Summers Ashley - Na skrzydłach miłości.pdf

(466 KB) Pobierz
On wings of love
Ashley Summers
Na skrzydłach miłości
150374912.002.png
Rozdział 1
Kąty Lawrence zaparkowała samochód w cieniu starej jabłoni i powoli
wysiadła. Nie zwracając uwagi na żwir pod bosymi stopami, przyglądała się
miejscu, które miało stać się jej domem na najbliższych pięć tygodni. Wiktoriański
budynek lśnił w słońcu bielą ścian. Otoczony koronką żywopłotu drzemał
zanurzony w letniej mgiełce jak słodka pamiątka z przeszłości. Cóż za uroczy
widok, pomyślała zachwycona dziewczyna.
Nie spuszczając wzroku z zabudowań, po omacku znalazła sandałki i wsunęła
w nie stopy. Kamienną, porośniętą mchem ścieżką ruszyła ku frontowemu wejściu.
Na litość boską, Kary, to tylko stary dom, napomniała się w duchu. Nie należała
do kobiet łatwo dających się czemukolwiek oczarować.
Przyspieszyła kroku i weszła po schodach na werandę. Nad staromodną kołatką
u drzwi wisiała kartka z informacją: „Proszę wejść, jestem w pobliżu". Z wahaniem
zajrzała do zacienionego wnętrza.
– Halo? Jest tu kto? – zawołała.
Nie było odpowiedzi. Odczekała chwilę, a potem weszła dalej. W salonie
odniosła wrażenie, że gdzieś go już widziała. Przygryzła wargę, rozglądając się po
przestronnym pokoju. Nigdy wcześniej nie była w tym domu, a jednak każdy
sprzęt wydawał się znajomy. Zagadkowe uczucie, pomyślała. W oknach, zgodnie z
oczekiwaniem, wisiały koronkowe firanki. Drewniana podłoga błyszczała jak
lustro, a stylowe meble miały kolor miodu. Pokój zdobiły świeże kwiaty. Na
stoliku do kawy stał koszyk z zielonymi jabłkami. Obok ktoś ułożył wypolerowane
morską wodą, biało-czarne kamyki, których gładkość zachęcała do dotknięcia.
Dziewczyna siłą woli powstrzymała ten odruch i jeszcze raz obrzuciła salon
wzrokiem osoby przywykłej do pisywania reportaży z podróży. Skoro to nie hotel,
a tylko pensjonat oferujący gościom nocleg ze śniadaniem, z pewnością zasługuje
na trzy gwiazdki, uznała. Ktokolwiek tu mieszkał, miał dobry gust, umiał dbać o
szczegóły, które sprawiały, że wnętrze miało niecodzienny wygląd.
Do kogo należy ta posiadłość, zastanowiła się w duchu. Jej przyjazd został
zapowiedziany, więc gdzie podziali się gospodarze?
Cisza. Łagodne ciepło wyspiarskiego lata przedostawało się do pokoju przez
otwarte okna. Pachniało morzem i świeżo ściętą trawą. Kąty odgarnęła z policzków
kosmyki jasnych włosów, spojrzała na dzbanek z mrożoną lemoniadą stojący na
wiklinowym stoliku. Doszła do wniosku, że to dla gości, więc nalała sobie szklankę
150374912.003.png
i z rozkoszą ugasiła pragnienie.
Nagłe poczucie straty czegoś kochanego uświadomiło jej, czemu ten ciepły,
elegancko urządzony dom poruszył czułe struny pamięci. Przypominał dom babci
w Spokane.
– Boże, od wieków o niej nie myślałam – szepnęła i zadrżała, bo wspomnienie
odległej przeszłości otworzyło w myślach jakąś małą szczelinę. Sprawiło, że
przestała się czuć bezpiecznie.
Świadomość utraty czyniła ją bezbronną. Nie mogę poddawać się temu
nastrojowi, postanowiła i spojrzała na fotografie, które zdobiły kominek.
Przyglądając się im, odzyskała spokój. Dzieci, wnuki, dziadkowie. Dwie młode
pary w różnych pozach. Przystojny nastolatek ze wspaniałą rybą złowioną na
wędkę. Rodzina – domyśliła się Kąty i poczuła w sercu znajomą tęsknotę.
Wróciła wzrokiem do młodego wędkarza. Nad kominkiem wisiał duży portret
tego samego mężczyzny. Musiał dobiegać trzydziestki, gdy go malowano. Miał
smagłą skórę i wijące się, kruczoczarne włosy. Kąty wpatrzyła się w twarz
nieznajomego i poczuła, jak przenikają dreszcz. Człowiek z obrazu, o mocno
zarysowanym podbródku i prostej linii nosa, miał we wzroku coś, co przyciągało
uwagę. Jego błękitne oczy zdawały się patrzeć wprost na Kąty.
Zafascynowana czystością tego spojrzenia, Kąty studiowała z uwagą twarz
mężczyzny. Pomyślała, że jej wyraz sprawia przyjemne wrażenie.
Chwilę zauroczenia przerwał jakiś dźwięk. Ktoś gwizdał. Kąty spojrzała w
okno. Przez rozciągającą się za domem łąkę szedł człowiek z portretu.
Pogwizdywał, niosąc w rękach koszyki pełne malin. Miał na sobie bawełnianą
koszulkę i dżinsy. Kąty wstrzymała oddech. Nawet z daleka mężczyzna wydawał
się bardzo przystojny.
Wyprostowała się i zrobiła krok do przodu, potem zatrzymała się
niezdecydowana. Powinna czekać, aż zostanie dostrzeżona, czy wyjść na
spotkanie? Gdy się namyślała, nieznajomy przeszedł przez trawnik i zbliżył się do
szklanych drzwi.
Kąty zaczęła czynić sobie w duchu wyrzuty, że mając dwadzieścia dziewięć lat,
ciągle nie potrafi oprzeć się urokowi zupełnie obcego, przystojnego mężczyzny.
Ten wydawał się jednak naprawdę wyjątkowy.
Gdy wszedł, szeroko otworzył oczy na jej widok, a potem się uśmiechnął.
– Witam. Cóż za miła niespodzianka – powiedział, stawiając koszyki z
owocami. – Jestem Thomas Logan. A pani...
Kąty wyciągnęła rękę na powitanie. Uświadomiła sobie, że wciąż trzyma
150374912.004.png
szklankę, więc najpierw ją odstawiła, a potem wsunęła dłoń między stwardniałe od
pracy palce mężczyzny.
– Kąty Lawrence – przedstawiła się i umilkła na moment.
– Właśnie przypłynęłam promem.
Oczywiście, że promem, idiotko, upomniała się w myślach. Jak inaczej można
się dostać na tę wyspę? Samolotem. Przecież właśnie dlatego, by uniknąć lotu,
przejechałaś autem kawał drogi z Kalifornii.
– Panie Logan, dzwoniłam w sprawie rezerwacji pokoju na pięć tygodni.
Telefon odebrała kobieta.
– Pewnie Maddie.
Kim jest Maddie? Kąty cofnęła rękę, świadoma drżenia swoich palców.
– Maddie to właścicielka? – zapytała.
– Zajmuje się domem i rezerwacjami. Właścicielem jestem ja.
– Pan prowadzi B & B?
– Tak. A nie powinienem? – spytał z figlarnym uśmiechem.
Kąty zarumieniła się, zmieszana.
– Skądże. Ja tylko... Panie Logan, jest dla mnie ten pokój czy nie?
– Oczywiście, panno Lawrence. Panno, prawda? – upewnił się, zniżając głos.
Skinęła głową.
Mężczyzna uśmiechnął się, a Kąty poczuła, że drżą jej kolana.
– Witamy na farmie „Dudniący Potok" – powiedział.
– To prawdziwa farma?
– Już nie. Ale nazwa zawsze mi się podobała, więc ją zatrzymałem – wyjaśnił
gospodarz.
Wydobył z kieszeni chusteczkę i osuszył wilgotne czoło.
– Gorąco dzisiaj – powiedział. – Skąd pani przyjechała?
– Z Południowej Kalifornii. Z San Diego.
– Samochodem?
– Tak. Lubię prowadzić.
Słysząc w swoim głosie drżenie, Kąty wysunęła do przodu podbródek, by
dodać sobie animuszu.
– Myślę, że przekona się pani, iż to świetne miejsce na wypoczynek – zauważył
spokojnie Thomas i odwrócił się w stronę wyjścia. – Więc przyjechała pani na pięć
tygodni? Bagaże są jeszcze w aucie? – zapytał.
– Tak. – Kąty podążyła za nim ku drzwiom. – Chyba nie sprawiam kłopotu?
– Oczywiście, że nie.
150374912.005.png
Obejrzał się, a dziewczyna zauważyła, że znowu się uśmiechnął. Musiał to
czynić często, bo wokół oczu i ust zarysowały mu się na twarzy charakterystyczne
zmarszczki. Ma ze trzydzieści pięć lat i wprawę w czarowaniu kobiet, pomyślała.
Czemu niczego o nim nie wiedziała? Patsy Palmer, przyjaciółka, która mieszkała
na wyspie, zarekomendowała jej „Dudniący Potok", lecz ani słowem nie
wspomniała o przystojnym właścicielu. Tyle pogawędek przez telefon i ani razu
nie padło w nich nazwisko Logana.
– Figlarka z tej Patsy – mruknęła Kąty.
Thomas dotarł już do samochodu, więc przyspieszyła kroku, by otworzyć
bagażnik. Mężczyzna bez trudu wydobył dwie duże, skórzane walizy, zostawiając
dla niej tylko poduszkę i aparat fotograficzny.
Gdy schyliła się, by to wyciągnąć, usłyszała dźwięk, od którego wszystko w
niej zesztywniało. Nisko nad głową przeleciał mały samolot. Od huku silnika
pękały bębenki w uszach. Kąty znieruchomiała, śledząc w myślach cały lot. Drżała,
próbując się opanować. Dźwięk silnika przeszedł w ryk, który wypełnił jej
świadomość. Nagle rzeczywistość gdzieś zniknęła, a Kąty zaplątała się w
pajęczynę pamięci.
Przez chwilę nie miała siły, by się od niej uwolnić. Wspomnienie było tak
wyraziste, że nie mogła ruszyć się z miejsca. Uczucie żalu, przerażenia, bezsilności
miało smak goryczy. Czuła ją na języku...
– Panno Lawrence? Nic pani nie jest?
Męski głos działał jak balsam. Miał w sobie niezwykłą czułość. Przywracał
oddech. Kąty odwróciła się szybko, by zobaczyć Thomasa Logana czekającego na
skraju ścieżki. Zauważył jej reakcję na samolot? Idiotka ze mnie, pomyślała,
oczywiście, że tak. Zarumieniła się, czując na sobie uważny wzrok mężczyzny.
Zmusiła się do śmiechu.
– Oczywiście, że nie. Wszystko w porządku. To po prostu... – Nabrała tchu,
jeszcze raz się roześmiała i pokręciła głową nad własną głupotą. – Zwykle nie boję
się samolotów, lecz ten był strasznie głośny i leciał tak nisko!
– To kolega robi mi takie kawały. Myślę, że zabrał dokądś turystów.
Przepraszam, że panią wystraszył.
– Nic się nie stało. Zaraz pana dogonię, tylko wezmę poduszkę i aparat.
Całkiem nieźle z tego wybrnęłam, powiedziała sobie w duchu. Dźwięk
samolotu niknął w oddali, wspomnienia również, tyle że nie bez śladu..
W dawno wypraktykowany sposób Kąty wzięła głęboki oddech, by uspokoić
wewnętrzne drżenie. Wydobyła resztę bagażu, zamknęła samochód i z uśmiechem
150374912.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin