Wędrowiec.doc

(59 KB) Pobierz

WĘDROWIEC
Łukasz



    Powoli kończył się upalny, letni dzień. Siedziałem na ganku i rozmyślałem, gdy nagle usłyszałem głos:
    – Przepraszam bardzo, czy znajdzie się u pana jakieś miejsce na nocleg i coś do zjedzenia?
    Przede mną  stał młody chłopak. Wysoki, mocno zbudowany i ładnie opalony. Ubrany był w niebieską bandankę, biały bezrękawnik, piaskowe sztruksowe szorty, białe skarpety i lekkie półsportowe obuwie. Zauważyłem również granatowy plecak, a na szyi przybysza – srebrny łańcuszek z krzyżykiem. Nieznajomy miał niebieskie oczy, klasyczny nos, pełne wargi i jasny, kilkudniowy zarost.
    Zdziwiłem się jego pytaniem. Mój dom na pewno nie wyglądał jak pensjonat, których mnóstwo było tu w okolicy.
    Wstałem, mówiąc:
    – Nie oferuję pokoi gościnnych, ale nie znaczy to, że nie mam wolnego...
    – Nie szukam komfortu – przerwał mi z uśmiechem. – Męczy mnie hałas tych okrzyczanych wypasionych pałacyków, dlatego zwróciłem uwagę na ten domek na uboczu. Zapłacę...
    – Nie chodzi mi o pieniądze... Jeśli panu moje warunki odpowiadają, to zapraszam do środka.
    Praktycznie całą górę miałem wolną, dwa pokoje na poddaszu, ze skośnym sufitem, duże szczytowe okna... Jeden pokój mogę mu dać. Na jak długo będzie chciał. Gorzej z jedzeniem. Sam sobie gotuję. Mam gotować jeszcze dla niego?
    Nieznajomy podziękował i wszedł do domu. Zaprosiłem go do dużego pokoju, a sam poszedłem do kuchni sprawdzić, co jeszcze mam w lodówce i co będę mógł zaproponować mu na kolację. Wędlina, serek, ogórki, pomidory, sałata...
    Przygotowałem kolację.
    Podczas posiłku dowiedziałem się kilku rzeczy o wędrowcu. Miał na imię Grzegorz. Powiedział, że studiuje malarstwo na ASP oraz aktorstwo w prywatnym Studium Teatralnym. Wakacje spędza wędrując po Polsce. Od razu powiedział, że nie ma za dużo pieniędzy, dlatego zwrócił uwagę na mój domek, że na pewno tu będzie taniej, a resztę może odpracować: pomóc mi w domu, w ogrodzie, czy też namalować mój portret.
    Zgodziłem się na jego propozycję. I przeszliśmy na ty, bo okazało się, że dzieli nas niewielka różnica wieku, chłopak jest ode mnie młodszy niespełna trzy lata.
    Nie tylko ja od razu polubiłem Grześka. Mój kot-dachowiec, Mruczek, natychmiast wskoczył mu na kolana.
    Po jedzeniu powiedziałem:
    – Pokażę ci pokój. Pewnie jesteś zmęczony. Rozgość się, teraz to także twój dom... na jakiś czas.
    Nawet nie zapytałem, jak długo zamierza się tu zatrzymać. On też mnie o tym nie poinformował.
    – Dzięki. To prawda. Jestem brudny i zmęczony.
    Pokazałem mu pokój, który wybrałem do jego dyspozycji, dodałem, że zaraz dam świeżą pościel. Łazienka była jedna, na dole, a jego pokój na górze. Przeprosiłem go za tę niedogodność, ale tylko się uśmiechnął i wzruszył ramionami, że przecież nie szukał komfortu.
    Do łazienki schodził w samych spodenkach, ze swoim ręcznikiem przerzuconym przez ramię i z męską kosmetyczką pełną przyborów toaletowych. Z przyjemnością powiodłem za nim wzrokiem. Zauważyłem, że ciasne spodenki mocno podkreślają i uwydatniają jego męskość, a kształt pośladków jest idealny...
    Gdy później zanosiłem mu pościel, zastałem go klęczącego przy łóżku i pogrążonego w modlitwie. Zatrzymałem się zaskoczony, po czym tylko tę pościel położyłem na fotelu, niech sobie sam ją zmieni. Modlitwa modlitwą, nic mi do tego... ale widok jego napiętych pośladków spowodował moją natychmiastową erekcję. Że ktoś taki musiał trafić pod mój dach...
    W łazience pozostał jego zapach unoszący się wśród mgiełki wilgoci. Wyobraziłem go sobie tutaj, nagiego – i siebie obok niego... Wszedłem pod natrysk. Musiałem małego sam po męsku zaspokoić, co z wyobrażeniem Grzegorza nie było trudne.
    Nazajutrz obudziło mnie nie tylko piękne słońce, ale także... pobrzękiwanie naczyń w kuchni. Wstałem pospiesznie. Na pewno nie zaspałem! Która może być godzina, siódma...?
    Grzesiek stał uśmiechnięty.
    – Pozwoliłem sobie samemu się porządzić. Omlet z owocami, czekolada na gorąco i tosty z dżemem truskawkowym. Może być?
    Patrzyłem zdziwiony.
    – Zawsze tak wcześnie wstajesz? – spytałem.
    – Normalnie wstaję o piątej.
    Już miałem na końcu języka: nie wiem, po co... ale tylko wzruszyłem ramionami.
    – Więc chociaż na urlopie mógłbyś się wyspać i poleniuchować.
    – Nie potrafię, taką mam naturę.
    – To ja się tymczasem doprowadzę do porządku – i skierowałem się do łazienki. Tu dopiero zdałem sobie sprawę, że stałem przed nim w samych slipach, z resztkami na wpół sennej erekcji, podczas gdy on był ubrany w biały podkoszulek wyłożony na wierzch, który odsłaniał jego jasny, niewielki zarost na klatce piersiowej, w granatowe bokserki, które tym razem do połowy przykrywał podkoszulek, więc niczego już w nich nie mógłbym dostrzec, oraz w czarne klapki. Przypomniałem sobie jego blond włosy, faliste i opadające na ramiona.
    Wróciłem i zasiadłem do stołu. Czekała na mnie już tylko moja porcja. Zjadłem z apetytem, a Grzegorz siedział na krześle i czekał, aż skończę.
    – Miałem cię od razu zapytać – powiedział w pewnej chwili – ile się należy za nocleg i wyżywienie, bo chciałem dziś ruszyć w dalszą drogę, ale...
    – Jak to? Wszędzie zatrzymujesz się tylko na jeden nocleg?
    – Dokładnie. Jest tyle pięknych miejsc do zwiedzenia, a życie jest takie krótkie... Ale tu mi się spodobało – podszedł do okna, patrząc w dal aż po horyzont. – Tu chętnie zostanę trochę dłużej. Ten dom ma jakiś swój urok. Ty też jakoś... dziwnie do tego miejsca i do tego domu pasujesz.
    Roześmiałem się.
    – Jasne! Możesz zostać, ile chcesz. Skóry z ciebie nie zedrę.
    – Ale pamiętasz, jak mówiłem: nie mam za dużo kasy, mogę coś z tego pobytu odpracować...
    – Później o tym pogadamy...
    Nie spytał, jak to jest, że mieszkam tu sam. To dom po dziadkach, "bida z nędzą", a kasą na remont po prostu nie dysponuję. Starzy chcieli go sprzedać, ale ostro się postawiłem, że dziadek zapisał go mnie, nie im...
    Pojechałem rowerem na najpotrzebniejsze zakupy. W niespełna godzinę byłem z powrotem.
    Grzesiek był w ogrodzie. Miał na sobie tylko bokserki. Siedział na trawie i coś rysował. Podszedłem do niego i zauważyłem, że szkicuje mój ogród.
    Chłopak podniósł głowę i uśmiechnął się.
    – Tu jest po prostu rewelacyjnie! Ta cisza... – stwierdził. – Mógłbym tak siedzieć, rysować, i rysować i nic więcej!
    – Nie będę cię rozpraszał, jeśli usiądę obok?
    – Nie, skądże. Siadaj.
    Usiadłem na trawie nieopodal Grzegorza i zacząłem jego oczami patrzeć na swój ogród. Dbałem o niego, ale na pewno daleko mu było do wypielęgnowanych ogrodów sąsiednich posesji, zwłaszcza tych z szyldem "Pensjonat". Uniosłem wzrok w górę. Bezchmurne niebo zapowiadało kolejny upalny dzień. Rozłożyłem leżaki, zdjąłem swoje krótkie dżinsy i rozłożyłem się twarzą w słońce. W pewnej chwili poczułem znużenie. Nie wiem, kiedy zasnąłem.
    Obudziło mnie miłe uczucie, dziwne, kojarzące mi się z przyjemnością... Leniwie otworzyłem oczy. To Grzegorz palcami dotykał moich sutek. Kreślił naokoło nich jakieś linie i koła... Przez chwilę pomyślałem, czy mi się to nie śni...
    – Fajnie to robisz... – powiedziałem półgłosem, a on poderwał się przestraszony.
    – Chciałem cię naszkicować, ale...
    – No to szkicuj!
    – Ale inną linią oddaje się kształty miękkie, spokojnie spoczywające, a inną linią...
    – Moje nie były miękko spoczywające?
    – Chciałem to sprawdzić...
    – Sprawdzaj... – powiedziałem patrząc mu w oczy. – A co zrobisz, jak pod tym dotykiem moje inne kształty przestaną spokojnie spoczywać?
    Grzegorz bardzo się zmieszał.
    – Przepraszam. To był mój nieprzemyślany impuls. Jak przy modelach w pracowni...
    – Nie przepraszaj... Nie porzuca się rzeczy zaczętych a niedokończonych... – odpowiedziałem, patrząc chłopakowi prosto w jego ogromne, przepiękne, błękitne oczy. Widziałem, że zauważył, że mój penis powoli przestawał się mieścić w bokserkach. Bawiło mnie to jego zakłopotanie, a jego reakcji nie mogłem dostrzec, był pochylony tak, że widziałem tylko jego pośladki.
    – Pójdziesz krok dalej? – zaproponowałem cicho, a Grzesiek bez wahania pochylił się i ustami dotknął moich nabrzmiałych sutek, kładąc dłoń na moim penisie. Zamruczałem zadowolony. Miętosił mi sutki swoimi wargami, przygryzał je, a palcami poznawał mojego penisa. Było mi bosko. Po chwili sam uniosłem biodra i ściągnąłem bokserki, uwalniając swojego twardziela, na którego od razu powędrowały wargi Grzegorza. Lizał go, ssał, wchłaniał głęboko do ust i onanizował lekkimi ruchami. To bardzo szybko doprowadziło mnie na sam szczyt rozkoszy. Eksplodowałem ogromną ilością spermy, która wylądowała na jego twarzy i włosach. Sięgnął po swoją koszulkę i wytarł się. Teraz zdjął swoje bokserki. Spojrzałem z satysfakcją: prosty, duży, bardzo mięsisty penis z grubym napletkiem. Wiedziałem, że teraz ja powinienem się nim zająć. Lecz zanim zdążyłem się ku niemu pochylić, Grzesiek powiedział:
   Mam ochotę na więcej, dasz? – i wsunął swoją dłoń pod moje jądra, na pośladki, docierając palcem do samego zwieracza. Zrobiło mi się błogo...
    – To zrób to – odrzekłem.
    Chłopak wstał, następnie klęknął, zarzucił swoje nogi na moje ramiona, ruchem bioder nakierował fallusa i... wdarł się we mnie ostro, brutalnie. Poderwałem się jak porażony i zakląłem głośno..
    – Boli, kurwa...!
    – Masz, gryź, nie będzie tak bolało – odrzekł i wsadził mi do ust swoje dwa palce. Od razu zacisnąłem na nich zęby. Widziałem chyba milion słońc i myślałem, że rozpruwa mnie tysiąc kutasów. A był tylko jeden, jego, ale silny i potężny jak taran, który pokonał mój opór jak wicher najtęższe drzewa.
    Stopniowo jednak robiło się coraz lepiej – jakbyśmy się powoli do siebie dopasowali. Ruchy Grześka z tych pierwszych, mocnych i agresywnych, jakby się uspokoiły, a po chwili uderzały we mnie miarowo, aż słyszałem poklask jego jaj na swojej dupie. Głęboko dobijał. Czułem się rozluźniony, spełniony. Było mi dobrze... W pewnym momencie te ruchy znów stały się szybsze – tak, jak jego oddech. Zdążył jedynie wydać z siebie nieartykułowany dźwięk i wystrzelił we mnie niesamowitym ładunkiem spermy. Sprężyłem się. Myślałem, że wyskoczy! Ale on tylko zsunął moje nogi ze swych ramion, opadł na mnie, kładąc swoją głowę na moim torsie. Zamknął oczy i stopniowo wyrównywał oddech.
    Głaskałem go po włosach i złocistej brodzie, przesuwałem opuszkami palców po jego wargach, nosie i powiekach.
    Czułem, jak jego taran powoli mięknie, a moje ciało usuwa go ze swego wnętrza. Gdy poczułem na pośladkach kleistą wilgoć jego nasienia, poruszyłem jego ramieniem.
    – Bo mi tak uśniesz...
    Podbił ciało sprawnym ruchem ramion, zszedł ze mnie. Zmęczony penis wisiał mu ciężko, już miękki, ale nadal długi, czerwony i oklejony..
    – Chodźmy, muszę go umyć – powiedział, zasłaniając penisa dłonią. Podał mi rękę, wstałem.
    Zupełnie nadzy, zostawiając na trawie nasze rzeczy, weszliśmy do domu. Kąpaliśmy się razem, ale nie patrzyliśmy sobie w oczy. Czułem, jakby połączyła nas jakaś tajemnicza nić, ale wątła, krucha...
    – To ja przygotuję obiad – powiedział Grzesiek. – Masz zsiadłe mleko, koperek...?
    – Nie mam...
    – Mam ochotę na filet z kurczaka, ziemniaczki z koperkiem, zsiadłe mleko... Moje ulubione letnie, wakacyjne  danie...
    Wróciłem do ogrodu. Krótkie dżinsy wciągnąłem na goły tyłek. Rower.
    Po kwadransie byłem z powrotem.
    Grześ, wciąż „w stroju Adama” smażył kotlety. Patrzyłem w jego harmonijne pośladki, jaśniejsze od reszty ciała. Jego penis wisiał łagodnie, ale wciąż był gruby i mięsisty, z rozbudowaną żołędzią skrytą w napletku, która nawet laikowi musiała przywodzić na myśl jego potęgę, gdy dozna erekcji. Wiedziony instynktem podszedłem do niego, objąłem go przez pośladki i pocałowałem w prawy bark.
    – Zostałbym tu z tobą dłużej – powiedział nie odwracając się – ale nie mogę. Mam duszę wędrowca, pielgrzyma. Wciąż muszę iść dalej...
    – Kiedy...? – zapytałem zduszony tą wiadomością.
    – Chyba jeszcze dzisiaj.
    – Nie, proszę cię...
    – Najpóźniej jutro. Nie mogę się... wiązać... Z nikim.
    Wyszedł z moich objęć, a ja wyszedłem do ogrodu. Pozbierałem porzucone na trawie nasze rzeczy. Spojrzałem w niebo. Było aż nie do zniesienia upalnie. A mnie było jakoś ciężko na sercu. Usiadłem na leżaku.
    Nie wiem, ile czasu minęło, gdy z ganku doleciał mnie głos Grzegorza:
    – Obiad gotowy.
    – A nie moglibyśmy go zjeść tu, w ogrodzie?
    – Moglibyśmy – odpowiedział.
    – To łap... – i podrzuciłem mu jego bokserki, bardzo celnie, wprost w jego tors, a on sprytnie je uchwycił.
    – Moim ulubionym strojem jest nagość, chyba zauważyłeś – uśmiechnął się. – Szkoda, że tak mało jest miejsc, w których wolno by mi było tak chodzić.
    – Moim ulubionym zajęciem, od dziś, jest patrzeć w twoje nagie ciało – odpowiedziałem.
    – A ja... czuję twój wzrok. Wtedy moja dusza aż się raduje... I to właśnie jest niebezpieczne – dodał i zniknął w kuchni.
    Jedliśmy w milczeniu. Nie mogłem wydusić z siebie ani słowa, po prostu nie mogłem. A Grzesiek? Unikał mojego spojrzenia. Może obawiał się pytania, które aż cisnęło mi się na usta: dlaczego to jest niebezpieczne? Co tu jest niebezpiecznego? Chcemy siebie, połączył nas nie tylko jakiś przelotny, płytki seks, ale na pewno obaj czujemy do siebie coś więcej!
    Powiedział, że on pozmywa. Żebym odpoczął, chociaż zupełnie nie miałem się czym zmęczyć. Chyba jedynie upałem.
    Usiadłem po turecku na leżaku, który przesunąłem w cień drzew i zagłębiłem się w lekturze „Czarodziejskiej góry” Tomasza Manna.
    W pewnym momencie przyszedł Grzesiek. Usiadł i delikatnie dotknął mojej stopy. Odłożyłem książkę. W jego spojrzeniu ujrzałem łagodny smutek.
    – Nie gniewasz się, że chcę odejść? – zapytał.
    – Nie mam prawa cię zatrzymywać – odpowiedziałem. – Tylko mi... smutno. Zdążyliśmy się do siebie zbliżyć. Nawet bardzo...
    – Tak... Najbardziej, jak można. Gdy dwa ciała łączą się w jedno, gdy jedno przenika drugie... i gdy dzieje sie to za sprawą obopólnego pragnienia, wzajemnej potrzeby.
    – To prawda – odpowiedziałem bez wahania. – Jeszcze możemy wykorzystać ten czas, który nam pozostał.
    – Można go wykorzystać na setki sposobów. Chodź ze mną.
    Wziął mnie za rękę i zaprowadził do swego pokoju. Na stole stały akwarele i woda, na podłodze leżała płachta materiału.
    – Słyszałeś o „body painting”? – zapytał. – Chciałbyś zostać moim tymczasowym „płótnem” dla mojego obrazu? Dzieło chwili. Potem wszystko znika... pod prysznicem.
    – Co mam zrobić? – popatrzyłem lekko zaskoczony.
    – Po prostu położysz się wygodnie na tym materiale. Na brzuchu czy na plecach, jak chcesz – i zdjął ze mnie moje krótkie dżinsy.
    Położyłem się nagi, na brzuchu, chyba dlatego, żeby ukryć narastający wzwód. Po chwili poczułem paraliżujący mnie miły dotyk pędzelka. A może to były opuszki jego palców?
    Nie wiem, jak długo byłem „żywym płótnem”. Grzegorz powiedział: skończone; z plecaka wyjął aparat i licznym błyskiem flesza uwiecznił swoje dzieło.
    – Chcę to zobaczyć – powiedziałem.
    – Jak przyjdzie czas – i zaprowadził mnie pod natrysk. Mył mnie bardzo dokładnie, delikatnie, ale nawet przypadkowym spojrzeniem nie musnął mojego penisa. Na swojego pozwalał mi patrzeć do woli.
    Po kolacji mogłem się przekonać, co było treścią tego „obrazu na ciele”. Mój towarzysz przerzucił zdjęcia ze swojej cyfrówki na mojego kompa. Otóż byłem... pięknym, górskim pejzażem. mój kręgosłup był rwącym strumieniem, a moje pośladki...
    Późnym wieczorem na niebie zaczęły zbierać się ciemne chmury. Nagle gdzieś z krańca horyzontu poleciała potężna błyskawica, a tuż po niej ogłuszający ryk piorunu. Zerwaliśmy się i pospiesznie obaj zamykaliśmy okna.
    Burza rozpętała się z całym swoim impetem. Huraganowy wiatr i ulewny deszcz. Bałem się o swoje ogrodowe drzewa, czy wytrzymają ten napór żywiołu.
    – Dawno nie widziałem czegoś takiego... – Grzegorz objął mnie. Zaczęliśmy się namiętnie całować. Poczułem, że jego ciało drży. Boi się burzy...?
    – Nie powinienem tu już dziś być. Już miałem być dalej. Dusza wędrowca... Niebo gniewa sie na mnie...
    – Co ty pleciesz...
    – Nie wolno mi kochać nikogo... oprócz... Jestem na drugim roku seminarium. Wkrótce mam ob...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin