Mircea Eliade - Dajan.pdf

(1058 KB) Pobierz
969664504.002.png
Mircea Eliade
Dajan
Przełożył Ireneusz Kania
Oficyna Literacka Kraków 1990
969664504.003.png
I
Przy końcu ulicy Dobridor, obróciwszy się jeszcze raz, aby mieć pewność, że nikt ich nie
śledzi, spytał:
- Widziałeś Dajana?
- Tak, a dlaczego?
- Nic nie zauważyłeś?
Dumitrescu wzruszył ramionami i rzekł udając obojętność:
- Wiesz przecież, że ten osobnik mnie nie interesuje. Nie lubię geniuszów, a tym bardziej
takich, co zawsze zagarniają pierwsze nagrody - wyjaśnił. Szedł dalej równym, odmierzonym
krokiem, jakby chciał oszczędzać siły.
- Wiem, ale tym razem chodzi o coś innego - powiedział cicho Dobridor. - To dosyć
tajemnicza sprawa. By nie rzec - niezrozumiała - dodał, raz jeszcze obejrzawszy się. - A nawet
podejrzana.
Durnitrescu zatrzymał się i spojrzał na niego niedowierzająco. Usta skrzywił mu grymas
uśmiechu:
- Dajan i coś podejrzanego? - krzyknął. - On, prymus bez przerwy od jedenastej klasy aż do
teraz? Na parę tygodni przed dyplomem summa cum laude, na parę miesięcy przed
superbłyskotliwym doktoratem, na rok przed objęciem katedry specjalnie dla niego utworzonej,
na trzy lata przed członkostwem Akademii Nauk, na siedem lat przed...
- Nie wiem, czy to naprawdę podejrzane, ale z pewnością dość tajemnicze. W każdym razie
wydaje mi się niezrozumiałe. Po raz pierwszy zauważyłem to wczoraj po południu, na wykładzie
z geometrii, gdy stał przy tablicy. Pamiętasz, Dorobantu poprosił go, żeby nam wytłumaczył...
- Oczywiście: “Dajan, niech pan sam im to wyjaśni, robi pan to lepiej ode mnie". Ciągle ta
sama śpiewka i ta sama konkluzja: “niech pan im sam wytłumaczy, Dajan; jeśli nie zrozumieją
nawet pana, sprawa jest beznadziejna!".
- Dziwne, że nikt nic nie zauważył. Sprawdziłem to dzisiaj rano. Kilka razy przeszedłem
przed nim, a potem zbliżyłem się do niego i poprosiłem o wyjaśnienie, udając, ze nie
zrozumiałem dowodu. Przy okazji przyjrzałem mu się dobrze i chyba czegoś się domyślił, bo
zarumienił się i zaczął się jąkać. Dlatego ci powiedziałem, że wygląda mi to na podejrzane.
Czemu się zaczerwienił, kiedy spostrzegł, że mu się przyglądam, a zwłaszcza, że patrzę na jego
lewe oko?
- No, ale dlaczego mu się tak przyglądałeś?
- To proste - drwiąco rzucił Dobridor. - Od kiedy znam Dajana, zawsze nosił czarną opaskę
969664504.004.png
na prawym oku. Teraz nosi ją na lewym.
- Niemożliwe!
- Przecież ci mówię, że sprawdziłem kilka razy. Parę dni temu zdrowe miał lewe oko, teraz -
prawe.
Dumitrescu zamyślił się na moment, potem zwilżył językiem wargi i rzekł poważnym tonem:
- To znaczy, że oboje oczu ma zdrowych.
- No i?
- No i nosi opaskę z kokieterii, żeby wydać się interesującym... A może - dodał po krótkiej
pauzie, starannie rozdzielając sylaby - z innych przyczyn.
- Dlatego mówiłem, że wydaje mi się to podejrzane.
- Wypadałoby zawiadomić, kogo trzeba
- dodał półgłosem Dumitrescu.
- Też o rym myślę - szepnął Dobridor.
- Trzeba by zawiadomić...
Dumitrescu z wysiłkiem parę razy przełknął ślinę, zanim zdołał zwilżyć sobie wargi.
- Ale musimy bardzo uważać. Bardzo - powtórzył. - Dajan nie powinien niczego się domyślić,
nie powinien też zdążyć zmienić sobie opaski na oku.
Nazajutrz rano niebo było tak mroczne, że w gabinecie dziekana paliły się wszystkie światła.
Młody człowiek kilkakrotnie zapukał, zaczekał parę sekund, po czym ostrożnie otworzył drzwi i
wszedł. Zatrzymał się na progu, jakby oślepiony światłem elektrycznym.
- Towarzysz sekretarz zawiadomił mnie, że mnie wzywacie...
Irinoiu patrzył na niego długo, uważnie, jak gdyby po raz pierwszy miał sposobność
swobodnie mu się przyjrzeć. Wreszcie gestem poprosił go o podejście bliżej.
- Constantin Orobete, od jak dawna nazywają was Dajanem?
Młody człowiek zaczerwienił się, zesztywniał.
- Od 1969 roku, kiedy po Wojnie Sześciodniowej prasa opublikowała zdjęcie Mosze Dajana.
To przez tę czarną opaskę, rozumiecie...
Irinoiu spojrzał nań sceptycznie i lekko się uśmiechnął.
- A dlaczego nosicie tę opaskę?
- Z powodu wypadku. Oko wybił mi sąsiad, nieumyślnie, wieszakiem do ubrania. Kupił go
okazyjnie. To był wielki, drewniany wieszak; niósł go właśnie do siebie, na ramieniu. Przed
drzwiami swojego mieszkania odwrócił się nagle i dostałem tym wieszakiem prosto w oko. Nie
widział mnie, stałem na schodach przyklejony do ściany i czekałem, aż wejdzie z rym
wieszakiem do siebie.
969664504.005.png
- Nie wyleczyliście się?
- Nie, okazało się to niemożliwe. Oko miałem zupełnie wybite, aż do dna oczodołu.
Musiałem więc założyć czarną opaskę. Wprawić szklanego oka też się nie dało.
- Które to było oko? - zapytał Irinoiu, wstając.
Młodzieniec podniósł rękę do czoła i miękko przesunął nią po twarzy.
- To właśnie, jak widzicie – odrzekł zakłopotany.
Irinoiu podszedł do niego.
- A więc lewe - rzekł, kładąc nacisk na każde słowo.
Wyciągnął rękę w stronę swojego biurka i kontynuował:
- A jednak w waszych dokumentach, które właśnie przejrzałem, znajduje się zaświadczenie
wydane przez szpital Coltea stwierdzające, że od uderzenia spiczastym przedmiotem
drewnianym - nie mówi się w nim o wieszaku - straciliście p r a w e oko...
Orobete spuścił głowę.
- Proszę zdjąć opaskę!
Irinoiu czekał nie ukrywając ciekawości i uważnie śledząc każdy gest młodego człowieka.
Gdy odpiął on bandaż i zdjął opaskę, dziekan gwałtownie cofnął się i odwrócił głowę. Oczodół
był głęboki, fioletowy, strzęp przekrwionej powieki zwisał bezużytecznie i bezwładnie.
- Możecie założyć opaskę!
Wrócił za biurko, otworzył teczkę z dokumentami, pogrzebał w niej i wyjął pożółkły świstek,
który wręczył Orobete.
- Jeśli zapomnieliście o szczegółach swojego wypadku z 8 września 1963, proszę, oto
zaświadczenie oddziału chirurgicznego szpitala Coltea, wydane w trzy dni później ,11 września.
Orobete niepewnym gestem wziął kartkę i trzymał ją, nawet na nią nie spojrzawszy.
- Czytajcie! - nalegał Irinoiu. – Sami się przekonacie: to było prawe oko. Napisano wyraźnie:
prawe oko!
Młody człowiek podniósł głowę, jakby nagle się zdecydował, położył kartkę na biurku i zaczął
śmiało:
- Boję się, że mi nie uwierzycie, ale przysięgam na pamięć moich rodziców, że mówię
prawdę. To było cztery dni temu, w niedzielę. Zapadał już wieczór, więc wyszedłem się przejść
po bulwarze, w okolicy parku Cismigiu. Nagle za sobą usłyszałem głos wołający: “Dajan! Dajan!"
Obejrzałem się myśląc, że to jakiś znajomy. Ale to był starzec, ktoś rzeczywiście bardzo stary, z
białą brodą, dziwacznie ubrany: miał na sobie coś w rodzaju długiego kaftana, w dość nędznym
stanie. “Twoi przyjaciele i koledzy nazywają cię Dajanem, nieprawda?" - spytał. “Rzeczywiście" -
odpowiedziałem. - “Ale skąd pan to wie?" “To długa historia, a wy, młodzież dzisiejsza, nie
969664504.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin