Stevens Jackie - O jedną za dużo.pdf

(388 KB) Pobierz
JACKIE STEVENS
JACKIE STEVENS
O JEDNĄ ZA DUŻO
Szesnaście miesięcy później
Nie! To niemożliwe! To po prostu niemożliwe! Naomi, słysząc
okrzyki swojej współlokatorki, podskoczyła na krześle.
- Cholera! - zaklęła, kiedy zobaczyła w lustrze, że ten
nieopatrzny ruch zniszczył jej dzieło. Pięć minut mozolnego wysiłku,
który miał sprawić, że jej rzęsy będą jedwabiście czarne i dłuższe niż
w rzeczywistości, a jednocześnie nieposklejane, i wszystko na marne!
Pospiesznie chwyciła wacik, zwilżyła go lekko i zaczęła ostrożnie
wycierać górną powiekę prawego oka, próbując ratować, co się da.
Jej zabiegi odniosły wręcz odwrotny skutek; nie dość, że nie
udało jej się usunąć z powieki tuszu, to zrujnowała swoje wcześniej
wykonane arcydzieło, z którego była tak dumna. Rzadko się
malowała, ale dzisiejszy dzień był szczególny - pierwsza impreza w
college'u. Takie wyjście wymagało zdecydowanie czegoś więcej niż
błyszczka, w biegu nałożonego na usta. Nigdy nie używała cieni, lecz
na tę okazję kupiła sobie cały zestaw i spędziła ponad kwadrans na
malowaniu powiek. Choć użyła kilku odcieni - od jasnej metalicznej
szarości po ciemny grafit - o dziwo, wcale nie wyglądała na
dziewczynę, która, przewracając się, upadła twarzą na pudełko z
kosmetykami.
Całkiem nieźle jak na pierwszy raz, pomyślała, oceniając
rezultat, po czym sięgnęła po tusz, przekonana, że po czymś takim
pomalowanie rzęs będzie małym piwem. A tu proszę. Jeszcze raz
spojrzała na swoje zrujnowane dzieło, i już otwierała usta, żeby znów
zakląć, tym razem znacznie bardziej niecenzuralnie, lecz zdusiła w
ustach przekleństwo. Oderwała wzrok od swojego żałosnego odbicia
w lustrze i odwróciła się. Z pokoju dobiegał podniesiony głos jej
przyjaciółki i współlokatorki w jednej osobie:
- O Boże, to nie może być prawda! Nie wierzę, po prostu nie
wierzę!
Naomi znała ją od wieków. Obie pochodziły ze Springfield w
Nowej Anglii, razem chodziły do podstawówki i liceum, a potem
dostały się do tego samego college'u i zamieszkały w jednym pokoju.
Były najlepszymi przyjaciółkami, a ich przyjaźni nie zachwiała nawet
pewna historia sprzed półtora roku, historia z rodzaju tych, po których
większość dziewcząt nigdy więcej nie odezwałaby się do siebie ani
słowem. One tymczasem wciąż były sobie bliskie, może nawet bliższe
niż kiedyś, zanim wydarzyło się to, o czym dzisiaj w ogóle już nie
mówiły, a jeśli im się to przytrafiało, to tylko ze śmiechem.
Znała przyjaciółkę jak własną kieszeń, a może nawet lepiej.
Barbara nie należała do ludzi przesadnie okazujących emocje;
szczerze mówiąc, była jedną z bardziej powściągliwych osób, jakie
Naomi udało się spotkać.
- Ja chyba śnię! - Euforia w głosie Barbary graniczyła z
egzaltacją.
Naomi jeszcze raz smętnie spojrzała w lustro i wyszła z łazienki,
żeby się dowiedzieć, co tak poruszyło jej przyjaciółkę.
Barbara stała przy biurku, odwrócona do niej plecami. Na
podłodze, u jej stóp, leżały dwie rozerwane koperty - jedna większa,
szara, druga biała. Dopiero po jakimś czasie zorientowała się, że nie
jest w pokoju sama.
Odwróciła się, zerknęła nieprzytomnym spojrzeniem na
przyjaciółkę, która zatrzymała się w progu, a potem pełnym
niedowierzania wzrokiem wpatrywała się w trzymaną w ręku kartkę.
Podniecenie, które Naomi przed chwilą słyszała w jej
uniesionym głosie, teraz malowało się na twarzy Barbary.
Naomi odetchnęła z ulgą. Nie miała pojęcia, o co chodzi, ale
jednego mogła być pewna –jej przyjaciółce nie przytrafiło się nic
złego. Ludzie, których spotyka jakieś nieszczęście, nie uśmiechają się
w ten sposób, a ich oczy nie promienieją taką radością. Tak zachowuje
się ktoś, kto właśnie się dowiedział, że wygrał milion na loterii,
chłopak, który dostał na osiemnaste urodziny swojego wymarzonego
firebirda albo dziewczyna, którą przed chwilą poprosił o rękę Keanu
Reeves we własnej osobie.
- Powiedz mi, że to nie żart - odezwała się Barbara, na chwilę
unosząc wzrok.
- Mogłabyś być trochę bardziej precyzyjna?
- To. - Ruchem głowy wskazała na kartkę. - Naprawdę dali ci to
na portierni?
Naomi dopiero po dłuższej chwili domyśliła się, że chodzi o
kopertę, którą przyniosła do pokoju, wracając z popołudniowych
zajęć. Rozpoznała na niej charakter pisma matki Barbary. W ciągu
ostatniego miesiąca, to znaczy od kiedy poszły do college'u i
zamieszkały na terenie campusu, już kilka razy przychodziły takie
koperty. Pani Morrisson przesyłała w nich adresowaną na córkę
korespondencję.
- A niby skąd miałabym ją wziąć? - rzuciła Naomi, wzruszając
ramionami.
- Czy ja wiem? Może ktoś zrobił mi głupi dowcip...? - Uśmiech
znikł z twarzy Barbary, a oczy trochę przygasły.
Naomi podeszła do biurka, schyliła się i podniosła kopertę.
Zanim pokazała ją przyjaciółce, popatrzyła na adres. Nie miała
żadnych wątpliwości, że wyszedł spod ręki pani Morrisson.
Nigdy nie mogła się nadziwić, że można pisać z takimi
zakrętasami.
- Jeśli to dowcip, to jedyną osobą, która mogłaby ci go zrobić,
jest chyba twoja matka.
- Masz rację - przyznała Barbara. Jej twarz znów promieniała
szczęściem. - Nie, mama nigdy nie zrobiłaby mi czegoś tak głupiego -
powiedziała, kiwając głową. - Poza tym... - przerwała i dopiero po
chwili dokończyła niepewnym głosem - ona o niczym nie wiedziała.
- O czym nie wiedziała? - Coś w zachowaniu przyjaciółki
wzbudziło czujność Naomi, powtórzyła więc pytanie: - O czym nie
wiedziała twoja matka.
- O tym - odparła cicho Barbara, podsuwając jej kartkę.
Naomi najpierw zwróciła uwagę na nagłówek firmowego
papieru, widniała bowiem na nim nazwa jednego z najbardziej
popularnych wydawnictw w Stanach Zjednoczonych. Potem zaczęła
czytać.
Droga Barbaro,
Zgłoś jeśli naruszono regulamin