Cartland Barbara - Rytmy miłości.pdf

(549 KB) Pobierz
653879467 UNPDF
Barbara Cartland
Rytmy miłości
The drums of love
653879467.001.png 653879467.002.png
Od Autorki
Kiedy odwiedziłam Haiti, spotkałam Katherinę Dunham,
która na temat voodoo wie więcej niż ktokolwiek w tym kraju.
Sławna czarna balerina, nie uprawiająca już zawodu, w
ogrodzie swojego pięknego domu postawiła własną świątynię
voodoo. Podarowała mi zastygły odprysk meteorytu, jaki
znajduje się w każdej świątyni i jest w posiadaniu wszystkich
tamtejszych kapłanów, zwanych papaloi.
Odwiedziłam też świątynię należącą do Jeana Beauvoira,
doktora nauk ścisłych. Obejrzałam występ adeptów voodoo,
chociaż nie pozwolono mi pozostać na prywatnej ceremonii
odprawianej później, a dostępnej tylko dla wtajemniczonych.
Tancerze tańczyli fantastycznie, bębny hipnotyzowały
rytmem.
Opisałam to w powieści na tyle prawdziwie, na ile to
możliwe.
Voodoo, które obecnie nie jest ścigane prawem, obejmuje
swym zasięgiem na Haiti ponad sześćdziesiąt procent
społeczeństwa. Katolicyzm i voodoo spotykają się tam niemal
na tym samym gruncie.
Rozdział 1
Rok 1805
W pływamy do portu!
Kirk Horner mówiąc to podniósł się i podszedł do bulaja,
by spojrzeć na przystań Port - au - Prince, zapełnioną małymi
łódkami i statkami, nie dorównującymi wielkością
amerykańskiemu szkunerowi, którym płynął.
- Właśnie zaczyna się moja przygoda! - rozległ się głos z
tyłu; wysoki Amerykanin o kwadratowej szczęce odwrócił się
w stronę mówiącego.
- Zmień decyzję, Andre - poprosił z naciskiem. - Wracaj
ze mną do Bostonu. Popełniasz błąd, którego możesz gorzko
żałować, zakładając, że w ogóle przeżyjesz i będziesz w stanie
cokolwiek odczuwać.
- Rozmawialiśmy już na ten temat wcześniej -
przypomniał Andre de Villaret - a perspektywa dalszego życia
w ubóstwie stanowi, zapewniam cię, zupełnie wystarczający
bodziec.
- To szaleństwo! Czyste szaleństwo! - z przekonaniem
wykrzyknął Kirk Horner. - Ale wygląda na to, że nie pozostaje
mi nic innego, jak pomóc ci, choć moje przeczucia są jak
najgorsze.
- Zanim wsiadłem na pokład, przyrzekłeś mi pomoc i
mam zamiar trzymać cię za słowo - ostrzegł drugi mężczyzna.
- Lepiej więc zastanówmy się nad planem działania. .
Amerykanin ponownie odwrócił się w stronę bulaja i
wyjrzał na zewnątrz.
Zaraz za portem rozciągało się miasto Port - au - Prince, a
za nim góry, szkarłatnogranatowe, ponure i groźne mimo
olśniewającego słońca.
Reszta krajobrazu tonęła w zieleni tak głębokiej, że aż
oślepiającej. Białe domy widoczne w oddali zdawały się
emanować dziwnym światłem - zjawisko niemożliwe w innej
strefie geograficznej.
- Na razie - odezwał się Kirk - nie ruszaj się z pokładu,
dopóki nie skontaktuję się z pewną osobą; moim zdaniem, ona
jedyna może pomóc w tym zwariowanym przedsięwzięciu.
- O kim mówisz? - zainteresował się Andre de Villaret.
- To Jacques Dejean, Mulat.
Andre wiedział, że mowa tu o osobie, której rodzice
pochodzą z dwu różnych ras, białej i czarnej.
Widywał Mulatów w Ameryce, a już wcześniej Kirk
poinformował go, że Mulaci na Haiti gardzą czarnymi, a ci w
zamian nienawidzą Mulatów niemal tak samo jak białych.
Zdaniem Amerykanina, dla Francuza pobyt na Haiti w
obecnej chwili równał się czystemu szaleństwu.
Jean - Jacques Dessalines, dowódca wojsk haitańskich,
sprawca bestialsko okrutnych morderstw dokonywanych na
francuskich plantatorach, a także na każdej białej osobie
zamieszkującej wyspę, ogłosił się przed rokiem cesarzem
Haiti.
Jedną z pierwszych decyzji, jaką podjął po ogłoszeniu
Deklaracji Niepodległości, była zmiana kroju żołnierskich
mundurów.
Firma z Bostonu przygotowała dwa tysiące sztuk
uniformów, znajdujących się w tej chwili na pokładzie
szkunera, którym podróżowali Andre de Villaret i jego
przyjaciel Kirk Horner.
Prezydent Ameryki wysłał Kirka, by zebrał dane do
raportu na temat sytuacji na wyspie.
Amerykanie zamierzali odzyskać dawną pozycję w handlu
z Haiti, którą odebrał im szwagier Napoleona Bonaparte,
generał Leclerc.
Jednakże francuski wicekonsul w Filadelfii ostro
zaprotestował nie tylko przeciwko stosunkom handlowym z
armią Dessalines'a i przybijaniu amerykańskich statków
pełnych broni i amunicji do brzegów wyspy, ale wręcz
oskarżył Amerykanów o wysyłanie murzyńskich rekrutów do
pomocy rebeliantom w walce z resztką Francuzów i
Hiszpanów.
Haiti płaciło za usługi bawełną, miedzią, drewnem, a
nawet dolarami. Nie można też było nie doceniać zasobów
srebra Dessalines'a.
Kraj został całkowicie zdewastowany i inne państwa nie
bardzo się orientowały, jaka właściwie sytuacja panuje na
Haiti. Kirk, który odwiedził wyspę przed dwoma laty,
spodziewał się zastać ją ogromnie zmienioną, głównie pod
wpływem rządów przywódcy - tyrana.
Kirk, zdając sobie sprawę, jak okrutnym jest on
człowiekiem, fanatykiem o sadystycznych skłonnościach,
istotnie obawiał się o życie przyjaciela.
Ich znajomość trwała już kilka lat, i zawsze kiedy
Amerykanin odwiedzał Anglię, zatrzymywał się u rodziny
Andrego de Villareta.
Ten zaś zainteresował się Haiti, wysłuchując opowieści
kolegi z zagranicy; miał również rodzinne powiązania z wyspą
dzięki stryjowi, bogatemu plantatorowi, który zginął w czasie
rewolucji.
Stryjowi udało się ocalić życie w czasie pierwszego
powstania w 1791 roku z tej prostej przyczyny, że znakomicie
zarządzał posiadłością de Villaretów, a co więcej, nie
traktował niewolników w tak nieludzki sposób, jak to się
zdarzało na innych plantacjach.
Ostatecznie jednak do Andrego dotarła informacja
przesłana przez Kirka, że stryj i jego trzej synowie zostali
zamordowani. Wiadomość tę Amerykanin uzyskał w czasie
swojej ostatniej wizyty na Haiti.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin