Patterson James, Michael Ledwidge - Szybki numer.doc

(1273 KB) Pobierz
JAMES PATTERSON





JAMES PATTERSON

MICHAEL LEDWIDGE

SZYBKI NUMER

Z angielskiego przełożył ROBERT WALIŚ


Tytuł oryginału: THE QUICKIE

Copyright © James Patterson 2007 All rights reserved

Polish edition copyright © Wydawnictwo Albatros A. Kuryłowicz 2009

Polish translation copyright © Robert Waliś 2009

Redakcja: Dorota Stańczak

ilustracja na okładce: Getty Images/Flash Press Media

Projekt graficzny okładki i serii: Andrzej Kuryłowicz

Skład: Laguna

ISBN 978-83-7359-813-3

Dystrybucja

Firma Księgarska Jacek Olesiejuk

Poznańska 91, 05-850 Ożarów Maz.

t./f. 022-535-0557, 022-721-3011/7007/7009

www.olesiejuk.pl

 

Sprzedaż wysyłkowa - księgarnie internetowe

www.merlin.pl

www.empik.com

www.ksiazki.wp.pl

WYDAWNICTWO ALBATROS

ANDRZEJ KURYŁOWICZ

Wiktorii Wiedeńskiej 7/24, 02-954 Warszawa

2009. Wydanie I Druk: OpolGraf S.A., Opole


Johnowi i Joan Downeyom — dziękuję za wszystko


Prolog

Nikt tak naprawdę nie lubi

niespodzianek


1

Od początku wiedziałam, że niespodziewana wizyta w biu­rze Paula przy Pearl Street w celu wyciągnięcia go na lunch to doskonały pomysł.

Zahaczyłam o Manhattan i włożyłam swoją ulubioną małą czar. Wyglądałam skromnie, lecz zachwycająco. Strój na­dawał się na wyjście do restauracji Mark Joseph Steakhouse, a jednocześnie był jednym z ulubionych ubrań Paula. Za­zwyczaj wybierał właśnie tę sukienkę, kiedy pytałam: Co powinnam na siebie włożyć?.

Byłam podekscytowana i zdążyłam już podpytać asystentkę Paula, Jean, aby upewnić się, że go zastanę — chociaż nie wspomniałam o niespodziance. W końcu była jego asystentką, a nie moją.

I wtedy go ujrzałam.

Kiedy skręciłam za róg swoim mini cooperem, zobaczyłam, jak wychodzi z biurowca u boku dwudziestokilkuletniej blondynki.

Szedł bardzo blisko niej, wesoło o czymś rozprawiając i śmiejąc się w sposób, który momentalnie popsuł mi samo­poczucie.

9


Była to jedna z tych zjawiskowych piękności, które częściej spotyka się w Chicago albo Iowa City. Wysoka, o włosach przypominających platynowy jedwab i mlecznej cerze, która z tej odległości sprawiała wrażenie nieskazitelnej. Ani jednej zmarszczki czy przebarwienia.

Jednak nie była idealna. Zaczepiła butem od Manolo o płytę chodnikową, kiedy wsiadała do taksówki, a Paul z galanterią złapał ją za anorektyczny łokieć okryty różowym kaszmirem. Poczułam się tak, jakby ktoś wbił mi lodowate dłuto w sam środek klatki piersiowej.

Pojechałam za nimi. Właściwie pojechałam to chyba zbyt delikatne określenie. Śledziłam ich.

Przez całą drogę do śródmieścia siedziałam im na ogonie, jakby łączyła nas lina holownicza. Kiedy taksówka nagle zatrzymała się przed wejściem do hotelu St. Regis przy Pięćdziesiątej Piątej Ulicy, a Paul i jego towarzyszka z uśmie­chem wysiedli z samochodu, gadzia część mojego mózgu wysłała gwałtowny impuls do prawej stopy zawieszonej nad pedałem gazu. Kiedy Paul ujął blondynkę pod rękę, oczami wyobraźni ujrzałam ich oboje uwięzionych między hotelo­wymi schodami a maską jasnoniebieskiego mini coopera.

Potem wizja zniknęła, podobnie jak oni, a ja zostałam sama w aucie, płacząc przy wtórze klaksonów stojących za mną taksówek.


2

Tego wieczoru zamiast zastrzelić Paula, gdy tylko pojawił się w drzwiach wejściowych, postanowiłam dać mu szansę. Wstrzymałam się aż do kolacji z rozmową o tym, co takiego porabiał w hotelu St. Regis w śródmieściu.

Może istniało jakieś logiczne wytłumaczenie. Co prawda nie potrafiłam sobie żadnego wyobrazić, ale cytując napis, który przeczytałam kiedyś na naklejce na zderzaku, Cuda się zdarzają.

              Paul — zaczęłam na tyle spokojnie, na ile pozwalał mi ciekły azot krążący w moich żyłach. — Gdzie dziś jadłeś lunch?

To zwróciło jego uwagę. Chociaż miałam opuszczoną głowę, niemal przepiłowując talerz razem z jedzeniem, poczułam, że wyprostował się i spojrzał na mnie.

Przez dłuższą chwilę milczał z miną winowajcy, po czym ponownie opuścił wzrok na swój talerz.

              Zjadłem kanapkę przy biurku — wymamrotał. — Jak zwykle. Przecież mnie znasz, Lauren.

Skłamał w żywe oczy.

Nóż wysunął mi się z dłoni i z brzękiem upadł na talerz.

11


Ogarnęły mnie najczarniejsze, najbardziej paranoiczne myśli. Szalone podejrzenia, których się po sobie nie spodziewałam. A może cała jego praca to oszustwo, pomyślałam. Może sam dla zmyłki drukuje papier firmowy, a tak naprawdę od samego początku codziennie jeździ do centrum, gdzie mnie zdradza. Jak dobrze znam jego współpracowników? Może to aktorzy, których zatrudnił, aby pojawiali się w biurze za każdym razem, kiedy go odwiedzam.

              Dlaczego pytasz? — odezwał się w końcu, całkiem swobodnie. To zabolało. Prawie tak bardzo jak jego widok z oszałamiającą blondynką na Manhattanie.

Prawie.

Nie wiem, jakim cudem udało mi się do niego uśmiechnąć pomimo huraganu, który we mnie szalał, jednak zdołałam unieść napięte mięśnie policzków.

              Po prostu staram się nawiązać rozmowę — odpar­łam. — Pogadać ze swoim mężem przy kolacji.


Część pierwsza

Szybki numerek


Rozdział 1

Ruch na południowej części Major Deegan oraz na zjeździe do mostu Triborough był wyjątkowo duży tego zwariowanego wieczoru.

Nie wiedziałam, co drażni mnie bardziej, gdy wlekliśmy się mostem — klaksony otaczających nas samochodów, które tkwiły w korku na obu nitkach jezdni, czy może instrumenty dęte ryczące na antenie hiszpańskiej stacji radiowej, której słuchał kierowca.

Wybierałam się do Wirginii na zawodowe seminarium.

Paul jechał do Bostonu, aby spotkać się osobiście z jednym z najważniejszych klientów swojej firmy.

Jedyną wspólną część podróży nowoczesnego, profesjonal­nego i ambitnego małżeństwa Stillwellów stanowił przejazd taksówką na lotnisko LaGuardia.

Przynajmniej za moim oknem rozciągała się piękna pano­rama Manhattanu. Nowy Jork wydawał się jeszcze bardziej majestatyczny niż zwykle, wznosząc swoje szklano-stalowe wieże ku zbliżającym się czarnym burzowym chmurom.

Wyglądając przez okno, przypomniałam sobie śliczne mieszkanko w Upper West Side, które kiedyś dzieliliśmy z Paulem. Soboty

15


w muzeum Guggenheima lub muzeum sztuki współczesnej; tanie, malutkie francuskie bistro w No-Ho; zimne chardonnay pite na podwórku, czyli na schodach przeciwpożarowych tuż przy oknie naszej kawalerki na czwartym piętrze. Wszystkie te romantyczne rzeczy, które robiliśmy przed ślubem, kiedy nasze życie było nieprzewidy­walne i pełne radości.

— Paul — odezwałam się pospiesznie, niemal ze smut­kiem. — Paul?

Gdyby mój mąż był typowym facetem, mogłabym uznać to, co się między nami działo, za naturalny rozwój wypadków. Trochę się starzejesz, być może robisz się bardziej cyniczny i miesiąc miodowy dobiega końca. Ale Paul i ja? Nas to nie dotyczyło.

Byliśmy jednym z tych obrzydliwie szczęśliwych mał­żeństw, które zawierają najlepsi przyjaciele. Pokrewnymi duszami, pragnącymi umrzeć razem niczym Romeo i Julia. Przepełniała nas miłość — i wcale nie ulegam w tej chwili magii wybiórczej pamięci. Rzeczywiście tacy byliśmy.

Poznaliśmy się na pierwszym roku studiów na wydziale prawa Uniwersytetu Fordham. Obracaliśmy się w tych samych kręgach szkolnych i towarzyskich, ale nigdy ze sobą nie rozmawialiśmy. Zwróciłam na Paula uwagę, ponieważ był bardzo przystojny. O kilka lat starszy od większości z nas, trochę bardziej pracowity i poważny. Prawdę mówiąc, zdzi­wiłam się, kiedy zgodził się pojechać z nami do Cancún podczas wiosennych ferii.

Wieczorem przed wylotem do domu pokłóciłam się ze swoim ówczesnym chłopakiem i przypadkowo przewróciłam się, tłukąc szybę w drzwiach hotelowych i kalecząc sobie rękę. Kiedy mój niby-facet stwierdził, że nie potrafi poradzić sobie z tą sytuacją, pojawił się Paul i go zastąpił.

16


Zabrał mnie do szpitala i został przy moim łóżku, podczas gdy wszyscy inni wskoczyli na pokład samolotu powrotnego, aby tylko nie opuścić zajęć.

Kiedy Paul pojawił się w drzwiach mojej meksykańskiej sali szpitalnej, niosąc śniadanie złożone z koktajli mlecznych i plik czasopism, przypomniałam sobie, jaki jest przystojny, jak bardzo niebieskie ma oczy, jakie fantastyczne są dołeczki w jego policzkach i jak zabójczo się uśmiecha.

Miał dołeczki, koktajle i moje serce.

Co się stało potem? Sama dobrze nie wiem. Chyba wpad­liśmy w pułapkę, która czyha na wiele współczesnych małżeństw. Zajęci własnymi, wymagającymi poświęcenia karierami, przyzwyczailiśmy się do zaspokajania tylko swoich potrzeb i zapomnieliśmy, o co w tym wszystkim naprawdę chodzi: że na pierwszym miejscu zawsze powinniśmy stawiać siebie nawzajem.

Wciąż nie spytałam Paula o blondynkę, z którą widziałam go na Manhattanie. Może dlatego, że jeszcze nie byłam gotowa zagrać w otwarte karty. Poza tym nie miałam pewno­ści, czy Paul ma romans. Może bałam się, że z nami koniec. Kiedyś mój mąż mnie kochał; wiem, że tak było. Ja także kochałam go z całych sił.

Może nadal go kocham. Może.

— Paul! — zawołałam ponownie.

Odwrócił się, kiedy usłyszał mój głos. Zwrócił na mnie uwagę chyba po raz pierwszy od kilku tygodni. Na jego twarzy pojawił się przepraszający, niemal smutny grymas. Otworzył usta.

Wtedy odezwał się jego przeklęty telefon. Pamiętam, że ustawiłam jako dzwonek melodię Tainted Love zbrukana miłość. Jak na ironię, głupiutka piosenka, do której kiedyś tańczyliśmy, pijani i szczęśliwi, stała się celnym komentarzem do naszego małżeństwa.

17


...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin