02. Kathleen E. Woodiwiss - Cerynise Kendall 01 - Kwiat i plomien.rtf

(1381 KB) Pobierz
KATHLEEN E

Kathleen E. Woodiwiss

KWIAT I PŁOMIEŃ


Kiedyś rozgorze ten płomień,

co wszystko wokół niszczy,

i nagie zostawi wzgórze.

Lecz z pierwszym oddechem wiosny

nieśmiały kwiat znów wyłoni

swą piękną twarz pośród zgliszczy.

Olśniewającą urodą urąga on płomieniom,

by je na zawsze okiełznać.

1

23 CZERWCA 1799

Gdzieś w szerokim świecie czas z pewnością przelatywał niby na skrzydłach, ale na angielskiej prowincji jakby z trudem stąpał przez wrzosowiska na pokaleczonych stopach. Wszystko toczyło się tu powoli i boleśnie.

Gorące, duszne powietrze trwało w bezruchu. Nad drogą wisiał kurz, przypominając o przejeżdżającym kilka godzin wcześniej powozie. Pod gęstą mgłą, podnoszącą się znad pobliskich moczarów, przycupnęła niewielka farma. Stojąca wśród strzelistych cisów pokryta strzechą chata z otwartymi okiennicami i uchylonymi drzwiami zdawała się przyglądać czemuś osłupiała, jakby ktoś z niej zażartował. Niedaleko chyliła się ku ziemi dawno nie reperowana stodoła z nie ociosanych bali, a tuż za nią walczył o przetrwanie w bagnistej glebie wąski pasek pszenicy.

W domu Heather leniwie obracała w dłoniach ziemniaki, skrobiąc je raczej niż obierając tępym nożem. Mieszkała w tej chacie już od dwóch lat, ale najchętniej wymazałaby te lata z życia. Nie mogła już prawie przypomnieć sobie tych szczęśliwych dni, zanim ją tu przywieziono, czasu dorastania, kiedy jej ojciec, Richard, jeszcze żył. Mieszkała z nim w wygodnym domu w Londynie, nosiła modne stroje i miała co jeść. Tak, wtedy było jej lepiej. Nawet te noce, kiedy ojciec zostawiał ją samą ze służbą, nie wydawały się już tak straszne. Rozumiała teraz jego samotność, żal i tęsknotę za dawno zmarłą małżonką, piękną irlandzką dziewczyną, w której się zakochał, którą poślubił, a potem stracił przy narodzinach ich jedynego dziecka. Rozumiała teraz pociąg ojca do hazardu, chociaż to właśnie ta okrutna rozrywka pozbawiła go życia, a Heather domu i poczucia bezpieczeństwa, pozostawiając ją na łasce jedynych krewnych: tchórzliwego wuja i swarliwej ciotki.

Dziewczyna otarła czoło i pomyślała o ciotce Fanny polegującej w izbie obok. Niełatwo było z nią żyć. Nic jej nie mogło zadowolić. Nikogo nie lubiła. Matkę Heather, żonę swego szwagra, uważała za gorszą. Wywodziła się wszak z tych okropnych buntowników, Irlandczyków. Tak samo myślała o jej córce. Nie było dnia, by „prawdziwa" Angielka nie przypomniała Heather, że jest w połowie irlandzkiej krwi. Nienawiść tak zmąciła rozum Fanny, że zaczęła wierzyć, iż dziewczyna jest czarownicą. Może sprawiła to zazdrość, bo Fanny Simmons nigdy nie była piękna, podczas gdy Heather odznaczała się niezwykłą urodą i wdziękiem. Ową urodę odziedziczyła po matce.

Domy gry zażądały spłaty długów Richarda, zabierając prawie wszystko, co posiadał. Po śmierci szwagra Fanny pośpieszyła do Londynu. Z tytułu pokrewieństwa zagarnęła niewielki majątek, jaki jeszcze pozostał osieroconej bratanicy męża. Zanim ktokolwiek się temu sprzeciwił, sprzedała resztę dóbr po Richardzie i schowała pieniądze do swojej sakiewki. Heather pozostała tylko jedna różowa suknia, której ciotka i tak zabraniała jej nosić.

Dziewczyna wyprostowała obolałe plecy i westchnęła.

- Heather Simmons!

Słowa dochodziły z sąsiedniej izby. Dało się też słyszeć skrzypienie łóżka, z którego podnosiła się ciotka.

- Ty obiboku, przestań bujać w obłokach i zabieraj się do roboty. Myślisz, że to wszystko samo się zrobi, a ty będziesz się lenić? W tej szkole dla panienek, do której cię wysłali, nie nauczyli cię niczego pożytecznego, nic poza czytaniem i jakimiś dyrdymałami!

Potężna kobieta człapała po brudnej podłodze do kuchni, gdzie Heather próbowała myśleć o czymś innym.

- Widzisz, co ci to dało? Teraz muszą cię utrzymywać krewni. Twój ojciec był głupi, właśnie tak, głupi. Przepuścił pieniądze. Myślał tylko o sobie. A to wszystko przez tę latawicę, co się z nią ożenił, tę irlandzką dziewkę. - Ostatnie słowa wyrzuciła z siebie jak najgorsze przekleństwo. - Żeśmy próbowali mu powiedzieć, żeby się z nią nie żenił, ale nie słuchał. Musiał sobie wziąć tę Brennę!

Heather słyszała te złe słowa tyle razy, że znała je już na pamięć. Nie zmąciły zresztą jej wspomnień o ojcu.

-                     Był dobrym ojcem - odparła tylko.

-                     To twoje zdanie, panienko - prychnęła kobieta. - Widzisz, w co cię wpakował? W przyszłym miesiącu skończysz osiemnaście lat, a nie masz posagu. Bez tego nie znajdziesz chłopa, który by się z tobą ożenił. Nie wiem już, co robić, żebyś się nie włóczyła. Tu wszystkie chłopy wiedzą, jaka była twoja matka. Ty jesteś taka sama! A ja nie chcę w tym domu żadnych bachorów!

Heather siedziała skulona, a ciotka wciąż wrzeszczała, przeszywając ją świdrującym spojrzeniem i kiwając groźnie palcem.

- To diabelska sprawka, że jesteś do niej taka podobna! Tak jak twoja matka zrujnowała twojego ojca, tak i ty zrujnujesz każdego chłopa, co na ciebie spojrzy. Bogu dziękować, że przysłał cię do mnie. On jeden wiedział, że tylko ja mogę cię uratować od ognia piekielnego i potępienia, które ci były przeznaczone. Zrobiłam, co mogłam. Sprzedałam te nieskromne suknie. Jesteś taka próżna, więc to tylko dla twojego dobra. Moje stare suknie dobrze ci służą.

Mimo przygnębienia Heather omal się nie roześmiała. Stare suknie wisiały na niej jak worki, bo ciotka ważyła dwa razy tyle co ona. Fanny nie pozwoliła ich nawet zwęzić, dziewczyna mogła tylko skrócić spódnice, bo inaczej by się w nie zaplątała.

Ciotka zauważyła minę Heather i parsknęła.

- Ty niewdzięczna mała nędzarko! Gdzie byś dziś była, gdybyśmy cię z twoim wujem nie przygarnęli? Jakby twój tatko miał choć krztynę rozumu, wydałby cię za jakiegoś chłopa, ale nie, on wolał cię zatrzymać przy sobie. Myślał, żeś za młoda do zamęścia. Cóż, teraz już za późno. Umrzesz jako stara panna. O to już ja zadbam!

Fanny wróciła do drugiej izby, rzucając na odchodnym ostrzeżenie, by Heather się pośpieszyła, bo jak nie, to posmakuje rózgi. Dziewczyna, która niejednokrotnie czuła na plecach razy wymierzane przez ciotkę, nie śmiała już nawet westchnąć, choć była bardzo zmęczona. Wstała przed świtem, by przygotować wszystko na przyjęcie brata Fanny, który listownie zapowiedział swój przyjazd.

Zaraz po otrzymaniu listu ciotka poleciła Heather wysprzątać dom i przygotować jedzenie. Sama nawet raz czy dwa przyłożyła rękę do przygotowań, ustawiając filiżankę na spodku. Heather wiedziała, że ów gość to ktoś, kogo Fanny bardzo ceniła. Słyszała o nim wiele wspaniałych opowieści i domyślała się, że brat to jedyna istota wśród łudzi i zwierząt, która choć trochę obchodziła ciotkę. Wuj John potwierdził domysły dziewczyny, mówiąc jej, że nie ma rzeczy, której Fanny by nie zrobiła dla brata. Było ich tylko dwoje. Dziesięć lat starsza Fanny wychowywała brata od niemowlęcia, ale ostatnio nieczęsto ją odwiedzał.

Czerwona kula słońca wisiała już nisko na zachodzie, kiedy przygotowania zostały zakończone. Fanny sprawdziła, czy Heather wywiązała się ze swoich obowiązków. Poleciła jeszcze dziewczynie wyjąć więcej świec.

- To już pięć lat minęło, od kiedy ostatni raz widziałam brata. Wszystko ma być piękne na jego przyjazd. Mój Willy przywykł do Londynu i nie chcę, by coś mu się tu nie spodobało. On nie jest taki jak twój wuj ani ojciec. On ma głowę na karku i dużo pieniędzy. Nie zobaczysz go w domach gry, jak trwoni majątek, i nie siedzi bezczynnie na zadku jak twój wuj. To chłop, co się zowie. Nie ma w caluśkim Londynie takiego sklepu z odzieżą jak jego. Ma nawet człowieka, co na niego pracuje.

Na koniec przykazała Heather, by poszła się umyć.

- No i wdziej różową suknię, co ci ją dał ojciec - dodała. - Ta będzie dobra. Nie chcę, żeby mój brat William widział cię w tych szmatach.

Heather odwróciła się zdziwiona. Przez dwa lata jej różowa suknia wisiała nie noszona. Teraz mogła ją założyć. Nawet jeśli to tylko dla brata ciotki, Heather cieszyła się z tej sposobności. Od wieków nie miała na sobie nic ładnego, uśmiechnęła się więc uradowana.

- O, widzę, że jesteś zadowolona. Myślisz tylko o swoim wyglądzie! - Fanny podeszła bliżej i pokiwała palcem przed nosem Heather. - To szatańskie sprawki. Pamiętaj, że Pan w niebiesiech wie, jakim jesteś dla mnie ciężarem. - Westchnęła, jakby męczył ją ten obowiązek. - Najlepiej, żebyś wyszła za mąż i zniknęła z mojego domu. Ale żal mi człowieka, co by cię miał poślubić, zresztą bez posagu i tak nic z tego nie będzie. Jeszcze jedno, panienko. Upnij włosy. Tak będzie lepiej.

Heather przeszła przez pokój za zasłonę oddzielającą jej niewielki kącik. Usłyszała, że ciotka wychodzi z domu, i dopiero wtedy pozwoliła sobie na buntowniczą minę. Była zła, ale bardziej na siebie niż na ciotkę. Zawsze była tchórzem i wyglądało na to, że tak już pozostanie.

Kącik, który jej przydzielono, był ciasny, ale mogła się tu przynajmniej schronić przed brutalnością opiekunki. Westchnęła i pochyliła się, by zapalić świeczkę na niewielkim stoliku obok wąskiego łóżka.

Gdybym była silniejsza i bardziej odważna, pomyślała, pokazałabym ciotce, gdzie jej miejsce. Gdybym choć raz ośmieliła się stawić jej czoło. Ale żeby z nią walczyć, musiałabym być Samsonem!

Nalała wcześniej przyniesionej gorącej wody do miski i pośpiesznie się rozebrała. Potarła myjką niewielki kawałek pachnącego mydła, które zwykle bardzo oszczędzała, i myła się nim, z lubością wdychając delikatną woń.

Potem włożyła różową suknię, która zakryła brzydkie halki. Ponieważ suknię uszyto przed laty, kiedy Heather była młodsza, stanik ciasno opinał piersi dziewczyny. No i ten dekolt... Chyba zbyt głęboko wycięty. Cóż, innej sukienki nie miała.

Wyszczotkowała włosy, aż zaczęły lśnić w świetle świecy. Zgodnie z poleceniem ciotki związała je nad karkiem, pozostawiając kilka pasemek spływających na plecy i dwa niesforne loki po obu stronach twarzy. Przejrzała się w kawałku potłuczonego szkła, który służył jej za lustro, i kiwnęła głową. Wyglądała lepiej, niż się spodziewała.

Po drugiej stronie kotary dały się słyszeć czyjeś kroki, a potem głęboki, suchy kaszel. Kiedy Heather wyszła ze swojego kącika, wuj zapalał akurat fajkę.

John Simmons nie dbał o swój wygląd. Jego koszula nosiła ślady tłuszczu, a pod paznokciami osadziła się gruba warstwa brudu. Kiedy tak stał, pochylony i zniszczony ciężką pracą, wyglądał na znacznie więcej niż swoje pięćdziesiąt lat. Ale sprawił to nie tylko codzienny trud. W równym, a może nawet większym stopniu przyczyniła się do tego jego despotyczna żona, która nie szczędziła mu upokorzeń.

Spojrzał na bratanicę. Coś na kształt bólu przebiegło przez jego twarz. Potem jednak uśmiechnął się i rzekł:

-                     Pięknie dziś wyglądasz, moje dziecko. To z okazji wizyty Williama?

-                     Ciocia Fanny pozwoliła mi, wujku - odparła.

-                     Tak, wierzę - westchnął. - Pragnie, żeby był zadowolony, ale to zimny człowiek. Kiedy raz wybrała się do Londynu, by go odwiedzić, nie chciał z nią mówić. Teraz Fanny nie ma już odwagi tam jechać, boi się, żeby go nie rozzłościć, a jemu to zdaje się odpowiada. Ma bogatych przyjaciół i woli nie przyznawać się do ubogiej krewnej.

William Court okazał się żywym portretem swej siostry, był nawet tego samego wzrostu, o głowę wyższy od Heather. Może tylko nie tak otyły jak Fanny, ale dziewczyna przypuszczała, że ta różnica zatrze się za kilka lat. Mężczyzna miał okrągłą twarz, wystającą szczękę i wydętą dolną wargę, wciąż lśniącą od śliny. Ocierał ją koronkową chusteczką, siąkając przy tym dziwnie. Podał Heather na powitanie spoconą, miękką dłoń, a kiedy pochylił się, by ucałować jej małą rączkę, poczuła mdłości.

Elegancki ubiór gościa świadczył o jego guście, ale afektowane zachowanie sprawiało, że nie wydawał się Heather interesujący. Może William Court był bogaty, ale jej z pewnością się nie podobał.

Ciotka Fanny z upiętymi ciasno wokół głowy siwymi włosami, w zbyt obcisłej sukni i fartuchu, krążyła koło brata jak kura wokół pisklęcia. Heather nigdy nie widziała, by kiedykolwiek okazywała tyle troski jakiejkolwiek istocie. Williamowi Courtowi najwyraźniej odpowiadało takie nadskakiwanie. Dziewczyna nawet nie starała się słuchać, o czym Fanny rozmawia z bratem. Dopiero w czasie obiadu, kiedy William zaczął mówić o najświeższych wieściach z Londynu, nastawiła uszu. Może dowie się czegoś o swoich dawnych przyjaciółkach?

- Napoleon zbiegł i mówi się, że powrócił do Francji po porażce w Egipcie. Nelson dał mu niezłą nauczkę. Do kaduka, pomyśli dwa razy, nim znów zadrze z naszymi okrętami! - rzekł William.

Heather zauważyła, że mówił poprawniej niż siostra, i zastanawiała się, czy uczęszczał do jakiejś szkoły.

Ciotka Fanny otarła usta wierzchem dłoni i rzuciła ze złością:

- Pitt nie wiedział, o czym gada, jak mówił, żeby Francuzów zostawić w spokoju. Teraz ma ich po uszy, Irlandczyków też. Ja bym ich wszystkich...

Heather zagryzła wargę.

-                     Irlandczycy! Ha! To banda dzikusów, jeśli chcesz wiedzieć! Nie wiedzą, co dla nich dobre! - ciągnęła ciotka Fanny.

-                     Pitt próbuje ich teraz zjednoczyć. Może mu się uda w przyszłym roku - wtrącił wujek John.

-                     I wtedy nam wszystkim poderżną gardła! - wykrzyknęła ciotka.

Heather spojrzała ze współczuciem na wuja, który spuścił wzrok i jednym haustem wypił swoje piwo. Westchnął i rzucił tęskne spojrzenie na dzban. Niestety, despotyczna połowica dobrze go pilnowała. Zrezygnowany odstawił kufel i powrócił do fajki.

- Jankesi są tacy sami! Najchętniej by nas wymordowali! Ale my im jeszcze pokażemy - nie ustawała gospodyni.

William zachichotał, aż zatrzęsły mu się policzki.

- Lepiej nie przyjeżdżaj do Londynu, droga siostro, bo oni czują się w porcie jak we własnym domu. Bywa, że paru dostaje za swoje, ale są przebiegli i trzymają się razem. Kiedy wybierają się do miasta, zawsze idą w grupie. Nie lubią pływać na brytyjskich statkach. Taak, są ostrożni. Nie którzy nawet mają czelność nazywać się dżentelmenami, na przykład ten Washington. A teraz mają następnego głupca, Adams się zwie. Wybrali go sobie na króla. To oburzające! Ale to nie potrwa długo. Wrócą, skomląc jak psy!

Heather nie znała żadnych Jankesów. Cieszyła się więc, że jej ciotka i pan Court rozprawiali o nich, a nie o Irlandczykach. Myśli dziewczyny znów odpłynęły gdzieś daleko i siedziała tak, jak jej się zdało, całą wieczność.

Ciotka Fanny przywróciła dziewczynę do grona żywych, wyciągając rękę przez stół i boleśnie szczypiąc jej dłoń. Heather podskoczyła. Potarła miejsce, gdzie robił się czerwony ślad, i spojrzała na ciotkę, starając się powstrzymać łzy.

- Pytałam, czy chciałabyś uczyć w szkole dla panienek lady Cabot. Mój brat mówi, że chyba uda mu się znaleźć ci pracę - warknęła ciotka Fanny.

Heather nie mogła uwierzyć własnym uszom.

- Słucham?

William Court zaśmiał się i wyjaśnił:

- Mam znajomości w tej szkole i wiem, że szukają dobrze wychowanej, młodej damy, a ty masz doskonałe maniery i ładnie mówisz. Wierzę, że nadajesz się na tę posadę. Jak rozumiem, uczęszczałaś do szkoły w Londynie, a to mogłoby pomóc. Może w przyszłości mógłbym zaaranżować dla ciebie małżeństwo, tak byś weszła do dobrej rodziny z Londynu. Szkoda marnować takie wdzięki i maniery na zapadłej farmie. Oczywiście, gdybym aranżował ci małżeństwo, mu siałbym dać ci posag. Spodziewam się, że mi go zwrócisz, kiedy już złapiesz męża. Myślę, że ta sprytna sztuczka może być korzystna dla nas obojga. Ty potrzebujesz posagu, a ja mogę ci go dać. Oczywiście w formie pożyczki, z której otrzymałbym później procent i którą byś mi spłaciła. Nikt nie musiałby wiedzieć o naszej umowie, a jak sądzę, jesteś dość bystra, by zdobyć pieniądze, kiedy już będziesz zamężna. Czy zatem posada u lady Cabot ci odpowiada?

Heather nie była przekonana co do pomysłu małżeństwa, ale chciała uciec z farmy, od ciotki Fanny i tego strasznego życia na wsi! Chciała znów znaleźć się w Londynie wśród ludzi z towarzystwa. To byłoby wspaniałe! Nie śmiała wierzyć własnemu szczęściu. Gdyby nie palący ślad po uszczypnięciu, sądziłaby, że śni.

- Mów, dziecko. Co ty na to? - nalegał William. Ledwo mogła powstrzymać radość. Nie wahała się długo.

- To bardzo miło z pana strony - odrzekła. - Z radością przyjmuję pana propozycję.

William zaśmiał się znów.

- Dobrze! Dobrze! Nie będziesz żałowała. - Zatarł ręce. - Do Londynu musimy wyruszyć jutro. Zbyt długo byłem w podróży i trochę zaniedbałem interesy. Muszę ulżyć memu pomocnikowi. Będziesz jutro gotowa, moje dziecko? - Machnął koronkową chusteczką i jeszcze raz otarł grube usta.

Heather sprzątała ze stołu przepełniona nowym uczuciem, wiedziała, że już dłużej nie będzie w tym domu służącą. Nawet nie zmuszała się do rozmowy z ciotką, która uważnie ją obserwowała. Kiedy Heather znalazła się w swoim kąciku za kotarą, myślała, jaka to będzie radość znaleźć się z dala od ciotki Fanny. Każda praca w Londynie będzie lepsza niż życie pod butem tej kobiety i znoszenie upokorzeń, a nawet bicia. Nie będzie już musiała słuchać ostrych słów, znosić napadów złości, a może nawet znajdzie się ktoś, kto będzie o nią dbał.

Przygotowania do podróży nie zajęły dziewczynie wiele czasu, bo posiadała tylko to, co miała na sobie dziś i co będzie nosiła jutro. Następnego popołudnia Heather jechała już powozem Williama Courta do Londynu. Z ciekawością rozglądała się dookoła. Dopiero teraz dostrzegła zieleń pól i piękno wrzosowisk. Nigdy przedtem nie zwracała na to uwagi.

Pan Court okazał się miłym i troskliwym opiekunem. Chętnie opowiadał o nowinkach z Londynu. Heather śmiała się, słuchając historyjek z królewskiego dworu. W pewnej chwili zwróciła uwagę na to, że jej nowy opiekun przygląda się jej w jakiś dziwny, nieprzyjemny sposób. Szybko jednak odwrócił wzrok i dziewczyna odetchnęła z ulgą.

Było już ciemno, kiedy dotarli do rogatek Londynu. Heather czuła się bardzo zmęczona, więc gdy powóz zatrzymał się przed sklepem Williama Courta, odetchnęła z ulgą.

Wewnątrz na półkach zobaczyła jedwabie, muśliny, batysty, atłasy i satyny w różnych kolorach i wzorach. Heather zaskoczył ogromny wybór tkanin i z zachwytem zaczęła dotykać to jednej, to drugiej, nie zwracając nawet uwagi na mężczyznę siedzącego przy biurku w drugim końcu sklepu. William Court zaśmiał się na widok rozgorączkowanej dziewczyny, biegającej po sklepie.

- Później będziesz miała więcej czasu na obejrzenie wszystkiego, moja droga. Poznaj mego pomocnika. To pan Thomas Hint.

Heather odwróciła się i zobaczyła małego, garbatego człowieczka, który wydał się jej najbrzydszym mężczyzną, jakiego w życiu widziała. Miał okrągłą twarz, krótki i szeroki nos, wytrzeszczone oczy i grube, wydęte usta, które nieustannie oblizywał, przypominając przez to jaszczurkę, którą kiedyś widziała na farmie. Odziany był w drogi, szkarłatny jedwab, poplamiony jedzeniem. Uśmiechnął się jedną stroną twarzy, co przypominało okrutny grymas. Dziewczyna nie mogła pojąć, dlaczego William zatrudnia kogoś takiego w swoim sklepie. Była pewna, że wystraszył więcej klientek, niż zachęcił do kupna. Ktoś, kto chciał od niego kupować, musiał mieć szczególny gust.

Jakby w odpowiedzi na jej myśli Court powiedział:

- Ludzie przyzwyczaili się do Thomasa. Mamy tu wiele klientek, bo wiedzą, że znamy się na swojej robocie. Praw da, Thomas?

W odpowiedzi usłyszeli niezrozumiałe mruknięcie.

- A teraz, moja droga, pokażę ci moje apartamenty na górze - ciągnął William. - Jestem przekonany, że ci się spodobają.

Potem poprowadził Heather na tyły sklepu. Przez przejście zasłonięte kotarą przeszli do małego pokoju. Dalej były schody prowadzące do ciemnego, niewielkiego korytarza, a tam kolejne drzwi. Były masywne, ale bardzo proste. William otworzył je z uśmiechem, a Heather zaskoczona tym, co za nimi zobaczyła, złapała głęboki oddech. Pokój wypełniały stylowe meble. Na wspaniałym perskim dywanie razem z dwoma pasującymi do niej fotelami stała czerwona, obita atłasem kanapka. Na jasno pomalowanych ścianach wisiały obrazy olejne i gobeliny. Dziewczyna z zachwytem patrzyła na czerwone zasłony wykończone złotymi wstążkami i chwostami. Na stołach, tuż obok mosiężnych świeczników, umieszczono kruche figurki z porcelany. Każdy znajdujący się tu drobiazg wybrano starannie i najwyraźniej nie szczędzono na nic pieniędzy.

William otworzył drzwi znajdujące się w tym pokoju i przepuścił Heather przodem. W drugim pomieszczeniu dziewczyna dostrzegła ogromne loże z baldachimem, zasłonięte atłasem w niebieskim odcieniu. Niewielka komoda pasowała do łóżka, a na niej stał ciężki kandelabr i misa świeżych owoców. Przy niej umieszczono ostry srebrny nożyk.

- Och, jak tu elegancko! - westchnęła tylko.

Zażył odrobinę tabaki i uśmiechnął się, patrząc, jak Heather podchodzi do lustra stojącego obok łóżka.

- Lubię się rozpieszczać pięknymi drobiazgami, moja droga.

Gdyby teraz się odwróciła, zrozumiałaby, co miał na myśli. Szybko popatrzył w bok, by nie dostrzegła jego pożądliwego spojrzenia.

- Musisz być zmęczona, Heather.

Podszedł do szafy i otworzył ją. W środku wisiała spora kolekcja damskich ubrań. Przeglądał je, póki nie znalazł beżowej sukienki z koronką, w której lśniły malutkie świecące punkciki podszyte cielistym materiałem. Była to sukienka piękna i droga.

- Możesz się w to ubrać na kolację, moja miła - uśmiechnął się. - Uszyto ją na pewną młodą dziewczynę, ale nigdy po nią nie przyszła. Zawsze zastanawiałem się, dlaczego, bo przecież jest to jedna z najpiękniejszych, jakie zaprojektowałem, ale pewnie okazało się, że nie może sobie na nią pozwolić. - Spojrzał na Heather spod wpółprzymkniętych powiek. - Jej strata, a twój zysk. To mój podarek dla ciebie. Załóż ją, a będę bardzo szczęśliwy.

Ruszył w stronę drzwi, mówiąc:

- Wysłałem Thomasa, by kazał kucharce przygotować nam posiłek. Zaraz będzie gotowy, proszę więc, byś nie pozbawiała mnie swego uroczego towarzystwa na zbyt długo. Jeśli potrzebujesz jeszcze czegoś do ubrania, zawartość szafy jest do twojej dyspozycji.

Heather uśmiechnęła się niepewnie, przyciskając piękną suknię, jakby nie mogła uwierzyć, że należy do niej. Kiedy William zamknął za sobą drzwi, odwróciła się powoli do lustra.

W domu ciotki nie przeglądała się w lustrze, czasem tylko spojrzała w potłuczony kawałek szkła czy na powierzchnię wody w cebrzyku. Prawie już nie pamiętała, jak wygląda. A wyglądała jak jej matka na portrecie. Żywy obraz matki! Nie rozumiała tylko, dlaczego ludzie zapamiętali Brennę jako piękność. Heather uważała, że piękne mogą być tylko wysokie kobiety o jasnoblond włosach. To takie damy bywały na dworze i o nich czytała jeszcze jako dziewczynka. Ona, ciemnowłosa, nie miała nic wspólnego z ideałem kobiecej urody.

Heather zmyła ze swego ciała trudy dnia, a w szafie znalazła świeżą bieliznę. Wkładając ją, zaczerwieniła się ze wstydu. Halka była przezroczysta i mocno wycięta, tak że ledwie przykrywała piersi. Dziewczyna pomyślała, że grzeszy nieczystością, ale zaraz się uśmiechnęła.

Kto mnie zobaczy? pomyślała. Chyba tylko ja sama! Potem zabrała się za szczotkowanie włosów. Układała lśniące loki w modną fryzurę, podpinając je, by nie opadały na twarz. Miast związać włosy w prosty kok, upięła je na kształt kaskady stopniowo spływającej na plecy. Przyjrzała się swemu dziełu, a potem wzięła nożyk do owoców i obcięła pasemka po bokach, tak by miękkie loki wisiały nad uszami. Uśmiechnęła się z zadowoleniem, pomyślawszy, w jaką złość wpadłaby ciotka, gdyby ją zobaczyła.

Wreszcie włożyła beżową suknię. Dopiero teraz dostrzegła, że nie jest już dziewczynką, ale w pełni rozwiniętą kobietą. No cóż, pomyślała, przecież za miesiąc kończę osiemnaście lat. Czuła się jednak dziwnie. Suknia była niemal przezroczysta i Heather wyglądała w niej nieskromnie, uwodzicielsko i kusząco, tak jakby umiała postępować z mężczyznami, a nie jak niewinna dziewczyna.

Wreszcie wyszła z sypialni. William Court zmienił tymczasem podróżny strój na droższy i bardziej elegancki surdut i przyczesał przerzedzone włosy.

- Moja droga - rzekł - twoja uroda sprawia, iż żałuję, że nie jestem młodszy. Słyszałem opowieści o kobietach równie pięknych jak ty, ale nigdy nie widziałem takiej na własne oczy.

Heather mruknęła coś w podziękowaniu za komplement, ale jej uwaga skupiła się na jedzeniu, które właśnie przyniesiono. Stół zastawiono kryształami, porcelaną i srebrem, jedzenie ustawiono z boku. Zauważyła pieczone kuropatwy, ryż, krewetki polane masłem, ciasta i kandyzowane owoce. W karafce czekało lekkie wino.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin