Melancholia sukuba rozdział 1-4.pdf

(197 KB) Pobierz
Melancholia sukuba rozdział 1-4
Rozdział 1
Statystyki pokazują, że większość śmiertelników zaprzedaje
dusze z pięciu powodów: seksu, pieniędzy, władzy, zemsty i
miłości. W tej kolejności.
Nie powinnam więc mieć wyrzutów sumienia, że przyszło mi
asystować przy numero uno , ale cała ta sytuacja wydawała mi
się... cóż, obleśna. A skoro ja to mówię, to coś znaczy.
Może po prostu nie ma już we mnie empatii, zastanawiałam
się. Minęło zbyt wiele czasu. Kiedy byłam dziewicą, ludzie
wierzyli, że łabędzie mogą zapładniać dziewczęta.
Parę kroków dalej Hugh czekał cierpliwie, aż pokonam swoje
opory. Z rękami w kieszeniach idealnie odprasowanych spodni
opierał potężne ciało o swojego lexusa.
- Nie rozumiem, o co tyle krzyku. Robisz to bez
przerwy.
To nie do końca prawda, ale oboje wiedzieliśmy, co miał
na myśli. Zignorowałam go, udając, że uważnie rozglądam się
po okolicy. Co nie poprawiło mi humoru. Przedmieścia zawsze
mnie dołowały. Identyczne domy. Ulizane trawniki. O wiele za
dużo SUV-ów. Gdzieś w ciemnościach nie przestawał ujadać
pies.
- Akurat tego nie robię - odparłam w końcu. - Nawet ja
mam zasady.
Hugh parsknął, wyrażając swoją opinię na temat moich zasad.
- Jeśli dzięki temu poczujesz się lepiej, to nie myśl o tym
w kategoriach wiecznego potępienia. Uznaj to za akt litości.
- Akt litości?
- Właśnie tak. - Wyciągnął palmtop natychmiast
upodabniając się do zajętego biznesmena. W czym nie było
nic dziwnego.
Hugh to profesjonalny diablik, mistrz namawiania
śmiertelników
do sprzedaży dusz, ekspert od cyrografów i kruczków
prawnych,
tak otrzaskany, że każdy prawnik zzieleniałby z zazdrości.
I mój przyjaciel. Co poniekąd nadaje nowe znaczenie
porzekadłu: „Kiedy ma się takich przyjaciół, komu
potrzebni..."
- Posłuchaj tego - ciągnął. - Martin Miller. Mężczyzna,
oczywiście. Rasy białej. Niepraktykujący luteranin. Pracuje
w sklepie z grami w centrum handlowym. Mieszka tutaj, w
piwnicy domu rodziców.
- Jezu.
- Mówiłem ci.
- Litość czy nie, mimo wszystko to takie... ekstremalne.
Mówiłeś, że ile ma lat?
- Trzydzieści cztery.
- Fuj.
- No właśnie. Gdybyś ty była taka stara i nigdy nie
zaliczyła, pewnie też szukałabyś ekstremalnych rozwiązań. –
Spojrzał na zegarek. - To jak: zrobisz to czy nie?
Pewnie spóźniał się przeze mnie na randkę z jakąś seksowną
śmiertelniczką o połowę młodszą od niego - oczywiście mam
na myśli wiek, na jaki wygląda. Tak naprawdę Hugh dobiega
setki. Położyłam torebkę na ziemi i posłałam mu groźne
spojrzenie.
- Jesteś mi winien przysługę.
- Jestem - przyznał. To była jednorazowa robota,
chwała Bogu. Diablik zwykle zatrudnia do talach zleceń kogoś
„z zewnątrz", ale dzisiaj temu komuś coś się pochrzaniło z
harmonogramem.
Nie wyobrażałam sobie, komu zwykle zlecał takie fuchy.
Ruszyłam w stronę domu, ale zatrzymał mnie.
-
Georgina?
-
Tak?
- Jest... coś jeszcze...
Odwróciłam się. Nie podobał mi się ton jego głosu.
- Tak?
- On, ehm, no... miał specjalną prośbę.
Uniosłam brew i czekałam.
-
całe
zło. No wiesz, wyobraża sobie, że jeśli sprzedaje duszę diabłu,
to powinien stracić dziewictwo z... no, demonicą...
Przysięgam, nawet pies przestał szczekać, kiedy to usłyszał.
- Żartujesz.
Hugh nie odpowiedział.
- Ja nie jestem... nie. Nie ma mowy...
- Oj, Georgina. To przecież nic. Ozdobnik. Trochę iluzji.
Proszę? Zrób to dla mnie? - Smutna mina, przymilny ton.
Trudno było mu odmówić. Jak już wspomniałam, jest świetny
w swoim fachu. - To naprawdę ważne... pomóż mi...
Jęknęłam niezdolna oprzeć się żałosnemu wyrazowi jego
szerokiej twarzy.
- Jeśli ktoś się o tym dowie...
- Buzia na kłódkę. - Miał nawet czelność wykonać
pantomimę zamykania ust na kluczyk.
Zrezygnowana schyliłam się i rozpięłam paski pantofli.
- Co robisz? - zapytał.
- To moje ulubione buty. Od Bruno Maglisa. Nie chcę,
żeby mi je wessało w trakcie przemiany.
- No tak, ale... przecież możesz je stworzyć z powrotem.
- Nie będą takie same.
- Będą. Możesz stworzyć każde buty, jakie zechcesz. To
jakaś głupota.
- Słuchaj - rzuciłam ze złością. - Mam się tu z tobą
wykłócać o buty czy iść zrobić faceta z twojego prawiczka?
Bo widzisz, ehm, on jest naprawdę wkręcony w... to
Hugh wreszcie zamilkł i zapraszającym gestem wskazał mi
dom. Podreptałam po trawie, czując, jak źdźbła łaskoczą moje
bose stopy. Furtka na patio od tyłu, z którego schodziło się do
piwnicy, była otwarta, jak obiecał Hugh. Weszłam do
uśpionego dom modląc się, żeby nie mieli psa, i zastanawiając
się ponuro, jakim cudem osiągnęłam takie dno. Moje oczy
szybko przyzwyczaiły się do ciemności i wyłowiły z niej
wygodny rodzinny salon klasy średniej, z kanapą, telewizorem
i regałami książek. Po lewej były schody prowadzące na górę,
na prawo odchodził korytarz.
.Skręciłam w korytarz, po drodze zmieniając postać. Uczucie
było tak znajome, tak naturalne, że nie potrzebowałam lustra,
żeby wiedzieć, co się dzieje. Moje drobne ciało stało się
wyższe; wciąż było szczupłe, ale bardziej żylaste, jakby
wyrzeźbione. Lekko opalona skóra przybrała odcień
śmiertelnej bladości. Sięgające do połowy pleców włosy
pozostały tej samej długości, ale stały się kruczoczarne. Ich
delikatne fale wyprostowały się jak drut. Moje piersi - już i tak
imponujące - urosły jeszcze bardziej. Teraz mogłam z
powodzeniem konkurować z bohaterkami komiksów, na
których Martin Miller z pewnością się wychował.
Co do stroju... zniknęła bluzka i śliczne spodnie z Banana
Republic. Na moich nogach pojawiły się czarne skórzane buty
sięgające ud, pasujące do skórzanego gorsetu i spódnicy, w
której nie mogłam się schylić. Spiczaste skrzydła, rogi i pejcz
uzupełniały kreację.
- Dobry Boże - mruknęłam, przypadkiem dostrzegając
efekt mojej metamorfozy w małym ozdobnym lustrze.
Miałam nadzieję, że żadna z okolicznych demonie się o tym
nie dowie. Te dziewczyny naprawdę miały klasę.
Odwróciwszy się od lustra, spojrzałam na swój cel: zamknięte
drzwi na końcu korytarza z żółtą tabliczką „Roboty na
wysokości". Wydawało mi się, że słyszę dobiegające zza nich
odgłosy gry komputerowej, ale wszystko ucichło, kiedy
zapukałam.
Po chwili drzwi się otworzyły i stanęłam twarzą w twarz z
gościem metr siedemdziesiąt wzrostu, z sięgającymi ramion
mysimi włosami, mocno przerzedzonymi nad czołem. Duży
owłosiony brzuch wyzierał spod koszulki z Homerem
Simpsonem. Facet trzymał w dłoni paczkę chipsów.
Kiedy mnie zobaczył, paczka upadła na podłogę
-
Martin Miller?
-
T-tak - sapnął.
Strzeliłam z bata.
- Jesteś gotów się ze mną zabawić?
Dokładnie sześć minut później opuściłam rezydencję
Millerów. Jak widać, poważny wiek klienta nie idzie w parze z
jego wytrzymałością.
- Szybko ci poszło - stwierdził Hugh, widząc, jak idę
przez ogródek od frontu. Znów opierał się o samochód, paląc
papierosa.
- Co ty powiesz. Masz jeszcze jednego?
Wyszczerzył zęby i podał mi własnego papierosa, taksując
mnie wzrokiem.
-
Obrazisz się, jeśli powiem, że te skrzydła nawet mnie
kręcą?
Wzięłam papierosa i spojrzałam na Hugh. Potem szybko się
rozejrzałam i upewniwszy się, że nikogo nie ma w pobliżu,
przeobraziłam się, wracając do swojej zwykłej postaci.
- Wisisz mi ogromną przysługę - przypomniałam mu,
wkładając z powrotem szpilki.
- Wiem. Oczywiście ktoś mógłby powiedzieć, że to ty
wisisz mnie. Nieźle się podładowałaś. Lepiej niż zwykle.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin