Clancy Tom - Splinter Cell 01 - Kolekcjoner.pdf

(1477 KB) Pobierz
Tom Clancy
Kolekcjoner
TŁUMACZYŁA MONIKA WYRWAS-WIŚNIEWSKA
WSPÓŁPRACA DAVID MICHAELS
Podziękowania
Autor i wydawca chcieliby wyrazić swoje uznanie dla pracy Raymonda Bensona, którego bezcenny
wkład w tę książkę trudno przecenić. Chcielibyśmy również podziękować pracownikom Ubi-soft
Entertainment: Mathieu Ferlandowi, Alexis Nolent i Olmerowi Henriotowi za pomoc i współpracę. Na
koniec pragniemy wyrazić naszą wdzięczność Joe Konrathowi za jego wkład i Jamesowi Mac-Mahon
za informacje.
1.
To uczucie przypomina zapadanie w niebyt. Próżnia. Równocześnie światło i ciemność. Brak
grawitacji. Brak powietrza, choć wiem, że oddycham. Żadnych dźwięków. Nic nie widzę, ani nie czuję.
Żadnych marzeń sennych.
Tak wygląda sen w moim wykonaniu. Mam szczęście. Potrafię zasnąć na życzenie, wszędzie, o
każdej porze. Nie szkolono mnie w tej dziedzinie. Ta umiejętność towarzyszy mi od zawsze, od
dziecka. Po prostu mówię sobie „a teraz czas spać" i zasypiam. Z pewnością wielu ludzi zazdrości mi
tego talentu. Nie uważam go za rzecz oczywistą. W mojej pracy trzeba umieć łapać chwile snu w
najdziwaczniejszych miejscach i porach.
Czuję pulsujące dotknięcia na nadgarstku, które delikatnie wyrywają mnie z tego pozbawionego
wymiarów świata. Powoli odzyskuję władzę nad zmysłami. Na twarzy czuję dotyk ciepłego metalu.
Słyszę odległe, nieokreślone echa.
Budzi mnie umieszczony na nadgarstku OPSAT. Kiedy włącza się bezgłośny „alarm", maleńki
pręcik w kształcie litery T wyskakuje z elastycznego paska. Raz po raz uderza leciutko w bijący u
nasady dłoni puls sygnalizując memu ciału, że czas się obudzić. Kiedy zobaczyłem po raz pierwszy to
urządzonko, przypomniał mi się film szpiegowski z lat sześćdziesiątych, w którym James
Coburn grał tajnego agenta. Potrafił na życzenie zatrzymać pracę serca, zapewne wprowadzając
się w stan zbliżony do hibernacji, i też budził go zegarek z takim pręcikiem. Pamiętam, jak się śmiałem
w kinie na ten widok. Wtedy wydawało mi się to takie niepoważne. Kto mógłby wziąć coś takiego
serio? No a teraz sami widzicie.
Biorę kilka głębokich wdechów. Powietrze w szybie wentylacyjnym, gdzie spędziłem ostatnie sześć
godzin, jest suche i zatęchłe. Przywracam krążenie w kończynach zginając ręce. Prostuję stopy, choć
tkwią w dobrze dopasowanych butach.
Potem otwieram oczy.
W szybie jest równie ciemno, jak wtedy, gdy się tu wślizgnąłem.
OPSAT kończy swoje obowiązki i mały pręcik wycofuje się na dobre. Podnoszę do twarzy lewą
rękę i naciskam przycisk, który włącza podświetlenie niewielkiego panela. Nie ma nowych wiadomości
od Lamberta. Żadnych e-maili. Na świecie bez zmian.
OPSAT to bardzo przydatne urządzonko, które Wydział Trzeci obmyślił specjalnie dla swoich
agentów. Tak naprawdę nazywa się Satelitarne Łącze Operacyjne. To przede wszystkim narzędzie
komunikacji, ale ma również wiele innych zastosowań. Ja szczególnie sobie cenię wbudowany
cyfrowy aparat fotograficzny.
Nagle dociera do mnie jak tu gorąco i przypominam sobie gdzie jestem. Szyb wentylacyjny kasyna
„Tropical" w Makau. Leżę na wznak w miejscu nieco mniejszym niż budka telefoniczna. Dobrze, że nie
cierpię na klaustrofobię, bo do tej pory nie nadawałbym się już do niczego. Ponieważ trzeba było
poczekać na właściwy moment akcji, ustawiłem alarm na czwartą nad ranem. Założyłem, że o tej
porze w kasynie panować będzie najmniejszy ruch. Jest czynne całą dobę, co oznacza, że w środku
zawsze ktoś się kręci.
W wojskowym kombinezonie pocę się jak mysz, bo przed zaśnięciem zapomniałem wyregulować
temperaturę. Szybko przekręcam umieszczoną na pasie gałkę termostatu i natychmiast czuję, jak
zimna woda przepływa przez wszyte w podszewkę komory. Ten wojskowy strój opracowano w
ramach programu Żołnierz Sił Uderzeniowych. Przypomina skafander astronautów, tylko jest bardziej
elegancki i mocno dopasowany. Niezależnie od warunków otoczenia mogę podwyższać lub obniżać
temperaturę w jego wnętrzu. Uszyto go z grubej materii wzmocnionej włóknami kewlarowymi, a jednak
jest na tyle elastyczny, że pozwala wykonywać wszelkie akrobacje, jakie mi przyjdą do głowy. Nie jest
kuloodporny, to fakt, ale niewiele mu brakuje. Twarda zewnętrzna warstwa w dotyku przypomina
skórę słonia i w znacznym stopniu potrafi absorbować energię kinetyczną. Zapewne zginąłbym, gdyby
strzelono do mnie z bardzo bliska, ale już kule wystrzelone z odległości pięciu metrów uszkodziłyby
tylko kombinezon, nie mnie. Włókna kewlarowe działają w takim przypadku jak tarcza. Niezły materiał,
nie ma co. Inną ciekawą właściwością kombinezonu są światłoczułe nici, które reagują na promień
lasera emitowany przez nowoczesne znaczniki celu. Jeśli taki promień na mnie padnie, kombinezon
wysyła ostrzeżenie do OPSAT-u, że namierzył mnie snajper.
Moim zdaniem ten strój ma tylko jedną wadę. Jest zbyt dopasowany i zbyt gładki, przez co
wyglądam w nim jak jakiś komiksowy superbohater. Nawet hełm, kiedy nasunę na oczy gogle, sprawia
wrażenie maski.
Wyciągam z kołnierza rurkę i piję zimną wodę z zapasów zaszytych w komorach w różnych
miejscach kombinezonu. Jest jej tam dość na jakieś dwanaście godzin, jeśli racjonuje się ją z głową.
Od czasu do czasu kombinezon trzeba „napełniać". Zgadzam się, że to dziwaczna koncepcja.
Pora na dostarczenie ciału nieco energii. Unoszę się na tyle, by dosięgnąć plecaka i wyciągam
rację polową. Sprasowana żywność, jaką mi dostarczają, smakuje prawie tak samo, jak racje
amerykańskich żołnierzy. Smaki są dość urozmaicone - od ryżu z fasolą po spaghetti i pieczoną pierś
kurczaka. Niewykluczone, że racje zawierają nawet jakiś niewielki procent tych produktów. Ta, którą
wyciągam, przypomina sezamki z orzechami w miodzie.
Chrupiąc przysmak odtwarzam w pamięci, jak się tu dostałem i na czym polega moje zadanie.
Wszedłem do kasyna wczoraj, dość wczesnym wieczorem, akurat kiedy lokal zaczynał się
zapełniać. Uznałem, że nawet ubrany zupełnie przeciętnie, mniej się będę rzucał w oczy wśród tłumu
gości niż w pustym lokalu. Kasyna w Makau różnią się od innych podobnych przybytków na świecie,
ponieważ Chińczycy traktują hazard śmiertelnie serio. Nigdy nie ogłasza się tu radośnie wygranej, nikt
się nawet nie uśmiecha. Obsługa wygląda tak, jakby nie sprawiało jej różnicy, czy rozda klientom
karty, czy strzeli im między oczy. Sądzę, że to zupełnie zrozumiałe. W kasynach w Makau przesiadują
głównie członkowie triad, a przynajmniej ja nigdy nie widziałem uśmiechniętego Chińczyka z triady.
Zresztą, zważywszy, że w 1999 roku Makau przestało być portugalską kolonią i przekształciło się w
jeden ze Specjalnych Regionów Administracyjnych Chin, jego mieszkańcy zapewne nie mają
specjalnych powodów do radości. Podobnie jak Hongkong, Makau jest obecnie częścią
komunistycznych Chin, choć chiński rząd przyrzekł, że przez następne pięćdziesiąt lat, przynajmniej
teoretycznie, nic się tu nie zmieni. Nadal niedokładnie wiadomo, co podziemny światek Makau sądzi o
tym przekazaniu - w dwudziestym wieku miasto zyskało sobie reputację gniazda szpiegów, intryg i
zbrodni.
Zagrałem kilka razy, najpierw przegrywając nieduże kwoty, potem odzyskując ich część, aż
wreszcie ruszyłem do łazienki położonej na przeciwko upatrzonego schowka na szczotki. Przed
rozpoczęciem misji nauczyłem się na pamięć rozkładu całego budynku. Gdyby zaszła taka
konieczność, mógłbym poruszać się po kasynie z zamkniętymi oczami.
Kiedy wyczułem, że korytarz jest pusty, wyślizgnąłem się z łazienki i stanąłem przed drzwiami
schowka. Zamek trzeba było otworzyć wytrychem. Na szczęście nie był specjalnie skomplikowany. W
końcu zabezpieczał jedynie schowek na szczotki.
Wszedłem do środka, zamknąłem za sobą drzwi i zdjąłem ubranie, pod którym krył się komiksowy
kombinezon. Złożyłem zdjęte rzeczy i starannie spakowałem do plecaka, po czym włożyłem na głowę
hełm. Byłem gotów do drogi. Przemiana z Clarka Kenta w Supermana zajęła mi jakieś czterdzieści
sekund.
Po półkach wspiąłem się do szybu wentylacyjnego, delikatnie podważyłem zamykającą go kratkę i
zawiesiłem na gwoździu wbitym w ścianę obok. Sprawdziłem, czy konstrukcja utrzyma mój ciężar, po
czym wślizgnąłem się do środka. Z najwyższym trudem udało mi się obrócić w ciasnym szybie -
sięgnąłem po kratkę wentylacyjną i zaniknąłem nią otwór od wewnątrz. Ponownie się przekręciłem i
cicho poczołgałem w głąb tunelu, aż znalazłem miejsce odpowiednie na drzemkę. I tu właśnie teraz
jestem.
Kończę posiłek pochłaniając również jadalne opakowanie, aby nie zostawić po sobie żadnego
śladu. Wątpię, by często zaglądano do szybu wentylacyjnego, ale nigdy nic nie wiadomo.
Czas działać.
Zaczynam czołgać się szybem, który, zgodnie z przewidywaniami, skręca w lewo. Jeszcze jakieś
dwadzieścia metrów do następnego zakrętu, tym razem w prawo, a potem zsuwam się pionowym
spadkiem o jakieś trzy metry. Na niższym poziomie szyb rozchodzi się w trzech kierunkach.
Przełączam OPSAT na tryb kompasu, w zasadzie tylko po to, by sobie potwierdzić, że tunel po lewej
istotnie prowadzi na zachód, po czym czołgam się dalej.
Jeszcze jeden zakręt w prawo i widzę już kratkę na końcu szybu. Biuro dyrektora kasyna.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin