Jordan Nicole - Bojowe zaloty 03 - Uwieść pannę młodą.doc

(1837 KB) Pobierz
Jordan Nicole - Uwieść pannę młodą

 

 

 

 

 

 

 

 

Przekład

Zofia Grudzińska


Redakcja stylistyczna Barbara Nowak

Korekta

Jolanta Kucharska

Katarzyna Pietruszka

Projekt graficzny okładki Małgorzata Foniok

Zdjęcia na okładce © Zbigniew Foniok

Skład

Wydawnictwo Amber Jacek Grzechulski

Druk

Opolgraf SA., Opole

Tytuł oryginału To Seduce a Bride

Copyright © 2008 by Anne Bushyhead All rights reservcd.

For the Polish edition

Copyright © 2008 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.

ISBN 978-83-241-3540-0

Warszawa 2009 Wydanie 1

Wydawnictwo AMBER Sp. z o.o. 00-060 Warszawa, ul. Królewska 27 tel. 620 40 13,620 81 62

www.wydawnictwoamber.pl


Moim wspaniałym przyjaciołom-jeźdźcom: Karen, Wyattowi i Kari

Dziękuję za wszystkie cudowne chwile i za troskliwą opiekę nad moimi „dzieciakami"!


1

Lady Freemantle w roli swatki świętego by doprowadziła do szału, a jak wiesz, ja święta nie jestem.

Panna Lily Loring w liście do Fanny Irwin

Rezydencja Danvers Hall w Chiswick, Anqlia,

czerwiec 1817 roku

Nie pojmuję, skąd to wzburzenie - Lilian Loring łamiącym się głosem szeptała w ucho szarej kotki. - Jeszcze żaden mężczyzna tak mnie nie wy­trącił z równowagi.

Jedyną odpowiedzią było ciche mruczenie.

-              I wcale nie chodzi o to, że jest taki przystojny. Przecież nie pocią­
gają mnie urodziwi arystokraci. - Przeciwnie, odnosiła się do nich z dużą
rezerwą. -Jego pozycja i koneksje też są mi obojętne.

Westchnęła i wyciągnęła się na sianie, nie przestając głaskać zwierza­ka. Nie mogła zrozumieć, czemu Heath Griffin, markiz Claybourne, ma na nią tak godny pożałowania wpływ. Zwłaszcza że spotkała go pierwszy raz w życiu dopiero dzisiejszego ranka, na ślubie swojej starszej siostry.

-              Kłopot w tym, że jest zbyt szar... czarujący. I męski. I dynamiczny.
I silny.

Litania przymiotów pozbawiała ją tchu w piersi i podniecała.

-              Niech go dial... diabli... - Lily zacisnęła wargi i zamilkła, zauwa­
żywszy, że słowa jej się plączą. To z pewnością skutek trzech kieliszków
szampana: - o dwa za dużo, biorąc pod uwagę, jak szybko każdy trunek

7


uderzał jej do głowy. Ale przygnębiające wydarzenia tego wieczoru do­prowadziły ją do utraty samokontroli.

Nie była jednak do cna zamroczona i przyszło jej do głowy, że wspi­nanie się w balowej sukni na stajenny strych to zły pomysł. Chwiejnie stawiała na szczeblach drabiny stopy w pantofelkach do tańca, jedną ręką przytrzymując wąską spódnicę ze ślicznego, bladoróżowego jedwabiu, w drugiej ściskając serwetkę pełną smakowitych kąsków. Gdyby nie była tak gibka i zręczna, nie dotarłaby do celu. Ale koniecznie chciała przed opuszczeniem weselnego przyjęcia przynieść Kamaszce kolację.

Kamaszka, żyjąca w stajni kotka, niedawno doczekała się potom­stwa. W tej chwili cała kocia rodzinka leżała zwinięta w kłębek w pud­le, które przyniosła Lily, by zapewnić kotom schronienie przed psami. Dziewczyna zawiesiła latarnię na niższym szczeblu drabiny, by światło nie wystraszyło kociąt. Opromieniony złotawą poświatą stryszek tchnął spokojem, tym większym, że noc była ciepła - niebawem miało nadejść lato.

Troje kociąt, puchatych kuleczek, które niedawno dopiero zaczęły patrzeć na świat, dało się już odróżnić jako trzy odmienne osobowości.

Zupełnie jak trzy siostry Loring, pomyślała Lily. Patrzyła na kocięta, mrugające zaspanymi oczkami, i poczuła, że w jej piersi wzbiera potężna fala czułości, jak zawsze na widok bezbronnych i mniej od niej szczęśli­wych istot.

Jednakże, jeśli miała przyznać uczciwie, znalazła się na stajennym strychu nie tylko po to, by nakarmić kotkę i użalać się nad sobą; przede wszystkim chciała uciec od towarzystwa lorda Claybourne.

Gdy Kamaszka delikatnie skubała kawałek pieczonej bażanciej piersi, Lily ostrożnie wyjęła z pudełka jedno z rozkosznych kociąt.

- Czy wiesz, jaki jesteś cudowny? - zamruczała, wtulając nos w mięk­kie futerko barwy hebanu. Czarne kociątko, prawdziwy urwis, podobnie jak sama Lily, trącało ją pyszczkiem, zapraszając do zabawy.

Roześmiała się cicho, starając się stłumić bolesne wspomnienie ści­skające jej gardło.

Urocza była poranna ceremonia w wiejskim kościele, gdzie jej naj­starsza siostra Arabella poślubiła Marcusa Pierce'a, nowego hrabiego Danvers. Imponujące były weselne przyjęcie i bal w rezydencji Danvers Hall z udziałem niemal sześciuset gości. Wszystko przebiegało znako-

8


micie, głównie dzięki niestrudzonym wysiłkom średniej z sióstr Loring, Roslyn, doskonałej gospodyni.

Wybiła już północ. Bal miał trwać jeszcze godzinę lub dwie, lecz Lily i Roslyn przed chwilą pożegnały się z Arabellą bez świadków, wszystkie trzy roniąc łzy szczęścia i smutku zarazem.

Lily niebywale ciężko przyszło pogodzić się z myślą, że traci Arabel­lę, która oto staje się czyjąś żoną, lecz sytuację tego wieczoru pogorszyły jeszcze niezgrabne próby swatania podejmowane przez ich wielkodusz­ną dobrodziejkę, lady Winifredę Freemantle. Kiedy kilka lat temu siostry Loring, utraciwszy cały majątek, stanęły w obliczu konieczności pracy zarobkowej, właśnie Winifreda dostarczyła kapitał na rozruch akademii dla młodych panien - szkoły dla córek bogatych kupców i przemysłow­ców. Przez cały balowy wieczór lady Freemantle usilnie starała się dopro­wadzić do tego, by Lily zawarła znajomość z bliskim przyjacielem Mar­cusa, markizem Claybourne. Wreszcie - ku rozpaczy dziewczyny - udało jej się osaczyć Lily i wręcz zmusić markiza do zatańczenia z nią.

-         Wasza lordowska mość przekona się niechybnie, jaką przyjemnoś­cią jest tańczyć z tak przemiłą partnerką, jak panna Lilian - zapewniła go matrona.

-         Jestem zaszczycony i wzruszony - odrzekł Claybourne, obdarzyw­szy Lily leniwym uśmiechem. Dziewczyna poczuła, jak rumieniec ob­lewa jej twarz. Przyjaciółka-zdrajczyni oddaliła się z szelmowskim bły­skiem w oku. Poirytowana Lily wpatrywała się w lorda Claybourne w niezręcznym milczeniu.

Markiz był wysoki i silnie zbudowany. Emanował męskością przy­kuwającą uwagę. Miał nieco spłowiałą brązową czuprynę i źrenice barwy złociście nakrapianego orzecha, a jego twarz o wybitnie męskich rysach przyspieszała bicie serca wielu dam.

Lily odkryła, że nie jest wyjątkiem. Świadoma pulsowania krwi w ży­łach, stała bez ruchu, czując zażenowanie i gniew na Winifredę za jej knowania. Cóż za upokorzenie! Miała wrażenie, że jest wystawiona na pokaz przed bogatym arystokratą niczym klacz na targu.

Milcząc, ujęła podaną dłoń i pozwoliła się poprowadzić na parkiet sali balowej. Kiedy orkiestra zaczęła grać walca, z ociąganiem dała się wziąć w ramiona. Nie chciała być tak blisko tego mężczyzny, jego gorą­cego ciała. Nie podobała jej się też własna reakcja - świadomość pełnych

9


naturalnej gracji ruchów partnera, delikatnego prowadzenia jej w tańcu w rytm muzyki. Nigdy przedtem u żadnego mężczyzny nie dostrzegała uroku. Zazwyczaj widziała tylko gotowość do brutalnego zachowania, zaciskanie potężnych pięści...

-              Nie lubi pani tańczyć, panno Loring? - Claybourne zdecydował
się wreszcie przerwać milczenie. - Czy też nie podoba się pani taniec
właśnie ze mną?

Jego domyślność zaskoczyła Lily.

-              Czemuż, według pana, miałoby mi się to nie podobać? - odparła
chłodno.

-              Nasuwa mi te podejrzenia grymas niechęci na pani twarzy.
Mimo rumieńca zmusiła się do grzecznego uśmiechu.

-              Proszę o wybaczenie. Taniec nie należy do moich ulubionych roz­
rywek.

Spojrzał uważnie spod śmiało zarysowanych brwi.

-          Ale tańczy pani doskonale. Przyznam, że to mnie zaskakuje. Podniosła ku niemu wzrok.

-          Czemuż to?

-              Marcus twierdzi, że jest pani w gorącej wodzie kąpaną, nieznośną
i przekorną osóbką, skłonną do awantur. Sądzę więc, że woli pani galop
na koniu przez pola, zaś do sali balowej daje się zawlec jedynie po włas­
nym trupie.

Ujęta trafnością tej uwagi, Lily zaśmiała się wbrew sobie.

-          Zdecydowanie wolę konną jazdę od tańców, wasza lordowska mość, choć określenie „w gorącej wodzie kąpana" uważam za przesadne. Marcus mógł wyrobić sobie o mnie takie zdanie, ponieważ nieraz, gdy starał się o rękę mojej siostry, kłóciłam się z nim o Arabellę. W rzeczy­wistości jestem opanowana. Natomiast przyznaję, że lubię robić na prze­kór... oczywiście poza akademią, gdzie jako nauczycielka muszę dawać dobry przykład. Oraz poza okazjami takimi jak dzisiejsza, kiedy dla dobra sióstr przestrzegam towarzyskich rytuałów. Prawdę mówiąc, sprawia mi przyjemność łamanie dyktatu dobrego tonu.

-          Zawsze miałem podziw dla rebeliantów - odpowiedział rozbawio­ny. - Bardzo się pani różni od sióstr, nieprawdaż?

Lily spojrzała na niego podejrzliwie, nie mając pewności, czy Clay­bourne uważa tę różnicę za godną uznania, czy też przeciwnie. Zresztą

10


nie dbała o jego opinię. Nie martwiło jej też, że porównanie z siostrami wypada na jej niekorzyść. Obie, Arabella i Roslyn, były uderzająco piękne - jasnowłose, o cerze jak śmietana, wysokie i eleganckie. Lily nie dorów­nywała im wzrostem ani arystokratycznym wdziękiem; poza tym miała ciemne włosy i oczy, a jej policzki barwił rumieniec. Stanowiła wyjątek w rodzinie błękitnookich blondynek. Co więcej, siostry były wcieleniem szyku i kobiecej godności, natomiast Lily wciąż wpadała w kłopoty z po­wodu żywiołowego temperamentu i pogardy dla absurdalnie sztywnych reguł zachowania obowiązujących w wyższych sferach.

Nie miała jednak zamiaru przepraszać jego lordowskiej mości za swoje poglądy. Uznała, że będzie lepiej, jeśli ograniczy z nim konwersa­cję do minimum. On jednak zdawał się nie zauważać jej znaczącego mil­czenia.

-              Czy podobała się pani dzisiejsza ceremonia zaślubin, panno Lo­
ring?

Tego tematu też nie zamierzała podejmować, chociaż udało jej się po­wstrzymać niechętne skrzywienie ust.

-              Arabella pięknie się prezentowała - zauważyła powściągliwie.

-              Nie aprobuje pani jednak jej małżeństwa z moim przyjacielem.
Na twarz Lily powrócił grymas niechęci, gdy wśród tańczących par

napotkała wzrokiem roześmianą młodą parę.

-          Obawiam się, że tak nagłe zamążpójście może być błędem z jej strony. Znają się od zaledwie dwóch miesięcy.

-          Wszak twierdzą, że są szaleńczo w sobie zakochani.

-          Wiem - ponuro przytaknęła Lily. Widząc czułe spojrzenia, jakimi się obdarzali Bella i Marcus, wirując na parkiecie, musiała przyznać, iż rzeczywiście na takich wyglądali. - Martwię się jednak, że to uczucie nie przetrwa.

Claybourne się uśmiechnął.

-              Jakbym słyszał mojego przyjaciela Ardena.

Lily wiedziała, że jest to jeszcze jeden bliski przyjaciel Marcusa -Drew Moncrief, książę Arden. Trzech arystokratów - Danversa, Ardena i lorda Claybourne - łączyły więzy prawdziwego braterstwa.

-          Więc i on nie chciał ich małżeństwa?

-          Nie, i to z tych samych powodów co pani.

-          A jaka jest pana, milordzie, opinia o tym związku?

11


W oczach markiza zamigotały iskierki rozbawienia.

-           Na razie powstrzymuję się od wyrażenia jakiejkolwiek opinii, acz­kolwiek skłaniam się ku aprobacie. Wyglądają na bardzo szczęśliwych, przyzna pani?

-           Tak. Mam szczerą nadzieję, iż będzie to trwałe szczęście. Nie chcę, by Arabella cierpiała.

Spojrzał na nią z uwagą.

-           Sądzi pani, że Marcus mógłby skrzywdzić pani siostrę?

-           Mężczyźni z wyższych sfer tak właśnie postępują - mruknęła Lily pod nosem, ale nie dość cicho, by młody lord nie dosłyszał. W jego oczach pojawiło się zaciekawienie.

-           Panno Loring, nie wszyscy jesteśmy łajdakami.

-              Nie... gwoli sprawiedliwości przyznaję, że nie wszyscy.
Zmierzyła markiza uważnym spojrzeniem. Był silnie zbudowanym,

barczystym, muskularnym mężczyzną. Ledwie sięgała mu czubkiem gło­wy do ramion.

Zazwyczaj traktowała silnych mężczyzn z pełną obaw rezerwą. Od dziewczęcych lat oceniała ich według tego, jak odnosili się do kobiet. Zaskoczona stwierdziła, że lord Claybourne nie wzbudza w niej lęku, a przynajmniej nie dlatego, że jest od niej większy i silniejszy.

Był niewątpliwie krzepki i bardzo silny, ale nie wyglądał na kogoś, kto użyje fizycznej przewagi wobec słabszego. Może sprawiał to jego swo­bodny uśmiech, a może opowieści, jakie o nim krążyły. Markiz Clay...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin