Kaplow Robert - Kto zabija najsławniejszych amerykańskich pisarzy.doc

(788 KB) Pobierz

 

ROBERT KAPLOW

Kto zabija

najsławniejszych

amerykańskich

pisarzy?

 

Z angielskiego przełożyła Magdalena Słysz

Świat Książki


Tytuł oryginału

WHO'S KILLING THE GREAT WRITERS OF AMERICA?

Redaktor prowadzący

Elżbieta Kobusińska

Redakcja merytoryczna

Mirosław Grabowski

Korekta

Jolanta Rososińska

Irena Kulczycka

Redakcja techniczna

Małgorzata Juźwik

Copyright © Robert Kaplow and Phoenix Books and Audio Inc.

Copyright © for the Polish translation by Bertelsmann Media sp. z o.o.

Warszawa 2009

Świat Książki

Warszawa 2009

Bertelsmann Media sp. z o.o.

ul. Rosoła 10, 02-786 Warszawa

Skład i łamanie

DK

Druk i oprawa

Rzeszowskie Zakłady Graficzne SA

ISBN 978-83-247-1014-0

Nr 6306


Kto zabija najsławniejszych pisarzy amerykańskich?

Satyra, w której występują (między innymi): Sue Grafton, Gustaw Flaubert, René Magritte, Arthur Conan Doyle, Cole Porter, Steve Martin, Claire Danes, Królik Bugs, Archie Rice, Chung Ling Soo, Benny Hill, Jane Austen, Vladimir Nabokov, Basil Rathbone, Stephen King, George W. Bush, Tabitha King, Arthur Miller, J.D. Salinger, John Updike, Cormac McCarthy, Brooklyn Decker, Danielle Steel, Curtis Sittenfeld, Mitch Albom, Wiktor Hugo, F. Scott Fitzgerald, Gérard Depardieu, Carson McCullers, Wally Lamb, Matthew McConaughey, César Ritz, Alice Munro, Daniel Menaker, Jennifer Egan, Virginia Woolf, Janet Maslin, François Truffaut, Ernst Lubitsch, Truman Capote, A.O. Scott, Spike Lee, T. Coraghessan Boyle, Robert James Waller, Munro Leaf, Michiko Kakutani, Georgia O'Keeffe, Diane Sawyer, Emma Peel, Paul Simon, Tom Clancy, Patrick McGoohan, Jerry Orbach, Alfred Hitchcock, Charles Trenet, Eric Lustbader, Simon Oakland, John le Carré, Hugo Chavez, Makdi-El Sadr, Amy Goodman, Noam Chomsky, Frank Rich, Yo-Yo-Ma, markiz de Sade, Charles Ludlam, sir Walter Scott, Thomas Heggen, Steven Spielberg, Bernard Herrmann, Jack Webb, Hideo Nakata, Gore Verbinski, Shirley Jackson, Laura Nyro, Bobby Darin, Johnny Mercer, Robot Commando, William Gibson, Mildred Bailey, dr Ronald Hoffman i the Ink Spots.


Do Michaela Townsenda:

Kto zabija najsławniejszych pisarzy amerykańskich? jest fikcją literacką.

Choć występujące w książce postaci i miejsca są autentyczne, to postaci te i miejsca zostały przetworzone w duchu parodii i burleski.

R. K.

A tu bach,

Będzie strach,

Tylko mała przygryweczka.

Johnny Mercer

 


Spis treści:

 

1 BIEGUNKA W ORIENT EXPRESSIE              6

2 BNGRBRNT              30

3 WIECZNIE KOCHANA, WIECZNIE SZCZUPŁA              45

4 MEIN LIEBLING, MEIN ROSE              75

5 CAŁE TO WIELKIE BUM-BUM              88

6 COŚ W RODZAJU CUDU              113

7 OSTATNI  PROBLEM              159

EPILOG  CINÉMA VERITÉ              163

 


1

BIEGUNKA
W ORIENT
EXPRESSIE


Przyglądając się starszej kobiecie z balkonikiem, Sue Grafton pomyślała: Patrzymy, jak nasi przyjaciele, jeden po drugim, chorują i umierają, a potem, pewnego dnia, na nas będą patrzeć, jak chorujemy i umieramy.

Otrząsnęła się z tych myśli. To miała być jej podróż urodzinowa. W poszukiwaniu klimatów bardziej afirmujących życie zwróciła się do swojego kieszonkowego wydania Pani Bovary:

... nikt, nigdy, nie może dać dokładnej miary swych potrzeb, myśli i cierpień, a słowo ludzkie jest jak pęknięty kocioł, na którym wygrywamy melodie godne tańczącego niedźwiedzia, podczas gdy chcielibyśmy wzruszyć gwiazdy[1].

Cholera, czyż to nie prawda? - pomyślała.

Siedziała na Statione Ferrovia Santa Lucia w Wenecji. Pod marmurową prostopadłościenną kolumną, wyrastającą spośród góry bagaży, widniała mosiężna tablica z napisem: Venice-Simplon Orient Express - czas zajmowania miejsc. Pod nim znajdował się rysunek zegara: jasnoniebieskie wskazówki na ciemniejszym tle. Wskazywały dziesiątą dwadzieścia pięć. Obok tablicy stał potężny łysy mężczyzna w koszuli khaki z krótkimi rękawami i rozmawiał przez telefon komórkowy. Zasłaniał ręką twarz, od jego aluminiowego neseseru odbijało się słońce.

To on będzie mordercą - stwierdziła Grafton, której myśli prawie zawsze podążały w tym kierunku. Kinsey spotka go w pociągu... Nie, za nim stał ciekawszy facet: muskularny młody Murzyn w białej koszuli, o klasycznie rzeźbionych rysach twarzy. Na ręce miał srebrną bransoletkę. To jego Kinsey spotka w pociągu. Będzie gwiazdą rapu. Podaruje jej płytę CD z własnym zdjęciem na okładce - w białym garniturze, czarnym krawacie i czarnym kaszmirowym szaliku. I z mikrofonem bezprzewodowym w dłoni. Płyta będzie nosiła tytuł Big Nig.

- Nie wiem, jak to powiedzieć - zauważa Kinsey, unosząc brew. - Ale czy nie jest to, jak to się mówi, lekki obciach?

- Obciach? - pyta mężczyzna.

- Big Nig to chyba trochę deprecjonujące? Jakby... no, nie wiem... ale to tak, jakby gwiazda popu, lesbijka i Żydówka, nazywała się Pejs Les.

- Nie, nie, nie, Kinsey. - Jego głos łagodzi wymowa typowa dla angielskiej klasy robotniczej. - Nic nie rozumiesz. Wymawia się Big Najdż - bo nazywam się Nigel. A-j. Wielki Najdżel.

- O Boże, strasznie przepraszam.

Kinsey patrzy na cedeka. Na okładce widnieje nazwa producenta: Wytwórnia Płytowa Nabrzmiały Fallus. A w notce reklamowej hasło: Zapładniające dzieło - Keefa Sanneh, New York Times.

Dobra, może to lekkie przegięcie - pomyślała Grafton.

Zbyt ryzykownie, zbyt wcześnie.

Spojrzała znowu w stronę marmurowej kolumny i zobaczyła, że czarny mężczyzna zniknął w tłumie. W jednej chwili jesteś bohaterem mojej książki - pomyślała - a w drugiej już nawet nie istniejesz. To niewątpliwie dziwny moment, gdy ktoś wchodzi w drogę pisarzowi, który zbiera materiał. Postanowiła, że zapożyczy od niego chociaż srebrną bransoletkę...

Zrobi z niej grawerowaną blaszkę identyfikacyjną z białego złota - osiemnastokaratowego. Znajdą ją przy zwłokach, gdzie szczęśliwym zbiegiem okoliczności upadła podczas szarpaniny. Może zbyt szczęśliwym - pomyśli inspektor Magritte, znany detektyw surrealista. Na torach kolejowych leży ciało korpulentnej amerykańskiej pisarki, autorki kryminałów. Magritte, w jasnych lawendowych rękawiczkach z lateksu, podnosi bransoletkę. Z jednej strony widnieje wygrawerowane imię Nigel. Z drugiej dedykacja - od całego zespołu NF.

- Nabrzmiały Fallus? - zapyta smukła blondwłosa asystentka inspektora.

- Nie - odpowie Magritte. - Nie, przeciwnie, czuję się całkiem wyluzowany. - I wróci do oglądania dużej cementowej studzienki ściekowej w sąsiedztwie zwłok. - Ce n’est pas une pipe! - zawoła nagle, gdy z kominka wyjedzie rozpędzona lokomotywa, miażdżąc jego melonik...

Grafton pokręciła głową.

Musi zapanować nad swoją wyobraźnią.

Może naprawdę już się wypaliła.

Serce mówiło jej, że powinna zakończyć na Z jak kupon z numerem zero, ale nie, jej radosny, nadziany wydawca naciskał, urabiał ją i przekonywał. Jęknęła, gdy ponownie przeczytała list, służący jej jako zakładka Pani Bovary.

...miło mi słyszeć, że w końcu zaczęłaś pracę nad AA jak aardvark. Wszyscy w redakcji są przekonani, że będzie to Twój największy hit. Następna książka z tej serii powinna mieć tytuł: DD jak podwójne D. Psychopatyczny chirurg z Beverly Hills robi kobietom tak wielkie piersi, że duszą je we śnie. Świetny materiał na film.

Powodzenia,

Jerry Goniff, prezes wydawnictwa Pogrobowiec.

PS Aardvark jest już w wiosennym katalogu. Największe zamówienia od czasu B jak brandzlowanie.

Jęknęła znowu. AA jak aardvark, czyli mrówiec. Skąd, na litość boską, ma wytrzasnąć powieść o takim tytule?

Odkąd w zeszłym miesiącu przyjechała do Nowego Jorku i w jakiejś miłej włoskiej knajpce przy Dziewiątej zjadła lunch ze swoim wydawcą i jednocześnie redaktorem z Pogrobowca, dręczył ją problem, jak wymyślić fabułę, do której choć z grubsza pasowałby tytuł AA jak aardvark. I od czego miałby się zacząć trzeci cykl? AAA jak bateria do latarki w kształcie długopisu?...Nic dziwnego, że sir Arthur Conan Doyle w końcu zabił Sherlocka Holmesa. Mogła zacytować z pamięci zdanie kończące Ostatnią zagadkę, wciąż brzmiała jej w uszach jego melodia: hołd dla najszlachetniejszego i najmądrzejszego człowieka, jakiego znałem[2]. Pięknie ukształtowane zdanie - pomyślała Grafton. Aż dwa przymiotniki w stopniu najwyższym. Pompatyczny, oficjalny przedrostek naj- powodował dławienie w gardle, gdy dżentelmen z epoki wiktoriańskiej, w swoich tweedach, z bokobrodami i w ciasnym wełnianym krawacie, powstrzymując łzy, zamykał potężny tom przygód Sherlocka Holmesa - jego świat. Oczywiście rozkrzyczani wiktoriańscy czytelnicy naciskali, urabiali i przekonywali biednego Conan Doyle'a, aż pan doktor ustąpił - i przywrócił trupa do życia w trzynastu następnych opowiadaniach, które złożyły się na Powrót Sherlocka Holmesa, w dwóch pozostałych powieściach i dwóch kolejnych zbiorach opowiadań: Jego ostatni występ i Księga spraw Sherlocka Holmesa. Biedny Conan Doyle! To jak Weekend u Berniego, część 35. A także biedny Holmes! Truposz w hawajskiej koszuli i ciemnych okularach... ktoś na pożegnanie potrząsa jego ręką...

Miała nadzieję, że Kinsey nie skończy w ten sposób. Boże, miej choć tyle przyzwoitości, żeby spadła w kipiel wodospadu Reichenbach razem ze swoim profesorem Moriartym! Niech oboje spoczną na wieczność w wodnych odmętach. Może ostatnie opowiadanie z udziałem Kinsey zatytułować Jej ostatni występ, ale nie byłby to występ w roli detektywa byłby to występ sceniczny w numerze rewiowym. Stosowny kobiecy akcent na koniec kariery być może najsympatyczniejszej tropicielki zbrodni (The Boston Globe). Właściwie, pomyślała Grafton, w słowie sympatyczna jest coś lekceważącego i odstręczającego. Czy Emmę Bovary można uznać za sympatyczną? To właśnie dzięki swojej nieodpowiedzialności i egoizmowi jest taka atrakcyjna. Ostatnia rzecz, jaką można by o niej powiedzieć, to, to, że jest sympatyczna. Stowarzyszenie wspólnej podpaski było sympatyczne. Mystic Pizza była sympatyczna. Klub babysitterek i te niekończące się babskie książki o różowo-zielonych okładkach, z ilustracjami przedstawiającymi torby pełne zakupów... te szmiry były sympatyczne. Kinsey zasługiwała na coś lepszego.

Zabiłam ją, czytelniku.

Może podczas tej właśnie podróży okrutna Sue Grafton zabije swoją wiecznie trzydziestoparoletnią bohaterkę.

Na zalanej słońcem stacji rozległ się sygnał dźwiękowy i miły kobiecy głos oznajmił po włosku, angielsku, francusku i niemiecku, że pasażerowie nocnego kursu Orient Expressu z Wenecji do Paryża proszeni są o zajmowanie miejsc.

- Czy zrobiłaby nam pani zdjęcie?

Była to para młodych ludzi: on w ciemnej lnianej koszuli, ona w sukience na ramiączkach.

- Z przyjemnością - odparła Grafton.

Jakaś rocznica - pomyślała.

Para stała z uśmiechem w drzwiach wagonu E; pociąg cały był w błękitach i mosiądzu. Na mosiężnym stopniu znajdował się napis: Salonka Metropolitan.

I tak na trzydziestopięciomilimetrowej tradycyjnej kliszy została utrwalona jedna dwudziesta czwarta sekundy ich życia. Podziękowali Grafton i z wyraźną niecierpliwością ruszyli w stronę swojej kuszetki - młody mężczyzna sterował idącą przed nim kobietą.

Stosunek oralny w Orient Expressie - pomyślała Grafton.

W pociągu panował upał. Straszny upał. Był dwudziesty trzeci sierpnia. Pierwotnie zamierzała wybrać się w tę podróż dwudziestego trzeciego kwietnia - w urodziny Szekspira i w wigilię własnych. Spóźniła się o cztery miesiące, jak zwykle, ale nadal podniecał ją ten plan: znaleźć się pięć tysięcy kilometrów od Santa Barbara w Kalifornii, jechać samotnie tym egzotycznym pociągiem przez Alpy na zachód, do Paryża. Podróż miała trwać prawie dokładnie dwadzieścia cztery godziny. Kto wie, co się zdarzy w ciągu tych dwudziestu czterech godzin? Może przyjdzie jej do głowy pomysł na następną książkę? Przeżyje gorący romans z Big Nigem i jego nabrzmiałym fallusem, a gwizd pociągu zagłuszy jej krzyki rozkoszy? (Pociąg wjeżdżający do tunelu...). Coś znajdzie... może po prostu barwę, fakturę... a może wypatrzy ekscentrycznego Amerykanina, który świetnie nada się do jej powieści, czy brytyjskiego ekspułkownika: trochę popijającego, porywczego, pozbawionego serca - podróżowałby z biedną, wylęknioną zielonooką córką, która od trzydziestu dwóch lat sprawia mu zawód.

Temperatura w pociągu osiągnęła ze trzydzieści stopni Celsjusza i z powodu wilgoci było nieznośnie duszno.

- Nje - wyjaśnił Paolo, steward o oliwkowej skórze nje ma klimatyzancji.

Paolo, w niebiesko-złotym uniformie linii Grans Express Europeans, miał długie popielatoblond włosy związane w kucyk. W lewym uchu nosił złoty kolczyk. Grafton pomyślała: Student college’u. Università de Venezia. Tak spędzali wakacje on i jego napaleni kumple z Neapolu, a pod koniec sezonu spotykali się, by porównać swoje wyczyny: ile euro rąbnęli i ile przelecieli samotnych turystek.

Och, cóż, biedny Paolo o dużych zębach i szerokim uśmiechu był chyba za młody dla eleganckiej, starzejącej się, bogatej pani Grafton - kobiety już w końcu pod siedemdziesiątkę. Niebawem przejdzie do kategorii... jakiejż to? Zwiędłych Siedemdziesiątek? Siedemdziesiątek z Demencją? Siedemdziesiątek o Ślinie Cieknącej z Kącika Ust? W przyszłym roku, zamiast w podróż Orient Expressem, wybierze się na spacer korytarzem Centrum Pomocy Społecznej Orient Express. (Pokoje dla osób z zaburzeniami pamięci). I będzie miała fantastyczny wybór, jeśli chodzi o lunch: sałatka wenecka z trzech rodzajów roślin strączkowych (fasola czerwona, fasola biała, bób), sałatka zuryska z trzech rodzajów roślin strączkowych (fasola czerwona, fasola biała, bób) i sałatka paryska z trzech rodzajów roślin strączkowych (fasola czerwona i bób - mon dieu, przecież trzeba oszczędzać, yes, yes, yes!).

Paolo podał jej kluczyk yale przyczepiony łańcuszkiem z koralików do srebrnego krążka z wygrawerowanym 3482 (numer wagonu) i jedynką (numer przedziału).

- Jeśli coś mogę dla pani zrobbić, niech pani prossi. Cokkolwiek.

- Mille grazie, Paolo.

- Prego. Zaraz wróccę z pani walizzką.

Powoli oddalił się korytarzem i w jednej z tych cudownych chwil, oglądanych jakby w zwolnionym tempie, rzucił jej przez lewe ramię zalotny uśmiech.

- Młodość - zauważyła cicho - może być jedyną prawdą.

Był to cytat z tekstu piosenki, który napisała, gdy miała dwadzieścia parę lat. Jeszcze w czasach, kiedy mieszkała w Kentucky; kiedy zastanawiała się, czy nie zostać zawodowym tekściarzem. Wtedy takie słowa jak młodość może być jedyną prawdą brzmiały jak truizm. Teraz wydawały się tak dalekie od rzeczywistości, że aż śmieszne. Pokręciła głową na wspomnienie swojej burzliwej przeszłości: małżeństwo z Mickym Magrudere...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin