Jack London - Dolina.pdf

(1748 KB) Pobierz
28333271 UNPDF
JACK LONDON
Księżycowa Dolina
(Przełożyła: Krystyna Tarnowska)
Nieś, koniu, nieś
Przez step, przez wieś,
Przez góry, rowy, gaje, bory!
Twa moc, twój pęd
Zabłyśnie wnet
W słonecznej, złotej słońca glorii.
Księga pierwsza
Rozdział pierwszy
Słyszysz, Saxon? Musisz przyjść. Co z tego, że to jest piknik murarzy? Będę tam
miała znajomych panów, a ty też pewnie kogoś spotkasz. Grać będzie orkiestra Al Vista.
Wiadomo, że oni cudownie grają. Przecie przepadasz za tańcami…
Tęga, starsza kobieta, stojąca w odległości dwudziestu stóp, przerwała perswazje
dziewczyny. Była zwrócona do nich plecami i właśnie te jej plecy - bezkształtne,
zdeformowane, pochylone - zaczęły drgać w konwulsyjnym oddechu.
- Boże! - zawołała. - O Boże!
Wodziła dzikim spojrzeniem osaczonego zwierzęcia po ogromnej, biało tynkowanej
izbie, ziejącej gorącem i dusznej od pary, która wydostawała się z sykiem z wilgotnych tkanin
dotykanych żelazkami prasowaczek. Kobiety i dziewczęta w pobliżu, prasujące ruchem
miarowym, lecz bardzo szybko, rzucały jej ukradkowe spojrzenia, przez co wydajność pracy
zmalała o co najmniej dwadzieścia opuszczonych albo niewłaściwych ruchów. Krzyk starej
kobiety przejął dreszczem pracujące na akord prasowaczki luksusowej bielizny; groziło im
zmniejszenie zarobków.
Z widocznym wysiłkiem kobieta opanowała się, schwyciła żelazko i bezładnymi
ruchami prasowała delikatną, ozdobioną żabotem bluzkę.
- Już myślałam, że znowu ją chwyciło - powiedziała dziewczyna.
- To hańba, żeby kobieta w jej wieku i… i chora… - odparła Saxon karbując
specjalnymi rurkami koronkową falbankę. Ruchy miała precyzyjne, pewne i szybkie, a
chociaż twarz jej pobladła ze zmęczenia i wyczerpującego upału, ani na chwilę nie zwolniła
tempa pracy.
- A w dodatku ma siedmioro drobiazgu, w tym dwoje w szkole poprawczej - dorzuciła
współczująco dziewczyna przy sąsiedniej desce. - Ale musisz, Saxon, przyjść jutro do Weasel
Park. Na pikniku u murarzy zawsze jest świetna zabawa… przeciąganie sznura, wyścigi
grubasów, irlandzkie tańce i… i wszystko. Podłoga w pawilonie do tańca jest wspaniała…
Stara kobieta znowu przerwała im rozmowę. Upuściła żelazko na bluzkę i na próżno
usiłowała chwycić się deski. Nogi ugięły się pod nią, opadła bezwładnie na ziemię, a jej
przeciągłe wrzaski wypełniły aż pod sufit duszną izbę, w której szybko zaczął się rozchodzić
drażniący zapach przypalonego materiału. Kobiety rzuciły się od pobliskich desek - wpierw
do gorącego żelazka, aby uratować bluzkę, potem do niej - gdy tymczasem kierowniczka
prasowalni pośpieszyła wojowniczo z drugiego końca sali. Kobiety przy dalszych deskach
nadal pracowały, ale tak nierównomiernie, że strata ruchów dała jednominutowe opóźnienie w
ogólnej wydajności prasowaczek z oddziału luksusowej bielizny.
- Pies by zdechł od takiego życia - mruknęła dziewczyna rzucając żelazko na
podstawkę gestem zuchwałym i stanowczym. - Życie pracującej kobiety nie jest znowu takiej
różowe, jak je opisują. Jeszcze trochę, a cisnę to wszystko!
- Mary! - Saxon wypowiedziała imię towarzyszki z wyrzutem tak głębokim, że
musiała odstawić na chwilę żelazko, przez co straciła okrągłe dwanaście ruchów.
Mary rzuciła jej na pół wylęknione spojrzenie.
- Nie mówiłam tego poważnie, Saxon - wyjąkała. - Słowo daję. Ale powiedz tylko, czy
taki dzień może nie działać człowiekowi na nerwy. Słyszysz?
Kobieta w konwulsjach leżała na wznak i bijąc piętami o podłogę wyła przeraźliwie,
monotonnie, jak syrena parowa. Dwie prasowaczki chwyciły ją pod pachy, i zaczęły ciągnąć
przez salę, ona zaś nie przestawała wyć i walić piętami. Otwarto drzwi i do środka wdarła się
potężna fala ściszonego łoskotu maszyn, w którym utonęło walenie i wycie, zanim jeszcze
drzwi z powrotem zostały zatrzaśnięte. O epizodzie przypominał tylko swąd przypalonego
płótna unoszący się złowróżbnie w powietrzu.
- Człowiek może zwariować - powiedziała Mary.
Potem, bardzo długo, żelazka to podnosiły się, to opadały miarowo i tempo pracy w
prasowalni ani trochę nie osłabło. Tymczasem kierowniczka przechadzała się po izbie
powstrzymując groźnym wzrokiem wszelkie oznaki załamania czy histerii. Od czasu do czasu
któraś z prasowaczek zgubiła na chwilę rytm, westchnęła lub jęknęła z cicha, a potem,
znużona, lecz zdeterminowana, podejmowała znów pracę. Długi letni dzień dobiegał końca,
ale upał nie zelżał i praca toczyła się dalej w jaskrawym blasku lamp elektrycznych.
O dziewiątej pierwsze kobiety zaczęły się zbierać do wyjścia. Góra luksusowej,
krochmalonej bielizny zniknęła, tylko tu i tam na deskach leżały jeszcze jakieś resztki, nad
którymi pochylały się prasowaczki.
Saxon skończyła pracę przed Mary i w drodze do drzwi zatrzymała się przy jej desce.
- Sobota wieczór i jeszcze jeden tydzień minął - powiedziała Mary posępnie. Policzki
miała blade i zapadnięte, pod czarnymi oczami niebieskie sińce. - Jak myślisz, Saxon, ile
zarobiłaś?
- Dwanaście dolarów i dwadzieścia pięć centów, - brzmiała odpowiedź leciutko
zabarwiona dumą. - A miałabym więcej, gdyby nie ta paczka sfałszowanego krochmalu.
- Coś takiego! Bijesz mnie na głowę - pogratulowała Mary przyjaciółce. - Słowo daję,
że jesteś prawdziwy wyścigowiec… Pożerasz te sztuki jedna po drugiej. Ja dostanę tylko
dziesięć i pół, a cały tydzień ciężko pracowałam… Spotkamy się przy pociągu o dziewiątej
Zgłoś jeśli naruszono regulamin