Michael Judith - Jej uśmiech.pdf

(1111 KB) Pobierz
A Certain Smile
Judith Michael
Jej uśmiech
159942869.002.png
Rozdział 1
Miranda Graham i Yuan Li spotkali się na pekińskim lotnisku. Li
wyłonił sienie wiadomo skąd, by ocalić ją przed falującym i
napierającym ze wszystkich stron tłumem. Utknęła w kolejce do
taksówki. Stała jak wrośnięta w ziemię, gdy inni podróżni pchali się
do przodu i potrącali ją obojętnie. Starała się nie tracić z oczu walizki.
Ogłuszona wrzawą cofała się przed naporem obcych ciał bezradna i
wystraszona.
Tylko spokojnie, pomyślała. To jedno z największych lotnisk na
świecie. Nie ma się czego bać, nikt nie zrobi mi krzywdy. Ale
Amerykanie nie są tu lubiani, nikt się nie uśmiecha, nie ustępuje
miejsca... Idą wprost na mnie, jakby chcieli mnie przewrócić...
Wiedziała, że to śmieszne, ale czuła się zagrożona i samotna. W
dodatku przez ostatnie dziesięć minut nie przesunęła się nawet o
centymetr. Spędzę tu całą noc i nigdy nie dotrę do hotelu, pomyślała.
Muszę coś zrobić. Co się w tym kraju robi, żeby gdzieś dotrzeć?
Właśnie wtedy z tłumu wyłonił się Li. Górował wzrostem nad
otoczeniem. Podszedł i położył dłoń na ramieniu Mirandy. Cofnęła się
przerażona. Nie miała dokąd uciec. Skuliła się tylko, chowając głowę
w ramiona.
- Pozwoli pani, że pomogę - powiedział bezbłędną
angielszczyzną. Zdumiona wyprostowała się i wlepiła w niego wzrok.
Uśmiechnął się.
- Przy tym tempie spędzi tu pani całą noc i nigdy nie dojedzie do
hotelu.
Otworzyła szeroko oczy, ale on tego nie zauważył. Zarzucił sobie
na ramię jej torbę i schylił się po walizkę. Trzymając Mirandę za
ramię i torując drogę własnym ciałem, ruszył przez tłum. Gdy ludzie
zaczęli się przed nim rozstępować, uśmiechnął się do niej szeroko jak
mały chłopiec, któremu udało się przechytrzyć dorosłych.
- Musi pani po prostu udawać, że nikogo wokół nie ma. To
jedyny sposób, by przeżyć w Chinach. Będę pani towarzyszył w
drodze do miasta. Chcę mieć pewność, że dotarła pani do hotelu.
- Och, nie, nie. - Sama myśl, że mogłaby znaleźć się w jednym
samochodzie z obcokrajowcem była równie przerażająca jak tłum na
lotnisku. - Dziękuję za pomoc, był pan bardzo miły, ale dam sobie
radę; mam tu kartkę z nazwą hotelu... Kierowca przeczyta... Nie ma
problemu.
159942869.003.png
- Nie będę się narzucał, jeśli pani sobie tego nie życzy, ale wiem,
że gdy człowiek znajdzie się pierwszy raz w obcym miejscu, pomoc
może się przydać.
Kierowca schował do bagażnika walizkę i torbę Mirandy.
Popatrzył obojętnym wzrokiem na zniecierpliwionych ludzi, którzy
czekali na następną taksówkę.
- I tak jadę do miasta - stwierdził Li. - Jest mi z drogi.
- Po drodze - poprawiła go odruchowo. - Jest panu po drodze.
Może sprawił to ten drobny błąd, a może zmęczenie po długiej
podróży,
w każdym razie poczuła się nieco pewniej i wsiadła z nim bez
oporów do taksówki.
Usiadł obok niej, wyjął z kieszeni maleńki telefon komórkowy i
przez chwilę mówił coś po chińsku. Zamknął go z suchym trzaskiem,
schował do kieszeni i rozsiadł się wygodnie.
Onieśmielona wcisnęła się w kąt kanapy pokrytej spękaną skórą.
Oskarżała się w myślach o głupotę. Nic nie wiedziała o tym
mężczyźnie, nie znała nawet jego imienia. A jeśli jest w zmowie z
taksówkarzem? Może to był ich stały numer: porywali dla okupu
podróżujące samotnie kobiety, a gdy nie dostawali pieniędzy,
mordowali swoje ofiary? Niewykluczone, że umówił się właśnie przez
telefon komórkowy ze wspólnikami, którzy gdzieś się przyczaili.
Dlaczego nie wpadła na to wcześniej?
- Nazywam się Yuan Li - przedstawił się z ciepłym, szczerym
uśmiechem. Miranda była pewna, że nic się za nim nie kryje.
Wyciągnął dłoń. - Miło mi panią poznać.
- Miranda Graham. - Posłała mu szybkie spojrzenie, podając
jednocześnie rękę. Miał miłą twarz, uścisk dłoni mocny i krótki. -
Jeszcze raz dziękuję za ratunek.
- Cieszę się, że mogłem pani pomóc.
Spojrzała odruchowo na jego kieszeń, na ukryły w niej telefon.
- Zadzwoniłem do mojego szofera - wyjaśnił szybko. - Kazałem
mu odstawić wóz do domu.
Przytaknęła zakłopotana. Tak łatwo odgadł jej myśli. Irytowała ją
własna niezaradność.
Pomijając krótkie wyprawy w interesach, niewiele dotąd
podróżowała. Nigdy nie czuła ciekawości ani żądzy przygód, nigdy
nie opuściła na dłużej domu - skąpanego w zieleni miasteczka
159942869.004.png
Boulder, które przycupnęło u podnóża gór Kolorado. Tam wszystko
było znajome. Teraz, w co trudno uwierzyć, znajdowała się na drugim
końcu świata, w mieście, w którym nikogo nie znała i nie rozumiała,
co mówili ludzie.
- To niemożliwe - mruknęła pod nosem, gdy taksówka minęła
jakąś nieodgadniona tablicę informacyjną. - Jak się w tym połapać?
Nazwy ulic, sklepy, menu...
- Poradzi pani sobie - uspokoił ją Li. - W restauracjach
hotelowych podają menu w języku angielskim. Nazwy ulic też mają
angielską pisownię. Wystarczy plan miasta, żeby znaleźć drogę. A
większość sprzedawców i kelnerów, zwłaszcza tam, gdzie przebywają
turyści, mówi po angielsku, i to całkiem dobrze.
Zażenowana oblała się rumieńcem. Była obywatelką
amerykańską, która podróżuje w interesach; nie powinna czuć się
bezradna.
- Dam sobie radę - stwierdziła chłodno.
- Nie wątpię.
Uśmiechnął się wyrozumiale. Natychmiast poczuła do niego
niechęć. Początkowo wydawał się miły, wiedziała jednak, że Azjaci
nie zasługują na zaufanie. Nie jest mi potrzebny, pomyślała. Ani on,
ani nikt inny. Poradzę sobie. I tak nie mam czasu, żeby szukać tu
przyjaciół; spędzę w Chinach tylko osiem dni. Będę cały czas zajęta, a
potem wyjadę.
Patrzyła, jak za szybą samochodu przecznica za przecznicą
przesuwają się rozświetlone okna identycznych betonowych bloków.
Po chwili okna stały się większe, budynki nowsze; widziała nawet w
przelocie wnętrza mieszkań. W końcu pojawiły się drapacze chmur;
przedziwna mieszanina nowoczesnych biurowców górujących nad
pokracznymi, ciemnymi budowlami, które wyglądały jak relikty
minionej epoki. Wjechali nagle w ciasną uliczkę i zatrzymali się przed
hotelem.
Nosił nazwę „Palace", co miało pewnie przywodzić na myśl
romanse i baśniowych bohaterów. W rzeczywistości budynek był
elegancki, nowoczesny i anonimowy; wewnątrz znajdował się
rozległy hol. Na stolikach leżały „Wall Street Journal" i „International
Herlad Tribune", wokół krążył personel we frakach. Wszyscy
pracownicy posługiwali się nienaganną angielszczyzną. Był tu basen z
gabinetem odnowy biologicznej, dwa nocne kluby i restauracja. Pra-
159942869.005.png
wie jak w Ameryce, pomyślała Miranda i od razu poczuła się lepiej.
Zwłaszcza że Li pożegnał się przed hotelem i szybko odjechał.
Miranda poczuła przez chwilę żal, ale zaraz sobie przypomniała, że
przecież chciała się go pozbyć. Zjawił się boy hotelowy, trzeba było
się zameldować i doglądać bagażu, zapomniała więc o Li na dobre.
Rozglądała się z podziwem po swoim eleganckim apartamencie:
zasłony z ciężkiego jedwabiu z kolorowym haftem, palisandrowe
krzesła i sofa w salonie z miękkimi jedwabnymi poduszkami,
palisandrowy regał na ścianie z porcelanowymi wazonami i
seledynowym serwisem do herbaty. Szerokie łoże przykrywała
jedwabna narzuta w kwiaty lotosu, a pod blatem nocnego stolika
czekały miękkie, nocne pantofle. Porcelanowe lampy rzucały łagodne
światło na wzorzysty dywan; łóżko było już pościelone. Miranda
ogarnęła to wszystko jednym spojrzeniem. Zmęczona po dniu pełnym
przeżyć wyciągnęła z walizki koszulę nocną i wsunęła się do łóżka,
zasypiając już po chwili. Była jedenasta wieczorem pewnego
listopadowego dnia w Pekinie.
Yuan Li zadzwonił następnego dnia o ósmej rano. Miranda była
na nogach już od wpół do siódmej. Najpierw znalazła basen,
porozumiewając się z pokojówkami na migi. Po kąpieli zdołała już
bez pomocy trafić do swojego pokoju. Wzięła prysznic i ubrała się.
Nim zadzwonił telefon, była z siebie bardzo dumna. A jednak, gdy
usłyszała w słuchawce znajomy głos, poczuła radość i ulgę.
- Pomyślałem sobie, że mógłbym służyć pani pomocą tego
pierwszego dnia w Pekinie - powiedział Li.
Głos miał ciepły i przyjazny. Miranda natychmiast zapomniała o
obawach dręczących ją poprzedniego wieczoru. Była trochę
zdziwiona, że Li jest nią zainteresowany. O niewielu mężczyznach
mogła to powiedzieć. Nie miała jednak czasu zastanawiać się nad
każdą niezwykłością.
- Zamierzałam właśnie załatwić sobie śniadanie - oznajmiła.
- Spotkamy się na dole.
Czekał w holu, kiedy wysiadła z windy. Przez chwilę przyglądała
mu się uważnie. Był wysoki i bardzo szczupły, twarz miał smagłą,
pociągłą i posępną, o wystających kościach policzkowych i cienkim
nosie. Nad przypominającymi migdały oczami rysowały się proste i
gęste brwi. Był ubrany w brązową skórzaną kurtkę, rozpiętą pod szyją
białą koszulę i ciemne, sztruksowe spodnie. Jasnokasztanowe włosy
159942869.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin