwi wampir zazwyczaj nie egzystuje długo. Morderczy osuszacze zostawiali nieszczęsnych nieumarłych związanych, najczęściej po prostu porzucając ich ciała na dworze. Wschodzące słońce kończyło udrękę biednych istot. Od czasu do czasu czytało się o zemście wampira, który zdołał się uwolnić i przeżyć. Wówczas osuszacze ginęli straszną śmiercią.

Nagle mój wampir się podniósł i ruszył wraz ze Szczurami ku drzwiom. Mack dostrzegł moje spojrzenie. Widziałam, że jawnie zaskoczył go wyraz mojej twarzy, a jednak Rattray odwrócił się, zbywając mnie wzruszeniem ramion - gestem zarezerwowanym dla wszystkich wokół.

Jego reakcja mnie rozwścieczyła. Naprawdę mnie rozwścieczyła!

Zastanawiałam się, co robić, lecz podczas gdy ja zmagałam się z sobą, cała trójka znalazła się już na dworze. Czy wampir uwierzyłby mi, jeślibym za nim pobiegła i powiedziała mu, co wiem? Przecież prawie nikt nie wierzył w moje umiejętności. A ci, którzy przypadkiem w nie uwierzyli, reagowali na mnie nienawiścią i strachem. Nie cierpieli mnie za to, że potrafię odczytać ich sekretne myśli. Arlene błagała mnie kiedyś, bym „zerknęła” w umysł jej czwartego męża, który przyszedł po nią pewnym późnym wieczorem, podejrzewała bowiem, że mężczyzna zastanawia się, czy nie zostawić jej i dzieci. Nie zrobiłam tego jednak, ponieważ nie chciałam stracić jedynej przyjaciółki. Właściwie nawet Arlene nie potrafiła mnie poprosić wprost, gdyż musiałaby głośno przyznać, że posiadam ten dar, to przekleństwo... A pozostali w ogóle nie chcieli przyjmować owego faktu do wiadomości. Woleli uważać mnie za wariatkę. Zresztą, wcale tak bardzo się nie mylili, bo własne zdolności telepatyczne czasem przyprawiały mnie niemal o szaleństwo!

Z tego też względu teraz zawahałam się, zmieszałam, przestraszyłam i rozgniewałam równocześnie. W następnej sekundzie jednak poczułam, że po prostu muszę zadziałać. Dodatkowo sprowokowało mnie spojrzenie, które posłał mi Mack - sugerował nim, że zupełnie się dla niego nie liczę.

Przeszłam bar i dotarłam do Jasona, który podrywał DeeAnne. Tę dziewczynę powszechnie uznawano za łatwą. Kierowca ciężarówki z Hammond siedział po jej drugiej stronie i patrzył na nią spode łba.

- Jasonie - odezwałam się ostro. Mój brat odwrócił się w moją stronę i posłał mi piorunujące spojrzenie. - Słuchaj, czy łańcuch nadal leży na tyłach twojego pikapa?

- Nigdy nie opuszczam domu bez niego - odparł powoli, badawczo mi się przyglądając. Wyraźnie usiłował odgadnąć z mojej miny, czy mam kłopoty. - Będziesz walczyć, Sookie?

Odpowiedziałam uśmiechem. Przyszło mi to łatwo, gdyż w swojej pracy wiecznie się uśmiechałam.

- Mam nadzieję, że nie - odparłam pogodnie.

- Hej, a może potrzebujesz pomocy? - spytał.

Ostatecznie był moim bratem.

- Nie, dzięki - odrzekłam. Starałam się mówić spokojnym tonem. Odwróciłam się i podeszłam do Arlene. - Słuchaj - powiedziałam. - Muszę dziś trochę wcześniej wyjść. Przy moich stolikach niewiele się dzieje, możesz je za mnie obsłużyć? - Nie sądziłam, że kiedykolwiek poproszę o coś takiego Arlene, chociaż sama wielokrotnie ją zastępowałam. Arlene również zaoferowała mi pomoc. - Nie, nie, wszystko jest w najlepszym porządku - zapewniłam ją. - Wrócę, jeśli zdążę. A jeśli posprzątasz tu za mnie, ja sprzątnę twoją przyczepę.

Przyjaciółka z entuzjazmem pokiwała rudą grzywą.

Spojrzałam na Sama, potem wskazałam na drzwi dla personelu, na siebie i w końcu poruszając dwoma palcami, pokazałam, że wychodzę.

Mój szef kiwnął głową, choć nie wyglądał na zbytnio szczęśliwego.

Wyszłam tylnymi drzwiami. Próbowałam iść po żwirze jak najciszej.

Parking dla pracowników znajduje się na tyłach baru. Trzeba przejść przez drzwi prowadzące do magazynu. Na parkingu stał samochód kucharki oraz auta Arlene, Dawn i moje. Po prawej stronie, nieco na wschód, przed przyczepą Sama tkwił jego pikap.

Ze żwirowego parkingu dla personelu wyszłam na położony na zachód od baru, znacznie większy asfaltowy parking dla klientów. Polanę, na której stoi „Merlotte”, otacza las, a brzegi parkingu są głównie żwirowe. Sam dbał o dobre oświetlenie parkingu dla klientów; w surrealistycznym blasku wysokich latarni teren wyglądał dziwnie.

Dostrzegłam wgniecione sportowe czerwone auto Szczurzej Parki, wiedziałam zatem, że oboje są blisko.

W końcu znalazłam pikapa Jasona. Samochód jest czarny, po bokach przyozdobiony charakterystycznymi zawijasami w kolorach niebieskawozielonym i różowym. Tak, tak, mój brat uwielbia być dostrzegany. Wciągnęłam się przez tylną klapę i dobry moment grzebałam w części towarowej, szukając łańcucha złożonego z grubych, długich ogniw, który Jason woził na wypadek problemów. W końcu znalazłam łańcuch i zwinęłam go. Idąc, niosłam przyciśnięty do ciała, dzięki czemu nie brzęczał.

Zastanowiłam się przez chwilę. Jedyne jako tako odosobnione miejsce, do którego Rattrayowie mogliby zaciągnąć wampira, mieściło się na końcu parkingu, tam gdzie gałęzie drzew zwisały nisko nad samochodami. Skradałam się więc w tamtym kierunku, usiłując poruszać się szybko i cicho.

Co kilka sekund zatrzymywałam się i nadsłuchiwałam. Wkrótce dotarł do mnie jęk i ściszone głosy. Przecisnęłam się między samochodami i zobaczyłam wszystkich troje dokładnie tam, gdzie się ich spodziewałam. Wampir leżał na ziemi na plecach, twarz miał wykrzywioną z powodu straszliwego bólu, a błyszczący łańcuch więził jego przeguby i kostki. Srebro! Dwie małe fiolki z krwią leżały już na ziemi, u stóp Denise. Dostrzegłam, że Rattrayowa mocuje do igły nową probówkę próżniową. Opaska uciskowa wbijała się wampirowi okrutnie w ramię nad łokciem.

Osuszacze stali odwróceni do mnie plecami, wampir zaś jeszcze mnie nie dostrzegł. Poluźniłam zwinięty łańcuch, toteż prawie metr wisiał teraz swobodnie. „Kogo zaatakować najpierw?” - zastanowiłam się. Oboje Rattrayowie byli mali, ale niebezpieczni.

Przypomniałam sobie pogardliwe spojrzenie wychodzącego Macka i fakt, że nigdy nie dał mi napiwku. Tak, Mack będzie pierwszy.

Nigdy wcześniej tak naprawdę z nikim się nie biłam i odkryłam obecnie, że cieszę się spodziewaną walką.

Wyskoczyłam zza czyjegoś pikapa, rozhuśtałam łańcuch i przejechałam nim po grzbiecie klęczącego obok ofiary Macka. Mężczyzna wrzasnął i zerwał się na równe nogi. Denise łypnęła na nas złowrogo, po czym zabrała się za zatykanie trzeciej fiolki. Mack sięgnął do buta, a gdy podniósł rękę, coś w niej lśniło. Przełknęłam ślinę. Mack miał nóż.

- No, no, no - mruknęłam i posłałam mu uśmieszek.

- Ty stuknięta suko! - wrzasnął. Sądząc z jego tonu, również znajdował przyjemność w naszej potyczce. Byłam zbyt przejęta, by zablokować napływ jego myśli toteż świetnie wiedziałam, co zamierza mi zrobić i fakt ten naprawdę mnie rozzłościł. Ruszyłam ku przeciwnikowi, pragnąc zranić go jak najmocniej. Niestety, Mack był przygotowany i skoczył do przodu z nożem, gdy ja jeszcze wprawiałam łańcuch w ruch. Nóż na szczęście chybił, ledwie muskając moje ramię. Szarpnęłam łańcuchem, który niczym czuła kochanka otoczył chudą szyję Rattraya. Triumfalny krzyk mężczyzny prędko zamienił się w gulgotanie. Mack upuścił nóż i zacisnął obie ręce na ogniwach łańcucha. Tracąc powietrze, upadł kolanami na betonowy chodnik, wyszarpując mi przy okazji łańcuch z dłoni.

Cóż, straciłam więc łańcuch Jasona. Błyskawicznie schyliłam się jednak i sięgnęłam po nóż Rattraya, udając, że wiem, jak należy go użyć. Tymczasem ruszyła ku mnie Denise. W światłach i cieniach parkingu przypominała rozczochraną wiedźmę.

Widząc w moim ręku nóż męża, zatrzymała się w pół kroku. Klęła i pomstowała, wykrzykując straszne rzeczy. Czekałam, aż się zmęczy, po czym syknęłam.

- Wynocha. Ale to już!

Kobieta z nienawiścią wpatrzyła się w moją twarz. Spróbowała zagarnąć fiolki z krwią, ale warknęłam, każąc jej je zostawić. Pociągnęła zatem Macka do pionu. Mężczyzna nadal się dusił, gulgotał i trzymał za łańcuch. Denise niezdarnie zaciągnęła go do ich samochodu, po czym wepchnęła na siedzenie pasażera. Wyszarpnęła z kieszeni kluczyki i osunęła się za kierownicę.

Odgłos uruchamianego silnika uprzytomnił mi nagle, że Szczury mają teraz inną broń. Szybciej niż kiedykolwiek w życiu nachyliłam się i szepnęłam wampirowi do ucha:

- Wstawaj! - Złapałam go pod ramiona i z całych sił szarpnęłam w górę. Nieszczęśnik zrozumiał mnie, napiął mięśnie nóg i pozwolił się ciągnąć. Gdy z rykiem nadjechał ku nam czerwony samochód, znaleźliśmy się już w rzędzie pierwszych drzew. Denise chybiła o niecały metr, musiała bowiem zboczyć, by nie wjechać w sosnę. Później usłyszałam, że głośny warkot silnika auta Szczurów cichnie w oddali. - Och, świetnie - sapnęłam, po czym klęknęłam obok wampira, ponieważ ugięły się pode mną kolana. Przez chwilę oddychałam ciężko i zbierałam siły. Wampir poruszył się lekko. Przypatrzyłam mu się uważnie. Ku swojemu przerażeniu dostrzegłam smugi dymu wznoszące się z jego przegubów, w miejscach, gdzie dotykało ich srebro. - Och, mój biedaku - jęknęłam. Wściekałam się na siebie, że nie zatroszczyłam się o niego natychmiast. Nadal próbując złapać oddech, zaczęłam rozwijać cienkie paski srebra, które wydawały się stanowić części jednego bardzo długiego łańcucha. - Biedne maleństwo - szeptałam, wcale wówczas nie myśląc, jak absurdalnie brzmią te słowa. Mam zwinne palce, dość prędko więc uwolniłam nadgarstki nieszczęśnika.

Zadałam sobie pytanie, w jaki sposób Szczurom udało się tak łatwo go podejść. Wyobrażając sobie tę scenkę, poczułam na policzkach rumieniec.

Wampir otoczył sobie ramionami pierś, ja zaś zabrałam się za uwalnianie ze srebra jego kostek. Nogi nieumarłego wyglądały lepiej, gdyż Rattrayowie nie owinęli gołego ciała, lecz nogawki dżinsów.

- Przepraszam, że zjawiłam się tak późno - oznajmiłam ze szczerym smutkiem w głosie. - Poczujesz się lepiej za minutkę, prawda? ...Chcesz, żebym odeszła?

- Nie. - Poczułam się mile połechtana, w tym momencie jednak dodał: - Mogą powrócić, a ja jeszcze nie mam siły walczyć. - Jego chłodny głos był nieco chropawy, lecz nie byłam pewna, czy słyszę w nim rzeczywiście sapanie.

Zrobiłam kwaśną minę, a kiedy wampir odzyskiwał siły, zaczęłam się bacznie rozglądać. Usiadłam plecami do niego, dając mu nieco prywatności. Wiem, jak nieprzyjemnie czuje się cierpiąca osoba, gdy ktoś się na nią gapi. Przykucnęłam na chodniku i obserwowałam parking. Kilka samochodów odjechało, inne przyjechały, żaden wszakże nie dotarł do naszego końca przy lesie. Z ruchu powietrza wokół siebie wywnioskowałam nagle, że wampir usiadł prosto.

Nie odezwał się. Obróciłam głowę w lewo, by mu się przypatrzeć. Był bliżej mnie, niż sądziłam. Jego duże ciemne oczy wpijały się w moje. Kły schował, co mnie trochę rozczarowało.

- Dziękuję - powiedział drętwo.

Wcale więc nie przejął się faktem, że uratowała go kobieta. Typowy facet.

Skoro okazywał mi tak niewiele wdzięczności, uznałam, że też mogę się zachować nieuprzejmie i postanowiłam podsłuchać jego myśli.

Otworzyłam całkowicie umysł... i nie usłyszałam... nic.

- Och - powiedziałam, słysząc we własnym głosie szok. - Nie słyszę cię - dodałam bezwiednie, zupełnie nad sobą nie panując.

- Dziękuję! - powtórzył wampir głośniej, poruszając przesadnie wargami.

- Nie, nie o to mi chodzi... Słyszę, co mówisz, tyle że... - I w tym momencie z podniecenia zrobiłam coś, czego normalnie nigdy bym nie zrobiła, ponieważ takie posunięcie było bezczelne i zbyt osobiste, a poza tym ujawniało fakt mojego „upośledzenia”...A jednak odwróciłam się do wampira, położyłam ręce po obu bokach jego białej twarzy i przypatrzyłam mu się uważnie. Skupiłam całą swoją energię. I nic! Czułam się, jakbym dotąd przez cały czas musiała słuchać radia, równocześnie wielu stacji, których nawet nie trzeba było wybierać... A teraz nastawiam odbiornik na pewną długość fali i... nieoczekiwanie nie słyszę nic.

Było mi jak w niebie.

Oczy wampira przez moment rozszerzały się i ciemniały, on sam wszakże zachował całkowite milczenie.

- Och, przepraszam cię - bąknęłam straszliwie zakłopotana. Oderwałam ręce od jego twarzy i zapatrzyłam się na parking. Zaczęłam coś paplać o Maćku i Denise, cały czas myśląc, jak cudownie byłoby mieć towarzysza, którego nie mogę usłyszeć, póki nie zdecyduje się odezwać na głos. Jakież piękne było jego milczenie. - ...Więc uznałam - ciągnęłam - że lepiej wyjdę i zobaczę, czy dobrze się miewasz - podsumowałam, nie pamiętając, co mu wcześniej mówiłam.

- Przyszłaś tu mnie uratować. Postąpiłaś bardzo odważnie - oświadczył głosem tak uwodzicielskim, że DeeAnne na moim miejscu wyskoczyłaby chyba ze swoich czerwonych nylonowych majtek.

- Przestań - mruknęłam zgryźliwym tonem. Odniosłam wrażenie, że z łomotem runęłam na ziemię z chmur.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin