McMahon Barbara - Rodzinne szczęście.pdf

(593 KB) Pobierz
Barbara McMahon
Rodzinne szczęście
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Nie cierpię zimy - powiedziała do siebie Jenny,
spoglądając ponurym wzrokiem na widniejące za oknem
ołowiane chmury. Bezwiednym gestem potarła bolącą nogę.
Mogła na niej bardziej polegać niż na prognozie pogody w
wieczornych wiadomościach. Oczywiście zima w Maine
zawsze była mroźna i śnieżna, zatem nie trzeba było
wytrawnych meteorologów, aby przewidzieć, jaka będzie
pogoda..
Choć była ciepło ubrana, czuła, że w obszernym holu
gospody w Rocky Point wieje chłodem. Recepcja była
umieszczona daleko od kominka i bijące z niego ciepło nie
docierało do Jenny.
W holu było pusto. Nie była recepcjonistką, ale akurat dziś
Libby poprosiła, by ją zastąpiła, gdyż musiała pojechać do
Portlandu, żeby coś załatwić. Jenny zgodziła się, wiedząc o
tym, że o tej porze roku nie będzie dużego ruchu.
Spojrzała na zegarek. Nie było jeszcze czwartej, ale na
dworze zaczął zapadać zmierzch. Będzie musiała wkrótce
zawołać Angie. Gdyby jej pozwoliła, dziewczynka jeździłaby
na łyżwach do północy.
Na myśl o małej zrobiło jej się ciepło na sercu. Gdyby to
od niej zależało, pozwoliłaby dziecku jeździć na tych łyżwach
do woli. Doskonale wiedziała, co to znaczy stracić rodziców.
Jej ojciec zmarł, gdy miała dziewiętnaście lat, a nie osiem, jak
Angie. Ponadto jej podopieczna straciła oboje rodziców
jednocześnie. Gdyby dziewczynka, jeżdżąc na łyżwach, mogła
o tej tragedii zapomnieć, pozwoliłaby jej to robić do rana.
Poprawiła się na wysokim stołku, pocierając zesztywniałe
biodro. Może gdyby się trochę poruszała, ból stałby się mniej
dokuczliwy. Wiedziała z doświadczenia, że najbardziej
przydałaby się gorąca kąpiel, ale niestety nie mogła wyjść z
recepcji.
W tym momencie otworzyły się jedne z ciężkich drzwi.
Jenny podniosła wzrok. Nie spodziewała się nikogo, a już na
pewno nie takiego mężczyzny! Cały ubrany na czarno,
począwszy od butów do jazdy na motocyklu, poprzez czarne
spodnie, koszulę, a skończywszy na czarnej skórzanej kurtce.
Na ramieniu miał sportową torbę, a w ręku płaską walizeczkę.
Zapewne z laptopem.
Nie był stąd. Na jego twarzy widać było opaleniznę, której
na pewno nie zdobył w Maine. Mężczyzna ruszył prosto w jej
stronę. Popatrzył na nią ciemnymi oczami i postawił torbę na
kontuarze.
Był bardzo wysoki i bez wątpienia pamiętałaby, gdyby
kiedykolwiek wcześniej go spotkała.
- Czym mogę służyć? - spytała.
- Ma pani wolny pokój? - Uśmiechnął się do niej,
ukazując białe zęby, a w kącikach jego oczu pojawiły się
drobne zmarszczki.
Kim był i czego szukał w Maine? Nie przypominał ludzi,
jacy zazwyczaj zatrzymywali się w ich gospodzie.
Skinęła głową. Festiwal miał rozpocząć się dopiero za dwa
tygodnie, nie było więc problemu z wolnymi pokojami.
- W takim razie poproszę.
Zrzucił torbę z ramienia na podłogę i sięgnął po portfel.
- Jak długo zamierza pan tu zostać? - Jenny podała mu
formularz do wypełnienia, zupełnie zapominając o bolącej
nodze. Dawno nie była nikim tak zaciekawiona jak tym
nieznajomym.
- Tak krótko, jak się da. - Wziął do ręki długopis i zaczął
wypełniać formularz.
- Na dworze jest bardzo zimno? - spytała, aby podtrzymać
rozmowę. Jego skórzana kurtka nie sprawiała wrażenia
najcieplejszej na świecie. Ciekawość Jenny sięgała zenitu.
Czyżby był profesorem tutejszej uczelni? Wydało jej się to
mało prawdopodobne, choć wiedziała, że w dzisiejszych
czasach nauczyciele akademiccy wyglądali bardzo różnie.
Czego mógłby uczyć? Jazdy na motocyklu?
- Zimno. Zwłaszcza dla kogoś, kto jak ja przed chwilą
wrócił z Tahiti. Dotarłem do Los Angeles i natychmiast
musiałem tu przylecieć. Nie mam nic przeciw Snowbird czy
Alcie w zimie, ale Maine jest ostatnim miejscem na ziemi, w
którym chciałbym teraz być. Teraz czy kiedykolwiek!
Jenny zamrugała powiekami i popatrzyła na niego lekko
zszokowana. Był doskonale zbudowany, mocno umięśniony i
pozbawiony grama zbędnego tłuszczu. Zapewne uprawiał
różnego rodzaju sporty. Poruszał się w sposób, który jasno
mówił, że dobrze czuje się w swoim ciele. Jego sposób bycia
można było nazwać swobodnym, a nawet aroganckim.
Odwróciła wzrok, zaskoczona uczuciami, jakie wzbudził
w niej ten mężczyzna. Od lat nie czuła czegoś podobnego.
Hola, hola, panienko, zganiła się w duchu. To facet nie dla
ciebie.
Nieznajomy był uosobieniem wszystkiego, co
bezpowrotnie utraciła i co nigdy już nie miało stać się jej
udziałem. Znała takich mężczyzn i była pewna, że ten nie
może opędzić się od kobiet, które dałyby wszystko, żeby
zwrócił na nie uwagę.
Ona w każdym razie nie ma zamiaru mu się narzucać.
- Gdzie tu można coś zjeść? - spytał, obdarzając ją
kolejnym, zdradzającym dużą pewność siebie uśmiechem.
Nawet jego głos brzmiał obco, inaczej niż w Nowej
Angin, do której przywykła. Mężczyzna mówił jakby z lekką
chrypką, która w przekonaniu Jenny brzmiała niezwykle
seksownie.
- O szóstej otwieramy restaurację. Kolację można zjeść
do ósmej - odparła nieco nienaturalnym tonem.
- A gdybym chciał zjeść później?
- Obawiam się, że musiałby pan pojechać do miasta.
- Którego centrum to dwie ulice na krzyż?
- Cóż, może nasze miasto nie przypomina Los Angeles,
ale jest tu wszystko, co potrzeba. - Jenny nie potrafiła
opanować irytacji. Skoro tak bardzo mu się tu nie podoba,
dlaczego w ogóle przyjechał?
Sięgnęła po klucze do pokoju numer siedem. Był on
najbardziej oddalony od schodów, ale zupełnie się tym nie
przejęła. Nieznajomy nie podobał się jej i nie miała zamiaru
udzielać mu jakichś specjalnych względów. Zbyt przypominał
jej Karla. Niech sobie idzie do tych schodów przez cały
korytarz.
- Do której otwarte są restauracje w mieście?
- „Dairy Heaven" przy autostradzie do jedenastej. Tam
można zjeść tylko frytki, hamburgery i lody. „Bloom Cafe" do
dziewiątej, a w weekendy do jedenastej.
- Wygląda na to, że będę musiał zjeść tutaj. - Wziął klucz
i ruszył w kierunku schodów, ale jeszcze się zatrzymał.
- Gdzie mógłbym znaleźć Jennifer Gordon? Dlaczego
miałby jej szukać? Kim był?
- Czemu pan pyta?
- Nazywam się Connor Wolfe, a ona opiekuje się moją
siostrzenicą.
- Jest pan wujem Angie?
Od pożaru, w którym zginęli rodzice dziewczynki, Cathy i
Harrison Bensonowie, minęły prawie trzy miesiące. Brat
Cathy okazał się jedynym z jej żyjących krewnych i dlatego to
on miał zająć się dziewczynką.
Harrison nie miał żadnej rodziny, Connor więc był jedyną
nadzieją.
Szczęśliwie dla Angie Rocky Point nie było dużą
miejscowością, jeśli nie liczyć college'u, który się tu
znajdował, i ludzi, którzy w związku z tym tu przyjeżdżali.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin