Niemczuk - Opowieść pod strasznym tytułem.pdf

(653 KB) Pobierz
582626 UNPDF
Aby rozpocząć lekturę,
kliknij na taki przycisk ,
który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.
Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym
LITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poniżej.
582626.001.png 582626.002.png
Jerzy Niemczuk
OPOWIEŚĆ
POD
STRASZNYM
TYTUŁEM
2
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000
3
Trąba powietrzna
Pojawiła się pewnego zwykłego dnia, tuż po południu, i nikt z mieszkańców rzeki i jej
okolic nie wiedział, co to może być ani skąd się wzięło. Porzucili zajęcia i, wytrzeszczając
oczy, gapili się na wirujący słup pyłu, który wsysał wszystko, co stanęło mu na drodze. W
jego wnętrzu fruwały nie tylko ogłupiałe z przerażenia ptaki, ale także żaby i ryby, choć lata-
nie nie leżało przecież w ich naturze. Fruwał kotlet, goniąc za talerzem z kartoflami, stóg sia-
na leciał obok psiej budy pobrzękującej łańcuchem, a z wnętrza budy dobiegało wołanie o
pomoc, od którego wszystkim cierpła skóra. Wirujący słup posuwał się najpierw wzdłuż rze-
ki, zrywając liście z olch, a potem musnął wodę, prysnął w górę deszczem kropel i ruszył w
stronę sadu, gdzie Mamuna rozwieszała pranie.
Był to widok tak przerażający, że wszyscy odruchowo rzucili się do ucieczki, szukając
schronienia w dołkach i rozpadlinach. Jedynie dziadek Lesawik nie wyglądał na przestraszo-
nego. Mruczał coś pod nosem i spokojnie grzebał w kieszeniach, bo tylko on domyślał się, że
ma do czynienia z trąbą powietrzną, i wiedział, co należy robić. Gdy trąba przeskoczyła przez
płot, dziadek wrzucił do jej wnętrza nóż. Rozległ się przeraźliwy świst, a potem na chwilę
wszystko zamarło jak nożem uciął, zawisło na moment w powietrzu, po czym ryby i żaby
posypały się na gałęzie drzew, ptaki pospadały do wody jak kamienie, a buda i stóg siana
wylądowały na podwórku. Z budy wypadł pies łańcuchowy i zeżarł spadający kotlet. Stado
kur zebrało się wokół potłuczonego talerza z kartoflami. Gdakały oburzone, spoglądając nie-
pewnie na koguta, bez którego pozwolenia nie miały odwagi dziobać.
– Sonek! Sonek, gdzie jesteś?! – krzyknęła Mamuna, otrzepując fartuch z piachu.
– Był tu ze mną – odparł Tatun, gramoląc się z dołu na kartofle.
– Nic wam się nie stało?
Tatun otarł pot z czoła i pokręcił głową.
Sonek był już przy dziadku, który sam jeden pokonał potwora. Dziadek nie wyglądał jed-
nak na zadowolonego ze zwycięstwa. Stał przygarbiony bardziej niż zwykle i ponuro kiwając
głową, oglądał ostrze noża, na którym widniały ślady krwi.
– Ktoś się skaleczył? – zapytał Sonek. Dziadek pokręcił przecząco głową.
– To tylko znak, Sonku – odparł, wzdychając ciężko. – Niedobry znak.
Sonek spojrzał przez ramię w kierunku rzeki i pomachał ręką swojemu przyjacielowi,
Topkowi, który biegł w ich stronę, pryskając wodą wokoło. Za nim człapały na swoich wiel-
kich stopach dwie wystraszone Chlapy. Duże krople spływały zawsze po ich smutnych twa-
rzach. Nawet kiedy Chlapy były bardzo zadowolone, wyglądały tak, jakby płakały, więc
wszyscy uważali je za nieszczęśliwe. One też uważały, że są nieszczęśliwe, ponieważ nie
ośmieliłyby się myśleć inaczej niż wszyscy.
Topicha, matka Topka, ledwo wytknęła głowę z nurtu. Jak zwykle, kiedy działo się coś
niezwykłego, sprawiała wrażenie obrażonej. Uważała, że wszelkie dziwne rzeczy są po to,
aby jej przysparzać zmartwień, których i bez tego przecież nie brakowało. Nie miała zamiaru
wychodzić na brzeg, ale tymczasem wolała nie tracić z oczu Topka. Chłopcom w tym wieku
przychodzą do głowy różne głupie pomysły.
– Co to było, dziadku? – zapytał Topek.
Dziadek Lesawik nie był prawdziwym dziadkiem Topka, ale że pod ręką nie było nikogo
innego, kto by się nadawał, zgodził się chętnie nim zostać. Topicha również nie miała nic
4
przeciwko temu, bo jej syn wychowywał się bez ojca. Oczywiście wolałaby, żeby dziadkiem
został ktoś bardziej zrównoważony, ale z drugiej strony – podobno rodziny się nie wybiera.
Topek powtórzył pytanie, a staruszek odparł, że ów porywający wszystko potwór nosi na-
zwę trąby powietrznej i w tych okolicach występuje po raz pierwszy.
– Trąba? – chciał upewnić się Sonek.
Chłopcy byli wyraźnie rozczarowani, że stwór straszliwy jak trzy latające smoki jest zale-
dwie jakąś tam trąbą powietrzną. To zapewne dlatego dziadek nie wyglądał na zadowolonego
ze zwycięstwa. Pokonać trąbę to trochę tak, jak pobić harmonię albo fortepian.
– To tylko trąba powietrzna! – krzyknął Topek w stronę matki, a ta prychnęła pogardliwie i
pogrążyła się w toni. W miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą była jej głowa, wytrysnęła nie-
wielka fontanna, a potem utworzył się spory wir.
Chlapy stały nieco z boku, żeby nie przeszkadzać, choć miały ochotę dowiedzieć się wię-
cej o niezwykłym zjawisku.
Gdy tylko niebezpieczeństwo zostało zażegnane, Mamuna zakasała rękawy, złapała miotłę
i zaczęła wymiatać z podwórka setki oszołomionych żab. Trąba nie trąba, a na podwórku ma
być porządek. Gdy mężczyźni mają za dużo czasu, zaraz wymyślają jakieś rzeczy, po których
zostaje bałagan. Ktoś to potem musi sprzątać. Tatunowi kazała pozdejmować ryby z gałęzi,
bo do czego to podobne? Ryby na drzewach... Najlepiej, jak mężczyzna ma jakieś pożyteczne
zajęcie. Tatun uzbierał już pół kosza. Kilka ryb zjedzą na kolację, a resztę trzeba wpuścić do
rzeki. Gdyby nie Mamuna, Tatun zaraz by się zaczął zastanawiać, skąd się biorą ryby na
drzewach, i wszystkie by posnęły. Wiadomo skąd. Zamiast dbać o porządek, o to, żeby
wszystko było jak należy, z braku zajęć wymyśla się różne rzeczy, aby nic nie mieć do robo-
ty. Podejrzewała, że to wszystko sprawka dziadka, który był zapalonym wynalazcą.
– Tym razem dziadek stanowczo przesadził – stwierdziła surowym tonem, gdy staruszek
wolnym krokiem wszedł na podwórko. – Mało nie rozwaliło chałupy! Do tego zakurzyło mi
pranie i będę musiała jeszcze raz płukać!
– Właśnie! – dodała kura, którą dziadek w ramach naukowego eksperymentu (zupełnie bez
potrzeby) nauczył mówić. Była to wyjątkowo pyskata kwoka.
– Tylko nam tu psa z budą brakowało! – krzyczała Mamuna, wymachując miotłą.
Pies cofnął się do wnętrza i spoglądał na nich mądrymi, jasnymi jak lipowy miód oczami.
– Ja nie mam... – próbował tłumaczyć się dziadek, ale Mamuna nie dopuściła go do głosu,
ponieważ nie skończyła wyliczania wszystkich szkód.
– Pewnie, że dziadek nie ma ani psa, ani stogu siana! Ten, co miał, też nie ma i będzie miał do
nas pretensje, że mu poginęło, bo dziadkowi zachciało się puszczać coś, co lata i łapie żaby!
– To była trąba powietrzna! – zaprotestował dziadek.
– A dziadek uważa, że można puszczać w trąbę cudze rzeczy?
– Właśnie, ciekawa jestem, czy dziadek uważa?! – dogadywała kura.
– Nie wtrącaj się! – syknął Sonek i pociągnął kwokę za ogon. Nastroszyła się, ale dziób na
chwilę przymknęła.
– Przez dziadka wszyscy kiedyś wylecimy w powietrze! – jęknęła Mamuna, a kiedy na-
brała powietrza, żeby wymienić inne niebezpieczeństwa, staruszkowi udało się wreszcie po-
wiedzieć, że było to zjawisko atmosferyczne i że on nie ma z tym nic wspólnego.
– Dziadek sam robi z siebie zjawisko! – ciągnęła Mamuna. – Inni dziadkowie zachowują się
poważnie, siedzą sobie w domu całymi dniami, a dziadek to tylko wstyd nam robi na całą okolicę!
– Nie robię wstydu, tylko prowadzę badania! – zaprotestował staruszek. – Kiedyś moje
wynalazki zostaną wykorzystane i będą ułatwiały życie!
Mamuna miała własne zdanie na temat owych „życiowych ułatwień”. Nie tak dawno dzia-
dek skonstruował machinę do wytwarzania prądów. Próbował w niej upiec kartofle, ale oka-
zała się nieszczelna, prądy porozłaziły się po ogrodzie, poraziły cztery myszy i trzepnęły
Mamunę, która właśnie rozwieszała bieliznę, tak że z całym praniem wpadła do kałuży. Od
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin