Hines_Jim_C._-_Goblin_01_-_Zadanie_goblina.rtf

(989 KB) Pobierz

 

JIM C. HINES

ZADANIE GOBLINA

przełożyła
Dominika Schimscheiner

GTW

fabryka słów

Lublin 2008


Może ich być więcej. Mogą mieć po swej

stronie magię i miecz. Ale my jesteśmy goblinami!

Jesteśmy twardzi, jesteśmy perfidni, jesteśmy lepsi

od tej garstki tak zwanych bohaterów. Niektórzy

z nas zginą, ale dla ocalałych będzie to zwycięstwo,

które na zawsze przetrwa w gobliniej pamięci.

 

Kapitan goblinów (imię nieznane), na krótko

przed śmiercią od wielu ran zadanych w plecy


Rozdział pierwszy

Syfny dyżur

Jig nienawidził syfnych dyżurów. Nie samej pracy, jaka się z tym wiązała. Lubił metaliczny zapach groty destylacyjnej, gdzie na tacach suszyły się okrawki z muchomorów i odstana przez tydzień krew.

Nie, nigdy nie narzekał na szorowanie kotłów czy łączenie tych farfocli z wrzącym tłuszczem, pajęczynami oraz ciemnozielonym wywarem o zapachu gnijących roślin. Lubił, jak grudkowata breja, którą z wysiłkiem mieszał w wielkim kotle, zamienia się w gładką, galaretowatą maź.

Obchód z zawieszonym niewygodnie na ramieniu garnkiem, z którego czerpało się pecyny wolnopalnej substancji, także nie budził w nim niechęci. Owszem, wystarczyłaby chwila nieuwagi, żeby syfia kapnęła mu na skórę. Nawet niezapalona, natychmiast zostawiała bąble. Gdy płonęła, żółtozielony ogień był niemal nie do ugaszenia, dlatego właśnie używano jej do oświetlania siedziby. Ale Jig był ostrożny, więc w przeciwieństwie do większości syfników, do tej pory udało mu się zachować wszystkie palce w całości.

Jigowi niczego nie brakowałoby do szczęścia, gdyby nie fakt, że jako jedyny dorosły goblin nadal pełnił syfne dyżury. To robota dla dzieciaków! Goblin w wieku Jiga powinien już być wojownikiem. Jednak tych kilka patroli, w których brał udział, ugruntowało tylko jego reputację najbardziej niezgułowatego cherlaka w całym pokoleniu.

Poprawił zsuwający się z ramienia kabłąk. W goblinich jaskiniach znajdowało się czterdzieści sześć syfni. Były to wykute w ciemnoczerwonym obsydianie małe wnęki z zagłębieniem wielkości pięści w dnie. W tych właśnie nieckach umieszczano dwudniową porcję syfii. Jig zmrużył oczy, patrząc na czwartą z kolei syfnię, ostatnią w korytarzu wiodącym z destylatorni do głównej pieczary.

Dla Jiga płomień był tylko rozmytą plamą blasku. Widziałby go wyraźniej, przysuwając twarz i mrużąc oczy, ale nie miał ochoty za bardzo zbliżać wielkiego nosa do ognia. Trójkącik płomyka zachybotał poruszony jego oddechem. Zagłębienie w dnie było niemal puste. Poprzedni obchód musiał robić jakiś wałkoń, bo Jig musiał uzupełniać niemal każdą syfnię.

- Leniwe smarkacze - wymamrotał ze złością. Zanurzył metalową szpatułę w garnku, ostrożnie nabrał sporą porcję mazi i umieścił ją w dogasającej syfni. Podsycony ogień zasyczał, strzelając w górę. Jig otarł o krawędź niecki tyle syfii, ile się dało, a płonące resztki ugasił, wsadzając nabierak do wiszącego u pasa woreczka z piaskiem. Wkładanie żarzącej się szpatuły do garnka byłoby skrajną głupotą.

Po dodaniu paliwa do syfni w korytarzu, wszedł do pieczary głównej - wysokiej, okrągławej jaskini o obsydianowych ścianach. Gładką powierzchnię połyskliwej skały matowiła warstwa wieloletniego tłustego brudu. Choć syfia prawie nie kopciła, kilka wieków prawie niekopcenia mocno poczerniło sufit sadzą. Smród potu pięciu setek goblinów mieszał się z silnym aromatem potrawy gotowanej przez Golakę. Zapach bulgoczących w ogromnym kotle marynowanych muchomorów sprawił, że Jigowi napłynęła ślinka do ust.

Obchodził pomieszczenie, trzymając się blisko ścian. Im szybciej upora się z robotą, tym szybciej będzie mógł zjeść.

Ale inne gobliny nie zamierzały mu tego ułatwiać. Przy następnej w kolejności syfni skupiła się piątka czy szóstka zwalistych postaci śledzących bacznie jego poczynania. Jig zastrzygł szpiczastymi uszami. Znajdował się zbyt daleko, by rozpoznać twarze, ale słyszał rozbawione szepty. Porak i jego kumple. Uch, to będzie bolesne spotkanie.

Rozważył, czy nie zacząć sprawdzania syfni od drugiej strony. Dotarcie do miejsca, gdzie stała banda Poraka zajęłoby mu co najmniej godzinę - może do tego czasu znudziłoby im się czekanie i poszliby gdzie indziej?

- Na pewno. A Porak zrobi ze mnie honorowego kapitana swojego oddziału - mruknął Jig do siebie.

Jak znał życie, oni też okrążyliby grotę, idąc mu na spotkanie, a cokolwiek mieli w planach, będzie gorzej, jeśli zostaną zmuszeni włożyć w to więcej wysiłku.

Jig przygarbił się, zmierzając w stronę grupy. Zauważył, że większość z nich jeszcze je i z trudem zignorował burczenie w brzuchu. Na widok podchodzącego Jiga, Porak wyszczerzył się w niewróżącym niczego dobrego uśmiechu. Długie, zakrzywione kły zwalistego goblina sięgnęły niemal oczu, a wielkie uszy zadrgały z rozbawienia. Towarzysze Poraka zarżeli nieprzyjemnie. Nikt nie uczynił ruchu, by się odsunąć.

- Ach, kuzynek Jig. Co, znowu syfny dyżurek? - zagaił Porak. Poskrobał się szponiastym palcem po kartoflowatym nosie. - Kiedy wreszcie dorośniesz do prawdziwych obowiązków?

- Prawdziwych obowiązków? - Jig przezornie trzymał się poza zasięgiem bandy, gotów w każdej chwili odwołać się do wielowiekowej goblińskiej tradycji, czyli wziąć nogi za pas.

- Chwała, walka, rzeź. - Gobliny nadęły się niczym jaskiniowe jaszczurki podczas godów. Porak uśmiechnął się szeroko. Zły znak. - Pójdziesz z nami na patrol.

- Nie mogę. - Jig uniósł garnek z syfią. - Dopiero co zacząłem.

Porak zarechotał.

- Dyżur i tak musi poczekać, póki nie zrobią nowej porcji syfii. Niezanieczyszczonej.

Jig przyglądał się bacznie Porakowi, usiłując odgadnąć, co mógł oznaczać ten śmiech.

- Z tą jest wszystko w porządku - powiedział ostrożnie.

Ktoś chwycił go od tyłu. Jig pisnął, próbując się wykręcić, ale szpony wbiły mu się mocniej w ramiona. Jak mógł być tak głupi! Tak skoncentrował się na Poraku, że nie zwrócił uwagi, co robią pozostali.

- Co ty wyprawiasz?!

Porak wyjął zza pleców rękę, w której szamotał się trzymany za ogon czarny szczur.

- Patrzcie na nich - parsknął. - Nie wiadomo, kto jest bardziej przerażony, gryzoń czy gamoń.

Gobliny śmiały się, patrząc na oszalałego ze strachu zwierzaka, który wił się w próbach wyrwania z kleszczowego uścisku. Jig zmusił się do rozluźnienia mięśni. Chcieli, żeby miotał się jak ten szczur.

Porak postąpił bliżej.

- Chyba wiesz, że zanieczyszczona szczurzą sierścią syfia okropnie cuchnie podczas spalania. Szkoda, że jakiś cymbał nie dopilnował mazi, pozwalając, by wpadł do niej szczur.

Gryzoń walczył coraz zacieklej, wywołując kolejne salwy śmiechu. Uchwyt na ramionach Jiga rozluźnił się nieco. Jig błyskawicznym ruchem sięgnął po szpatułę i chlapnął mazią przez ramię. Skulił się, gdy kilka kropli opadło mu na skórę, parząc go dotkliwie. Ale goblin za jego plecami oberwał znacznie mocniej. Napastnik zawył, usiłując zetrzeć syfię.

Gdyby Jig był w lepszym nastroju, przypomniałby mu, że trąc twarz, rozmazuje substancję. Ale głośniejsze ryki oznaczały, że goblin sam się o tym przekonał.

Na widok podskakującego kumpla, pozostali rozrechotali się jeszcze bardziej. Jig rzucił okiem na boki, szukając możliwej drogi ucieczki, ale zanim udało mu się czmychnąć, Porak przyskoczył do niego i przytrzymał.

- Nie tak szybko, kuzynku. - Upuścił wijącego się szczura do garnka. - Za dwie godziny masz się stawić na służbie. I lepiej, żebym nie musiał cię szukać.

Szczur próbował dopłynąć do krawędzi kociołka. Do połowy zanurzony w mazi, skrzeczał przeraźliwie, gdy paląca substancja przeżerała mu futerko. Jig nie mógł mu już pomóc. Nawet gdyby wydostał oszalałego z bólu gryzonia z syfii, wystarczyłaby iskra, a miałby w rękach żywą pochodnię.

- Przykro mi. - Odłożył nabierak do garnka, chwytając swoją broń - stary nóż kuchenny z obluzowanym ostrzem. Marne narzędzie, ale wystarczyło, żeby skrócić męki zwierzątka.

Wytarł nóż dokładnie, tak aby nie pozostała na nim ani odrobina syfii, po czym wetknął go z powrotem do pochewki przy sznurkowym pasku.

Cóż, przynajmniej miał już z głowy syfny dyżur. A tego właśnie chciał, prawda? Teraz pójdzie na patrol. To niewątpliwy awans. Czemu więc się nie cieszy? Młode gobliny latami czekały na dzień, w którym będą mogły porzucić zapalanie syfni na rzecz służby w obronie gniazda przed przychodzącymi do tuneli śmiałkami.

A może właśnie dlatego już sama myśl o tym wywoływała w nim dreszcz lęku? Jeśli uparcie szukasz awanturników z powierzchni, prędzej czy później ich znajdujesz. A oni nigdy nie walczyli czysto. Mieli ze sobą magiczne miecze i pierścienie, czarodziejów i ich zaklęcia, a w drużynach zawsze byli potężni wojownicy, którzy siekali oddziały goblinie tak sprawnie, jak Golaka szczury na pikantne klopsiki.

To mu przypomniało, że ma na zbyciu jednego gryzonia. Ruszył w stronę kuchni.

Golaki nie było, ale jeden z jej pomocników krajał niezidentyfikowane zwierzę, które popełniło błąd, myszkując w tunelach. Jig rzucił pokrytego mazią szczura na najbliższy blat.

- Co ty wyprawiasz? Co to za oślizgły ochłap? Jig przybrał najniewinniejszą minę na jaką go było stać.

- Ktoś ukradł go z kuchni. - Wzruszył ramionami. - A potem przestraszył się, że wpadnie w kłopoty i kazał mi go tu podrzucić zanim się spostrzeżecie.

Goblin dźgnął widelcem upaprane mazią truchło.

- To syfia! Ten szczur nie nadaje się już do zjedzenia. - Zmarszczył brwi. - A tak swoją drogą, kto myszkował w kuchni?

Jig potrząsnął głową.

- Porak by mnie zabił, gdybym się wygadał. - Zakrył ręką usta, starając się zrobić wrażenie przygłupa. - Ups.

- Porak, tak? Już Golaka da mu nauczkę, jak się tylko dowie.

- Mogę już iść? - Jig wymknął się z kuchni, nie czekając na odpowiedź. Przechodząc przez pieczarę, uśmiechał się pod nosem. Mieszkańcy powierzchni mówili o gniewie bożym. Gobliny, jako że nie miały bogów, mówiły o gniewie kucharki.

- Gryzoń czy gamoń, zobaczymy - skwitował Jig z mściwą satysfakcją.

W drodze na spotkanie z Porakiem, Jig zatrzymał się koło wygódek.

Poczekał, aż nikt nie będzie patrzył, po czym ukląkł, podnosząc z ziemi czerwono nakrapianego pająka o rozmiarach gobliniej dłoni. Pająk wspiął mu się po ramieniu, uszczypnął w ucho, po czym usadowił się we włosach.

- Auć! - Jig roztarł ucho. - Głupi pająk.

Ciapek, rzeczony głupi pająk, zignorował obelgę. Pewnie miał za złe Jigowi, że ten zostawił go samego na cały dzień. Ale Jig nie zamierzał mieć wyrzutów sumienia. Biorąc pod uwagę, że Ciapek był pająkiem ognistym, zabieranie go na syfny dyżur nie byłoby rozsądne. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebował, taszcząc garnek z syfią, był pająk, który wyczuwając niebezpieczeństwo, rozgrzewał się i żarzył. Gdyby Ciapek był przy nim, gdy tamten goblin zaatakował od tyłu, wszyscy stanęliby w płomieniach.

Jig spotkał się z oddziałem u wyjścia z pieczary. Był najmniejszy z całej dwunastki, więc stojąc w grupie, starał się unikać przepychanek i przyjacielskich bijatyk.

- Ach, jesteś Jig - rozpromienił się Porak. - Dzisiaj Jig pójdzie z nami.

Jig starał się nie kulić za bardzo, gdy przez tłumek przeszła fala nieprzyjaznych rechotów. Wszystko będzie dobrze. Sprawdzi się. Da radę.

- Może wpierw coś przekąsimy? - zaproponował jeden z goblinów.

- Nie. - Uśmieszek Poraka znikł, a Jig przybrał kamienną minę, żeby ukryć rozbawienie. - Dzisiaj lepiej omijać kuchnię.

Ciekawe, czy ktokolwiek domyśla się, skąd to podbite oko Poraka. Oczywiście Jig nie zamierzał im tego wyjaśniać.

- Ruszamy - rzucił Porak, ucinając wszelkie protesty.

Pokonali długi tunel, docierając do starej szklanej statuy goblina, która znaczyła granice terytorium. Figura była prawdopodobnie tak stara, jak sama góra i żaden goblin nie wiedział, kto ją stworzył. Poza tym, żadnego goblina to nie interesowało. Dla nich równie dobrze mógłby tu stać zwykły głaz.

Przy posągu wartowały dwa wielkie gobliny - o ile chełpienie się ostatnimi erotycznymi podbojami można nazwać wartowaniem.

Jig zadrżał, wkraczając na neutralny teren. Nie mógł się opanować, miał tylko nadzieję, że nikt tego nie spostrzegł. Labirynt podzielili na terytoria mieszkańcy podziemi. Do goblinów należały tunele południowe. Większe, silniejsze hobgobliny zajęły leżącą dalej od wejścia sieć cieplejszych, zachodnich jaskiń. Za ich dominium znajdowało się zimne jezioro jaszczurników.

Jaszczurniki były najgroźniejszymi stworami w labiryncie i gobliny unikały ich w miarę możliwości. Ale gdy zapasy czasem się skurczyły, kucharka wysyłała oddział na łowy nad jezioro. W ten sposób widmo głodu oddalało się z dwóch przyczyn. Po pierwsze, choć może białookie stworzenia nie grzeszyły urodą, to były jadalne, a żarcie jest żarcie. A po drugie, ponieważ zwykle część myśliwych nadziewała się na trujące kolce jaszczurników, ubywało gąb do wykarmienia.

Na szczęście jaszczurniki nie mogły opuścić okolic jeziora, a dzięki kruchemu rozejmowi, hobgobliny trzymały się przeważnie z dala od terytorium goblinów.

Jig popatrzył na posąg. Przedstawiał on prawdziwego goblińskiego wojownika, takiego, co to musiał zabić co najmniej trzech ludzi, zanim rozwścieczony mag zrobił z niego mokrą zieloną plamę na ścianie. Uformowany z czarnego, miejscami ociosanego szkliwa, był niemal wielkości człowieka. Szpice kłów sięgały mu oczu, okrągły nos przypominał spory otoczak, a jedyne oko błyskało groźnie. Drugie zakrywała przepaska - według legendy, goblin ten stracił je w starciu z człowiekiem uzbrojonym w procę. Szeroko rozstawione uszy sterczały na baczność, jakby łowiąc najcichszy szmer. Pierwowzór był stuprocentowym goblinem, przy kimś takim nawet Porak wypadał blado.

Sam Jig ledwo sięgał figurze do ramienia. Jedyną bliznę - naderwane ucho - zdobył w bitwie z pobratymcem, który chciał dla zabawy wyrwać Ciapkowi odnóża. Nogi i ramiona Jiga przypominały raczej cienkie patyki, a wiecznie zmrużone krótkowzroczne oczy w niczym nie przypominały groźnego grymasu większości goblinów. Jakby tego było mało, miał piskliwy głos, a paznokcie u stóp porastał mu jakiś grzyb.

- Pochodnie - rzucił Porak.

- Idiotyzm - mamrotał pod nosem Jig, gdy jeden z członków oddziału rozdawał łuczywa. - A może jeden z nas będzie biegł przodem, ostrzegając napastników, że nadchodzimy? I nie zapomnijmy o śpiewie, w razie, gdyby byli ślepi.

Krzyknął, gdy pożółkłe szpony wpiły mu się w niebieskozielonkawą skórę ramienia. Ciapek rozgrzał się i schował za Jigowe ucho.

- Nie masz się czego bać, mały Jigu, bo najpierw wyślemy zwiadowcę, który upewni się, że mamy wolną drogę. - Tym razem Porak się nie uśmiechał. - To się nazywa taktyka. - Podniósł głos, żeby i inni go słyszeli. - Musicie być sprytni, by tu przeżyć. Spójrzcie na naszego kuzyna, Jiga. Jest tak zajęty gadaniem do siebie, że nawet nie zauważył, jak do niego podszedłem. Gdybym był człowiekiem, nasz bełkoczący harcerzyk dawno by już nie żył. I co wtedy?

Jig skulił się, gdy gobliny śmiały się, kiwając głowami. To byłoby na tyle, jeśli chodzi o wykazywanie się na patrolu.

- Musimy być czujni. Musimy być silni. Musimy być twardzi. - Z każdym zdaniem Porak zacieśniał chwyt i w końcu Jig zaczął wić się z bólu. - Słyszysz? - Porak spojrzał na niego ostro. - Musisz być twardy. - Pchnął Jiga na ścianę i zaśmiał się chrapliwie. - Ale nawet ofermy się przydają. Ta tu pobiegnie przodem, płosząc zwierzynę. Nasz mały piesek gończy. - Porak wyciągnął kości do gry, wzbudzając tym radosne okrzyki pozostałych. - My tymczasem zostaniemy tu, aby bronić jaskini. Jak na coś wpadniesz, my odwalimy resztę roboty. Czyli walkę. Wystarczy, że utrzymasz się przy życiu na tyle długo, żebyśmy cię uratowali. No, dalej, bierz ich, piesku.

Reszta poszła za jego przykładem, skandując, szczekając, popychając i popędzając Jiga kopniakami. Osłoniwszy głowę przed razami, Jig rzucił się do ucieczki.

- Jak kogoś zobaczysz, nie zapomnij wrzasnąć zanim cię zabiją! - ścigał go gromki głos Poraka.

Bose stopy Jiga plaskały o kamienne podłoże. Smagane docinkami uszy paliły go do żywego.

- Dobrze robimy, dając karzełkowi robotę psa!? Parszywy z niego kundel, no nie?! - Cichnące okrzyki odbijały się w tunelu echem.

A więc w końcu okazało się, o co chodzi. Teraz już wiedział, czemu zabrali go na patrol. Miał obejść korytarze, podczas gdy oni będą się spokojnie zabawiać. Dzięki temu mogli przehulać całą noc, teoretycznie bez zaniechania obowiązków.

Ogólnie rzecz biorąc pomysł niegłupi, a z tego wynikało, że prawdopodobnie nie należał do Poraka.

Kapitan był twardy i groźny, ale pojedynek na rozum przegrałby nawet z własnym cieniem.

Jig sprawdził, czy Ciapek nadal siedzi na miejscu. Podrapał pająka po włochatej nodze.

- Szkoda, że nie mogę cię nauczyć grzania się na zawołanie. Takiej nocy jak ta, chętnie wsadziłbym cię Porakowi w spodnie. - Szybko odrzucił tę myśl. Są okrucieństwa, których nie popełni nawet goblin. Nie mógłby zrobić czegoś takiego biednemu Ciapkowi.

- Gdyby Porak był mądrzejszy, wprowadziłby mnie w swój plan. Skąd wie, że nie poskarżę na niego komendantowi? - Przystanął dla złapania oddechu. - Nie, nawet Porak nie jest taki głupi. Gdyby to się wydało, wiedziałby, kto zdradził. I następnym razem to mnie wsadziłby do mazi.

Zagasił pochodnię o podłogę i ruszył naprzód, skręcając na pierwszym rozwidleniu w lewo, a następnie dwa razy w prawo. Podążał w całkowitej ciemności, zdając się na swoje uszy oraz pamięć.

- A może by go tak zaszantażować? Zagrozić, że jeśli nie zrobi, czego zażądam, powiem o wszystkim komendantowi? - Rozpromienił się. Porak był duży i miał wpływy. Życie Jiga stałoby się łatwiejsze, gdyby miał go po swojej stronie. Nigdy więcej spania przy samym wejściu, gdzie każdej nocy przeciąg mroził stopy; nigdy więcej stania na końcu kolejki po posiłek oraz jedzenia kości i chrząstek z jakimś zapomnianym ochłapem tłuszczu.

- I żadnego wysyłania przodem, gdy inni uprawiają hazard.

Może nawet w miejsce głupiego noża kuchennego, który nosił teraz, dostałby prawdziwy miecz. Wyjął nóż z pochwy i zamachnął się na wyimaginowanego wroga. Niemal słyszał świst klingi. Uchylił się, zrobił wypad i ponowił atak.

- Pomóż - jęczał Porak przyparty do ściany przez dwóch herosów. Jig uśmiechnął się, ruszając na pomoc swojemu kapitanowi. Zdjął jednego wroga, zachodząc go od tyłu. Drugi był groźniejszym przeciwnikiem. Bronił się zaciekle, nim miecz Jiga przeszył mu pierś. Jig uniósł tryumfalnie broń. Awanturnik jęknął i skonał. Potem w gnieździe wszyscy opowiadaliby o bohaterskiej potyczce Jiga. Poprosiliby go, żeby przewodził patrolom, mówiliby rzeczy w rodzaju...

- Cierpliwości, chłopcze. Przez ciebie znów straciłem rachubę. Teraz muszę liczyć wszystko od początku.

Jig podskoczył. W jego fantazje o walkach i chwale wdarła się rzeczywistość mająca kształt noża kuchennego. Przywarł do ściany, nadstawiając uszu w kierunku, z którego dochodził głos.

- Na bogów, wybacz, że śmiem zakłócać ci spokój, o najmędrszy. Pozwól, że wezwę ci kaligrafa do pomocy. I artystę, który domaluje kolejną scenkę rodzajową ze staruszkiem Ziemiotwórcą w tle.

- Dosyć. Nie ruszymy się stąd, póki nie skończę mapy, a nie zrobię tego, jeśli nie zejdziesz mi z drogi.

Jig zacisnął obie ręce na nożu. Dwa głosy. Pierwszy jakby starczy, chrapliwy; drugi zdecydowanie ludzki.

Co powinien teraz zrobić? Mimo rozkazów Poraka krzyk nie wchodził w grę. Jasne, że to ostrzegłoby oddział o obecności intruzów. Ale ostrzegłoby także intruzów o obecności Jiga. I w tym tkwił problem. Ludzie mieli dłuższe nogi, a tym samym robili większe kroki, więc szanse, że Jig zdoła wrócić do goblinów, były nikłe.

Wiedział, jak długo przeżyłby, walcząc z prawdziwym wojownikiem - mniej więcej tyle, ile przeciętna mucha schwytana w pajęczynę Ciapka.

A jeśli chodzi o Ciapka - nie wiadomo, czy pająk wyczuł niepokój Jiga czy też usłyszał głosy, ale czubek głowy Jiga zaczął się nieprzyjemnie rozgrzewać.

- Wszystko w porządku. Nie bój się. - Wycofując się najciszej jak potrafił, Jig sięgnął ręką, żeby pogłaskać pająka.

I to był błąd. Ciapek najwyraźniej nie zauważył zbliżającej się dłoni i gdy palce Jiga dotknęły włochatego tułowia, Ciapek zwinął się w przerażoną kulkę. Zasyczało i włosy goblina zajęły się płomieniem niczym nasączone olejem szmaty.

Nóż brzęknął o podłoże. Ciapek zeskoczył. Jig krzyknął, próbując zagasić ogień. Cienie na ścianach wykonywały szaleńczy taniec.

- Głupi pająk! - wrzasnął Jig za zwierzakiem, który smyrgnął pod ścianę. Nie przejmował się już intruzami. Nie teraz, gdy płonęły mu włosy. Jak go złapią, może przynajmniej przed śmiercią ugaszą mu głowę.

- Aj, aj, aj! - Klepał się po głowie, usiłując nie oparzyć dłoni. Płomienie zmalały, gdy Ciapek uciekł, więc Jig szybko zdołał się dogasić. Niestety, okazało się, że stracił większość włosów. Pokryta bąblami skóra na czaszce piekła, ale rany nie krwawiły. Jig oparł się o ścianę, usiłując ignorować ból.

- Co z tobą? - szepnął mniej więcej w stronę Ciapka. - Masz osiem ócz. Osiem! Jak mogłeś nie zauważyć mojej ręki? To ja tu jestem ślepy. Coś ty tam robił, bujałeś w obłokach? Powinienem cię oddać Golace na zapiekankę.

Ciapek wrócił spod ściany i zaczął wspinać mu się po nodze. Gdy dotarł do pasa, Jig wziął go w rękę, podnosząc do oczu. Pająk przebierał odnóżami i szczękoczułkami, jakby zrozumiał groźbę, wypowiedzianą zresztą tylko pro forma. Co nie było wykluczone. Zdaniem Jiga, Ciapek posiadał co najmniej tyle rozumu, co Porak.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin