O'Brian Patrick - Przygody Kapitana Jacka Aubreya 02 - Kapitan.pdf

(2480 KB) Pobierz
O'Brian Patrick - 2 - Kapitan.rtf
Patrick O'Brian
Kapitan
Tłumaczył Bernard Stępień
Tytuł oryginału Past Captain
Copyright © by Patrick 0'Brian, 1972
Kochanej Mary
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Strugi deszczu z sunących na wschód w poprzek kanału La Manche chmur przerzedziły się
nieco o świcie, pozwalając dostrzec, Ŝe ścigana jednostka zmieniła kurs. Fregata „Charwell",
płynąca w pogoni przez większą część nocy, pomimo mocno porośniętego dna rozwijała
prędkość około siedmiu węzłów i odległość dzieląca oba Ŝaglowce wynosiła obecnie niewiele
ponad półtorej mili. Doganiany okręt powoli obracał się ku linii wiatru i na pokładzie
„Charwell" zapanowała jeszcze głębsza niŜ dotąd cisza, gdyŜ oczom zgromadzonych na
stanowiskach ludzi ukazała się burta z dwoma długimi rzędami furt działowych. Dopiero
teraz, po raz pierwszy od chwili, gdy obserwator na maszcie zameldował o Ŝaglach na
horyzoncie, mieli okazję przyjrzeć się dokładnie nie znanej jednostce. Niemal cudem
dostrzeŜono ją wówczas w gęstniejącym mroku, o jeden rumb na lewo od kursu. Zmierzała na
północny zachód i większość członków załogi „Charwell" uznała, iŜ musi to być statek z
jakiegoś rozbitego francuskiego konwoju lub usiłujący przerwać blokadę Amerykanin,
zamierzający przedrzeć się do Brestu pod osłoną bezksięŜycowej nocy.
W dwie minuty po dostrzeŜeniu potencjalnej zdobyczy na fregacie postawiono dodatkowo
bramsle na foku i grotmaszcie. Nie była to imponująca powierzchnia płócien, lecz przecieŜ
okręt miał juŜ za sobą długą i męczącą podróŜ z Indii Zachodnich: dziewięć tygodni z dala od
lądu, sztormy w okresie równonocy, które do granic wytrzymałości targały nadweręŜony
takielunek, do tego jeszcze trzy dni sztormowania w najgorszym punkcie Zatoki Biskajskiej.
Nic więc dziwnego, Ŝe kapitan Griffiths oszczędzał trochę swoją jednostkę. Mimo iŜ na
masztach nie rozpięto piramidy Ŝagli, fregata juŜ po kilku godzinach znalazła się za rufą
ściganego okrętu, a gdy zabrzmiały cztery szklanki porannej wachty, na pokładzie „Charwell"
ogłoszono alarm bojowy. Na dźwięk bębna hamaki w błyskawicznym tempie powędrowały
do siatek, tworząc ochronne nadburcia, odtoczono działa. Rozespani i wyrwani z ciepłych
posłań odpoczywający marynarze stanęli przy armatach w strugach lodowatego deszczu —
trwali tak juŜ ponad godzinę, co wystarczyło, by przemarzli do szpiku kości.
W grobowej ciszy, jaka teraz zapadła, dał się słyszeć głos kogoś z obsługi dział na
śródokręciu. Jakiś marynarz wyjaśniał sytuację swemu towarzyszowi, stojącemu obok
małemu człowieczkowi z szeroko otwartymi oczami.
— To francuski dwupokładowiec, bracie. Siedemdziesiąt cztery lub osiemdziesiąt dział.
Wpakowaliśmy się, bracie, w niezłą kabałę.
— Ciszej tam, do diabła! — zawołał kapitan Griffiths. — Panie Quarles, proszę zapisać
nazwisko tego mądrali.
I wtedy morze znów znikło, przesłonięte strugami ulewnego deszczu. Teraz juŜ jednak
wszyscy na zatłoczonym pokładzie rufówki wiedzieli, co kryje się za tą szarą, gęstą kurtyną
— francuski okręt liniowy z dwoma rzędami otwartych szeroko furt działowych. ZauwaŜono
teŜ delikatną zmianę ustawienia jednej rei, oznaczającą, iŜ liniowiec zamierza wystawić na
wiatr fokŜagiel, stanąć w dryfie i zaczekać na fregatę.
303486613.002.png
Uzbrojenie „Charwell" stanowiły trzydzieści dwie dwunastofuntowe armaty. Gdyby udało się
zbliŜyć do przeciwnika na tyle, by oprócz dalekosięŜnych dział mogły zostać równieŜ uŜyte
krótkolufowe karonady, umieszczone na forkasztelu i na rufie, łączna waga metalu wyrzuca-
nego przy pełnej salwie burtowej wyniosłaby dwieście trzydzieści osiem funtów. Francuski
okręt liniowy był tymczasem w stanie wystrzelić pociski o łącznej wadze dziewięciuset
sześćdziesięciu funtów. Dysproporcja sił była w tej sytuacji bardziej niŜ oczywista i
ewentualna ucieczka z wiatrem nie przyniosłaby tutaj nikomu wstydu, gdyby nie fakt, Ŝe
gdzieś z tyłu, za szarą zasłoną, znajdowało się wsparcie — potęŜna, uzbrojona w trzydzieści
osiem osiemnastofuntowych dział fregata „Dee". W czasie ostatniego sztormu straciła co
prawda stengę grotmasztu i poruszała się teraz nieco wolniej, lecz oba okręty pozostawały
wcześniej w zasięgu wzroku, i z pokładu „Dee" odpowiedziano na sygnał kapitana Griffithsa
o podjęciu pościgu. Dowódca „Charwell" był przecieŜ w tym zespole najstarszym kapitanem.
Okręt liniowy nadal niestety miałby znaczną przewagę ognia nad dwiema fregatami, lecz bez
wątpienia mógłby zostać pokonany. Na pewno spróbowałby ostrzeliwać salwami burtowymi
jedną z fregat, dotkliwie ją przy tym kalecząc, lecz w tym samym czasie druga jednostka
mogłaby zająć pozycję przed dziobem lub za rufą liniowca, by niemal bezkarnie razić go
morderczym ogniem wzdłuŜ pokładów. Coś takiego byłoby moŜliwe, a podobne przypadki
juŜ się wcześniej zdarzały. Na przykład w 1797 roku „Indefatigable" i „Amazon" zniszczyły
francuski okręt uzbrojony w siedemdziesiąt cztery działa. „Indefatigable" i „Amazon"
dysponowały jednak wtedy razem osiemdziesięcioma dalekosięŜnymi armatami, a „Droits de
l'Homme" nie mógł otworzyć furt na najniŜszym pokładzie — morze było zbyt wzburzone.
Dzisiaj fala jest niezbyt wysoka i aby stawić czoło napotkanemu okrętowi, brytyjska fregata
musiałaby odciąć mu drogę do Brestu i walczyć — kto wie, jak długo?
— Panie... Panie Howell... Proszę wejść z lunetą na maszt i sprawdzić, czy uda się panu
dostrzec gdzieś „Dee" — polecił kapitan Griffiths.
Nim skończył mówić, długonogi podchorąŜy był juŜ w połowie drogi na top stermasztu i
głośne: „Tak jest, sir!" doleciało na pokład z wysoka, wraz ze strugami zacinającego deszczu.
Nadszedł szczególnie gwałtowny szkwał i przez moment zgromadzeni na rufie ludzie z
trudem dostrzegali przez szarą ulewę słabe zarysy forkasztelu. Ze szpigatów płynęły rwące
strumienie wody. Nagle deszcz ucichł, świat pojaśniał niespodziewanie i z masztu rozległo się
wołanie:
— Na pokładzie! Sir, widzę ich na zawietrznym trawersie. Naprawili prowizorycznie...
— Zamelduje pan o tym na dole — odpowiedział kapitan donośnym, bezbarwnym głosem. —
Niech zgłosi się do mnie pan Barr.
Trzeci porucznik biegiem ruszył ze swego stanowiska na rufę. Gdy wbiegał na górę, wiatr
poderwał połę jego przemoczonego płaszcza i oficer konwulsyjnym gestem przycisnął
ociekający wodą materiał, sięgając równocześnie drugą ręką do kapelusza.
— Proszę zdjąć ten kapelusz! — zawołał kapitan Griffiths, a jego twarz nagle poczerwieniała.
— Proszę go natychmiast zdjąć. Wszyscy panowie zaznajomili się z rozkazem wydanym
przez lorda St Vincenta i wiedzą, w jaki sposób naleŜy prawidłowo oddawać honory... —
Dowódca okrętu urwał nagle i odezwał się ponownie dopiero po krótkiej chwili. — Kiedy
zmienia się pływ?
— Proszę o wybaczenie, sir — powiedział ostroŜnie Barr. — Dziesięć minut po ósmej. JuŜ
niedługo skończy się przesilenie pływu.
Kapitan chrząknął i zwrócił się w stronę podchorąŜego.
— Panie Howell?
— Na „Dee" naprawili prowizorycznie stengę grotmasztu, sir — pośpiesznie zameldował
młody człowiek. Stał z odkrytą głową, wysoki, o wiele wyŜszy od swego przełoŜonego. —
Właśnie zmienili kurs. Płyną teraz ostro na wiatr.
303486613.003.png
Dowódca skierował swą lunetę w stronę „Dee". Bramsle drugiej fregaty były teraz wyraźnie
widoczne nad postrzępionym horyzontem. Chwilami pojawiały się teŜ marsle, gdy oba okręty
płynęły równocześnie w górę na fali. Kapitan starannie wytarł ociekający wodą obiektyw,
jeszcze raz spojrzał na „Dee", potem obrócił się, by popatrzeć na Francuza. ZłoŜył w końcu
teleskop i wpatrywał się teraz w odległą fregatę. Stał samotny, oparty o reling, na kapitańskim
pokładzie na prawej burcie rufówki. Zgromadzeni po przeciwnej stronie oficerowie spoglądali
zamyśleni to na Francuza, to na „Dee", to na plecy dowódcy.
Sytuacja wciąŜ była niepewna. Wszystko na razie naleŜało rozpatrywać jako szereg
ewentualności. Jakakolwiek jednak decyzja podjęta teraz w sposób jednoznaczny wpłynie na
dalszy przebieg wydarzeń. Z tą chwilą wypadki zaczną następować jeden po drugim, z
początku powoli, później coraz szybciej, a ewentualne ich skutki nigdy juŜ nie będą mogły
zostać cofnięte. NaleŜało jednak tak postąpić, i to szybko, gdyŜ przy obecnej prędkości i
kursie, „Charwell" w ciągu dziesięciu minut znajdzie się w zasięgu dział dwupokładowca.
WciąŜ jednak pozostawało zbyt wiele moŜliwych do uwzględnienia czynników... Druga
fregata, „Dee", nie Ŝeglowała najlepiej na wiatr. Powstrzyma ją takŜe na pewno zmieniający
się pływ — prąd popłynie prostopadle do jej kursu i kto wie, czy nie okaŜe się konieczny
dodatkowy hals. Pół godziny mogło wystarczyć, by trzydziestosześciofuntowe działa
Francuza wypruły z „Charwell" wnętrzności i pozbawiły ją masztów. Potem pozostawało
tylko odprowadzić zdobytą fregatę do Brestu. Wiatr wiał akurat w tamtym kierunku.
Dlaczego nie widać Ŝadnego z okrętów blokady? To niemoŜliwe, by wszystkie zostały
zepchnięte ze swoich pozycji. Nie wiało przecieŜ aŜ tak mocno. Wszystko to było bardzo
dziwne. Wszystko, zaczynając od dziwnego zachowania francuskiego liniowca. Odgłos dział
powinien przyciągnąć tutaj okręty blokującej eskadry... MoŜe uda się grać na zwłokę...
Kapitan Griffiths czuł na sobie spojrzenia wielu par oczu i ta świadomość napełniała go
wściekłością. Obserwowało go wyjątkowo duŜo ludzi, gdyŜ na pokładzie znajdowało się
kilku oficerów i cywilów, którzy zaokrętowali jako pasaŜerowie — część w Gibraltarze,
pozostali zaś w Port of Spain. Byli wśród nich: otrzaskany z ogniem w wielu bitwach generał
Paget, bardzo wpływowy człowiek, oraz kapitan Aubrey. Tak. Szczęściarz Aubrey, który nie
tak dawno z powodzeniem zaatakował uzbrojonym w czternaście dział brygiem „Sophie"
hiszpańską fregatę „Cacafuego", zaopatrzoną w trzydzieści sześć armat. Kilka miesięcy temu
o niczym innym nie rozmawiano we flocie i ewentualna decyzja stawała się w tej sytuacji
jeszcze trudniejsza.
Kapitan Jack Aubrey stał przy ostatniej od rufy karonadzie na lewej burcie, a jego twarz nie
zdradzała jakichkolwiek emocji. Dzięki swemu wysokiemu wzrostowi, z miejsca, w którym
się znajdował, miał doskonały obraz całej sytuacji i widział oba szybko przesuwające się
okręty, które razem z „Charwell" wyznaczały wierzchołki gigantycznego trójkąta. TuŜ obok
Jacka znajdowały się dwie nieco niŜsze postacie: doktor Maturin, były lekarz okrętowy na
brygu „Sophie" oraz jakiś męŜczyzna w czarnym ubraniu, w czarnym kapeluszu i długim
czarnym płaszczu. Na wąskim czole tego człowieka bez wahania moŜna było napisać słowa:
„agent wywiadu" lub krócej: „szpieg" — z powodu braku miejsca. Obaj panowie rozmawiali
w dziwnym języku, który kilku słuchaczom wydawał się łaciną. Dyskutowali z wyraźnym
oŜywieniem i Aubrey pochylił się w ich stronę, przechwyciwszy rozwścieczone spojrzenie z
przeciwległej strony pokładu.
— Stephen, czy nie powinieneś czasem juŜ zejść na dół? — wyszeptał wprost do ucha swego
przyjaciela. — Za chwilę moŜesz być potrzebny w kokpicie.
Kapitan Griffiths odwrócił się od relingu i wyraźnie siląc się na spokój, powiedział:
— Panie Berry, proszę podnieść sygnał. Zamierzam...
W tym momencie na okręcie liniowym odezwało się działo i natychmiast z sykiem
wystrzeliły w niebo cztery błękitne race, które płonęły przez chwilę wysoko bladym
płomieniem, w coraz jaśniejszym świetle poranka. Zanim jeszcze ostatni, opadający powoli
303486613.004.png
snop iskier uleciał z wiatrem, w górę wzbiły się jedna po drugiej kolejne rakiety. Wyglądało
to jak jakiś dziwny pokaz sztucznych ogni, urządzony daleko na pełnym morzu.
„O co im do diabła chodzi ?" — pomyślał Jack Aubrey, przymruŜając oczy. Na fregacie
odezwał się szmer zdumionych głosów. Wszyscy członkowie załogi byli wyraźnie zaskoczeni
niezwykłym widowiskiem.
— Na pokładzie! — zawołał obserwator z fokmasztu. — Na ich zawietrznej pojawił się jakiś
kuter!
Dowódca „Charwell" natychmiast skierował w tę stronę swoją lunetę.
— Podebrać wyŜej dolne Ŝagle — zawołał szybko. Gdy podniesione na gejtawach płótno grot
i fokŜagla przestało zasłaniać liniowiec, kapitan Griffiths ujrzał kuter, wyraźnie angielski,
który podciągnął właśnie w górę reję i powoli nabierając prędkości, kierował się w stronę
fregaty. — Niech podejdą do naszej burty. Panie Bowes, proszę wystrzelić z działa przed ich
dziób — polecił kapitan zdecydowanym głosem.
Nareszcie, po tylu godzinach oczekiwania na chłodzie, padły szybkie rozkazy. Starannie
wycelowano dwunastofuntowe działo, rozległ się huk wystrzału, obłok gryzącego dymu
wirował przez chwilę unoszony wiatrem. Kula przeleciała przed dziobem nadpływającego
stateczka i na pokładzie „Charwell" rozległ się gromki okrzyk radości. Odpowiedzią był
podobny okrzyk z kutra, zamachały uniesione wysoko kapelusze. Obie jednostki zbliŜyły się
do siebie z wypadkową prędkością prawie piętnastu węzłów.
Kuter był szybki i bardzo dobrze prowadzony — z pewnością statek przemytniczy. Podszedł
blisko zawietrznej burty „Charwell", wytracił prędkość i stał teraz, kołysząc się na fali,
elegancki jak mewa. Ogorzałe, uśmiechnięte twarze spoglądały z jego pokładu w górę, na
lufy dział fregaty.
„JuŜ w następnej minucie wcieliłbym spośród nich siłą do słuŜby z pół tuzina doskonałych
marynarzy" — pomyślał Jack, a kapitan Griffiths wywołał tymczasem dowódcę kutra.
— Zapraszam na pokład — zaproponował ostroŜnie. Na stateczku zapanowało małe
zamieszanie. Manewrowano Ŝaglem, wystawiano odbijacze, posypały się przekleństwa. Po
chwili kapitan kutra ze sporym pakunkiem pod pachą wspiął się po stopniach na rufę fregaty.
Sprawnie przeskoczył przez reling i wyciągnął w stronę kapitana Gnffithsa dłoń na powitanie.
— śyczę panu wszystkiego najlepszego z okazji zakończenia wojny — powiedział wesoło.
— Koniec wojny? Pokój? — zawołał zdumiony Griffiths.
— Tak, sir. Wiedziałem, Ŝe zaskoczy pana ta nowina. Traktat pokojowy został podpisany
przed zaledwie trzema dniami. Na okrętach w morzu nikomu nic jeszcze o tym nie wiadomo.
Mój kuter jest wypełniony gazetami: londyńskimi, paryskimi i lokalnymi. Mnóstwo artyku-
łów, najświeŜsze wiadomości... — dodał gość, rozglądając się dookoła rufówki. — Pół
korony za egzemplarz...
Nikt nie wątpił w prawdziwość wypowiedzianych przed chwilą słów, lecz twarze
zgromadzonych na rufie oficerów nie zdradzały Ŝadnych emocji. Szeptana wiadomość
pobiegła jednak po pokładzie, a pośród promieniujących radością załóg karonad i na
forkasztelu odezwały się nagle wiwaty. Kapitan jak zwykle polecił, by pan Quarles zapisał
nazwiska ludzi naruszających dyscyplinę, lecz nikt nie zwracał na to specjalnej uwagi.
Wesołe okrzyki pomknęły w stronę rufy i rozlegały się juŜ teraz na całym okręcie. Ludzie
wrzeszczeli jak opętani, szczęśliwi wobec wizji zakończenia słuŜby, wolności, powrotu do
Ŝon i kochanek, bezpieczeństwa, rozkoszy Ŝycia na lądzie.
Groźby kapitana Griffithsa nie brzmiały zresztą zbyt powaŜnie. Ktoś, komu udałoby się w
tym momencie zajrzeć głęboko w oczy dowódcy fregaty, dojrzałby w nich coś bliskiego
ekstazie. Pokój oznaczał co prawda utratę pracy — wszystko rozwiało się w jednej chwili jak
obłoczek dymu — lecz równocześnie nikt juŜ nigdy nie dowie się. jaki to sygnał miał zostać
przed chwilą wysłany. Pomimo pozornie surowej twarzy kapitan był wyjątkowo uprzejmy,
303486613.005.png
gdy prosił pasaŜerów, pierwszego porucznika, oficera i podchorąŜego z wachty, by wszyscy
zechcieli wspólnie z nim zjeść dzisiejszy obiad.
— To wspaniałe widzieć, jak rozsądni potrafią być ludzie. Jak umieją docenić dobrodziejstwa
pokoju — Stephen Maturin zagadnął grzecznie pastora Hake'a.
— Tak, oczywiście. Błogosławiony pokój... — odparł duchowny. Kapelan nie miał na lądzie
Ŝadnego majątku ani stałego źródła utrzymania, nie miał teŜ zgromadzonych oszczędności.
Wiedział za to doskonale, iŜ cała załoga „Charwełl" zostanie zwolniona do domów, gdy tylko
okręt zacumuje w Portsmouth. Po słowach doktora demonstracyjnie wyszedł z mesy
oficerskiej. Chodził teraz tam i z powrotem po pokładzie, zamyślony i milczący. Maturin i
Aubrey zostali sami.
— Wydaje mi się, Ŝe powinien okazać więcej zadowolenia — zauwaŜył Stephen.
— Nigdy chyba nie przestaniesz mnie zadziwiać. — Jack spojrzał z czułością na swego
przyjaciela. — Spędziłeś przecieŜ na morzu juŜ tyle czasu, nikt teŜ nie miałby prawa nazwać
cię głupcem. O niektórych morskich sprawach wiesz jednak mniej niŜ dziecko. Musiałeś
chyba zauwaŜyć, jak ponurzy byli przy obiedzie Quarles, Rodgers i inni? Jak posępni stawali
się wszyscy podczas tej wojny, gdy tylko pojawiało się niebezpieczeństwo zawarcia pokoju?
— Pomyślałem, Ŝe to skutek nie przespanej nocy, ciągłego napięcia. Ta pogoń była bardzo
męcząca. Nie wspomnę tu o poczuciu zagroŜenia dziś rano. Kapitan Griffiths był jednak w
doskonałym humorze.
— Och... — powiedział Jack, przymruŜając oko. — W jego przypadku sprawy wyglądają
zupełnie inaczej. Jest przecieŜ pełnym kapitanem. Codziennie zarabia swoje dziesięć
szylingów i niezaleŜnie od okoliczności pnie się coraz wyŜej na liście kapitanów, w miarę jak
ci przed nim umierają lub zostają awansowani. Jest juŜ raczej stary, jeśli wolno mi tak
powiedzieć, ma czterdzieści lat, a moŜe więcej... Przy odrobinie szczęścia ma jednak wciąŜ
szansę umrzeć jako admirał. Nie, nie martwię się tutaj o niego, lecz o innych: o poruczników,
z ich głodową pensją i minimalnymi szansami na objęcie samodzielnego dowództwa; o
nieszczęsnych podchorąŜych, którzy nie uzyskali dotąd promocji i nigdy juŜ teraz jej nie
uzyskają. Nie ma przecieŜ w tej chwili nadziei, by udało im się zaokrętować. W ich
przypadku nie ma teŜ mowy o jakimkolwiek wynagrodzeniu. Mogą tylko ewentualnie
zaciągnąć się na statki handlowe lub... zostać pucybutami przy bramie St James's Park.
Słyszałeś na pewno kiedyś tę starą piosenkę? Przypomnę ci kawałek. — Aubrey zanucił
fragment zwrotki i po chwili zaczął śpiewać półgłosem:
Jack woła: „Dobre wieści: milkną działa, pokój, puszczą nas do domu pięknie ".
Rzekł admirał: „Złe nowiny"; kapitan woła: „Me serce pewnie zaraz pęknie!"
Porucznik rozpacza: „Co począć? Przed trudnym stanąłem wyborem ".
Doktor na to: „Ja nie zginę gdzieś na wsi zostanę znachorem ".
— Cha, cha, to dla ciebie, Stephen, cha, cha, słuchaj dalej...
PodchorąŜy powiada: „Bez zawodu, kim teraz ja biedny zostanę.
Pójdę pewnie czyścić buty, tam pod St James's Park bramę.
I tam będę czekał, dnie całe, słuŜyć gotów na kaŜde wołanie.
A byle przechodzień, gdy zechce, mym panem się stanie... "
Pan Quarles zajrzał do mesy, rozpoznał piosenkę i gwałtownie nabrał powietrza do płuc. Jack
Aubrey był tutaj jednak przecieŜ gościem, wyŜszym rangą oficerem — dowódcą okrętu, z
epoletem na ramieniu — no i do tego jeszcze barczystym, dobrze zbudowanym męŜczyzną.
Quarles westchnął więc tylko głośno i zamknął za sobą drzwi.
303486613.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin