Rozdział 2 Zmiany.doc

(101 KB) Pobierz
Rozdział 2: Zmiany

Rozdział 2: Zmiany

 


Edward

 

Jest sobota, 13:30 (pora obiadowa), a ja stoję jak ostatni frajer w hali przylotów lotniska ForksAir i czekam, aż ktoś mnie stąd odbierze. Tylko, żebym do jasnej cholery jeszcze wiedział kto to będzie?!
Matka co prawda opowiadała mi kiedyś o moim ojcu, ale nie wiele z tego rozumiałem. Pamiętam jak dziś, kiedy wzięła mnie na kolana i oznajmiła, że mój ojciec to najprzystojniejszy mężczyzna na świecie, że ma złote włosy i orzechowe oczy (takie jak moje) i że leczy ludzi.  Przecież to śmieszne, w Forks mogło być co najmniej kilku lekarzy o „ złotych włosach i orzechowych oczach”, a ja miałem rozpoznać tego właściwego??
- Edward ? – zapytał ktoś zza moich pleców.
- Hey – wybąkałem machinalnie, niewiedzą jak się zachować.
- Witaj Edwardzie, mam na imię Carlisle, jestem twoim ojcem.
Cholera!! Czy ja mam wypisać sobie na czole „Nie znoszę jak się do mnie mówi EDWARDZIE”??!! Takie durne i staroświeckie imię, mogła wymyślić tylko moja nieokrzesana emocjonalnie matka!!
-Witaj tato – odrzekłem, chociaż zbitka tych dwu sylab z ledwością przeszła mi przez gardło.
On, nigdy nie był i nigdy nie będzie moim OJCEM…
Facet, jakby wyczuł moje nastawienie, bo momentalnie mina mu zrzedła i powiedział:
- Nie musisz mówić do mnie „tato”, wystarczy Carlisle, tak będzie łatwiej nam obu.
- OK., super, że jesteś Carlisle, miło mi Cię poznać. Mam na imię Ed  -  po jego deklaracji trochę poprawił mi się humor. Przynajmniej tutaj nie musiałem bawić się w te wszystkie idiotyczne zwroty typu „mamo i tato”, tak jak żądała tego Esme.
- Chodźmy już, jest zimno i zaraz rozpada się na dobre – Carlisle poklepał mnie po ramieniu i poprowadził na lotniskowy parking.
Rzeczywiście temperatura w Forks była o kilka stopni niższa i jakby tego było mało siąpił deszcz.
Kurwa, jak ja tu  przeżyje te dwa miesiące, jeśli cały czas będzie tak kapać??! Przecież nawet nie będzie można poserfować, nie mówiąc już o wywaleniu dupy na słońce! Tak liczyłem na laseczki w bikini a tu nic! Boże, to niesprawiedliwe, ja chcę do domu!!!

Kiedy znaleźliśmy się na parkingu, powiodłem oczyma po stojących tam autach, wypatrując samochodu w 100 % należącego do lekarza (może nawet spodziewałem się, że przyjedzie tutaj karetką?), ale żadnego takiego nie zarejestrowałem.
- To ten – powiedział Carlisle, wskazując palcem auto stojące wprost przed nami.
- Wow!! To jest MERCEDES 55 AMG, najnowsza seria!! - wydarłem się jak idiota.
Uspokój się Cullen, to tylko samochód, nie ma co się znowu tak emocjonować.... Ale to był MERCEDES 55 AMG, najdroższy, najszybszy, najwygodniejszy i najbardziej odjechany  samochód tego roku!!! Nie mogłem przejść koło niego obojętnie, po prostu  nie mogłem.
- Tak, to mój nowy nabytek – Carlisle uśmiechnął się otwierając zapraszająco drzwi od strony pasażera.
- Jest zajebisty!! Elektryczne szyby, osiem poduszek powietrznych, komputer pokładowy, musiał kosztować kupę forsy , co?
- No… tani nie był, ale kupiłem go od znajomego, po cenie promocyjnej, wiec nie było tak źle – zaśmiał się i ruszyliśmy w stronę domu (jego domu).

Przez całą drogę zastanawiałem się, ile też Carlisle może mieć kasy, skoro stać go na takie cacko?
Pewnie dużo….
- Jesteśmy na miejscu, to mój dom – wyrwał mnie z zamyślenia jego głos
- Ach tak… już idę
Staliśmy przed okazałym budynkiem z białej cegły.
Kurwa musiał kosztować majątek, a ja całe życie gnieździłem się  z matką w tej obskurnej miniaturce!!! To niesprawiedliwe!!! Też mi tatuś !!!

Nie wiem dlaczego, ale od przyjazdu do Forks, z każdą minutą wzbierał we mnie gniew. Czułem, że przez moją mamuśkę i jej żałosne próby ratowania świata (a dokładniej mnie) przed zagładą, będę miał spierdolone nie tylko wakacje ale i całe życie.
- Victorio kochanie, jesteśmy!! – krzyknął „ pan domu” w przestrzeń, gdy tylko znaleźliśmy się w środku.
- TATO!!! Nareszcie, tak się za Tobą stęskniłam – Jakaś drobna, piskliwa dziewuszka wskoczyła na Carlisle i zaczęła go ściskać.
- Ali… no już dobrze, pość mnie, bo… nie mogę… oddychać
Dziewczyna odeszła kilka kroków od ojca i przyglądała się nam przez chwile.
Czułem się jak królik doświadczalny w laboratorium Dr Dexter’a…
- Alice to jest Edward… Edward to Alice, moja córka – przemówił wreszcie Carlisle, przerywając długą , krępującą cisze.
Byłaby nawet ładna, gdyby nie ta jej rozmierzwiona fryzura i twarz rodem ze skrzaciej  doliny. Kiedy tak na nią  patrzyłem , przywodziła mi na myśl małą Królową Elfów.

Alice podeszła do mnie na zupełnym luzie  i wyciągnęła rękę, uścisnąłem ją i uśmiechnąłem się blado a ona odpowiedziała mi tym samym…
- O, już jesteście! Tak się cieszę, właśnie miałam nakrywać do stołu – usłyszałem czyjś głos za plecami i momentalnie się odwróciłem.
Na progu kuchni stała piękna, długonoga kobieta, której rude loki spływały swobodnie z ramion.
- Podejdź tu kochanie , chcę Ci kogoś przestawić – zwrócił się do niej Carlisle.
- Ed, przedstawiam Ci Victorie, moją żonę… Kochanie to jest właśnie Edward, o którym tyle Ci opowiadałem.
(…)O którym tyle Ci opowiadałem?!! Żałosne. Co ten człowiek mógł o mnie wiedzieć, przecież nawet się nie znaliśmy?!
”Mój samochód”, „mój dom”, „moja rodzina”… a gdzie w  tym wszystkim miejsce dla mnie?!!
Zdecydowanie nie pasowałem do tego obrazka i wiedziałem, że muszę jak najszybciej wracać do swojej bajki

Obiad zjedliśmy w milczeniu, ale cały czas czułem na sobie spojrzenia „wesołej trójki”.
- Alice, zaprowadź Edwarda na gorę, niech wybierze sobie pokoje – poprosił Carlisle..
- Ed, możesz zająć tyle pokoi ile zechcesz, wszystkie one pozostaną do Twojej dyspozycji przez cały czas pobytu u tutaj – zwrócił się do mnie, po czym  mruknął coś o pysznym obiedzie i skierował wzrok na telewizor.
Już zamierzałem wstać, kiedy nagle rozległ się dzwonek i Alice pobiegła do drzwi z gracją baletnicy.
- Jazz kochanie, tak się cieszę, że jesteś. Chodź poznasz Edwarda.
Do pokoju wszedł wysoki chłopak, o blond włosach i z deczka przestraszonym wyrazie twarzy.
- Jazz, to jest właśnie Edward, mój brat.
- Ed, Jazz jest moim chłopakiem – dokonała krótkiej prezentacji
Zamurowało mnie. Nigdy bym nawet nie przypuszczał, że nazwie mnie swoim bratam. Spodziewałem się wszystkiego, ale nie tego, że tak po prostu użyje słowa „brat”… Nagle poczułem, że to co powiedziała jest dla mnie cholernie miłe.
W ogóle cała Alice sprawiała  wrażenie bardzo miłej, wręcz przesłodzonej, ale było w niej jednocześnie cos takiego co sprawiało, że mino iż świadomie odrzucałem ojcostwo Carlisle’a, tak samo świadomie chciałem być dla niej bratem.
- Witaj Ed, jestem Jasper… Jasper Hale
- Edward Cullen – odpowiedziałem niepewnie, a chłopak złapał moją rękę w mocny uścisk. Sprawiał wrażenie całkiem spoko gościa z tym swoim aniołkowatym wyrazem twarzy, niebieskimi oczami i blond loczkami.
- Jazz, właśnie miałam pokazać Edwardowi pokoje, może mam potowarzyszysz? – zaszczebiotałam Alice, ciągnąc nas na górę. Po jej minie zauważyłem, że chciała jak najszybciej zabrać Jaspera, z pola widzenia Carlisle.
Czyżby ojczulek nie za bardzo trawił chłopaka Alice??

Na górze, Ali zwróciła się do mnie z groźną miną.
- Jeśli Jazz kiedykolwiek przyjdzie do nas pod moją mnie obecność, nie trzymaj go w salonie dłużej, niż pół godziny – syknęła przez zęby.
- Ok., a dlaczego??
- Pan Cullen chyba nie za bardzo lubi jak tutaj przychodzę… - odpowiedział mi pośpiesznie Jazz.
Czy to znaczy, że Carlisle Cullen nie jest jednak tak idealny, jakby się mogło wydawać?? Czyżbym zauważył rysę na szkle??
Alice udała że tego nie słyszy i z promiennym uśmiechem zaczęła prezentować mi wolnie pokoje, spośród których wybrałem jeden (bo niby po co mi więcej?).

Rzuciłem torby na łóżko, postanawiając jednocześnie, że rozpakowywaniem zajmę się później i ruszyłem w stronę pokoju mojej siostry.
- Ali kochanie, kiedy przyjedzie Bella?? – zapytał Jasper, kiedy wszedłem.
- Jutro rano – rzuciła Alice od niechcenia
- Kim jest Bella? – zagadnąłem, podchodząc bliżej mojej siostry.
Jazz spojrzał na mnie jak na wariata.
- Ty się jeszcze pytasz „kim jest Bella”? Bella to najładniejsza, najinteligentniejsza i najbardziej seksowna dziewczyna jaką w życiu widziałeś, gwarantuję Ci to...
- No nie wiem, naprawdę dużo w życiu widziałem – przerwałem mu, szczerząc się zawadiacko.
- …ech, ale ona chodzi z tym frajerem, Jacobem i pewnie to się szybko nie zmieni dokończył tęsknie.
- A TY CHODZISZ ZE MNĄ!!! – zagrzmiała Królowa Elfów, z miną kata.
- Ależ oczywiście kochanie, ja tylko uświadamiałem naszego Eda, jakich eee… wspaniałych mamy przyjaciół – bronił się Jazz.
Było mi go nawet szkoda, cos mi mówiło, że Alice jest osobom, która nie znosi sprzeciwu
- Wiec oczywiście Bella jest wspaniała, ale nie tak, jak moja Alice –powiedział chłopak, a ja turlałem się ze śmiechu na kanapie.
Cholera… ja się naprawdę śmiałem i to szczerze. Już nie pamiętam kiedy  tak miałem ostatni raz.
- Ech… wszyscy jesteście tacy sami – westchnęła mała i wybiegła z pokoju. Wróciła po chwili z komórką w dłoni.
- Bello kochanie, proszę Cię , tylko nie płacz… wszystko będzie dobrze

- Taa, rozumiem Cię , ale Jake to idiota, on nie wie co traci

- Przepraszam Bello, nie powinnam była tak mówić. Zobaczysz ułoży się… Jak przyjedziesz to kogoś Ci przedstawię, po prostu padniesz z wrażenia! – wydyszała Al w słuchawkę i posłała mi niewinny uśmieszek.
Uwielbiam tę małą pchłę J

- Dobra, to do jutra i nie zapomnij o wieczornej imprezie
Odłożyła słuchawkę i spojrzała na Jaspera ze łzami w oczach.
- Al., skarbie co jest??
-  TEN DUREŃ JĄ RZUCIŁ!!
- Jaki dureń… kogo??
- JAK TO KOGO?? BELLE!!! JACOB RZUCIŁ BELLE!!!
- Jak to rzucił ją?? Nie rozumiem, przecież wyglądali na tak dobraną parę – Jazz miał minę zdezorientowanego czterolatka
- NO WŁAŚNIE, „WYGLĄDALI”!!! Ech … i pomyśleć, że to Ty poznałeś  Bellę z tym KRETYNEM! – wykrzyknęła Alice prosto w twarz swojego chłopaka.
Biedny koleś, nie ma z nią łatwego życia.
Kurwa, w jaki sposób taka mała gęba, może robić tyle hałasu??! Niepojęte…
- Acha… Ed, jutro wieczorem chciałabym zrobić imprezę dla Belli.
- A mnie co do tego ?? – zapytałem z deka zbity z tropu.
- Jesteś moim bratem, mieszkamy razem, więc pomyślałam, że powinnam zapytać… No i oczywiście miałam nadzieję, że pomożesz mi w przygotowaniach.
- Jasne  siostra, zawsze do usług – posłałem jej najbardziej przyjazny uśmiech na jaki było mnie w tej chwili stać.
Kuźwa, tej małej pchle nie można odmówić niczego, a już na pewno nie pomocy, a może tylko ja tego nie potrafię??

Przez resztę wieczoru gadaliśmy już tylko o imprezie. Ile będzie osób. Kto przyjdzie. Ile wódki trzeba będzie skołować i jak to pięknie Alice zamierza przystroić dom na te okoliczność. Potem Alice poszła się wykąpać, powierzając mi jednocześnie misję odprowadzenia Jaspera do drzwi.
Kiedy już się z nim pożegnałem i właśnie miałem wracać na górę…
- Ed, zaczekaj chciałbym z Tobą porozmawiać – to Carlisle mnie wołał
Cholera…czy ja zawsze muszę mieć takie pierdolone szczęście??
- Nie dzisiaj Carlisle, jestem strasznie zmęczony – skłamałem (zresztą nie pierwszy i nie ostatni raz)
Carlisle popatrzył ma mnie z miną zbitego psa. Już miałem odejść, kiedy nagle coś mi się przypomniało.
- Carlisle, mogę Cię o coś zapytać?
- Oczywiście, że tak, mów.
- Dlaczego nie lubisz Jaspera? – wypaliłem bez ogródek.
- Ech… zauważyłeś to?
- Jasne, chyba raczej trudno byłoby tego nie zauważyć – włączył się mój sarkazm
- To nie do końca jest tak, że go nie lubię – zaczął się tłumaczyć  mój przyszły-niedoszły „ojciec”
- To znaczy ??
- Bo widzisz Ed, Jasper i jego rodzina należą do niższej sfery materialnej, nie takiej przyszłości chciałbym dla Alice. Rozumiesz?
- Zaraz… Chwileczkę… to znaczy, że Ty nie trawisz chłopaka Alice, tylko dlatego, bo jest……BIEDNY??!! –zupełnie straciłem nad sobą panowanie.
Jaki z niego skurwiel!!! Dyskryminuje chłopaka tylko dlatego że ten jest BIEDNY!!! PRZECIEŻ TO CHORE!!!
- MNIE TEŻ SKREŚLISZ?!!! PRZECIEŻ JA TEZ JESTEM TYLKO PIEBSZONYM BIEDAKIEM, NO NIE??!!! – czułem, że głos zaraz odmówi posłuszeństwa
- Ty to co innego…Ty jesteś moim synem.
Tego już za wiele. Przegiął!!!.
Nie wytrzymałem… Podszedłem do niego, spojrzałem prosto w oczy i wydyszałem, wkładając w swoje słowa tyle jadu i gniewu na ile tylko było mnie stać:
- POSŁUCHAJ MNIE CZŁOWIEKU!!! TY NIE BYŁEŚ, NIE JESTEŚ I NIGDY NIE BĘDZIESZ MOIM OJCEM!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

W tym samym momencie usłyszałem za sobą czyjś cichy szloch. To była Alice, a jej głos rozdzierał mi serce…
- Ed, a nasza impreza?! Proszę C, nie odchodź., nie chcę, żebyś odszedł… Nie zostawiaj mnie z tym wszystkim samej…


 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Bella

 

 

Zdecydowałam się jechać do Forks (jakbym miała tutaj coś do gadania… ech jak mama się uprze to nie ma nie ma zmiłuj), czułam jednak, że to będą najgorsze wakacje w moim życiu. Jakby tego było  mało, Alice wymyśliła jeszcze imprezę powitalną na moją cześć. No i co, pewnie już wszystkim powiedziała, że rozstałam się z Jakiem?? 
Alice jest moją najlepszą przyjaciółką, od kiedy skończyłyśmy 5 lat, kocham ją jak siostrę, ale muszę przyznać, że (jak na tak małą osóbkę), potrafi czasem nieźle wkurzyć człowieka. Po co mi jakaś impreza? Naprawdę nie mam ochoty się bawić… No i jeszcze miała mi „kogoś” przedstawić.
Znając moją przyjaciółkę ten „ktoś” będzie miał 190cm wzrostu, górę mięsni i papkę ryżową w zastępstwie mózgu. Ech ta Ali…
- Bells, pośpiesz się, mama już czeka przy samochodzie, wiesz jak nie lubi gdy się spóźniamy – usłyszałam wołanie ojca.

Mój tata ma na imię Charlie i jest gubernatorem stanu Waszyngton (strasznie gruba ryba w światku polityki), w sumie to spoko gość, tyko straszny pantoflarz (ale oczywiście nigdy się do tego głośno nie przyznał). Odkąd pamiętam mama zawsze potrafiła, owinąć go sobie wokół palca i postawić na swoim. Jeśli chodziło o sprzeciwienie się mamie w czymkolwiek nigdy nie można było na niego liczyć. Zawsze robił to czego chciała ona i kiedy tego chciała. Żałosne…
- Mój mąż nigdy nie będzie pantoflarzem – obiecałam sobie w duchu i podreptałam na dół z miną osoby, którą właśnie skazano na karę śmierci.

Dokładnie tak się czułam… jak skazaniec wysyłany na stracenie.
Nie chodzi o to, że nie lubiłam jeździć do dziadków, (wręcz przeciwnie, bardzo ich kochałam i lubiłam spędzać z nimi czas) to po prostu nie był najlepszy czas na rodzinne wyjazdy.
Przecież tam nawet nie będę mogła w spokoju sobie popłakać, bo zaraz ktoś przyjdzie i zapyta: „Co Ci jest skarbie, może masz ochotę na filiżankę ciepłego kakao??” . Przypomniały mi się czasy kiedy byłam dzieckiem i bałam się ducha ze starej szafy. Babcia zawsze wtedy serwowała mi gorące kakao na poprawienie nastroju. Ale teraz nie jestem już dzieckiem i jedynym czego się naprawdę to ból po stracie Jacoba…
No i jest jeszcze Alice, z tą swoją bombową imprezą i „ktosiem”, którego miałam tam poznać, a który miał się okazać „najbardziej odjechanym facetem  pod słońcem”…

Podróż na lotnisko minęła nam w ciszy, rodzice chyba wyczuli, że nie wyciągną ze mnie nić poza „no” i „ehm”, więc dali sobie spokój (i chwała im za to). Lot w sumie też byłby niezły, gdyby nie…. Ali.
Siedziałam w fotelu, rozmyślając o Jacobie i o tej całej chorej sytuacji, kiedy nagle coś poruszyło się w mojej kieszeni.
Cholera czyżby wibrator?!... – pomyślałam. Nie. To nie może być on, przecież został na dnie szafy w moim pokoju.
Namacałam komórkę.
Dostałeś 1 wiadomość SMS od: ALI.
- No nie znowu ONA, jak tylko tam dojadę, zabiję tą niewyrośniętą Bestię… - szepnęłam złowieszczo sama do siebie.
Lecisz już???!!!!!!

Tak.

No to, się pośpiesz. Ileż można czekać, aż panna Swan ruszy swoją niesamowicie kształtną dupkę i się tu zjawi??!!


Nie marudź. To nie moja wina, że lot się opóźnił.. Siedź tam i czekaj. Kocham Cię, pa.

Ledwo zdążyłam wejść i rozsiąść się w fotelu , moja przyjaciółka już pukała do drzwi, z  taką energią, że nawet słonia powaliłoby to na kolana.  Otworzyła jej babcia.
- Bello, to A….
- BELLLLLLLA!!!!!!!!!!!
- ALLLLLLICE!!!!!!!!!!!! – rozwrzeszczałyśmy się jak małe dziewczynki. To był nasz stały rytuał, witałyśmy się tak od….zawsze.
- Bello, jak ja się za Tobą stęskniła!!! – krzyczała Al., prosto w moje wrażliwe uszy.
- Cśśś, Alice ja też Cię kocham, tylko błagam, nie wrzeszcz tak.
- OK. Chodź na górę , musimy się przecież przyszykować.
- Zaraz… chwileczkę… Jak to przyszykować?! Do czego??!
- Do mojej imprezy głuptasku… Obiecałaś, że przyjdziesz, a chyba nie chcesz iść, TAK ubrana??
Obiecałam, to fakt… Że też ja zawsze muszę zgadzać się na jej durne pomysły. Ale cóż widać taki już urok tej małej bestii. Ten typ tak po prostu ma i nic nie można na to poradzić.
- Alice, ale ja – nie zdążyłam dokończyć, bo moja przyjaciółka już dreptała po schodach, przynaglając mnie wzrokiem.

Kiedy znalazłyśmy się na górze, Alice natychmiast zabrała się do kompletowana mi stroju na dzisiejszy wieczór, a ja poszłam pod prysznic.
Wzięłam długą, gorącą kąpiel, która pomogła mi zapomnieć na chwilę o wszystkich troskach i problemach. Po pół godziny wyszłam z łazienki, prosto w szpony Alice, której głównym celem na dziś, było zrobienie ze mnie „gwia...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin