Clancy Tom, Jeff Rovin, Steve Pieczenik - Wojna orlow.pdf

(1332 KB) Pobierz
Powieści Toma Clancy'ego
Bez skrupułów Czas patriotów
Czas zdrady Czerwony królik Czerwony Sztorm Dziel i zdobywaj Kardynał z Kremla
Linia kontroli Misja honoru Morze ognia Polowanie na „ Czerwony Październik"
Stan zagrożenia Tęcza Sześć Zęby tygrysa
OP-CENTER CENTRUM SZYBKIEGO REAGOWANIA
WOJNA ORŁÓW
Seria Toma Clancy'ego i Steve'a Pieczenika Tekst Jeff Rovin
Przekład Jacek Złotnicki
&
AMBER
Tytuł oryginału
Tom Clancy's Op-Center
War of Eagles
Redakcja stylistyczna Anna Tłuchowska
Redakcja techniczna Andrzej Witkowski
Korekta Renata Kuk Barbara Opiłowska
Ilustracja na okładce Copyright Wydawnictwo Amber
Opracowanie graficzne okładki Studio Graficzne Wydawnictwa Amber
Skład
Wydawnictwo Amber Druk
Finidr, s.r.o., Ćesky Teśin
Copyright © 2004 by Jack Ryan Limited Partnership and S&R Literary, Inc. OP-
CENTER is a trademark of Jack Ryan Limited Partnership and S&R Literary, Ali
rights reserved.
For the Polish edition
Copyright © 2006 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.
ISBN 83-241-2516-7 978-83-241-2516-6
Warszawa 2006. Wydanie I
Wydawnictwo AMBER Sp. z o.o. 00-060 Warszawa, ul. Królewska 27 tel. 620 40
13,620 81 62
ROZDZIAŁ 1
Charleston, Karolina Południowa Poniedziałek, 4.57
Jesse Wheedles pochodził z Athens w stanie Georgia. W młodości odbył już służbę
wojskową w bazie marynarki wojennej w Charlestonie, gdzie był „specjalistą od
zarządzania kantyną". Określenie to precyzyjnie oddawało sens jego zajęcia, a
Wheedlesa rozpierała duma z tego stanowiska. Był kimś więcej niż zwykłym
kucharzem, więcej niż pakowaczem przygotowującym gotowe zestawy posiłków dla
marynarzy. Wheedles czuł się prawdziwym artystą. Musiał dopilnować, aby każdy,
kto usiądzie w jego kantynie, bez względu na rangę i upodobania, zjadł
najsmaczniejszą zupę, najbardziej gorące danie główne i najwspanialszą kawę i
ciasteczka w całej Marynarce Wojennej Stanów Zjednoczonych.
Na znak swoich zdolności kulinarnych przechowywał papierową serwetkę ze
słowami WYŚMIENITE ŻARCIE!, które własnoręcznie skreśliła podsekretarz
Sabrina Brighton.
Wheedles zastanawiał się czasem, jak potoczyłoby się jego życie, gdyby został w
marynarce. Po odejściu do cywila przejął rodzinną przydrożną jadłodajnię,
przegrywającą konkurencję z fast foodami i barami kawowymi. Wytrzymał dziesięć
lat, po czym ojciec sprzedał parcelę firmie deweloperskiej, zysk podzielił między
trzech synów i dał sobie spokój z robotą.
Wheedlesowi przypadło dziewięćdziesiąt tysięcy dolarów, które stracił, inwestując w
firmę internetową.
Teraz były szef kantyny zajmował się czymś innym, a i stara baza marynarki
wojennej zmieniła oblicze. Istniała prawie dziewięćdziesiąt pięć lat, odkąd prezydent
Theodore Roosevelt podczas wizyty z okazji dwustulecia
5
Charlestonu zdecydował, że to miejsce lepiej nadaje się na port wojenny niż
Beaufort. Na początku pomysł nie wzbudził entuzjazmu mieszkańców miasta, ale
zamknięcie bazy przyjęli z żalem.
Południowcy potrafią wybaczyć, ale nie zapomnieć.
Historia stacjonowania wojsk w tej okolicy była długa i znacząca. Podczas rewolucji
amerykańskiej to tu miało miejsce największe oblężenie przez Anglików. Upadek
Charlestonu spowodował najwyższe straty w oddziałach amerykańskich i w efekcie
pozostawił południowe kolonie w rękach Korony.
Dumny port był następnie jedną z najważniejszych dróg zaopatrzenia konfederatów,
tu mieścił się suchy dok okrętu podwodnego „H.L. Hunley" oraz macierzysta baza
jednostek pancernych łamiących blokadę.
Na terenie bazy znajdował się Fort Sumter - punkt zapalny wojny secesyjnej.
Wojenna historia Charlestonu, pisana krwią i ranami, była zbyt ważna, aby mogła ją
przekreślić zimna i sucha komputerowa kalkulacja.
Ale tak właśnie się stało.
Obiekt został zamknięty w 1996 roku w ramach programu restrukturyzacji. Dla
miasta był to dzień żałoby. Obawiano się, że brak floty wojennej oraz likwidacja
czterech tysięcy miejsc pracy spowoduje upadek portu, co pociągnie na dno cały
Charleston. Z pomocą przybyły jednak instytucje federalne i przedsiębiorstwa
komercyjne, które usadowiły się w zabudowaniach bazy i zapobiegły spowolnieniu
gospodarczego pulsu miasta. Restrukturyzacja uratowała też kulejącą karierę
trzydziestosiedmioletniego Jesse'a Wheedlesa. Dzięki byłemu dowódcy, który
obecnie zasiadał w radzie odbudowy portu, Jesse otrzymał posadę szefa porannej
zmiany w nowej restauracji Teddy R's na nabrzeżu, zaopatrującej załogi frachtowców
i tankowców przybywające lub opuszczające port z porannym pływem.
Była to dla niego wymarzona praca, bo mógł robić to, co lubił i potrafił najlepiej.
Uwielbiał przyjeżdżać przed świtem, by włączyć grill i doprowadzić do wrzenia
fryturę. Rozkoszował się uczuciem dosłownego rozgrzewania dnia i smakiem
nocnego morskiego powietrza. Inaczej niż w marynarce wojennej, gdzie każdy
musiał wyglądać schludnie, regulaminowo i tak samo, goście jego restauracji
stanowili wyjątkowo barwną gromadę. Nie tylko wyglądali i mówili, ale nawet
pachnieli inaczej. Wheedles cenił sobie ową odrobinę Bułgarii czy Hongkongu,
Wenezueli czy Wielkiej Brytanii w swoich progach. I cieszył się, że kiedy wychodzi
z pracy o drugiej po południu, wciąż jeszcze daleko było do wieczora, miał więc czas
dla żony i bliźniaków.
6
Jednego tylko nie mógł przewidzieć: tego, że pewnego dnia w mrokach porannego
przedświtu jeden ze statków eksploduje, niszcząc port, restaurację Teddy R's i jego
samego.
ROZDZIAŁ 2
Charleston, Karolina Południowa Poniedziałek, 5.01
Sierżant Al Graff, służący od ośmiu lat w patrolu portowym policji miejskiej w
Charlestonie, stał za sterem łodzi patrolowej. Jego partner, funkcjonariusz Randy
Molina, przez noktowizyjne gogle obserwował ujście rzeki Ashley, wypatrując
niewielkich jednostek. Przez kilka ostatnich miesięcy handlarze narkotyków z
Karaibów podpływali do południowo--wschodniego wybrzeża i spotykali się z
miejscowymi dilerami, którzy przerzucali towar na ląd łodziami wiosłowymi. Graff i
Molina jak dotąd nikogo nie przyłapali i mieli nadzieję, że wreszcie im się uda.
Faceci na łódkach nie byli dobrymi pływakami, zwłaszcza jeśli oberwali
przypadkowo wiosłem w głowę.
Był ciepły poranek, wiał lekki, zachodni wiatr. Graff miał właśnie zawrócić w stronę
lądu, kiedy kilometr za nimi nastąpił wybuch. Odwrócili się gwałtownie. Dziwna
poświata oświetliła dachy domów dzielnicy nadbrzeżnej i strzelistą iglicę wieży
kościoła św. Filipa. Falująca i kłębiąca się chmura wznosiła się coraz wyżej i
wyrzucała z siebie żółtawe i oślepiająco białe warkocze dymu i pary. Opadały łukiem
na ziemię w postaci gorących, postrzępionych smug, coraz cieńszych i gasnących. Po
chwili fala uderzeniowa wybuchu dotarła do łodzi i mocno nią zakołysała.
Molina wywoływał przez radio straż przybrzeżną, a jednocześnie usiłował się
połączyć z dyspozytorem policji, aby wezwać posiłki. Graff skierował motorówkę
wprost na purpurową, rosnącą chmurę. Było jasne, że eksplodował frachtowiec. W
płomieniach Graff dostrzegł zarys kadłuba, z którego wyciekało paliwo, podsycając
pożar. Paliwa nie było zbyt dużo. Statek niedawno zawinął do portu i nie zdążył
zatankować przed kolejnym rejsem, ale to, co zostało, wystarczało, żeby wszystko
wokół płonęło.
Po kilku minutach nadleciały dwa policyjne śmigłowce i zrzuciły pianę gaśniczą,
otaczając pożar pływającą barykadą, żeby nie dopuścić do rozprzestrzenienia się
ognia na inne statki. Portowcy uruchomili potężne węże pożarnicze, chroniące przed
wtórnym podpaleniem przez spadające
7
płonące szczątki budynki i drewniane nadbudówki stojących w pobliżu statków.
Wyglądało na to, że uszkodzone zostały tylko dwa domy w dzielnicy nadbrzeżnej:
sklep płytowy Southern Bells oraz restauracja Teddy R's. Zdaniem Graffa główny
impet wybuchu przyjął na siebie budynek restauracji.
Wozy północnego batalionu miejskiej straży pożarnej przybyły kilka minut później.
Ich załogi przystąpiły do polewania pozostałych domów. Rozpoczęto też natychmiast
akcję pomocy ofiarom z frachtowca i obu płonących budynków. Zaraz po strażakach
pojawiła się grupa antyterrorystyczna, złożona z funkcjonariuszy policji miejskiej i
agentów federalnych. Korzystając z przenośnego laboratorium, eksperci z Jednostki
Ra-towniczo-Gaśniczej nr 3 poszukiwali śladów skażenia radiologicznego,
bakteriologicznego i chemicznego. Ich koledzy z policji przeszukiwali i zabezpieczali
inne statki. Drogówka zablokowała ulice, by uniemożliwić ucieczkę sprawcom, a
wywiadowcy kierowali funkcjonariuszy do budynków, z których w prostej linii widać
było płonący statek. Dawało to szansę zatrzymania zbrodniarzy, gdyby przyczyną
pożaru był na przykład pocisk z granatnika.
Była to jedna z wielu podobnych, dobrze skoordynowanych i sprawnie
prowadzonych akcji, bez niepotrzebnej rywalizacji między służbami. Każdy
dokładnie wiedział, co ma robić, i wykonywał obowiązki z niewzruszoną odwagą.
Graff i Moliną mieli dwa zadania. Jednym była obserwacja wybrzeża, na wypadek,
gdyby zamieszanie wywołali przemytnicy w celu odwrócenia uwagi policji, drugim -
poszukiwanie rozbitków, którym udało się przeżyć.
Szybkie okrążenie obszaru zasięgu wybuchu nie dało rezultatu. Nie znaleźli nikogo
żywego. Widzieli za to kawałki ciał i osmalonych kończyn oraz nieskazitelnie czystą,
białą kość, kołyszącą się na pomarszczonej powierzchni rzeki. A także strzępy ubrań,
które nie zatonęły wraz ze statkiem, i skłębione, splamione świeżą krwią kępy
włosów. Graff nie dysponował odpowiednim sprzętem do zabezpieczania materiału
dowodowego, ale zarejestrował na zdjęciach to, co zobaczyli.
Fotografie wykonane aparatem cyfrowym, wyposażonym w nadajnik satelitarny, były
automatycznie transmitowane do komendy miejskiej policji, terenowego biura FBI w
Columbii oraz centrali w Waszyngtonie. Tam porównywano je ze zdjęciami z bazy
danych. Szczątki ludzkie i strzępy ubrań poddawano drobiazgowej analizie,
poszukując przynależności etnicznej
8
i kulturowej ofiar oraz starając się ustalić charakterystyczne cechy eksplozji. Gdyby
była ona wynikiem celowego działania, badania laboratoryjne miały ustalić rodzaj
użytego materiału wybuchowego. Jeśli udałoby się odnaleźć choćby fragment
pojemnika, w którym podłożono ładunek, naukowcy mogliby wyizolować komórki
naskórka sprawcy. Nie można było w ten sposób określić jego tożsamości, ale na
Zgłoś jeśli naruszono regulamin