Lumley Brian - Obrońcy.doc

(2181 KB) Pobierz
Lumley Brian

Lumley Brian

Obrońcy

Tłumaczenie: Robert Palusiński

 

Tytuł oryginału: Necroscope: Avengers Copyright © by Brian Lumley, 2001

 

NAJEŹDŹCY i PIĘTNO

Streszczenie

Trzy lata temu triumwirat Wielkich Wampirów - dwóch wampyrzych lordów oraz jednej lady - pochodzących z obcej planety, przedostał się na Ziemię przez transwymiarowy tunel, którego końcowe ujście stanowi Brama w Karpatach. Niedługo po inwazji trójka rozdzieliła się i każde z Wampyrów ruszyło swoją drogą. Lord Nephram Marinari zniewolił australijskiego miliardera i osiedlił się w kasynie znajdującym się na terenie luksusowego ośrodka wypoczynkowego Xanadu w australijskich górach Macphersona. Lord Szwart, Wampyr potrafiący zjednoczyć się z mrokiem, udał się do Londynu, gdzie osiedlił się na terenie zapomnianej „świątyni”, pamiętającej czasy Cesarstwa Rzymskiego. Świątynia mieściła siew najgłębszych, niedostępnych podziemiach miasta. Z kolei Vavara - „piękna” mistrzyni masowej hipnozy - zbezcześciła zakon mniszek, przenikając do ich ufortyfikowanego klasztoru na greckiej wyspie Krassos.

Wampyry planowały podbić planetę i uczynić z niej wampirzy raj. Plan był prosty: założyły uprawy śmiercionośnych grzybów. Grzyby hodowane na żywych płynach ustrojowych (zmutowanego DNA) byłych niewolników i poruczników po osiągnięciu dojrzałości miały uwolnić do atmosfery miriady zarodników, które dostałyby się do płuc nie przeczuwających niczego ludzi! Wskutek takiej śmiercionośnej inhalacji ludzie staliby się żądni krwi i zaczęliby ukrywać się przed słońcem. Naród zacząłby walczyć z narodem, a świat pogrążyłby się w chaosie. Nikt, a już w najmniejszym stopniu same uzależnione od krwi ofiary, nie wiedziałby, w jaki sposób walczyć z nieuleczalną chorobą przemieniającą ludzi... Po pewnym czasie Wielkie Wampiry ujawniłyby swą obecność i objęłyby należną im władzę.

I tak jak za dawnych czasów w wampirzej Krainie Gwiazd, niewolnicy i porucznicy wyruszyliby w świat, podbijając i podporządkowując sobie terytoria całego globu zgodnie z prawami stanowionymi przez Wampyrów. Malinariemu miała przypaść Australia wraz z przyległymi wyspami oraz (w dalszym etapie) Azja. Dla Vavary przeznaczona była Europa i Afryka. Jeżeli chodzi o przerażające metamorficzne monstrum, jakim był Szwart, to pozornie znajdował się w gorszym położeniu, gdyż miał objąć w posiadanie Wyspy Brytyjskie, Francję, Hiszpanię oraz pozostałe zachodnie i północne obszary Europy. Dopiero później miał przerzucić siły do Ameryki, rozsiewając również i tam zarodniki grzybów, co miało zakończyć się ustanowieniem głównej siedziby w Nowym Jorku. Podziemia metropolii pozwalały na dostęp do wszystkich części miasta zarówno w dzień, jak i nocą. Najwyższe budowle z zamalowanymi i osłoniętymi przed słońcem oknami miały zostać przekształcone w zamczysko Szwarta.

Plany Wampyrów były ambitne i wydawały się łatwe do zrealizowania. Takie były ich marzenia, które dla niczego nie domyślających się ludzi miały stać się koszmarem. Ale pomimo legendarnej wampirzej przebiegłości i wytrwałości troje Wielkich Wampirów nie wzięło pod uwagę siły Wydziału E.

Wydział E, ściśle tajna jednostka wywiadu brytyjskiego, to grupa ludzi o szczególnych uzdolnieniach. Wielu z agentów pracujących w Wydziale miało już do czynienia z wampirami nie tylko na tym świecie, ale również w Krainie Gwiazd i w Krainie Słońca. Jedynie Ben Trask, członkowie jego organizacji oraz nieliczni wtajemniczeni z najwyższych szczebli władzy wiedzieli o planetarnej inwazji. Obawiając się ogólnoświatowej paniki, wszelkie wiadomości o ataku Wampyrów utrzymywano w ścisłej tajemnicy.

Po wyśledzeniu obecności Malinariego w Australii Trask wraz z ludźmi z Wydziału polecieli z misją wyeliminowania przeciwnika. Zniszczyli plantację grzybów w Xanadu (z pomocą Jake’a Cuttera, młodego mężczyzny dysponującego nadzwyczajnymi, choć nie w pełni rozpoznanymi i rozwiniętymi zdolnościami), ale Malinariemu udało się uciec.

Co się tyczy Jake’a Cuttera (patrząc z punktu widzenia dmuchającego na zimne Bena Traska). Jest to człowiek o raczej wątpliwej przeszłości. Zadarł z międzynarodowym gangiem przemytników i handlarzy narkotyków, ucierpiał poważnie z ich powodu i miał z nimi stare porachunki do wyrównania, w chwili gdy wszedł w kontakt z Wydziałem E. W rzeczywistości dokonywał systematycznej zemsty, eliminując członków tej organizacji i ścigając ich szefa. Ci ludzie zgwałcili i zamordowali dziewczynę Jake’a, z którą łączył go krótki, ale gorący romans. Jake był twórcą wyjątkowo niemiłych okoliczności, w których część oprawców poniosła śmierć z jego rąk.

Jednak przywódca gangu, sycylijski wampir Luigi Castellano, zastawił na Jake’a pułapkę: Jake został zatrzymany przez włoską policję. Wkrótce po osadzeniu w turyńskim więzieniu Jake odkrył, że Castellano posiada wpływy również i w tym środowisku. Śmierć zbliżała się wielkimi krokami.

Podczas ucieczki (zaaranżowanej przez Castellana), kiedy było niemal pewne, że Jake musi zginąć od kul strażników, zdarzyło się coś dziwnego i cudownego zarazem była to pierwsza oznaka przyszłych możliwości oraz początek zachodzącej w nim zmiany.

Coś - co uznał za rykoszetującą kulę, błysk złotego ognia - trafiło go w czoło. Ale zamiast paść trupem Jake wpadł w Kontinuum Mòbiusa i wylądował w pokoju Harry’ego w Wydziale E w Londynie.

Zmarły (?) dawno temu Nekroskop Harry Keogh był kiedyś najważniejszym z członków Wydziału E. Kiedy przebywał w londyńskiej Centrali miał (podobnie jak wielu utalentowanych pracowników Wydziału) pokój do własnej dyspozycji. Jednak pokój Harry’ego zawsze różnił się (i nadal tak jest) od innych pomieszczeń. Być może ze względu na szacunek, jakim go darzono, lub dlatego, że pokój wciąż zawierał w sobie coś z osobowości Nekroskopa, nic w nim nie zmieniono i pozostawał niezamieszkany od czasów pobytu Harry’ego.

Dla Bena Traska i pozostałych członków Wydziału obecność intruza w centrum ściśle strzeżonej Centrali Wydziału E była ogromnym zaskoczeniem! I było to coś znacznie przekraczającego zwyczajny zbieg okoliczności...

Pojawienie się Jake’a zbiegło się w czasie z odkryciem obecności Nephrama Malinariego na terenie Xanadu. Trask zabrał Jake’a do Australii i przydzielił mu jako partnerkę Liz Merrick, młodą, atrakcyjną telepatkę, której talent, podobnie jak w wypadku Jake’a, wciąż się rozwijał.

Podczas działań na terenie Australii dowiedział się o sobie tego, o co podejrzewali go Trask i jego ludzie, odziedziczył pewien zakres mocy Harry’ego Keogha. Kiedy pierwszy Nekroskop umarł w Krainie Gwiazd, jego metafizyczna osobowość, inteligencja posiadana przez Harry’ego, rozpadła się na wiele złotych cząstek lub strzałek, a których jedna wniknęła w Jake’a! Dzięki temu Jake mógł rozmawiać w mowie umarłych z Harrym. Jednak jego nowa sytuacja domagała się wielu wyjaśnień i stawiała wiele pytań, na które odpowiedzi znał tylko Trask.

O ile Ben Trask chętnie mówił o pewnych mocach, którymi dysponuje Nekroskop, jak zdolność do teleportacji czy możliwość rozmowy ze zmarłymi, o tyle jednak nie był pewien, czy może mówić o innych możliwościach. Będąc przez wiele lat na stanowisku szefa Wydziału E, Trask rozwinął w sobie sceptycyzm. Wiedział, jak bardzo zwodnicza może być czyjaś powierzchowność, że nawet najbardziej niewinny z ludzi (jak na przykład pierwszy Nekroskop) może zostać zwiedziony przez siłę zła. Ponadto Trask nie bardzo wierzył w przypadki czy synchroniczności. Wiedział, że jeśli coś się wydarza, to kryje się za tym istotny powód i równie ważna może być chwila, w której się to wydarza...

Niewątpliwie Jake pojawił się we właściwym czasie - ale właściwym dla kogo? Czy nie było to nazbyt przypadkowe, że z chwilą przybycia trójcy Wielkich Wampirów z Krainy Gwiazd pojawia się także nowy Nekroskop? Czy zatem Jake przybył z własnej (albo Harry’ego Keogha) woli, „przypadkowo”, czy też został przysłany, aby wniknąć w struktury Wydziału E? Ile w nim było z pierwszego Nekroskopa, ile w nim było z Harry’ego, jaki element zagościł w Jake’u? Czy było to coś z tej jaśniejszej strony, z wczesnych etapów życia, czy też coś znacznie groźniejszego, z czasów późniejszych, z ciemniejszego okresu?

Jedną z wielu rzeczy, o których Jake jeszcze nie wiedział, był fakt, że pod koniec swego pobytu na ziemi Nekroskop stał się Wampyrem! Być może największym z nich! I to nie tylko Harry. Jego dwaj synowie także zostali wampirami w Krainie Gwiazd, tym dziwacznym, równoległym świecie...

Zatem wątpliwości Traska, a właściwie jego naturalna ostrożność w powiązaniu z niemożnością odczytania intencji młodego Nekroskopa (ponieważ Trask potrafił zawsze odróżnić kłamstwo od prawdy), powstrzymywały go od większej poufałości z Jakiem. Bo jeśli Jake nie był prawdziwym Nekroskopem, który odziedziczył zdolność skutecznego zwalczania Wampyrów, w co wierzyła większość agentów Wydziału, i zamiast tego posiadał potencjał zostania czymś krańcowo innym... to wówczas Trask musiałby go zabić!

Stąd wynikał jego wielki dylemat. Jeśli jednakże Jake był prawdziwy, to zatajenie przed nim pełni możliwości, pełnej wiedzy, mogłoby oznaczać stratę jego potencjału i rezygnację ze współpracy z Wydziałem E. Trzeba być kimś wyjątkowym, żeby wziąć odpowiedzialność za rolę Nekroskopa, kogoś, kto troszczy się o zmarłych. Jednak trzeba być kimś szczególnie wyjątkowym, by zaakceptować, że Ogromna Większość zrobiłaby nieomal wszystko z miłości do niego... włącznie z przerażającą perspektywą wskrzeszenia, powstania z grobów, aby bronić Nekroskopa!

*

Po wydarzeniach w Australii Jake oddzielił się od Wydziału E i kontynuował realizację własnego planu, czyli zemsty na Castellarne. Jake nie uważał, że podążanie własną drogą może być uznane za zdradę. Było wiele powodów skłaniających go do opuszczenia Wydziału E.

Po pierwsze, kontakt z Harrym Keoghiem został zastąpiony czymś, co sprawiało znaczny kłopot. Jake był zagrożony stałą obecnością nieżyjącego wampirzego porucznika Koratha (byłego niewolnika Malinariego i jego prawą rękę). Po okrutnej śmierci poniesionej z rąk swego pana w rumuńskich podziemiach Korath za pomocą mowy umarłych opowiedział Jake’owi wszystko, co wiedział o trojgu wampyrzych najeźdźców. Jednak przy okazji zagnieździł się w głowie Jake’a. Gdy Jake osłabiał moc swych umysłowych zasłon, natychmiast przedostawał się do jego umysłu, obserwował sny i rozmawiał z Jakiem, starając się wpłynąć na niego, „kierować” i doradzać oraz uczestniczyć w życiu Jake’a. Jake mógł go odsyłać na miejsce wiecznego spoczynku, ale nigdy nie miał pewności, czy i kiedy Korath powracał.

Jedyną korzyścią z obecności Koratha była jego znakomita pamięć, dzięki której zapamiętał matematyczną formułę Mòbiusa przekazaną Jake’owi przez Harry’ego. Jake z nieznanych powodów nie umiał jej zapamiętać i dlatego gościł w swoim umyśle wampira potrafiącego przywołać równanie będące kluczem do drzwi Kontinuum Móbiusa - środka do trans - lub teleportacji.

Jake doszedł z Korathem do porozumienia. Jedynym pragnieniem Koratha - jak zapewnił Jake’a - była zemsta na swoim byłym panu i pozostałych Wielkich Wampirach. Ponieważ jednak Korath nie posiadał ciała i potrafił nawiązywać kontakt z żywymi wyłącznie za pomocą mowy umarłych, to jedynie Nekroskop mógł stać się narzędziem zemsty. Jake nie potrafił przemieszczać się za pomocą Kontinuum Móbiusa bez Koratha, Korath zaś w ogóle by nie istniał bez Jake’a.

Z Korathem wiązał się jeszcze jeden problem. Gdyby Ben Trask dowiedział się o jego współegzystencji (w umyśle Jake’a), to mógłby upiec dwie pieczenie na jednym ogniu - a właściwie jednego człowieka z pasożytem w środku i to niekoniecznie za pomocą ognia.

Ale nawet w tych okolicznościach zachowanie skóry w całości nie było wystarczającym powodem do opuszczenia Wydziału E. Coś wewnętrznie kazało mu ruszyć własną drogą i realizować swój (a może czyjś?) plan. Ponadto dłuższe przebywanie w Wydziale E groziło coraz silniejszym związaniem się z Liz Merrick, z którą połączyła go nie tylko romantyczna, ale również na wpół telepatyczna więź. Dla Jake’a bliskość osoby, która mogła odkryć obecność wampirzego podglądacza, była ostatnią rzeczą, której pragnął!

*

Pod nieobecność Jake’a, który korzystał z Kontinuum Móbiusa, ścigając i nękając śródziemnomorskiego handlarza narkotyków Luigiego Castellana, Wydział E namierzył na greckiej wysepce Krassos Malinariego i Vavarę. Tym razem, w odróżnieniu od operacji australijskiej, Trask dysponował niewielkimi siłami, natomiast pojawiające się problemy polityczne i ekonomiczne okazały się ogromne. Jednak z pomocą dawnego przyjaciela - oficera ateńskiej policji Manolisa Papastamosa - Wydział E zlokalizował i spalił zamczysko Vavary, a jej śmiercionośna uprawa grzybni została zdewastowana i wypalona w serii zabójczych eksplozji.

Jednak w tym samym czasie zdarzyły się dwa nieszczęścia. Nowa, zaledwie kilkudniowa miłość Traska, telepatka Millicent Cleary, została uprowadzona przez Szwarta i ukryta w czeluściach rzymskiej świątyni poświęconej bogom ciemności w zapomnianej jaskini głęboko pod londyńskimi ulicami. Natomiast na Krassos uciekająca z płonącego klasztoru Vavara porwała Liz Merrick. Wyglądało na to, że nadszedł czas dla tych dwóch dzielnych kobiet.

Jednak na Sycylii, gdzie Jake w końcu pozbył się Castellana i jego organizacji, odkrywając przy okazji, dlaczego tak bardzo pragnął zemsty (była to część rozpoczętego i niedokończonego zadania pierwszego Nekroskopa), nowy Nekroskop „usłyszał” desperackie wołanie o pomoc. Pomimo dzielącej ich odległości Jake słyszał. Między nimi istniała więź, która pozwalała rozwijać się talentowi Liz.

Kiedy jednak Jake rozkazał Korathowi pokazać sobie równania Móbiusa, aby dotrzeć do Liz... Korath zatrzasnął pułapkę!

Korath już wcześniej odkrył, że nie może dopuścić do okoliczności, które zagrażałyby życiu Jake’a. Bez Jake’a nie byłoby Koratha, więc wampir robił wszystko, co w jego mocy, aby utrzymać swego gospodarza przy życiu. Jednak Jake był uparty, w końcu chodziło o życie jego ukochanej. Jake poznał wreszcie prawdziwy cel Koratha: pragnienie dotarcia do wnętrza umysłu swego gospodarza, do stopienia się z Jakiem, i to na zawsze!

Jake nie był w stanie mu odmówić...

Bez pomocy Koratha straciłby Liz...

Żeby zobaczyć równania, otworzyć drzwi Móbiusa i teleportować się przez Kontinuum dla ratowania Liz, musiał wpierw zaakceptować warunki zmarłego, a przy tym niewiarygodnie niebezpiecznego bytu. I to pomimo ostrzeżeń Harry’ego Keogha, który podkreślał, że nigdy nie wolno wpuścić wampira do wnętrza umysłu...

Ale nie było innego wyjścia...

Zgodził się na warunki i pozwolił Korathowi dotrzeć do najgłębszych zakamarków własnego umysłu. Zaprosił go tam „z własnej i nieprzymuszonej woli”... i dopiero wówczas odkrył, jak bardzo został oszukany, że przez cały czas mógł samodzielnie obliczyć równanie, gdyby tylko Korath nie blokował każdej podejmowanej próby!

Było jednak za późno, żeby coś z tym zrobić, ponieważ Liz wpadła w kłopoty na greckiej wysepce, odległej o setki mil...

Jake przedostał się na wyspę, gdzie dołączył do Liz i kolegów z Wydziału E. Dowiedział się także o tarapatach, w jakich znalazła się Millie Cleary, telepatka z Londynu. Korzystając z Kontinuum Móbiusa, Jake wrócił z całą ekipą do Centrali w Londynie, gdzie pracownicy Wydziału połączyli swe niezwykłe uzdolnienia, aby odszukać Millie. Ponieważ wciąż żyła, Liz była w stanie zlokalizować miejsce pobytu Millie i przekazać dokładne dane Jake’owi. Teraz wszystko zależało od nowego Nekroskopa.

Odczytując wprost z umysłu Liz namiar lokalizujący Millie, Jake przeskoczył do starożytnej świątyni. Znalazł tam nie tylko Millie, ale także śmiercionośny ogród lorda Szwarta. Po koszmarnej konfrontacji z Panem Ciemności udało mu się zniszczyć plantację grzybów, doprowadzając do wybuchu podziemnych złóż gazu.

Chociaż udało się zapobiec niszczycielskim planom Wampyrów, pozostawało zasadnicze pytanie: ilu najeźdźców przetrwało konfrontację z Wydziałem E? Czy Vavara przeżyła zatonięcie w morzu? Czy Malinari został uwięziony w płonącym ogrodzie Vavary? Czy metamorficzny Szwart zginął prawdziwą śmiercią w rzymskiej świątyni, której gwałtowne zniszczenie odnotowały nawet sejsmografy w Greenwich?

Jake stwierdził, że nadszedł już czas podzielenia się swoją tajemnicą. Poinformowania ludzi z Wydziału E o tym, że w jego umyśle zadomowiła się wampirza inteligencja. Chciał poprosić o pomoc, a jednocześnie dowiedzieć się wszystkiego, co przed nim ukrywał Trask. Na czym polegał problem z poprzednim Nekroskopem? O czym bał się opowiedzieć szef Wydziału?

Czy chodziło o zdolność wskrzeszania umarłych? Jake i tak się już o tym dowiedział. Jednocześnie miał świadomość, że to nie wszystko. Może pewnego dnia milczący zmarli - Ogromna większość ludzkich dusz, które odeszły - uwierzy Jake’owi i Jake będzie mógł poprosić zmarłych o pomoc. Teraz jednak postanowił zapytać Bena Traska.

Na spotkaniu w gabinecie Traska, gdzie miał nadzieję usłyszeć odpowiedzi na swoje pytania, uwagę wszystkich przykuła pilna wiadomość z ministerstwa. Zdarzyło się coś, co zdaniem ministra mogło zainteresować Wydział E. Wiadomość została sformułowana w typowo brytyjskim, urzędowym stylu, ale minister dobrze wiedział, że nikt prócz ludzi z Wydziału nie da rady się zająć tą sprawą.

A chodzi o...

I

Słońce, morze i dryfująca zguba

Wieczorna Gwiazda ze swoimi 35 000 ton i ponad 700 stopami długości była śródziemnomorskim liniowcem nie posiadającym konkurencji. Osiem obsługiwanych przez windy pokładów, kasyno, sala gimnastyczna, baseny, bary, sklepy, pokład sportowy stanowiły o wartości statku, który był chlubą swej linii żeglugowej. 1400 pasażerów mogło wieczorem wybierać: pokładowy Moulin Rouge, bar Ali That Jazz, przetańczyć całą noc w sali balowej Sierra lub po prostu podziwiać zachód słońca z pokładu widokowego.

Była to ostatnia podróż Gwiazdy w tym sezonie i dlatego poprzednia noc była tak wyjątkowa. Dla pasażerów urządzono wspaniały pokaz ogni sztucznych, które rozjaśniły Morze Egejskie, uświetniając wycieczkę. Z pokazu ogni cieszyli się też mieszkańcy miasteczka Mytiele na wyspie Lesbos, którzy również mogli go obserwować. Jeśli dodamy do tego wyśmienite dania serwowane przez kuchnię, to bez problemu zrozumiemy, dlaczego zabawa trwała przez całą noc i dlaczego bez końca czerpano do obfitych zapasów szampana...

Ale wszystko ma swój koniec.

Wczesnym rankiem październikowego poniedziałku przygotowywano śniadanie dla tych, którzy mieli jeszcze trochę miejsca w żołądku. Ci, co nadwerężyli żołądki, raczej nie mieli zamiaru wstawać na śniadanie. Kilku młodszych pasażerów spacerowało po pokładzie i podziwiało delfiny, które z nieprawdopodobną energią przeskakiwały przez fale. Chociaż słońce wstało nie dawniej jak pół godziny temu, to deski pokładu zdążyły się już rozgrzać od jego promieni.

Doskonale!

Takie rozważania snuł kwatermistrz Bill Galliard, który wstał wcześnie rano, przygotowując się do planowanej wycieczki na malowniczej wyspie Limnos. Na razie wszystko odbywało się zgodnie z planem i Galliard chciał być pewny, że wszystko będzie dalej się toczyło według zaplanowanegorozkładu jazdy” statku. Zakończył pracę nad dokumentami związanymi z cumowaniem na Limnos i wyszedł na pokład, mając godzinę wolnego czasu, a może więcej - przynajmniej do chwili, gdy większość pasażerów nie wstanie i nie trzeba będzie się zająć tymi, którzy zechcą zejść na stały ląd.

Galliard stał na dziobie statku czterdzieści stóp nad poziomem morza, wychylił się do przodu, patrzył na bezmiar oceanu. Nie było widać żadnego lądu, ale mając za sobą wiele lat doświadczenia, Galliard wiedział, jak szybko może się pojawić ziemia na horyzoncie, zwłaszcza na Morzu Egejskim, gdzie zachmurzone pasma gór wyrastają przed statkiem niespodziewanie i bez żadnego ostrzeżenia. Czując chłodną bryzę wywołaną ruchem statku i słysząc syczenie wody rozdzielanej dziobem statku, myślał o dotychczasowym przebiegu wycieczki.

Większość pasażerów stanowili dobrze sytuowani, zrelaksowani Brytyjczycy w średnim wieku oraz załoga składająca się z brytyjskiego kapitana, oficerów, starszych stewardów wspomaganych przez grecko-cypryjskich majtków, inżynierów, kucharzy oraz międzynarodowy „zaciąg”. Pasażerowie przylecieli samolotami na Cypr i zaokrętowali się w Limassolu. Po tygodniowym rejsie mieli powrócić na Cypr i odlecieć do domów.

Wieczorna Gwiazda wypłynęła z Limassolu w czwartek wieczorem i przez cały dzień płynęła po morzu, pozwalając pasażerom zapoznać się ze statkiem oraz towarzyszami podróży. W sobotę przypłynęli do Volos w Grecji, gdzie pasażerowie mogli zejść na ląd, a kwatermistrz Bill skorzystać z okazji, żeby odwiedzić przyjaciół mieszkających w willi u podnóża Moun Pelion i zaopatrzyć się na bazarze w Volos w prezenty dla swoich przyjaciół. W niedzielę zawinęli na Lesbos i Mytilene, gdzie turyści mieli okazję zwiedzić wyspę. Ostatniej nocy odbyła się huczna impreza uświetniona pokazem ogni sztucznych.

Następnym portem ma być Limnos, dokąd powinni dotrzeć za mniej więcej cztery godziny, jutro zaś mają w planie popłynąć przez Dardanele do Stambułu. Ale to była zbyt odległa perspektywa, ponieważ na tak dużych statkach powinno się myśleć przede wszystkim o dniu bieżącym.

Snując w myślach powyższe rozważania, Galliard rozglądał się po morzu, przepatrując przestrzeń przed sobą. Przed chwilką coś zwróciło jego uwagę, dokładnie na wprost przed statkiem. Nie zrobiło to na nim większego wrażenia, na wodach Morza Śródziemnego spotyka się wiele statków, ale to co zobaczył, to jakby biały rozbłysk, na lśniącej tafli morza... może to delfin wyskoczył w górę i rozbryzg wody przyciągnął uwagę Billa?

Jednak kwatermistrz Galliard podszedł do jednego z teleskopów przymocowanych do relingu i skierował go na to, co przyciągnęło jego wzrok. Przez chwilę nic nie dostrzegał, ale później... co to jest? Grecka łódź? Tyle mil od najbliższego lądu? W samej łodzi nie było niczego szczególnego; na wyspach było równie dużo jak gondol w Wenecji, tylko że zazwyczaj trzymają się one blisko wybrzeża. Tej łodzi nie powinno być w tym miejscu.

Zakryta łódź znajdowała się może trzy czwarte mili przed statkiem i bez wątpienia tkwiła w miejscu.

Galliard wyciągnął radiotelefon i nacisnął cyfrę 1, łącząc się z mostkiem kapitańskim trzy pokłady powyżej. Jego wezwanie zostało przyjęte i odezwał się głos:

- Tu mostek. Kwatermistrzu Galliard, co możemy dla pana zrobić? - Był to głos kapitana Geoffa Andersona, który jak zwykle nie stosował służbowych formułek.

- Możecie odbić na lewą burtę i zatrzymać silniki - bez zwłoki odparł Galliard. - Za jakieś półtorej minuty staranujemy kogoś!

- Zaczekaj - padła odpowiedź, a po dziesięciu sekundach: - Dobra robota, Galliard. Pewnie zobaczylibyśmy tę łódkę, ale jeśli okazałoby się, że ktoś tam potrzebuje pomocy, to musielibyśmy zawracać. Zaoszczędziłeś nam czasu i być może kłopotów. Weź ze sobą tubę i zejdź na pokład B.

- Tak jest, kapitanie - odpowiedział Galliard z uśmiechem i ruszył na dolny pokład. Już po kilku krokach poczuł lekkie drgnięcie statku i lekko zauważalną zmianę kursu Gwiazdy...

Na wysokości pokładu B część kadłuba wysunęła się na zewnątrz, tworząc schody sięgające poziomu morza. Kwatermistrz Bill Galliard, stojąc na ostatnim schodku, rzucił linę do ukrywającego się w cieniu mężczyzny w postrzępionym ubraniu. W towarzystwie trzech stewardów i jednego marynarza Galliard patrzyła, jak mężczyzna na łodzi przywiązuje linę i zaczyna przyciągać łódź do burty statku.

- W porządku - zawołał Galliard. - Ja to zrobię. Proszę się tylko trzymać.

- Wody - odpowiedział schowany w cieniu skurczony mężczyzna. - Strasznie się spiekliśmy, razem z lady.

Lady? To pewnie ta druga postać leżąca na wznak w poprzek łodzi. Kiedy Galliard przyciągał łódź, zobaczył, jak jej zielone oczy rozbłysły niczym klejnoty i zetknęły się z jego spojrzeniem. Chwilę wcześniej promieniejąca poświata otoczyła jej twarz, nie pozwalając dostrzec szczegółów.

Boże, jakaż ona piękna! - pomyślał... zanim zdążył się zastanowić, skąd pojawiła się w nim taka myśl. W końcu ledwie było ją widać w cieniu osłoniętej łodzi. Ciemność wyraźnie kontrastowała z oślepiającym słońcem.

- Cień - rzekła wycieńczona, obszarpana postać mężczyzny, który stał przygarbiony pod płótnem. - Słońce. Bardzo... cierpieliśmy!

- Mamy sok - powiedział Galliard, podając mu dzbanek. - Proszę się napić. To przepłucze gardło i wzmocni was. Jak długo dryfujecie?

- Zbyt długo - odparł mężczyzna, wypijając łyki i podając dzbanek kobiecie. Następnie wyciągnął ręką do Galliarda. - Pomóż mi wyjść stąd.

Kwatermistrz podał mu rękę i poczuł, że jest chłodna. To dziwne, dotknąć tak zimnej dłoni w taki upalny dzień. Jeszcze dziwniejsze, że wydawało się, jakby ręka dymiła! Ale Galliard był zbyt zajęty, żeby zastanawiać się nad tą oczywistą sprzecznością. Kobieta była cała owinięta od stóp do głowy. Kiedy próbowała stanąć na nogi, wyglądała jak mumia. Bardzo niepewnie stawiała kroki, kiedy w końcu wyszła z cienia. Galliard wychylił się ku niej, jedną ręką trzymając się barierki, a drugą obejmując ją w talii. Ruszyła do przodu, a właściwie została podniesiona do góry, z łodzi na schody. Jej przyjaciel był tuż za nią i widać było, że bardzo chce się schronić ponownie do cienia.

- Co się stało? - dopytywał się Galliard, kiedy wraz ze stewardami weszli do wnętrza statku i skierowali się ku windzie. Marynarz pozostał na miejscu, żeby zająć się swoimi obowiązkami. - Skąd wzięliście się na środku morza?

- Zabrakło nam paliwa koło Krassos - wyjaśnił mężczyzna, zrzucając z siebie marynarkę, którą osłaniał głowę. -

Niezwykle silny odpływ porwał nas na morze i zużyliśmy całe paliwo, próbując dopłynąć z powrotem do wyspy. Krótka przejażdżka zamieniła się w koszmar.

Jego opowieść brzmiała niezbyt wiarygodnie: nawet podczas tegorocznych zmian klimatycznych wywołanych prądem El Nino trudno byłoby przebywać niezauważonym na Morzu Egejskim, w okolicy, gdzie pływa bardzo dużo statków na tyle długo, żeby doprowadzić się do takiego odwodnienia i spalenia słońcem. Z drugiej strony wyglądało to na prawdę, ponieważ stan żeglarzy dopuszczał takie wyjaśnienie.

Galliard spojrzał na wysokiego, niegdyś przystojnego mężczyznę. „Niegdyś przystojny” dlatego, że obecnie skóra schodziła mu płatami z poczerniałej twarzy, a jego zapadnięte policzki były podziurawione tak, jakby spadł na nie deszcz maleńkich meteorytów. Stan kobiety był... trudniejszy do opisu. Podobny, a jednak inny. Również była spalona, poczerniała w niektórych miejscach, tak jakby zetknęła się z prawdziwym ogniem, a nie silnym słońcem, jednak dziwna poświata zakrywała większość zniszczeń na jej twarzy. Zrzuciła z siebie część okrywających ją szmat i widać było, że oddychała ze znacznie większą łatwością w oświetlonych elektrycznym światłem wnętrznościach statku. Jednak pomimo tego, że znajdowała się całkiem blisko Galliarda, to i tak nie można było zobaczyć wyraźnie jej twarzy.

Kwatermistrz Bill zmarszczył brwi i pokręcił głową, kiedy jechali windą na piąty pokład, gdzie znajdował się mostek. Nadal podtrzymywał kobietę (zastanawiając się, dlaczego, podobnie jak jej towarzysz, była tak zimna), ale teraz dostrzegł coś jeszcze dziwniejszego. Choć w jakiś sposób „wiedział”, że jest piękna, to jednak wyczuwał w niej coś radykalnie niemiłego. Jej talia, w miejscu gdzie ją obejmował, była twarda, kanciasta i koścista!

Galliard cofnął się trochę, oddalając się nieco od tych niecodziennych gości, a jego myśli przerwało żądanie mężczyzny:

- Zaprowadź nas do kapitana, kwatermistrzu Galliard - zawarczał głos rozkazującym tonem. - I nie interesuj się szczegółami. Wszystko się wyjaśni - wkrótce.

- Wiesz... wiesz, jak się nazywam?

- Oczywiście, że wiem, przecież mi powiedziałeś - padła odpowiedź (ale Galliard był pewien, że nic takiego nie mówił). Tajemniczy przybysz mimo licznych poparzeń przesłał mu chytry uśmiech.

Wyszli z windy i ruszyli na mostek, gdzie dziwne wrażenie odrealnienia - wrażenia, że to wszystko dalekie jest od rzeczywistości - nieco się zmniejszyło. Puścił kobietę, odsunął się od przybyszów i zwrócił się do stewardów:

- Chłopaki, coś tu nie gra. Właściwie to zupełnie się coś tu pochrzaniło.

I to o wiele bardziej, niż Galliard zdolny byłby przypuszczać. Stewardzi, wszyscy trzej, wyglądali na pogrążonych w wewnętrznych przeżyciach. Patrzyli na kobietę i nie potrafili oderwać od niej oczu. I w ogóle nie słuchali Galliarda!

Kwatermistrz Galliard zatrzymał się tuż przed napisem „Wstęp tylko dla oficerów i członków załogi”. Odwrócił się do uratowanego człowieka.

- Co... - zaczął zdanie i przerwał. Obcy tak szybko ruszył do przodu, chwytając głowę Bilia w swe poparzone ręce, że kwatermistrz nie miał najmniejszej szansy na uniknięcie tego szczególnego rodzaju kontaktu.

- Wszystko, co wiesz o statku - słowa przepłynęły niczym rzeka lodu poprzez drżący umysł Galliarda i zmroziły go na kość. - O kapitanie i pozostałych oficerach. O wszystkim, co może stanowić niebezpieczeństwo dla mnie i mojej... towarzyszki. Muszę poznać wasz system komunikacji ze światem i z innymi statkami...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin