Richard A Knaak
LODOWY SMOK
Tłumaczył Chrystian Łukasz Srokowski
Tytuł oryginału Ice Dragon
Wersja angielska 1990
Wersja polska 2000
I
Przeraźliwe wichry Północnych Pustkowi szarpały płaszczami dwóch jeźdźców, jakby próbowały odebrać im jedyną prawdziwą osłonę. Jadący z tyłu nie zwracał uwagi na wiatr, którego porywy groziły mu wyrzuceniem z siodła. Pierwszy natomiast, także ukryty pod płaszczem, co pewien czas zerkał na towarzysza i wydawało się, że czeka na jakąś odpowiedź. Po chwili jednak powracał wzrokiem do roztaczających się przed nim bezkresów białego krajobrazu, a zwłaszcza do poszarpanych, groźnie wznoszących się na horyzoncie szczytów gór.
Popędził swego konia, wiedząc, że kiedy tylko rumak przyspieszy, drugi podąży za nim. Niewiele jednak osiągnęli, konie bowiem padały z wyczerpania i, prawdę mówiąc, były ostatnimi z sześciu, z którymi wyruszyli.
Powolny trucht denerwował prowadzącego, nie mógł on jednak niczego zmienić. Takie wierzchowce, o jakich marzył, dawno by już padły. Zimno Północnych Pustkowi wpłynęłoby na nie w jeszcze większym stopniu niż na konie, których dosiadali.
Miał już dość chłodu, śniegu i lodu, lecz cóż lepszego mogło go spotkać? Inni
walczyli między sobą, ginęli na bezdrożach lub zdradzali - co w jego oczach na
jedno
wychodziło - podczas gdy on wymknął się śmierci. Wydał syk wściekłości, który
spłoszył
konie. Musiał teraz stracić sporo czasu, by je uspokoić. Towarzysz podróży, mimo
gwałtownego skoku własnego wierzchowca, nie poruszył się. Nie musiał. Miał
bowiem
przywiązane nogi.
Było to konieczne.
Podczas gdy coraz bardziej zbliżali się do odległych szczytów, gniew pierwszego zamieniał się w niepewność. Kto powiedział, że uzyska tu pomoc? Krainą rządził najbardziej konserwatywny władca z jego rasy i ten konserwatyzm mocno jeźdźca drażnił. Kłócił się z jego pragnieniami, z żądzą władzy nad własną i innymi rasami. Według praw panujących rodów, tacy jak on nie byli tutaj mile widziani. Jako wojownik swego ojca i panujący książę powinien czuć się dobrze. A nie czuł się, mimo że jego panowanie nad mocą wielekroć przewyższało umiejętności niejednego z braci jego ojca. Gdyby nie brak kilku znamion...
Nagle wydma śnieżna u jego stóp drgnęła i zaczęła się unosić. Wkrótce górowała już nad jeźdźcami i zasłaniała teren. Nieoczekiwanie wyłoniły się z niej blade, zimne jak lód błękitne oczy oraz potężne pazury przeznaczone do przekopywania się przez zamarzniętą ziemię i rozdzierania miękkich ciał. Zjawił się pierwszy ze strażników władcy, do którego zmierzali. Zdawało się, że jeździec miał teraz dwie możliwości: albo go zabić, albo samemu zginąć. Jednak ani jedno, ani drugie nie było szczególnie rozsądne. Konie zrobiły się niespokojne, parskały i rwały się. I tylko własnym umiejętnościom zawdzięczał, że jeszcze się utrzymywał w siodle, a sznur wiążący go z drugim koniem nie pozwalał na zgubienie towarzysza. Tamten kołysał się do przodu i do tyłu niczym kukła, ponieważ jednak również ręce miał przywiązane do siodła, nie zdołał wychylić się zbyt mocno.
Pierwszy uniósł rękę, zwijając dłoń w pięść. Nie mógł, rzecz jasna, pozwolić się zabić, a to oznaczało, że musiał coś uczynić. Zaczął mruczeć pod nosem, wiedząc, że będzie potrzebował mocnego zaklęcia, by powstrzymać, a nie zabić strażnika. - Stój - usłyszał.
Jeździec powstrzymał konia i zastygł, wciąż jednak gotów do ataku. Patrzył poprzez tumany śniegu, które wzbił w powietrze potwór. Podniósł się w siodle i po prawej stronie zobaczył jakąś postać. Przetarł powieki.
Postać, poruszając się sztywno, szła w jego kierunku. W ręce trzymała różdżkę, za pomocą której z pewnością kontrolowała bestię. Na końcu różdżki pulsował błękitny klejnot.
Postać nie mogła być człowiekiem.
- Znajdujesz się na terenach Lodowego Smoka - odezwał się strażnik. Jego głos był pozbawiony emocji i przypominał dmący wiatr. Było w nim coś dziwnego, coś, czego nie da się opisać, dopóki nie zobaczy się mówiącego. - Tylko jedna rzecz chroni cię przed śmiercią - oznajmił. - To, że wywodzisz się z tego samego rodu, co mój pan. Czyż nie tak, smoku?
Jeździec wyprostował się dumnie i odrzucił kaptur. W ten sposób odsłonił swój smoczy hełm, który powinien być widoczny pomimo kaptura. Kiedy wcześniej mijał krainy zamieszkałe przez ludzi, magiczny płaszcz ukrywał go przez całą podróż, ale teraz nie musiał już się pod nim skrywać.
- Wiesz kim jestem, sługo? - spytał strażnika. - Wiesz, że twój pan chce się ze mną widzieć?
— To już zależy od mego władcy - odparł sługa. Ognisty smok syknął.
— Powiedz mu, że przybył książę Toma.
Informacja nie zrobiła większego wrażenia na dziwnie wyglądającym strażniku. Toma patrzył na niego spod zwężonych powiek, które zaczęły się rozszerzać, gdy zrozumiał, co się dzieje. A dotarło właśnie do niego, że nie doceniał znaczenia potęgi Lodowego Smoka.
Dręcząca go trwoga przed Smoczym Królem, którą skrywał w głębi umysłu, zaczęła
się
ujawniać.
Nekromanta.
Sługa odwrócił się. Był stworzeniem z lodu, karykaturą człowieka, i wyglądał strasznie; jego wnętrze i szkielet były zamarznięte. Ciało - ludzkie, smocze, a może nawet elfie, albo jakiegokolwiek innego stworzenia - było niemożliwe do zidentyfikowania; poruszało się wraz z bryłami lodu, niczym wymięta szmaciana lalka. Lodowa noga trupa poruszała się z nogą z lodu, ręka z ręką, głowa z głową - zupełnie jakby ktoś założył jednoczęściową szatę na całe ciało; w tym wypadku to raczej odzienie tworzyło nową istotę.
Toma zastanawiał się, co się tu mogło stać w ciągu kilku miesięcy od jego ucieczki z pola bitwy, gdy walczyli z ludzkimi magami, przeklętymi Bedlamami. Gdy myślał o Bedlamach, Azranie i Cabie, wzmacniało się w nim wcześniejsze postanowienie. Wiedział, że Cabe zwyciężył, a Smoczy Królowie byli w rozsypce. Czarny zamknął się w swojej kryjówce w Lochivarze, krainie Szarych Mgieł, które były teraz tak rozrzedzone, że nareszcie zaczęto się zastanawiać nad konfrontacją z ich panem. Sługa uniósł różdżkę ku potworowi, który pozostawał cichy i nieruchomy od chwili, gdy wyłonił się ze śniegów. Jej czubek wskazywał miejsce, w którym - jak uznał Toma - musiała się znajdować głowa olbrzyma.
Stwór powoli zaczął się zanurzać w śniegu i lodzie. Dwa konie smoka, jak dotąd ledwo powstrzymywane przed popłochem, teraz na dobre spanikowały. Książę musiał unieść dłoń, by narysować w powietrzu jakiś znak. Wierzchowce uspokoiły się. Odwracając się znów ku jeźdźcom, sługa wskazał na towarzysza Tomy.
— A on? - spytał. - Czy on także pragnie ujrzeć mego pana? — On niczego nie pragnie - odparł Toma, przyciągając do siebie konia towarzysza, tak aby twarz drugiego smoka i jej kolor dały się łatwiej rozpoznać. - Ma uśpiony umysł i nie jest zdolny do prośby nawet o najmniejszą przysługę. A jednak jest władcą twego Króla, a nie jego namiestnikiem. Jest Królem Królów i będzie miał zapewnioną opiekę i dobre traktowanie, dopóki nie powróci do zdrowia. Jest to bowiem obowiązek twego...
Marcos31