Dodd Christina - Akademia guwernantek 06 - Oblubienica.rtf

(716 KB) Pobierz
Christina Dodd

Christina Dodd

Oblubienica

 

(My Favorite Bride)

 

 


Rozdział 1

 

Londyn Lato, 1847

- Nie chodzi o to, że byłaś złodziejką, Samantho. Chodzi o to, że wciąż wytykasz swoim pracodawcom ich słabostki, a oni nie życzą sobie tego. - Adorna, lady Bucknell, mówiła cichym, beznamiętnym głosem, i ktokolwiek przysłuchiwałby się rozmowie, pomyślałby, że ze spokojem przyjęła niedawne zwolnienie Samanthy.

Samantha Prendregast nie dała się oszukać. Stała przed jej biurkiem z uniesioną brodą, ściągniętymi łopatkami, tak jak uczyła ją Adorna.

- Nie, proszę pani.

Biblioteka Szacownej Akademii Guwernantek urządzona była w bladoniebieskim odcieniu i na tym tle bujna blond uroda Adorny jaśniała jak diament w satynie.

-  Ostrzegałam cię co do pana Wordlawa. Mówiłam ci, że jest służbistą, który uważa, że kobiety powinny być widziane, lecz nie słyszane, a ty mnie zapewniałaś, że sobie z nim poradzisz.

Samantha powstrzymała się przed kołysaniem na obcasach.

- Tak, proszę pani.

-  A mimo to w ciągu dwóch krótkich miesięcy wróciłaś do Szacownej Akademii Guwernantek bez pracy, bez referencji i z gwarancją, że mściwy pan Wordlaw rozpowie o twojej złodziejskiej reputacji wśród tych nielicznych, którzy cię jeszcze nie znają. - Adorna splotła dłonie. - A więc co masz na swoje usprawiedliwienie tym razem?

Samantha pomyślała o tym, co powinna powiedzieć, jak mogłaby ułagodzić Adornę, ale przestała kłamać, gdy przestała kraść.

- Wyśmiewa swojego syna. Dzieciak nie chce uczyć się prawa. Mały Norman już się jąka, a kiedy ojciec ośmieszał go przed całą rodziną, zrobiło mi się go żal i chciałam dać jego ojcu nauczkę.

- Więc powiedziałaś jego żonie o kochance, a kochankę przekonałaś, żeby go porzuciła. Jak mogłoby to przynieść korzyść młodemu Normanowi?

- Ojciec pani Wordlaw kontroluje pieniądze. Zabrała syna i odeszła od Wordlawa, co powinna zrobić już dawno temu, ale była zbyt dumna, żeby przyznać się do pomyłki. Dziadek Normana dopilnuje, żeby Norman mógł spełnić swoje marzenia. - Samantha przypomniała sobie, jak nauka bardzo chłopca fascynowała. - Sądzę, że dzieciak odkryje coś wspaniałego.

- A co z kochanką?

- To moja znajoma z czasów ulicznych. Z przyjemnością pozbyła się starego sukinsyna dla młodego lorda Penwyna.

- Jak jej się to udało?

- Zaaranżowałam to.

Ciche westchnienie Adorny oznaczało rezygnację.

- Z pewnością.

- Moja pani, przykro mi, że straciłam posadę i przyniosłam wstyd Szacownej Akademii Guwernantek.

Samancie naprawdę było przykro, bardziej niż umiała to wyrazić.

- Ale nie żałuję, że pomogłam Normanowi.

- Tak, ja również nie żałuję. Jednak są delikatniejsze metody działania.

Samantha żałowała, że zawiodła Adornę - ponownie.

- Wiem, naprawdę wiem. Staram się pamiętać, co mi pani mówiła, ale czasami puszczają mi nerwy i długo nie jestem w stanie się opanować. A później jest już za późno.

-  Usiądź. - Adorna wskazała obite niebieskim atłasem krzesło.

Samantha usiadła z gracją.

Adorna zabrała ją z ulicy sześć lat temu i przez pierwsze trzy lata Samantha studiowała każde słowo i ruch swej dobrodziejki w nadziei, że zyska jej urok i piękno. Teraz, mając dwadzieścia dwa lata, uświadomiła sobie, że wysoka blondynka z charakterem wikinga i skłonnością do niewyparzonego języka nigdy nie będzie w stanie naśladować powściągliwego i delikatnego sposobu bycia Adorny. Jednak czas spędzony na obserwacji pozwolił Samancie poznać skrywaną naturę patronki. Najgorsza część nagany była skończona. Teraz musiała ponieść konsekwencje.

I doskonale wiedziała, jak ponosi się konsekwencje. Nauczyła się tego nie od Adorny, lecz od ojca, który jak tylko zaczęła chodzić, uczył ją jak kraść portfele, uśmiechając się przy tym uroczo przez cały czas.

- Pan Wordlaw miał solidnie podbite oko, gdy przyszedł tu na skargę - powiedziała Adorna.

Samantha zacisnęła chudą pięść.

Adorna dodała:

- Tak myślałam. Czy zaatakował cię?

- Próbował. Po tym, jak wyprowadziła się jego żona. - Szarpali się tylko przez krótką chwilę, ale ramię Samanthy nadal odczuwało skutki tej szarpaniny. Nie okazywała, jak bardzo ta sytuacja ją przeraziła, nie przyznałaby się również, że często w nocy budziła się z przerażeniem i walącym sercem. - To obrzydliwy mały człowieczek.

-  Ma ponad metr osiemdziesiąt wzrostu. Większość ludzi nie nazwałaby go małym.

- Nie o wzrost mi chodzi, lecz o jego charakter.

- Hm. Tak. W każdym razie jest szanowanym sędzią.

- Szanowanym?

- Przez jakiś czas. Dopóki nie rozpowiem plotek, które ten szacunek podważą.

- Jest pani dobra. - Samantha skrzyżowała dłonie na udach i usiłowała sprawiać wrażenie pokornej.

Najwyraźniej nie udało się jej, gdyż głos Adorny stał się ostrzejszy.

- Ale nawet wtedy, moja droga młoda wojowniczko o sprawiedliwość, będą ci, którzy wierzą, że kobieta powinna dotrzymywać swojej przysięgi bez względu na to, jak bardzo skorumpowany jest jej mąż.

- Głównie mężczyźni.

- Głównie. - Adorna postukała palcami w leżący przed nią list i spojrzała w dal. - Pewnym problemem ze znalezieniem dla ciebie miejsca jest fakt, że jesteś atrakcyjną, młodą kobietą.

- Dziękuję, pani. - Adorna nauczyła Samanthę wielu rzeczy, między innymi tego, jak zrobić najlepszy użytek ze swojej urody. Samantha splatała w warkocz platynowe włosy, upinała je wokół uszu i w luźny węzeł z tyłu głowy. Miała pełne usta - jej zdaniem zbyt pełne, ale Adorna powiedziała, że mężczyźni z pewnością chcieliby je całować. Okazało się to prawdą, chociaż nie zależało jej na takim doświadczeniu.

Była zbyt szczupła. Wiedziała o tym. Adorna też tak sądziła. Jednak coś w jej smukłych, silnych ramionach, eterycznym ciele, sposobie poruszania się przyciągało uwagę. Bardziej niż by sobie tego życzyła, ponieważ w dzieciństwie nabyła wiedzę o mężczyznach, kobietach, i o tym jak działają ich ciała, i nie chciała mieć z tym nic wspólnego.

Nic, co powiedziała Adorna, nie mogło zmienić zdania Samanthy.

- Problem ze znalezieniem ci posady wiąże się z twoją poprzednią profesją. Gdybyś nie była tak sławną - a raczej niesławną - złodziejką, byłoby teraz łatwiej.

Samantha odezwała się językiem ulicy ze swojego dzieciństwa.

- Dawałam im tylko to, co chcieli, pani. Trochę przygody i podniecenia. Nie moja wina, że pieklili się o skradziony portfel

Adorna nie uśmiechnęła się.

- W tym problem. Byłaś dobrze ubrana. Piękna. Wciągałaś ich w ciemne zaułki i okradałaś, a im się to podobało.

Samantha przestała mówić slangiem i wróciła do czystego akcentu wyższych sfer, którego nauczyła ją Adorna.

- Przynajmniej mężczyźni. Kobiety nie były takie tolerancyjne.

- Uważałam się za osobę całkiem tolerancyjną. Nie kazałam cię powiesić.

- Nigdy nie rozumiałam dlaczego.

Nie rozumiała również, skąd Adorna wiedziała, że jej torba została przecięta, ale z czasem zrozumiała, że Adorna posiada szósty zmysł w kontaktach z ludźmi i przerażającą wiedzę o wszystkim wokół.

- Zobaczyłam w tobie coś, co mi się spodobało. - Adorna złagodniała i roześmiała się. - Przypominałaś mnie samą.

- Pani nigdy nie musiała kraść.

- Nie, ale miałam ojca, który chciał, żebym wyszła za mąż dla jego korzyści. - Spojrzała na rozłożony przed nią list. - Znalazłam rozwiązanie twojego problemu. Musisz opuścić Londyn.

Samantha zerwała się na równe nogi.

- Wyjechać z Londynu? - krzyknęła.

- Dama zawsze panuje nad swoim głosem.

Samantha spróbowała mówić normalnym tonem, ale nie była w stanie.

- Wyjechać z Londynu? - powtórzyła.

- Mam tu list od pułkownika Williama Gregory'ego z Kumbrii.

- Kumbria?

- W Krainie Jezior.

- Kraina Jezior? Ale przecież to... na prowincji.

- Świeże powietrze.

Samantha machnęła dłonią.

- To jest na północy... Daleko na północy. I na zachód. W górach. Wielkich, groźnych górach.

- Jest tam śnieg. Orzeźwiający, czysty, biały śnieg. Są czyste strumienie. Piękne niebieskie jeziora. Zazdroszczę ci. Każdy dzień będzie jak wakacje.

Oszołomiona Samantha spojrzała na Adornę, próbując w wyrazie jej twarzy odnaleźć coś, co wskazywałoby, że kobieta żartuje.

Nie żartowała.

- Pułkownik Gregory rozpaczliwie potrzebuje guwernantki dla swoich dzieci. Jesteś guwernantką i do tego bardzo dobrą.

- Wiem, ale... Na prowincji?

Przed oczami stanął jej obraz, który kiedyś widziała w Royal Museum. Wijąca się wiejska droga. Wybujałe, zielone drzewa. Jeleń przemykający przez las. A w oddali błękitne jezioro i górskie szczyty przykryte chmurami. Najbardziej obrzydliwy sielankowy obrazek, jaki można sobie wyobrazić.

- Pracować dla... pułkownika? W służbie Jej Królewskiej Mości?

- Młodszy syn, wysłany do wojska, odbywał służbę w Indiach. Tam ożenił się z Angielką, która uchodziła za piękną i dobrą. Byli bardzo szczęśliwi. Trzy lata temu jego starszy brat zmarł i pułkownik Gregory odziedziczył rodzinną posiadłość. Zanim mógł wrócić do domu, jego żona została zabita w tajemniczych okolicznościach. Mówi się, że musiał ją strasznie kochać, bo od tamtej pory nie spojrzał na inną kobietę.

Adorna zamilkła i po chwili Samantha zrozumiała, że czeka na odpowiedni komentarz.

- To tragiczne.

- Kiedy pułkownik Gregory powrócił ze swoją rodziną, o jego historii mówił cały Londyn. Oczywiście dlatego, że matrony miały nadzieję, iż osiądzie w Londynie, gdzie mógłby znaleźć sobie nową żonę. Zamiast tego od razu pojechał do swojego domu na wsi w Silvermere, niedaleko Devil's Feli i tam pozostał.

- Devil's Feli? - W głowie Samanthy od razu pojawił się obraz ruin zamczyska, usytuowanego na kamienistej skale, na tle burzowego nieba.

- To podobno urocze miejsce.

Jeśli ktoś lubi nietoperze. Samantha spytała:

- Czy poznała pani pułkownika Gregory'ego?

- Nie, ale jest oficerem i dżentelmenem, który cieszy się nieskazitelną opinią i szacunkiem swoich przełożonych. - Adorna spojrzała uważnie na Samanthę. - Jestem pewna, że nie da ci powodu do kolejnego skandalu.

- Mam nadzieję, proszę pani.

Adorna chrząknęła. Samantha poprawiła się szybko:

- Jestem pewna, że nie, proszę pani.

Adorna założyła okulary i przeczytała fragment listu pułkownika.

- Ponieważ mój dom znajduje się na odludziu (Samantha pisnęła cicho) guwernantka nie będzie musiała martwić się o swoje bezpieczeństwo. Drogi są patrolowane przez lokalną milicję, którą zorganizowałem, a która jest wspierana przez moich ludzi.

Nie zważając na niechęć Samanthy, Adorna powiedziała:

- A kilka linijek dalej pułkownik Gregory pisze: Proponuję wynagrodzenie w wysokości czterech funtów tygodniowo, a także ekwiwalent na herbatę i cukier oraz co tydzień pól dnia wolnego. Pozwolę również guwernantce na tydzień wolnego rocznie, by mogła odwiedzić rodzinę. - Spojrzała znad okularów. - Bardzo hojne. O wiele bardziej niż to, co mogłabyś zarobić tu, w Londynie.

- Ale proszę pani, tam nawet nie dociera kolej. - Jeśli Samantha miała opuścić miasto, musiała być pewna, że będzie mogła w każdej chwili wrócić.

- Koleją dotrzesz w tamte okolice - zapewniła ją Adorna. - Pułkownik Gregory pisze: Powinna pojechać pociągiem do Yorku, a tam przesiąść się do powozu, który zawiezie ją do Hawksmouth. W zajeździe powinna powiedzieć właścicielowi kim jest, a on dowiezie ją do Silvermere, gdzie będą na nią oczekiwać jej podopieczni i ja.

- Dlatego płaci cztery funty miesięcznie. - Samantha z łatwością mogła wyobrazić sobie pustkowie, na które chciała ją zesłać Adorna. - Nikt nie zechciałby mieszkać w dziczy.

- Nie dlatego. - Adorna wczytywała się w list. - Chodzi o dzieci.

- O dzieci? - Robiło się coraz gorzej. - Co jest nie tak z dziećmi? Pułkownik Gregory pisze, że wszystko z nimi w porządku.

- Jeśli tak pisze, to znaczy, że z pewnością coś jest nie w porządku.

- To prawda. Sama tak pomyślałam. Z pewnością jest ich dużo.

- Dużo? - spytała zaniepokojona Samantha. - Co to znaczy dużo?

Adorna sprawdziła w liście.

- Sześcioro, od czterech do dwunastu lat.

- Pułkownik Gregory nie próżnował! - A Samantha z pewnością nie takiego pracodawcy oczekiwała. Gburowaty typ, który chciał, żeby guwernantka zajęła się jego liczną gromadką, gdy on będzie uganiał się po okolicy za bandytami.

Samantha rozłożyła ręce, prosząc o wyrozumiałość.

Adorna zdjęła okulary, złożyła je i położyła na stole, ze starannością, która wydawała się nienaturalna.

- Uważam, że powinnaś przyjąć tę posadę.

Och, nie. Adorna rzadko mówiła z takim zdecydowaniem. Wprawdzie niemal zawsze udawało się jej dostać to, czego chciała, ale z reguły osiągała to taktem i sprytem. Gdy mówiła tak zdecydowanym tonem, oznaczało to, że ofiara nie mogła liczyć na wyrozumiałość.

- Pani?

- Nadszarpnęłaś przychody pana Wordlawa, jego pozycję i męską dumę, a ta duma nie spocznie, dopóki nie pogrzebie całkowicie twojej reputacji. Nie znajdę ci żadnej innej posady w Londynie.

- Ale ale ja nigdy nie wyjeżdżałam z Londynu.

-  Sama jesteś sobie winna. Teraz musisz ponieść konsekwencje. - Adorna wpatrywała się w Samanthę. - Pojedziesz do Krainy Jezior. Już wysiałam list do pułkownika Gregory'ego, że powinien cię oczekiwać w ciągu dwóch tygodni. I jeszcze jedno, Samantho.

Poważny ton Adorny zwracał uwagę.

- Tak, proszę pani?

- Pod żadnym pozorem nie mów pułkownikowi o swojej przeszłości.- Adorna skrzyżowała dłonie na blacie biurka. - Dowiadywałam się o niego i powiedziano mi, że jest dobrym człowiekiem, sprawiedliwym, ale nietolerancyjnym.

- Złodziej pozostaje złodziejem aż do śmierci? - Bunt ściskał ją za gardło. - To nic nowego. Mogę zostać świętą, a te dranie nadal będą mnie oceniać.

-  Nie bądź wulgarna - upomniała ją Adorna. - I obiecaj, że będziesz dyskretna.

Samantha uśmiechnęła się z goryczą.

-  Obiecuję, proszę pani. Nic nie powiem temu moraliście.


Rozdział 2

 

Kraina Jezior

Dwa tygodnie później

 

Samantha stała w trawie obok swojego bagażu i patrzyła z otwartymi ustami za powozem, który w chmurze kurzu pędził z powrotem drogą do wioski Hawksmouth.

- Co ja powiedziałam? - krzyknęła za młodym woźnicą, który kompletnie ją zignorował.

Spytała tylko, czy wilki nadal jedzą mieszkańców wioski. Czy będzie musiała ratować dzieci przed niedźwiedziami. I czy pułkownik Gregory trzymał żywy inwentarz w domu. Wszystkie te kwestie powinny zostać wyjaśnione, ale młodzik z zajazdu Hawksmouth obraził się i wyrzucił ją tutaj.

Okolica była tak przerażająca, jak sobie wyobrażała. Drzewa rosnące wzdłuż drogi przechodziły w ciemny las, gdzie, jak była pewna, grasowały niedźwiedzie z długimi pazurami i kłami zbrukany-mi krwią. Niedźwiedzie, które teraz ją osaczały, śliniąc się z głodu i czekając na zmrok, by ją dopaść i rozszarpać na kawałki. Przed sobą miała otwartą przestrzeń. Jedna z tych łąk, którą, jak sądziła, mijał powóz w drodze tutaj. Łąka ogromna i zielona, opadająca i wznosząca się, pocięta liniami białych kamiennych ogrodzeń i rozciągająca się po horyzont. Po łąkach chodziły wielkookie, żujące trawę owce, ciągle wypatrując... wilków.

Tak, wilków. Tu musiały być wilki. Wyobrażała sobie, jak się skradają, wlepiając czerwone ślepia w swoją ofiarę, aż nagle zauważają większy i bardziej smakowity kawał mięsa. Ją.

Zadrżała i powoli pochyliła się nad kufrem. Ador-nie chyba zrobiło się żal swojej protegowanej, ponieważ zadbała o to, aby Samantha na wygnaniu była odpowiednio ubrana. Podarowała jej niezliczoną ilość kreacji, szali, płaszczy, kapeluszy i butów. Niestety wszystko zgnije na tej dróżce; zaraz zapadnie noc, a Samantha nadal będzie tu siedzieć, stając się łakomym kąskiem dla wszelkich drapieżników, i nikt nawet nie usłyszy jej krzyków.

Ruszyła w stronę Silvermere. Rozejrzała się wokół. Wśród drzew robiło się coraz ciemniej. Słońce zbliżało się do horyzontu, ku górskim przepaściom, gdzie za chwilę miało zniknąć. Gdyby była rozsądna, wróciłaby do bagażu i spędziła ostatnie chwile ze swoją garderobą, jednak wola przetrwania była zbyt silna. Chociaż wiedziała, że nie miało to większego sensu, musiała spróbować dotrzeć do celu. Poprawiła torbę na ramieniu. Miała tylko nadzieję, że te ruiny zamku znajdują się na końcu drogi.

Minęła jezioro, nieruchome, niebieskie, wyglądające na przerażająco głębokie i zimne. Zapewne mieszkały tam różne okropności. Wiedziała to, ponieważ od czasu do czasu dobiegał ją plusk wody. Być może była to ryba. A może jakiś potwór, nurkujący w głębinach. Słyszała o potworach mieszkających w jeziorach. Niedawno czytała książkę o takim stworze ze Szkocji.

Przyspieszyła. Przypomniała sobie gotyckie powieści, które z taką przyjemnością pakowała do kufra. Jeśli uda się jej przeżyć, wyrzuci je... Ale może nie do jeziora. Mogłoby to rozjuszyć potwora.

Spojrzała przed siebie, mając nadzieję, że zobaczy jakiś budynek. Nie było tam niczego. Tylko wijąca się, wznosząca i opadająca droga. Drzewa o wybujałej zieleni. A nad wszystkim królowały surowe, skaliste i obojętne góry. Młody woźnica wskazał na nie i powiedział, że tutaj w Kumbrii nazywają je „spadami". Spytała, czy nazywają się tak dlatego, że ludzie z nich spadają, czy też dlatego, że one zwalają się na ludzi. To pytanie wydawało się jej logiczne, ale najwyraźniej rozzłościło woźnicę.

Słońce zaszło zbyt gwałtownie, zalewając górskie szczyty czerwienią. Obłoki mgły uniosły się z drzew, a potem odpłynęły, jakby wessane przez niewidzialnego olbrzyma. Mrok rozlał się między drzewami i w przydrożnym rowie.

Zwolniła i poprawiła uwierający gorset.

Prawdę powiedziawszy, żaden szanujący się wilk nie chciałby jej zjeść. Od czterech dni była w podróży - dwa dni w pociągu, krótka noc w zajeździe w Yorku, a potem dwa dni w powozie. Powieki piekły ją z niewyspania, brązowa suknia była wymięta i nieświeża, a stopy...

Stanęła i oparła się o drzewo.

- Bolą mnie stopy.

To jednak nie miało żadnego znaczenia, gdyż usłyszała trzask w zaroślach. Drogą na wprost niej pędził koń. Mężczyzna w siodle wyciągnął ramię, chwycił ją za kołnierz i zagrzmiał:

- Stój! Co tu robisz?

Łapiąc go za nadgarstek, odwróciła się, żeby na niego spojrzeć.

- Kim jesteś, że tak niegrzecznie mnie wypytujesz?

Duży, wysoki, przystojny mężczyzna o ciemnych, schludnie ostrzyżonych włosach. Miał wyraźnie zarysowane kości policzkowe, mocną szczękę, a na dodatek cudownie szerokie bary, smukłą talię i bez wątpienia silne ramiona. Jego nadgarstek był twardy, żylasty i tak szeroki, że nie mogła objąć go palcami.

Mogłaby przypuszczać, że kiedy ją zobaczy, szczupłą, drobną, młodą kobietę, uratuje ją. On jednak zamiast tego wzmocnił tylko uścisk.

Jej początkowa ulga, że to człowiek, a nie wilk lub potwór, osłabła. Trzymał ją tak blisko, że czulą ciepło końskiego ciała i jego pot. Końskie kopyta były tak blisko jej stóp, że chciała się cofnąć, a gdy przysuną! zwierzę jeszcze bliżej, pisnęła ze strachu.

- Przestań! Ta bestia zmiażdży mi stopy.

- Nie ruszaj się, a wszystko będzie w porządku. Dobrze pamiętała ton głosu policjanta, gdy schwytał złodzieja, a ten mężczyzna mówił tym samym tonem, ostro. Pogardliwie. Nieprzejednanie.

- Nazywam się Samantha Prendregast i jestem nową guwernantką w Silvermere.

Mężczyzna puścił jej kołnierz. Westchnęła z ulgą i poprawiła strój.

- Tak już lepiej. A teraz - kim ty jesteś i co robisz, jeżdżąc po drogach i łapiąc młode kobiety za...

Pochylił się i zdjął torbę z jej ramienia. Wyciągnęła po nią rękę.

Trzymał torbę poza jej zasięgiem.

- Co robisz? - wrzasnęła. Dobrze wiedziała co robił; po prostu nie mogła w to uwierzyć. Cóż za ironia, że ją okradziono, gdy tylko opuściła Londyn.

Włożył rękę do środka, a potem wyciągnął jej zawartość. Chustkę. Klucze do kufra. Skrawek biletu kolejowego. I skromną, bardzo skromną sumę pieniędzy.

Nigdy nie popełniła tego błędu, żeby nosić więcej niż kilka funtów w torbie. Pieniądze trzymała wetknięte za podwiązkę. Dziś, jeśli opuściło ją szczęście, on domyśli się tego i od razu zanurkuje pod jej spódnicę. Jednak mężczyzna włożył wszystkie rzeczy z powrotem i oddał jej torbę.

- Dlaczego poruszasz się pieszo? Czy zdarzył się wypadek? - Chociaż puścił jej kołnierz, to ton jego głosu był nadal rozkazujący, a nawet ostrzejszy.

- W pewnym sensie. Młodzik z Zajazdu Hawksmouth wyrzucił mnie i mój bagaż przy drodze i wrócił do miasta.

- Dlaczego?

- Najwyraźniej obraziło go coś, co powiedziałam.

Zmierzył ją spojrzeniem od stóp do głów.

- Mogę sobie wyobrazić.

Zeskoczył z siodła.

Była wysoka, jednak on był wyższy. Musiał mieć ponad metr osiemdziesiąt. Do tej chwili nie odczuwała strachu. Jednak teraz w jej głowie pojawiły się myśli o gwałcie i morderstwie i po raz drugi w ciągu kilku tygodni pożałowała, że nie zna więcej sposobów na zniechęcenie nachalnego zalotnika. Kiedyś wbiła paznokcie w szyję pana Wordlawa i uciekła w pośpiechu. Nie sądziła, że to podziała na tego typa.

- Kim jesteś? - spytała ponownie. Równie dobrze mogła się nie odzywać.

- Czy masz jakieś dokumenty, potwierdzające twoją tożsamość?

- Mam list od lady Bucknell.

- Pokaż.

- Jest w moim kufrze. - Ucieszyła się. Nawet gd...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin