Elliott Pickart Joan - Wyrok Ślub - Dowody miłości 03.doc

(340 KB) Pobierz
Joan Elliott Pickart

Strona | 2

 

Joan Elliott Pickart

 

Wyrok: Ślub

Rozdział 1

 

Jennifer Anderson stała na korytarzu najwyższego piętra budynku sądu, zwrócona ku niezwykle wysokiemu młodemu mężczyźnie, który trzymał na ramieniu kamerę.– Zrób sobie przerwę, Tyczka – rzekła. – Daj mi chwilę na rozczytanie moich notatek i przypomnienie sobie, o co w nich chodzi. Spotkajmy się w tej małej sali na końcu korytarza za jakieś pół godziny, dobra?

– Jasne – odparł Tyczka i oddalił się.

Jennifer weszła do pustej sali i zatopiła się w jednym z kilku foteli stojących wokół dużego prostokątnego stołu. Oparła łokcie o jego blat, położyła głowę na dłoniach i zamknęła oczy.Nagle zdała sobie sprawę, że jest bardzo zmęczona. Miała ochotę położyć się na wygodnej kanapie stojącej pod ścianą i uciąć sobie drzemkę.Wiedziała jednak, że jeśli odpręży się choć na trzy sekundy, to odpłynie. Raz... dwa...Czując, że zasypia, poderwała się gwałtownie i otworzyła oczy. Poklepała się po policzkach, wmówiła sobie, że jest rozbudzona, i przystąpiła do przeglądania notatek.Tego dnia planowała zająć się ustalaniem szczegółów dotyczących kręcenia ostatnich zdjęć do swego filmu dokumentalnego. A to oznaczało, że nie powinna nawet na krok odstępować prokuratora okręgowego Evana Stone'a.Evan... Boże... Cóż powiedziałby, gdyby wiedział, że ona... Nawet się nad tym nie zastanawiaj ! – skarciła się w myślach. – A już na pewno nie teraz.Spojrzała na zegarek, wstała i poprawiła zielony sweter luźno opadający na czarne spodnie dopasowane do czarnych butów na płaskim obcasie.No to co? Do roboty! – dodała sobie otuchy. Odkładała spotkanie z Evanem jak najdłużej się dało. Nakręciła już tyle materiałów ukazujących pracę policyjnych śledczych, sekretarek i asystentów prokuratora okręgowego, że mogłaby z nich zmontować co najmniej pięć filmów. Cały czas zbierała odwagę na ponowne spotkanie z Evanem. Chciała przede wszystkim zachować spokój i profesjonalizm.– Poradzę sobie – powiedziała pod nosem.

– Z czym? – spytał Tyczka, który właśnie pojawił się w drzwiach.

Jennifer zignorowała jego pytanie.– Wiesz co? Posiedź tu trochę. Muszę zobaczyć, czy Evan Stone ma wolną chwilę, i omówić z nim parę szczegółów technicznych.

– W porządku – odparł.

– No dobra. Świetnie – odpowiedziała. – No to pójdę już do jego biura. Tak właśnie zrobię. Zaraz. Natychmiast.

Nie drgnęła jednak.– Jakoś dziwnie się zachowujesz...

– Nieprawda – odparła tonem nie znoszącym sprzeciwu. – Po prostu przygotowuję się do rozmowy z Evanem. Przecież wiesz, że nie wydaję się zachwycony dokumentem poświęconym pracy biura prokuratora okręgowego, zwłaszcza że to właśnie on pełni tę funkcję. Niby wyjaśniliśmy sobie wątpliwości na ten temat cztery miesiące temu, ale trudno powiedzieć, jakie teraz ma nastawienie do tego filmu.

– Nie zastanawiaj się, po prostu idź do niego poradził Tyczka, kładąc na stole kamerę.

Nagle drzwi biura Evana otworzyły się i wyszła przez nie krępa, młoda kobieta. Po chwili odsłoniła stojącego w drzwiach Evana Stone'a.Widząc go tak blisko, Jennifer wpadła w panikę. Oto stał kilkadziesiąt kroków od niej. Miała wrażenie, że patrzy prosto na nią. Powinna do niego podejść z odprężoną miną. Wierzyła, że jest w stanie to zrobić. A może wcale nie? Chciała odwrócić się na pięcie, uciec jak najdalej i nigdy więcej nie spotkać Evana.– Weź się w garść! – rozkazała sobie pod nosem i stanowczym krokiem ruszyła naprzód.

Evan patrzył na zbliżającą się ku niemu Jennifer. Serce biło mu jak młot. Nagle poczuł, że po jego klatce piersiowej spływa kropelka potu. Nie mógł zrozumieć, co wywołało u niego tę dziwaczną reakcję.Odchrząknął tak głośno, że Belinda Morris, jego pięćdziesięciodwuletnia sekretarka, spojrzała na niego pytająco, po czym zerknęła w stronę Jennifer.– No proszę, wreszcie nadeszła ta chwila. Ja już miałam przyjemność porozmawiania z panią Anderson. Sam urok! Gdybyś był dżentelmenem, wyszedłbyś jej naprzeciw...

– Niby co byłoby w tym takiego dżentelmeńskiego?

– No cóż... Teraz stoisz jak władca na progu swej posesji. Byłoby miłej, gdybyś przynajmniej udawał, że cieszysz się na jej widok. Dałbyś jej do zrozumienia, że jesteś zachwycony ponownym spotkaniem. Przecież opowiadałeś mi o waszym pierwszym spotkaniu cztery miesiące temu.

– Wcale nie jestem zachwycony – burknął. – Być może juz zapomniałaś, że prowadzę bardzo – dużą, prestiżową sprawę i że proces lada dzień się rozpocznie. Nie mam czasu na jakieś bzdurne filmy dokumentalne.

Jennifer Anderson była jednak coraz bliżej... Bliżej i bliżej... Przemierzyła pozostałe kilka metrów dzielące ją od Evana i zwróciła wzrok ku jego sekretarce.– Dzień dobry, Belindo – rzekła. – Jak się masz?

– Świetnie. A ty?

Mam nogi jak z waty i zaraz z wrażenia stracę przytomność, miała już na czubku języka Jennifer. I chciała jeszcze dodać: nie sądziłam, że spotkanie z Evanem będzie dla mnie takim przeżyciem...– Witaj, Jennifer – rzekł Evan cicho.

Jennifer głęboko westchnęła, starając się w ten sposób uspokoić. Miała nadzieję, że nikt tego nie zauważył. Powoli zwróciła wzrok na Evana i spojrzała mu głęboko w oczy.– Evan – rzekła, nie rozpoznając cienkiego głosiku, jakim wypowiedziała te słowa.

– Podobno chciałaś ze mną porozmawiać?

– Tak, jeśli masz wolną chwilę.

– Zapraszam – powiedział, cofając się o krok.

Belindo, bardzo proszę, nie łącz ze mną żadnych rozmów.

– Tak jest, szefie. Tylko zamknijcie za sobą drzwi, a ja już dopilnuję, by nikt wam nie przeszkadzał!

– Uważaj, co mówisz. Pamiętaj, że nie jesteś niezastąpiona – rzekł Evan, patrząc wymownie na swoją sekretarkę.

– Nie żartuj! Nie poradziłbyś sobie beze mnie z tym biurem.

Przechodząc koło Evana, Jennifer poczuła delikatny zapach jego wody kolońskiej. Usłyszała, jak zamyka za sobą drzwi – ciche kliknięcie wydało się jej eksplozją. Z ulgą usiadła na jednym z krzeseł naprzeciw biurka Evana. Założyła nogę na nogę, wyprostowała się i lekko uniosła głowę.Evan obszedł biurko i usiadł w kremowym, skórzanym fotelu.Gabinet Evana był przestronny. Wielkie okna sięgały od podłogi po sam sufit. Regał na książki zajmował jedną ze ścian. Z boku stał drugi fotel i dwa krzesła.Evan zaczął się zastanawiać, jak to możliwe, że Jennifer jest jeszcze piękniejsza niż cztery miesiące temu. Wtedy, kilka dni przed jej wyjazdem służbowym do Kalifornii, widzieli się po raz ostatni.Czarne włosy opadały na jej ramiona, a niezwykłe, zielone oczy mieniły się niczym dwa szmaragdy. Odnosił wrażenie, że Jennifer roztacza wokół siebie nieziemską aurę.Przestań! – zganił samego siebie.– Doszły mnie słuchy, że byłaś ostatnio bardzo zajęta – rzekł w końcu, by przerwać krępującą ciszę.

– Istotnie – przyznała. – Razem z Tyczką... Tyczka to mój kamerzysta. Nakręciliśmy sporo materiału tu, w sądzie, i w komendzie policji. Wszyscy byli bardzo pomocni, co znacznie ułatwiło mi pracę. Tak, zdecydowanie ułatwiło mi pracę. Sfilmowaliśmy pustą salę rozpraw na dole, gdzie będzie toczył się proces, w którym jesteś oskarżycielem. Uznałam, że doda to filmowi dramatyzmu. Pokażemy puste krzesła przysięgłych, pulpit sędziego, stół, przy którym zasiądzie oskarżony, i tak dalej. Dodałam głosy w tle, co podkreśla, że choć teraz sala jest pusta, wkrótce pojawią się w niej ludzie, którzy zadecydują o przyszłości jednego człowieka... Muszę przyznać – ciągnęła – że bardzo się postarałeś, by spełnić moje marzenie. Pamiętasz, jak mówiłam, że film znacznie by zyskał, gdybyś do mojego powrotu dostał jakąś dużą sprawę? No i proszę. Chyba trudno sobie wymarzyć coś lepszego niż sprawa Gardnera. W całym Chicago mówi się tylko o niej. Weźmiesz do ręki gazetę, włączysz telewizję... wszędzie o niej trąbią... Chyba opowiadam głupoty.

– Oj, chyba tak. Czy czujesz się niezręcznie, spotykając się ze mną?

– A czy ty czujesz się niezręcznie, spotykając się ze mną?

– Ja spytałem pierwszy – Evan pokręcił głową i skrzywił się. – Zachowujesz się jak dziewczynka z podstawówki.

– Może i tak – rzekła Jennifer, odwracając głowę i usuwając niewidzialną nitkę ze spodni.

– Przyznaję, że jestem trochę zdenerwowana naszym spotkaniem. Nie potrafię wymazać z pamięci tego, co między nami zaszło. To w ogóle nie powinno było się wydarzyć. Chciałabym, żebyś wiedział, że nie mam zwyczaju... A zresztą, nie wiem, po co w ogóle o tym rozmawiamy.

– Masz rację, to nie ma sensu. Powiem tylko, że nie mam o tobie złego zdania z powodu tego, co zaszło wtedy między nami. Ja też na ogół się tak nie zachowuję. Chyba możemy uznać, że nadal się wzajemnie szanujemy.

– No proszę – rzekła Jennifer cicho. – Ależ jesteśmy cywilizowani i uprzejmi. Popełniliśmy błąd, ale to stare dzieje, więc rzeczywiście najłatwiej będzie o tym zapomnieć. Uroczo.

Evan skrzywił się.– A co chciałaś usłyszeć?

– Przepraszam – westchnęła głęboko. – Po prostu trudno mi o tym mówić. To, co powiedziałeś, było bardzo miłe. Naprawdę doceniam twoje słowa.

Jennifer zawahała się.– To może wróćmy do celu mojej wizyty?– powiedziała po chwili.

– No właśnie, chciałem z tobą o tym porozmawiać. Jak wiesz, teraz zajmuję się sprawą Gardnera, która jest niezwykle prestiżowa i ważna dla mnie. Dlatego też chciałbym, byś resztę zdjęć do swego filmu nakręciła po zakończeniu procesu.

– Co takiego?! – wykrzyknęła Jennifer i spojrzała na niego z niedowierzaniem. – Chyba żartujesz!

– Posłuchaj mnie uważnie – rzekł, opierając ręce o blat biurka. – Pracuję nad tą sprawą intensywnie od wielu tygodni. Jestem nią bardzo zestresowany. Naprawdę nie potrzebuję kamery, która śledziłaby każdy mój krok i rejestrowała każde moje słowo.

Ależ...

– Daj mi dokończyć – przerwał oschle. – Wstępnie umawialiśmy się, że dacie mi cały film do autoryzacji, zanim trafi na antenę. Ale boję się, że albo ty, albo ten twój kamerzysta usłyszycie coś, co mogłoby zniszczyć moją karierę, gdyby zostało upublicznione. Po prostu nie chcę podejmować takiego ryzyka.

– Jednym słowem nie ufasz mi? – spytała. – Powinnam się obrazić. Przecież jestem profesjonalistką, a nie jakąś amatorką, której właśnie zlecono nakręcenie pierwszego reportażu. Nie musisz się obawiać.

– Nie o to chodzi – odpowiedział Evan dobitnie. – Ale wpadka zawsze może się zdarzyć. Akurat ty albo twój kamerzysta możecie omawiać coś, co nakręciliście w moim biurze... Wystarczy, – że jakaś niepowołana osoba podsłucha waszą rozmowę. Powiem więc jeszcze raz: nie chcę narażać się na takie ryzyko.

– A zatem prawdą jest to, co piszą gazety? Ze masz bardzo słabe dowody przeciw Lyle'owi Gardnerowi i że cała twoja argumentacja opiera się na poszlakach, którymi planujesz przekonać przysięgłych o tym, że Lyle jest winny śmierci brata? Gdybyś miał silne dowody, nie martwiłbyś się tym, co ktoś może przypadkiem usłyszeć.

– Na miłość boską, Jennifer, czego ty ode mnie oczekujesz? – Evan poderwał się na równe nogi. – Myślisz, że pozwolę ci się filmować, gdy mówię: dysponuję słabymi dowodami, właściwie jedynie poszlakami, ale jak mi się poszczęści, to może będę w stanie przekonać przysięgłych? Bardzo cię przepraszam! I proszę cię, nie powtarzaj tego, co przed chwilą powiedziałem. Konsekwentnie odmawiam komentarza reporterom, którzy pytają mnie o dowody w sprawie Lyle'a Gardnera. Staram się sprawiać wrażenie, że wiem więcej niż w rzeczywistości. Mogę na palcach jednej ręki policzyć osoby, które znają szczegóły tej sprawy. I, wybacz, nie chcę do nich dodawać dziennikarki i jej kamerzysty.

– Obawiam się jednak, że nie będzie miał pan wyjścia, panie Stone – rzekła sucho Jennifer. – Ja po prostu wykonuję swoją pracę, czy ci to się podoba, czy nie. Jeśli myślisz, że mogę poczekać – z filmowaniem do zakończenia tego procesu, to może lepiej od razu zadzwoń do burmistrza i powiedz mu, że zamierzasz ten szokujący dokument zamienić w mdlą papkę. Może znowu każe nam pójść na kolację i tam omówić sporne punkty, jak to doradził nam cztery miesiące temu... – Jennifer nagle przerwała, czując, że jej twarz zalewa się rumieńcem.

– Tego wieczoru nie tylko ustaliliśmy wspólną wizję dokumentu, ale też kochaliśmy się...– zauważył Evan.

– Rzeczywiście tak było, ale przed chwilą umówiliśmy się, że nie będziemy teraz o tym rozmawiać.

– Czy to znaczy, że zamierzasz później wrócić do tego tematu? – spytał Evan, unosząc brwi.

– Nie prowokuj mnie, dobrze? Nie odwlekę zakończenia tego dokumentu do chwili ogłoszenia wyroku w sprawie Gardnera. Koniec, kropka.

– Jesteś strasznie uparta.

– A ty bardzo nieuprzejmy – odparowała.

– Cztery miesiące temu nie chciałeś nawet słyszeć o dokumencie na temat twojej pracy i sądu. Burmistrzowi bardzo zależy na tym, by ten film powstał i poprawił wizerunek sądu.

– Trzy miesiące temu osiągnęliśmy kompromis, ponieważ obiecałaś mi, że dasz mi dokument do autoryzacji przed wyemitowaniem go w telewizji.

– A ty obiecałeś, że pomożesz mi po moim powrocie z Kalifornii. Nie możesz teraz zmienić zdania. Do niczego w ten sposób nie dojdziemy.

Evan głęboko westchnął i pogładził się po karku.– Rzeczywiście. Teraz ty masz karty w ręku. Jeśli poproszę burmistrza o opóźnienie w dokończeniu zdjęć do twojego filmu, wpadnie w szał. Jednym słowem, nie mam wyboru... jestem na ciebie skazany.Na te słowa Jennifer poderwała się.– To najbardziej obraźliwe słowa, jakie ostatnio słyszałam i ... Ojej... – rzekła słabym głosem i osunęła się na krzesło.

– Co się stało? – spytał Evan i pospieszył ku niej. – Jesteś blada jak ściana.

– Nic takiego, po prostu zbyt gwałtownie się podniosłam i zakręciło mi się w głowie. Ale już wszystko w porządku.

– Chcesz się napić wody? Soku pomarańczowego?

– Nie, nie – rzekła, machając ręką. – Wszystko jest w porządku, naprawdę. Możesz spokojnie wrócić na swój fotel. Nie musisz nade mną stać. Jesteś tak blisko mnie, że...

– Pewnie wiesz o tym, ale i tak ci powiem – zaczął Evan, nie odsuwając się ani o milimetr.

– Ten sweter doskonale pasuje do twoich oczu. Na pewno jesteś tego świadoma.

– A co, to przestępstwo? – spytała, patrząc na niego zaczepnie. – Aresztujesz mnie za to?

– Nie, ale poniesiesz inne konsekwencje. Musisz zapłacić cenę za założenie akurat tego swetra.

Po tych słowach Evan chwycił Jennifer w objęcia, poderwał ją do góry i pocałował.Jennifer otworzyła szeroko oczy, po czym przymknęła je, oplatając ramionami szyję Evana i bezwiednie odwzajemniając jego gorący pocałunek.Zdała sobie sprawę, że właśnie na niego czekała przez cztery miesiące. Na Evana. Pamiętała każdy szczegół, każde odczucie, jakie towarzyszyło jej, gdy kochała się z Evanem. Było to coś, czego nigdy wcześniej nie doświadczyła...Ale nigdy nie powinno było dojść do tego zbliżenia. Wtedy znali się przecież zaledwie od kilku godzin...Evan uniósł nieco głowę, by złapać oddech, po czym ponownie zatopił się w ustach Jennifer, delektując się ich smakiem.Od tamtego dnia minęły cztery miesiące, a wydawało mu się, że czekał na ten pocałunek całą wieczność. Ale pragnął czegoś więcej. Pragnął znów kochać się z Jennifer Anderson. Chciał to robić tu i teraz.Evan gwałtownie przerwał pocałunek, odsunął nieco Jennifer od swego rozpalonego ciała, po czym posadził ją na krześle. Zamrugała oczami i lekko potrząsnęła głową, a następnie głęboko westchnęła.– O mój Boże! – wyszeptała.

Evan obszedł swoje biurko, usiadł w fotelu i zatopił twarz w dłoniach.– To było głupie – rzekł pełnym namiętności głosem. – Bardzo głupie. I dopilnuję, by już się nie powtórzyło.A niby dlaczego? – pomyślała Jennifer, nadal rozmarzona. Pocałunek był taki zmysłowy, nieziemski, wspaniały...Wróć na ziemię – próbowała się opanować. Przecież było to coś niewłaściwego, niedozwolonego.– Będziemy blisko współpracowali przez następnych kilka tygodni – oznajmił Evan. – Nie mogę pozwolić, by coś mnie rozpraszało przy tak ważnej sprawie. Dlatego zamierzam zrobić wszystko, co w mojej mocy, by udawać, że nie ma cię w pobliżu... Mam nadzieję, że się rozumiemy. Dla mnie będziesz osobą niewidzialną.

Ale...

I jeszcze jedno – mówił dalej. – Już więcej nie zakładaj na siebie tego swetra.

– O matko! – westchnęła, przewracając oczami. – Przecież to jakiś absurd!

– Nieprawda! – odpowiedział. – To bardzo niebezpieczna gra. Wcale nie byłaś bierna, gdy cię całowałem. Zupełnie nie. Ale nie mogę pozwolić – na to, by cokolwiek lub ktokolwiek odciągał mnie od sprawy Gardnera.

– Oczywiście. Rozumiem to – kiwnęła głową.

– Czy naprawdę uważasz, że Lyle Gardner zabił brata? I martwisz się, że nie będziesz w stanie tego udowodnić, dysponując dowodami, które posiadasz? Pytam cię o to ja, Jennifer, a nie redaktor Anderson, dziennikarka.

– Tak. Myślę, że Gardner może się wywinąć – odparł Evan po krótkim wahaniu.

– Ale przecież wszyscy, z którymi przeprowadzałam wywiady do filmu, uważają, że jest winny. Rozmawiałam z parą tych detektywów, którzy zbierali materiały do sprawy. Jak oni się nazywają? Colin Waters i Darien Wilson, tak? Nie mają wątpliwości co do winy Lyle'a Gardnera. Poza tym robiłam wywiad z Maggie Sutter, która zbierała i zabezpieczała dowody dla kryminologów. Też jest przekonana, że Lyle zabił swego młodszego brata, ale...

– Ale brakuje nam ostatniego kawałka tej układanki – dokończył Evan. – Czyli dowodu, dzięki któremu miałbym pewność, że przekonam przysięgłych do winy Gardnera. Nie zamierzam się poddawać. Waters i Wilson dniami i nocami starają się znaleźć to, czego potrzebujemy, a ja po raz kolejny analizuję wszystkie dotychczas zgromadzone dowody.

– Musicie być naprawdę wykończeni.

– Owszem, ale nic na to nie poradzimy. Obrońcy wystarczy jedynie zasiać ziarno niepewności co do winy podejrzanego, a prokurator musi bez cienia wątpliwości dowieść, że to podejrzany popełnił zbrodnię. Jeśli mi się nie uda tego zrobić, Lyle Gardner zostanie uniewinniony. Wyjdzie z sali sądowej i pójdzie prosto do domu, będzie wolny i bezkarny, a przecież jest winien. Wiem to, ale nie jestem pewien, czy potrafię to niezbicie udowodnić.

Rozdział 2

Tego wieczoru Jennifer siedziała z podkulonymi nogami na kanapie w swoim mieszkaniu, trzymając w ręku kubek gorącej herbaty. Włosy, ciągle wilgotne po długim, odprężającym prysznicu, opadały jej na twarz. Miała na sobie ulubiony stary szlafrok frotte, który kiedyś był żywo czerwony, a teraz przybrał barwę wyblakłego różu.Przepisywała notatki z leżących na oparciu kanapy luźnych kartek do notatnika, który trzymała na kolanach, dodając swoje przemyślenia i różne szczegóły.To zrozumiałe, że Evan jest tak bardzo zdenerwowany zbliżającym się wielkimi krokami procesem, pomyślała, patrząc w swoje notatki. Cała ta sprawa była niezwykle złożona i miała zbyt wielu bohaterów.Jennifer przestała się dziwić, że reporterzy byli wszędzie, szukając jakichkolwiek szczegółów, które mogliby przekazać mediom. Ku uciesze żądnych sensacji mieszkańców miasta w tę haniebną aferę zamieszana była rodzina Gardnerów, jedna z najbardziej szanowanych w Chicago.Zamordowany Franklin Gardner był niezwykle aktywnym członkiem tej znanej, udzielającej się publicznie rodziny. Franklin, jego brat Lyle i ich matka Cecelia byli poważani dzięki niebagatelnym darowiznom na rzecz najróżniejszych organizacji i uczestniczeniu w wielu akcjach charytatywnych.Wydaje się, że upadli bardzo nisko, pomyślała Jennifer. I to jak haniebnie. Śledztwo prowadzone w sprawie zabójstwa Franklina odsłoniło mroczną tajemnicę tego mężczyzny. Okazało się bowiem, że był on członkiem siatki, która porywała atrakcyjne młode dziewczyny i sprzedawała je za ocean do domów publicznych.– Niesłychane! – rzekła Jennifer pod nosem, przewracając kolejną kartkę notatek.

Pomyślała, że to wszystko było doskonale zorganizowane. Pieniądze zarobione przez Gardnerów pomagały utrzymywać schroniska dla bezdomnych, które Franklin często odwiedzał w imieniu swojej rodziny.To tam znajdował swoje ofiary. Tam też załatwiał niezbędne „formalności", umożliwiające Desmondowi Reicherowi, dyrektorowi jego korporacji, a zarazem wspólnikowi, wywożenie dziewcząt i przekazywanie ich nabywcom. Franklin upewniał się, czy wybrane dziewczyny uciekały wcześniej z domu i wybierał tylko uciekinierki. Dzięki temu po ich zniknięciu uznawano, że widocznie ponownie wybrały niezależne życie „na wolności" i nikt ich nie szukał.Reicher został aresztowany jeszcze przed rozpoczęciem procesu, bez możliwości wyjścia za kaucją. Stanowczo wypierał się udziału w zabójstwie Franklina Gardnera. Prowadzący śledztwo detektywi dali wiarę jego zeznaniom. Dlaczego Reicher miałby zabić Franklina Gardnera, który był dla niego żyłą złota? Śmierć Gardnera oznaczała dla Reichera odcięcie stałego, dużego źródła dochodów. Nie, z pewnością to nie Reicher zabił Gardnera.Uwagę detektywów przyciągnął Lyle, starszy brat Franklina. Miał kiepskie alibi. Twierdził, że w czasie, gdy popełniono zbrodnię, był sam u siebie w domu i oglądał telewizję. Poza tym lekarz sądowy ustalił, że Franklin został zamordowany przez osobę leworęczną, a Lyle był mańkutem, w przeciwieństwie do Reichera.Detektywi kierowali się też instynktem, który podpowiadał im, że wiecznie przyklejony do i warzy uśmiech Lyle'a jest nieszczery, że stnowi rodzaj fasady, mającej służyć mu do zakamuflowania prawdy. Nawet przez chwilę nie uwierzyli w autentyczne zdziwienie Lyle'a na wiadomość o brutalnym zamordowaniu brata, ani też w jego zaskoczenie, kiedy dowiedział się od nich, czym Franklin się trudnił.Sekcja zwłok Franklina wykazała, że denatowi zadano rany kłute szpikulcem do kruszenia lodu i że wielokrotnie uderzono go w twarz. Siniaki wskazywały na ciosy pięścią, zadane przez oprawcę noszącego duży sygnet. Przyczyną śmierci był uraz czaszki, do którego doszło na skutek uderzenia głową o kant stołu po jednym z tych ciosów.W śledztwie wyszło na jaw, że Lyle Gardner nosił odpowiadający opisowi sygnet. Twierdził, że musiał go gdzieś zgubić, ponieważ nie może go znaleźć. Nie znaleźli go też policjanci podczas rewizji w mieszkaniu i w biurze Lyle'a.Detektywi przypuszczali, że gdy Lyle dowiedział się o podejrzanych interesach brata, doszło między nimi do awantury, a także do wymiany ciosów, które zakończyły się upadkiem na podłogę Franklina i jego śmiertelnym uderzeniem się w głowę. Ciosy szpikulcem zadano już po śmierci Franklina, by upozorować napad rabunkowy. Morderca zabrał z mieszkania kilka wartościowych przedmiotów, by utwierdzić wszystkich w tym przekonaniu. I prawdopodobnie pozbył się sygnetu, który mógłby być dowodem świadczącym o jego winie.No tak, pomyślała Jennifer, to rzeczywiście poszlakowe dowody. Nic dziwnego, że Evan tak bardzo się niepokoi, iż nie będzie umiał udowodnić swoich podejrzeń. Zrozumiała, że stoi przed nim naprawdę ciężkie zadanie.Odłożyła na bok notatki i wypiła łyk herbaty. Evan wyglądał ostatnio na bardzo zmęczonego. Belinda mówiła jej, że już od kilku dni przesiadywał w biurze po nocach, przygotowując się do rozprawy.Spojrzała na wiszący na ścianie zegar. Dochodziła dziesiąta.Pomyślała, że pewnie i tego wieczoru Evan wciąż jest w biurze. Odmalowała sobie w myślach smutny obraz. Wyobraziła sobie Evana ślęczącego nad dokumentami w nikłym świetle lampy, otoczonego kompletną ciemnością i całkowitą ciszą. Był sam. Zapewne myślał tylko o sprawie i o tym, jak ją wygrać. Był bardzo samotny. Na tę myśl zrobiło jej się przykro.Po chwili jednak zdała sobie sprawę, że być może tylko dla niej ta jego sytuacja przedstawia się tak smutno. Może tylko jej wydaje się on samotny i zmęczony. Przecież praca jest dla niego czymś bardzo ważnym. To dzięki pracy zrobił karierę. Jeśli rzeczywiście siedzi teraz w biurze, na pewno cieszy się, że wszyscy już poszli do domu i że wreszcie może popracować w ciszy i pełnym skupieniu.Nagle zadzwonił telefon. Jennifer podskoczyła, wyrwana z zadumy.Patrząc na dzwoniący telefon, zastanawiała się, któż mógłby dzwonić o tak późnej porze. W końcu podniosła słuchawkę.– Słucham.

– Jennifer? Tu Evan.

Jennifer otworzyła szeroko oczy. Chyba ściągnęła go telepatycznie albo on czytał w jej myślach. No bo skąd inaczej wiedziałby, że od dłuższej chwili jest skoncentrowana wyłącznie na nim?Natychmiast przestań! – skarciła się w myślach. – Weź się w garść!

– Jennifer? Jesteś tam?

– Tak, jestem. Przepraszam... ale trochę mnie zaskoczyłeś tym telefonem.

– Mam nadzieję, że cię nie obudziłem.

– Nie, siedziałam nad swoimi notatkami. Skąd dzwonisz?

– Z biura.

No oczywiście. Przecież uwielbiał tam przesiadywać. Z dala od domu i innych miejsc, które mogłyby go wpędzić w depresję. Praca i tylko praca. Lekarstwo dla wszystkich pracoholików.– W jakiej sprawie dzwonisz?

– Jutro rano w drodze do pracy chcę wstąpić do mieszkania Franklina Gardnera i pomyślałem, że może ten twój kamerzysta... Jak go nazywasz? Świeczka?

– Tyczka. Jest bardzo wysoki, a do tego chudy i ma długie nogi, więc wszyscy mówią na niego Tyczka.

– Nieważne. W każdym razie pomyślałem, że ten twój Tyczka mógłby sfilmować budynek na zewnątrz. Nie wpuszczą go do mieszkania, bo to miejsce zbrodni. Ciebie mógłbym tam wprowadzić, ale nie miałabyś prawa filmować.

– W porządku. Tyczka będzie mógł tam pójść o dowolnej porze dnia i sfilmować wszystko z zewnątrz. – Zawahała się. – A dlaczego mielibyśmy tam jutro iść?

– Nie wiem – rzekł Evan zmęczonym głosem. – Dzwonili do mnie w tę noc, gdy dokonano zbrodni, ponieważ została zamordowana tak ważna osoba jak Gardner. Ale wtedy nie pojechałem, bo bym im tylko przeszkadzał. Wybrałem się tam następnego dnia, by mieć jasny obraz sytuacji. A teraz chcę tam pojechać, by jeszcze raz obejrzeć wszystko bardzo dokładnie. Chciałbym ponownie przejść przez te wszystkie pomieszczenia. Uznałem, że wezmę cię ze sobą, bo inaczej znowu zrobisz mi awanturę.

– No proszę, cóż za zachęcające zaproszenie. Chyba nie wypada odmówić.

– Przepraszam – powiedział – i cicho się zaśmiał.

Jennifer poczuła przebiegający po plecach dreszcz, gdy usłyszała jego gardłowy śmiech.– Chyba nie najlepiej ubrałem to w słowa. Złóż to na karb mojego stanu. Gdy jestem zmęczony, robię się przykry. Ale z drugiej strony, Jennifer, powiedz szczerze, czy nie zrobiłabyś mi awantury, gdybyś usłyszała ode mnie jutro, że poszedłem tam sam, bez ciebie?

Jennifer roześmiała się wbrew sobie.– Pewnie tak. I w dodatku bym nagrała naszą kłótnię. W końcu mam dokumentować każdy twój ruch, pamiętasz o tym?

– Jasne. Czy wiesz, gdzie jest mieszkanie Gardnera?

– Tak, mam jego adres w notatkach.

– Dobra. Czyli co? Widzimy się jutro o ósmej rano... – Evan zawiesił głos. – Co masz w tej chwili na sobie?

– Słucham? – spytała zaskoczona Jennifer z niedowierzaniem.

– Od rana siedzę w biurze i czuję się tak, jakbym nie wychodził z garnituru od trzech tygodni. Zastanawiałem się tylko, co ma na sobie ktoś taki jak ty, kto wypoczywa sobie w domu i pewnie zaraz idzie spać...

Jennifer zerknęła na swój stary szlafrok.– Czy mam prawo skłamać?

– Nie – odpowiedział krótko.

– Hm, no cóż... Po długim prysznicu założyłam mój ulubiony stary szlafrok, który wygląda jak dar od jakiejś organizacji charytatywnej.

– Jednym słowem wyglądasz pewnie bardzo seksownie...

– Wyjątkowo – odrzekła Jennifer, uśmiechając się pod nosem.

– A jakiego koloru jest ten modny ciuch?

– Kiedyś, za czasów swej młodości, był czerwony. A teraz? Trudno określić ten kolor. Bo ja wiem... Szaroróżowy?

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin