Rycerze mity i fakty.doc

(99 KB) Pobierz
Rycerze – mity i fakty

Rycerze – mity i fakty

 

Odziany w ciężką zbroję jeździec zbliżył się do kamienia. W głazie tkwił po rękojeść potężny miecz. „W końcu cię odnalazłem", przemknęło mu przez myśl. Tu ogarnęły go wątpliwości: czy na pewno dobrze robi? Wiedźma z jego wioski twierdziła że to nie zwykła broń, a tkwiący tu od czasów starożytnych artefakt. Czy wykuli go poganie na długo przed Chrystusem? Tego rycerz nie wiedział. Pamiętał jednak swój pobyt na wyprawie krzyżowej i co się działo w obozie. Gdy zabrakło sojuszników wśród chrześcijan, cesarz Fryderyk II zaczął ich szukać wśród wrogów. Kiedy herold obwieścił że dzięki układom udało się odzyskać Ziemię Świętą bez przelania kropli krwi, jego słudzy ledwie zdążyli rozbić namiot po długiej podróży. Nie przyłączył się wtedy do okrzyków radości; wiedział już że szósta krucjata dobiegła końca, a znając Orient i jego mieszkańców, Jerozolima wkrótce znów zostanie zagarnięta w imię ich wiary. Podobnie jak reszta świata, jeśli skłócona Europa nie stawi im czoła. Ale kto ją zjednoczy? W twierdzach takich jak Akka dorastało właśnie nowe pokolenie rycerzy wiernych papieżowi, ale nadal było ich zbyt mało wobec niezliczonych hufców arabskich.

Dlatego musi teraz zdobyć tą klingę. Tu i teraz oddałby wszystko, byle tylko jego wysiłek nie poszedł na marne. Zostawił konia na skraju polany i podszedł. Długi uchwyt wskazywał na oręż dwuręczny. Objął go palcami, zaparł się o skałę, i wziął oddech. Z całych sił szarpnął...

Wyobraźmy sobie wojownika na koniu i w zbroi, uzbrojonego w miecz i tarczę. Laik nazwałby takiego osobnika rycerzem, specjalista upewniłby się, czy ów jegomość posiada na wyposażeniu pas rycerski i hełm (jakże często zapominamy jaki to ważny element pancerza , w przeciwnym razie mielibyśmy do czynienia jedynie z „ciężkozbrojnym jeźdźcem". I rzeczywiście, rycerze wszak nie stanowili jedynie ciężkiej jazdy na usługach władców i generałów, wielu z nich było również kupcami, a nawet sprawowało wyższe urzędy. Ponadto budowali oni fortyfikacje na własny użytek, i służyli w wojsku jako oficerowie.

Oczywiście nie wszystkich było na to stać, gdyż część z nich stanowili ludzie biedni, którzy nie otrzymawszy w spadku dużego majątku, lub straciwszy go w mniej lub bardziej legalny sposób, posiadali tylko herb i podstawowy ekwipunek, niezawierający wcale uzbrojenia ochronnego. Tacy szlachetnie urodzeni nie należeli do arystokracji, za siedzibę służyły im pojedyncze baszty mieszkalne, lub często zwykłe domostwa. Niekiedy uprawiali własną ziemię jak chłopi, i nie umieli zachować się w towarzystwie albo przed damą, nie mówiąc już o dworskiej etykiecie (ach te rycerskie zwyczaje). Nie oznacza to oczywiście że nie istniały u nich elity intelektualne, umiejące czytać, pisać i jeść sztućcami, jednak w omawianym przeze mnie okresie wykształcenie odbierali tylko klerycy, a cała reszta wyżej postawionych uznawała w swym gronie za mięczaka każdego kto przedkładał dobrą książkę nad polowanie, czy współzawodnictwo.

To ostatnie również nie było niczym wyróżniającym się w tamtych czasach – swoje gry, zabawy, święta, festyny i tańce miewali również zwykli mieszkańcy miast i wsi, tyle że kroniki nigdy nie wspominają o dwóch kmieciach rywalizujących na jarmarku o butelkę wina, rozpisując się jedynie o pojedynkach i potyczkach rycerskich. Czyżbyśmy mieli do czynienia z ignorowaniem klas niższych? Nic podobnego! Zarówno w Polsce, jak i np. we Francji, było absolutnie dopuszczalne by pasować na rycerza jakiegoś przywódcę, lub dzielnego wojownika, nawet jeżeli był on wcześniej drwalem, szeregowym żołnierzem, szefem bandy zdziczałych wieśniaków, banitów, i przestępców, kozakiem, itd. Tu znowu nie ma reguły – w Anglii każdy lord miał prawo pasować na rycerza nawet pospolitego knechta, by uniknąć hańby bycia jeńcem zwykłego rolnika. Jak to się odbywało? Przez położenie ręki na ramieniu i wypowiedzenie formuły. Bez rytualnego obmycia się, bez modlitwy, bez ceremonii kościelnej, bez świątyni, kapłana i miecza, za to z karą za nielegalny status rycerski. I gdzie tu godność(!)?

Obojętnie jaką cechę charakterystyczną wymienimy, nie była ona wspólna dla ogółu rycerstwa – nie wszyscy byli honorowi, nie każdy miał zbroję i ziemię, niektórzy twierdzili że wypełniają obowiązek sakralny (mają misję od Boga), inni nie, a jaka była faktyczna wiara części z nich pozostaje sprawa otwartą. Zatem dochodzimy do wniosku że bycie rycerzem to czysta formalność. I tu znowu pomyłka – tytuł lennika jakiegoś pana feudalnego nic nie znaczył np. na Litwie w czasach pogańskich, zresztą na zachodzie Europy król również nie musiał respektować żadnego suzerena, jeżeli ten nie złożył mu przedtem hołdu. Mimo wszystko w średniowieczu żadna umowa nie poparta liczącą się siłą nie miała szansy długo przetrwać. Kto wobec tego jest odpowiedzialny za etos rycerski? Czy powstał on i istniał tylko w wyobraźni poetów? Kim byli w takim razie okuci w stal mężczyźni z kompleksem wielkości? Klubem puszek po konserwach? Dzielnymi obrońcami uciśnionych, biednych i dobrych? Ostatnią linią obrony przed wikingami, Tatarami, Arabami, Mongołami i Eskimosami? Boysbandem lansującym nową modę? A może miłośnikami sportów ekstremalnych? Z góry uprzedzam że wszystkie powyższe podpowiedzi są błędne. Moja odpowiedź brzmi: za rycerzy uznawano ludzi kierujących się pewnymi zasadami. Nie chodzi tu o szlachetność (wykluczają ją rzezie i masowe mordy), o dobre wychowanie, dobroć, życzliwość (przeczą im liczne przykłady nietolerancji i prześladowań względem rozmaitych mniejszości, zwłaszcza heretyków i innowierców, oraz różne formy okazywania pogardy dla niższych warstw społecznych), nie chodzi nawet o to by nie uciekać z pola bitwy (ówczesna taktyka odwrotu nosiła nazwę: „ratuj się kto może bo nas dogonią!"). Pewną wskazówkę otrzymujemy analizując znane powiedzenie: „polegaj na nim jak na Zawiszy". Jeżeli w najbardziej znanym z polskich rycerzy dostrzegano głównie fakt, że można mu było zaufać, to drogą logicznej dedukcji dochodzimy do tego co najbardziej ceniono u jemu podobnych, którym był stawiany za wzór: posłuszeństwo. Tego oczekiwano właśnie od wasala: że nie przejdzie na stronę konkurenta, nie zawiedzie w bitwie gdy potrzebna będzie pomocna dłoń, eskorta, mięso armatnie do odwrócenia uwagi, wierzchowiec... Tego wszystkiego miał dostarczyć rycerz – był podporą panującego, gwarancją władzy, fundamentem państwa, opoką wiary, osłoną Kościoła, bezgranicznie oddanym sługą, całkowicie samowystarczalnym supermanem, którego nawet czary ostatecznie nie powstrzymają przed wypełnieniem swego obowiązku. Warto zauważyć że nie musi tego robić szlachetnie – czasem by wypełnić ostatnia wolę swego pana, powinien się za niego krwawo mścić, także w wypadku gdy osoba, którą mógłby zabić z tego powodu, umarła np. od ran. Jest wtedy zmuszony spłacić dług na kimś z jej rodziny (a to że jedynym spadkobiercą w tej rodzinie jest, dajmy na to, piętnastolatek niedawno pasowany na rycerza, to już nie jego wina). Usprawiedliwia go system feudalny (wykonywanie rozkazów seniora) – ale z moralnością nie ma to wiele wspólnego.

„Nie udało się... Ech, tak się starałem tak się trudziłem i nic, kompletnie nic. Zanurzona w monolicie głownia ani drgnęła, a z grubsza ociosany kamienny krąg zdawał się śmiać z mojej klęski" Pogrążona w smutnych myślach postać snuła się przez mgłę na koniu, oddalając miejsca próby. Wkrótce na jej drodze pojawiły się mroczne sylwetki.

Udający od pewnego czasu zamyślenie rycerz zdawał się spać z otwartymi oczami, pochylona sylwetka sugerowała zmęczenie. Pierwszy napastnik podbiegł z wysoko uniesionym do góry młotem bojowym. Jeździec uśmiechnął się półgębkiem, i wyciągniętym zza siodła toporem rozrąbał mu głowę, po czym spiął konia i ruszył galopem, obalając i tratując kolejnych dwóch przeciwników uzbrojonych w glewie. Następni wyskoczyli na niego z obu stron. Jeden z nich był bliżej i popełnił oczywisty błąd, odruchowo wymierzając prosto we wroga. Wykorzystał to, skręcając w jego stronę. Drzewce gizarmy uderzyło go w szyję, ale odziany w pełną zbroję płytową nie musiał się bać. Mając go po lewej, schylił się, i ostrzem niewiele krótszym od miecza przebił mu z bliska czaszkę. Chwilę później musiał już puścić tą zabawkę, gdyż utkwiła trupowi w szczęce. Z westchnieniem uwolnił więc od niej lewą rękę i zajął się wrogiem z prawej. Prawicę miał obolałą po próbach wyciągania miecza z głazu, dlatego nie od razu wyciągnął swój półmiecz. Zbójca zdążył mu już zranić konia w szyję, na szczęście było to tylko zacięcie. Chwycił drzewce gizarmy przyciągając do siebie wroga, i zanim ten zdążył wyciągnąć nóż, miał już poderżnięte gardło. „Ludzka pomysłowość nie zna granic w obliczu braku pieniędzy" pomyślał rycerz patrząc na swoją broń. Tydzień temu złamał swój miecz, próbując udowodnić że jest twardszy od najtwardszych skał. Nie stać go było na naprawę, więc teraz dysponował o połowę krótszym, przypominającym piłę, brzeszczotem. Oglądając go właśnie zauważył odbiciu podkradającego się z tyłu wieśniaka z berdyszem w obu dłoniach. Był już za blisko, by rycerz zdążył się odwrócić, więc dał rumakowi znak do wierzgnięcia tylnymi kopytami i zwrotu w tył. To ostatnie było niepotrzebne – koń był zabójczo celny. Ale denat nie miał berdyszu, tylko bec de corbin – dość drogą broń, jak na zbója. Być może zainwestowała w nią kiedyś jedna z ofiar tej bandy. Gdy sprzeda to cacko będzie miał na nowy miecz, i jego koń nie będzie już cięty i kłuty jak przed chwilą. Miał nadzieję że jego wałach nie będzie miał blizny. „Swoją drogą", zastanawiał się, „ciekawe czemu nikt z nich nie miał kuszy". Poczuł ostry ból w plecach. Odwrócił się. Tchórzliwy kusznik na szczęście zwolnił spust nim cięciwa była do końca naciągnięta. Przez moment chciał chyba schylić się po leżącą obok pikę, ale w końcu zdecydował się na ucieczkę. Ale rycerz oprócz topora jeżdzieckiego miał jeszcze siekierkę do rzucania i po chwili roztargnienia, przemógł ból w plecach i rzucił tamtemu w plecy. Trafił go w ramie, więc jeszcze mógł biegać, chociaż chwiejąc się przy tym. „Pal go diabli" pomyślał rycerz. „Na pewno jeden raz strzelił wcześniej, tylko nie trafił, i go nie zauważy..." Rozmyślania przerwał mu ostatni przeciwnik, wyskakując z krzaków i trafiając osadzoną na sztorc kosą w szczelinę przyłbicy.

Rzeczywistym celem tej pracy jest przybliżenie postaci rycerza przez porównanie i analizę jego form literackich, oraz istniejących w rzeczywistości. Zacznę więc od początku, tj. od opartych na celtyckich legendach mitach arturiańskich.

Arturowi służą rycerze Okrągłego Stołu. Przypominają oni bractwo wojowników – co u faktycznych rycerzy było niespotykane – jedyne organizacje w jakie się zrzeszali to zakony rycerskie. Jednakże król Artur żyje jeszcze przed wczesnym średniowieczem (zmuszony jest na przykład odpierać najazdy barbarzyńskich Piktów, żyjących w starożytności na północy Brytanii). To dopiero pierwowzór władców średniowiecznych – udowadnia swoją osobą że władza powinna być dziedziczna, gdyż tylko w ten sposób można obronić ojczyznę przed wzajemnymi waśniami i zaprowadzić porządek Boży. Wyraźnie jest jednak doceniana w jego legendzie potęga jaką posiada, oraz sprawność bojowa, dyplomacja, sojusznicy. Nie jest to władca tytularny, ale też nie taki co jest wolny od zaznaczania swojej pozycji na płaszczyźnie rycerza – wszak przy Okrągłym Stole wszyscy są równi (chociaż on miał karierę typu od pucybuta do milionera). Artura tak naprawdę wyróżnia wśród innych tylko to że jest synem rycerza, który niegdyś zjednoczył wszystkie okoliczne ziemie, oraz fakt że jego kandydaturę wsparł miejscowy czarownik – symbol pogaństwa. Nawiasem mówiąc pomimo że w końcu jego rycerze znajdują Graala, a on sam chwalebną śmierć na polu bitwy, to zawdzięcza swoje królestwo i rządy magii, za którą, zdaniem Kościoła, kryją się knowania szatana (ciekawy sposób połączenia folkloru z tradycją chrześcijańską). Przejdźmy jednak do rycerzy. Oto najważniejsi z nich:

Parsifal – błędny rycerz z bezdroży, kolejny nabytek z mitologii Brytów; chociaż w legendach arturiańskich figuruje jako urodzony do rycerskiego rzemiosła, we wszystkich wcześniejszych pismach opisywany jest jako maminsynek i prawiczek, przeciwieństwo dumnego, przebojowego, sprytnego i uwodzicielskiego Lancelota, chłopak z kompleksami, chcący z nikogo stać się naprawdę kimś. Początkowo nie ma nawet miecza i zbroi, a o istnieniu jakichkolwiek rycerzy dowiaduje się dopiero od zbrojnego orszaku z Camelot. Jest prawdopodobnie protoplastą wszystkich błędnych rycerzy w literaturze, w tym również niezdar, nieudaczników, tchórzy, i innych, żądnych naprawdę wielkich przygód młodzieńców obładowanych mieczem, hełmem, tarczą i zbroją i ogólnie drogim i niebezpiecznym sprzętem a la don Kichot. Wzbudza też (a przynajmniej chciałby) podziw wśród oddanych sprawom religijnym rycerzy; jego przeznaczenie jest zgoła mistyczne i ściśle powiązane z dworem króla Artura podczas poszukiwań Graala. Tu również pojawia się miłość do tajemniczej dziewczyny, która wg mitu doprowadza go do tej relikwii i pomaga mu później odkupić winę Balina, który zbeszcześcił świętą włócznię, którą przebito bok Chrystusa. Inny, starszy wariant legendy wskazuje na wysokie pochodzenie Parsifala, ale też opisuje jego śmierć – bez wątków o Graalu, czy czymś choć trochę podobnym. Całość mitu opiewa go w konwencji „od zera do bohatera" i jako nieprawdopodobnie dzielnego chłopca, zdolnego do stawienia czoła każdemu jeszcze jako giermek (no, może z wyjątkiem co większych smoków). Korzenie tej legendy są stare, ale w średniowieczu upodobnił się bardzo do młodszych synów z rodzin rycerskich, którzy wyruszali na krucjaty, bohatersko tępili „pogańskie psy" we wschodniej Europie, służyli w marchiach, ewentualnie wstępowali do zakonu rycerskiego.

Lancelot – rycerz dla którego nie ma rzeczy niemożliwych, zwycięzca turniejów, ulubieniec dam, wojownik tak znakomity że pewnie nawet miecza nie potrzebuje by się bronić, nie wspominając już o takich szczegółach jak zbroja, a do tego chytry. Tak chytry że nawet niebezpieczny: uwiódł żonę Artura i uwikłał się z nim w konflikt. Ostatecznie jakoś się z tego wyślizgał (osobiście przypuszczam że decydujący wpływ na decyzję o przebaczeniu mu miała mobilizacja oddziałów obu stron – w końcu Lancelot nieźle walczył, i swoich stronników oraz sług trochę miał, tak jak każdy rycerz). Niektóre wersje wspominają jednak o klasycznej wendetcie i długiej, krwawej walce. Ostatecznie jednak Lancelot odkupuje zupełnie swe winy zasłaniając w bitwie własną piersią swego pana. Czy zginął przy tym – tu kronikarze herosa są rozbieżni. Podsumowując można powiedzieć że to typowa postać rycerza, dla którego miecz, a nawet droga zbroja, nie są tak ważne jak dobro i bezpieczeństwo króla. Podobny jest w tym do Tristana, tyle że służąca Ginewry nie podała mu żadnych eliksirów więc nie ma żadnego usprawiedliwienia (przynajmniej okazał skruchę). Wydaje się też być mniej inteligentny - zamiast służyć Arturowi lub komukolwiek mógł opuścić Brytanię i wrócić do Francji gdzie był dziedzicem tronu; tym bardziej dziwi też fakt że wywalczył sobie prawo do ręki Ginewry zanim pozwolił, by ta poślubiła Artura. Wydaje się że za ten dramat odpowiedzialna jest Pani Jeziora, która porwała Lancelota za młodu jak jakaś wiedźma i przewiozła do Anglii. Poza tym jest on zapewne jedną z pierwszych postaci zwadźców tzn. niesympatycznych mistrzów w wygrywaniu pojedynków - jeden z nich odbył nawet z Arturem(remis). Jest w tej kwestii niesłychanie honorowy – walczy czysto i uczciwie, bez przekrętów, jednocześnie niemal zawsze wygrywając. Wpojenie takich zasad w tym okresie to spore ryzyko – w Camelot nie walczy się rapierami lub pistoletami, ale wielkimi ciężkimi mieczami, które mogą przecież w każdej chwili pęknąć, lub wbić się przypadkiem np. w drzewo. Lancelot pokazuje jednak że nawet gdy nie jesteś doskonały, to póki Bóg jest z tobą, a twa wiara nie słabnie to nic ci się nie stanie: podczas walki na miecze z sąsiadem nikt nie przywita cię salwą z kuszy, ani przypadkowo spotkany podróżny nie rozstrzygnie z tobą sporu poprzez odcięcie ci głowy w nocy. Wszyscy grają fairplay – sprawiedliwość musi być w świecie arturiańskim (nawet gdy niektórzy używają magicznych mieczy). Tylko Lancelotowi wszystko wolno, choć niby jest tylko rycerzem.

Galahad – nieślubny syn Lancelota (ponoć każdy z rycerzy Artura był z nim spokrewniony lub spowinowacony... prawdziwa mafia) i czarownicy Elaine. Ich związek był bardzo krótki ale intensywny; doszło nawet do ślubu, (nieważnego w świetle prawa kościelnego gdyż Lancelot został przez nią zaczarowany) ale to było dawno i nieprawda – Lancelot po tym zdarzeniu uciekł w puszczę by rozpaczać, gdyż w czasie ślubu pod wpływem czarów wydawało mu się że widzi Ginewrę. Galahad jej na szczęście nie uwiódł (albo dobrze się z tym ukrywał i nikt nic nie zauważył), zresztą nic dziwnego – wychowywał się w klasztorze, ponieważ jego matka umarła ze zgryzoty, po tym jak Lancelot złamał jej serce (to tłumaczy czemu tyle błąkał się po lesie – nikt go nie szukał za alimenty i o posiadaniu potomka dowiedział się kilkanaście lat później, na długo po tym jak odnaleźli go towarzysze). Z wyglądu był podobny do ojca, odbył wyszkolenie wojskowe (może mnisi nauczyli go sztuk walki?), i wyciągnął miecz ze skały, jak Artur. Czyżby walczył tak samo dobrze jak jego tata? Niewykluczone że lepiej! Galahad jest szczególnie dobrze opisany od najmłodszych lat, ale pomimo tego mało wiadomo na temat jego osobowości. Ta bezbarwność pozwala przypuszczać że nie jest to postać o tak długi i bogatym rodowodzie literackim jak reszta rycerzy, lecz wymysłem mnichów spisujących legendy, którym nie podobał się motyw Lancelota – wielkiego rycerza i wielkiego zdrajcy w jednej i tej samej osobie. Feudalizm wymagał innych wzorców i modelowym tego przykładem jest Galahad, zmazujący winy nie tylko ojca, ale i króla, pozbawiony wad, kluczowy do naprawienia tego co się stało z Graalem. Z fabularnego punktu widzenia jest on tylko jeszcze jednym rycerzem pomagającym w wypełnieniu tej misji, ale symbolicznie jest typem Mesjasza – świętym rycerzem, robiącym dokładnie to co trzeba, a czego nikt nie był w stanie zrobić, człowiekiem (nie aniołem) o czystym sercu, duchownym, władcą (lub kimś o takich cechach i znaczeniu), poważanym przez wszystkich, wyjątkowym odkupicielem. Jeżeli jednak miał swój odpowiednik w rzeczywistości, to można z dużą dozą prawdopodobieństwa podejrzewać że bezwzględni anglosascy władycy wykorzystali go na bezbożnej wojnie i w złym celu. Innymi słowy w średniowiecznych warunkach nie przeżyłby zbyt długo(chyba że na kroplówce w stanie śpiączki, ale w takim przypadku prędzej czy później pochowaliby go żywcem).

Balin - jest bardzo bliski komercyjnemu wizerunkowi rycerza, w jego postaci widać też pewne zbieżności z podobnymi typami z innych kultur. To nie zwykły rębajła, a butny i bezwzględny ponurak, choć nie niszczy wszystkiego na drodze. Wydaje się być najbardziej ludzki ze wszystkich mieszkańców Camelot, choć ciężko nazywać go zwykłą, szarą, realistyczną postacią, gdyż okoliczności w których się znalazł (krwawa zemsta w zamku Corbenik) i jego późniejsza osobista tragedia (bratobójcza śmierć w pojedynku), czynią z niego grzesznika i świętokradcę. Wpadłszy w ognisty szał, najpierw zadźgał sztyletem okrutnego mordercę w czasie uczty, by potem zbezcześcić Świętą Włócznię w walce z rozeźlonym gospodarzem. Potem potyka się w pojedynkę z dzielnym Rycerzem z Wyspy (nie żeby było mu mało, taką miał po prostu karmę – karę za śmiertelny grzech) – był to obyczaj zamku do którego akurat trafił. Zadawszy sobie – jak to w pojedynku, śmiertelne rany, odrzucili ciężkie hełmy, i co się okazało? Że byli braćmi – i jak to w telenoweli zwykle bywa, wkrótce obaj zdechli, o nie, przepraszam, umarli. Jak to się stało? Jego brat Balan pokonał poprzedniego rębacza i po prostu zajął jego miejsce. Jeśli oburza was taki zalew przemocy, to wiedzcie że wtedy było to na porządku dziennym. Ktoś się jeszcze dziwi że wynaleziono przyłbicę? Nie każdego było stać na zapas barwnych tarcz i klejnotów herbowych.

Gawain – postać dosyć niejednolita, powstała prawdopodobnie przez połączenie kilku innych, starszych. Jest on siostrzeńcem Artura, szlachcicem o wysokiej pozycji i na tyle stabilnej że w zasadzie nie musi się nikogo obawiać, ani coś robić. Żądza przygód i chęć dorównania innym rycerzom (choć przecież i tak ma wyższą pozycję) powoduje że zamiast nudzić się i hulać w pałacu, trafia do wuja na dwór i już wkrótce nikt nie dotrzymuje mu pola w szrankach. Wszystkie okoliczności jakie mu towarzyszą od samego początku opisów jego żywota, zdają się mówić że to prawdziwe dziecko szczęścia: czego by nie zrobił, nawet najbardziej szalonej rzeczy, wszystko uchodziło mu na sucho, z każdej opresji wychodził cało i na dodatek ożenił się z piękną kobietą. Jest jednak niezrównoważony emocjonalnie, jego irytujący fart nie chroni go ostatecznie przed walką z Lancelotem, na którą się zdecydował w ślepym gniewie. O ile zwykle o włos uchodził śmierci, to widać Bóg go opuścił w tej decydującej chwili. Nie głupota jednak skłoniła do tej walki, lecz poczucie dumy i zadufanie w sobie (był wściekły po śmierci brata), jak się okazało –niesłuszne (przegrał, więc Bóg widać był znów po stronie szkolonego od dziecka do walki Lancelota wspomaganego kilkoma artefaktami –podarkami od druidki która go wychowała). Widać zatem wyraźne rozbicie, typowe również dla Artura, między wyluzowanym przeciętniakiem (jak na wychowanego na królewskim dworze rycerza, rzecz jasna), a superszermierzem o wygórowanych ambicjach. Tak Gawain, tak i Artur są kontrastową mieszanką tych obydwu skrajnych typów osobowości

Jako znudzonej armii, wiele można rycerstwu wybaczyć, ale nie spisek. Było to coś co nie uchodziło nigdy, nie znajdowano też żadnych usprawiedliwień dla zdrady w bitwie Ich początek to jednocześnie koniec rycerzy jako dzielnych strażników prawa Bożego, zbrojnych w miecze, tarcze, zbroje Nie chodzi zresztą o oręż, ale o zanik pewnych wartości, tak typowych dla stanu rycerskiego, jak uczciwość, lojalność, honor. W pewnym momencie okazuje się że nikt nie ceni ani więzów feudalnych, ani zwyczajów rycerskich, nikt też nie wierzy tak naprawdę w religijne przesłanki wojen. Ich miejsce zajmuje rzemiosło żołnierskie, dworactwo; zwykłe zbroje i miecze, a nawet Okrągły Stół stają się dekoracyjnymi symbolami pochodzenia i potęgi, stara broń - ceremonialna ozdobą, a ciężko obładowani i wytrenowani jeźdźcy – kopijnikami. Dotąd był to przywilej, podobnie jak prymitywna, ale znacząca przewaga bojowa i majątkowa nad resztą ludności, znacznie bardziej niż prawo determinujący podziały społeczne na rodziny wyraźnie biedne i szlacheckie, tj. potencjalnie majętne, z przyszłością, talentem i zdolnościami przywódczymi – konkretnymi cechami przydatnymi w tamtych czasach. W chwili gdy owa genetyczna selekcja ustąpiła maniakalnej genealogii i degeneracji, zaczyna się niejako zmierzch rycerstwa. Reprezentuje to świetnie Mordred – siostrzeniec Artura i jednocześnie potajemnie jego nieprawy syn, wychowany w nienawiści do ojca, i pragnący przejąć po nim tron. Gotów zrobić wszystko by spełnić swój cel, łączy w sobie cechy arystokratyczne i jednocześnie zgoła nierycerskie. Jego karygodne postępowanie w istocie bardziej pasuje do opowieści o rodzinie kupiecko-burżuazyjnej, o rywalizacji o pieniądze w bogatych klanach fabrykantów, pełnej dyletanckich zagrywek. Ma to świadczyć o ogromie słabości i zagrożeń które zakradły się do domu rodzinnego Artura, i które wdarły się później na jego dwór. Warto pamiętać o tym że tak malowany legendarny król, unaoczniał nam wszystkie zalety monarchy: nie był żądnym krwi despotą (nie ukarał zdrajców którzy nie chcieli złożyć przed nim przysięgi gdy był młody – po pokonaniu ich w boju wybaczył im, i wypuścił – ryzykowne posunięcie, ale pełne stylu), traktował rycerzy jak równych sobie, był oddanym wodzem, patriotą, nie rościł sobie prawa do bycia najwyższym autorytetem, nie uzurpował władzy nad Kościołem, szanował każdego (nawet wroga), był odważny i niezłomny, choć nie bezgrzeszny. Czemu zatem upadł? Cóż, bez siły nie ma szacunku – a trzeźwo myślący ludzie średniowiecza doskonale zdawali sobie sprawę że wygrywają większe, bogatsze, liczniejsze, bardziej bitne i sprytniejsze kraje – każdy debil, ba, nawet najprymitywniejszy wiejski głupek wiedział o takich rzeczach, jak np. Anglia zorganizowana na zasadach Okrągłego Stołu mogłaby być jedynie okresowym królestewkiem, obejmującym góra 4000 mórg. Wiedząc o przeminionej arturiańskiej chwale i zrujnowanych bez reszty zamkach gruntowych, władcy z właściwym sobie w tym czasie patosem, czcili dumę starodawnych bohaterów. Ludzie doskonale wiedzieli że żyjący w zamierzchłych czasach herosi znikali od wieków, niezależnie jak bardzo się zmieniali i w co wierzyli, nikt zatem nie ufał, że przy szybkim tempie wojen cokolwiek ostanie się niszczącemu zębowi czasu. Pomimo to wydaje się, że powinno to prowokować do przemyśleń: czyżby wierzyli ze ich uparty trud pójdzie na marne wraz z upadkiem rycerskości, czasu rządów kleru, kresem Kościoła wieków średnich? Skąd zatem brak rewolucji, brak radykalizmu w nieśmiałych początkach powstań chłopskich i poszanowania dla tradycji w obliczu braku nie konserwatywnych rozwiązań (stabilnej oligarchii, republiki, demokracji, godnego zaufania parlamentu?) Jak zwykle zapominamy tu o tym że ludzie żyli w teraźniejszości, nie czuli się przeszłością, nie zapowiadali przyszłości (przepowiednie i apokalipsa to skutek strachu i leków, histeria a nie futuryzm). Otóż Wierzono w potęgę męstwa, żelaza, ale nie w potęgę charakteru. Dowodem na to że upadek rycerstwa nadchodził stopniowo, w wyczuwalnych, raz po raz odpieranych falach, jest:

Czarny Rycerz: bardzo ciekawy epizod z początków panowania Artura. Świeżo po koronacji zanim jeszcze dotarł do swojej warowni, Artur spotyka u brodu rycerza w czarnej opończy wyzywającego każdego kto chce przejechać. Obok wiszą tarcze zabitych w pojedynku nieszczęśników. Młody król (to jeszcze nie ten władca przykładny, umiarkowany, znany i kochany do którego przyzwyczaiły nas bajki) pcha się do walki i przegrywa: jego sławny Exkalibur łamie się w zetknięciu ze zwykłym orężem! Ratuje go interwencja magiczna, a jego miecz zostaje cudownie naprawiony. Rycerz w czerni tymczasem stracił pamięć. I już nigdy więcej nikomu nie zawracał głowy. Zbrojny strzegący mostu i wymagający okupu –to odrobina realizmu w legendzie. Czynili tak rycerze najemni gdy nikt nie polował na ich usługi. Posługiwali się zwykłymi mieczami nie gorzej niż zwycięzcy największych turniejów najlepszymi. Posiadali tez przewagę psychologiczną: walczyli dla własnej korzyści i przyjemności, a także zarabiali pieniądze potrzebne im do przeżycia. W legendach posiadają pewną drapieżność i żądzę krwi –pragnienia które popychały ich do bezlitosnego dobijania pokonanych.

Paladyni: dwanaścioro pełnych wiary osobników służących Karolowi Wielkiemu. Stanowią przeciwieństwo wyżej opisanych. Nie byli posiadaczami ziemskimi, przypominali raczej zwykłych wojowników pogranicza awansowanych do roli bojowników za wiarę. Ponieważ żyją we wczesnym średniowieczu zamieszczam ich tu jako przykład czysto chrześcijańskiego mitu. Będąc bardzo uduchowionymi rycerzami miewali wizje, odganiali złe siły i bronili honoru króla. Najsławniejszym z nich był Roland. Literacko wywodzi się od nich np. tolkienowski Aragorn, zaś samo słowo oznacza również pogromcę smoków i potworów 

Co ciekawe wśród tej dwunastki znajduje się dwoje Maurów (oczywiście ochrzczonych). Kto wie, gdyby twórcy tej legendy słyszeli kiedyś o kościele koptyjskim to mielibyśmy paladynów z Etiopii?

Legenda: od samego początku rycerze wydawali się złowrodzy, gdyż byli czymś nowym, a jednocześnie nawiązaniem do dawnych pełnych grozy czasów. Fakt że siali strach i zniszczenie, a dla wielu śmierć (nieraz bardzo okrutną), szedł w parze z pańszczyzną i rzeźnictwem. Ponadto ozdobne zbroje, skrywające muskularne, szybkie, potwornie silne ciała, i hełmy zakrywające poznaczone bliznami twarze, wraz z odmiennością obyczajów i pochodzenia, a także potęgą, okrucieństwem i władzą, powodował ze ludzie się ich bali, i choć byli uzależnieni od ich ochrony i pomocy, to nieraz cieszyli się jak dzieci ze śmierci, czy nawet rany jednego z nich, nienawidzili ich bowiem potajemnie, pomimo wyrazów uznania i naśladownictwa, jak to przymusowi niewolnicy, zresztą z „niższej półki", bo krajowi. Przerażenie budziła też ich żywotność, a także ponure i mroczne zamczyska. Opowieści o niezbyt odważnych, za to zabójczych rycerzach budziły największe obawy i potulność wobec łagodnych panów. Rycerze-zabijacy łatwo przyćmili rycerzy dobroczyńców, zakonnych, pokojowych, kameralnych, mistyków i religijnych

Podsumowując legendy arturiańskie nie mówią nic o barbarzyńskich rycerzach w ponurych zamczyskach, a jedynie o mitycznych postaciach, o których pamięć przetrwała powszechny chrzest. Nie były to przy tym utwory ludowe, gdyż spisywane (i w dużym stopniu wymyślane) były przez zakonników (a więc w pewnej izolacji od społeczeństwa) na potrzeby rycerstwa i dworów książęcych. W bardziej realnym spojrzeniu na tamte czasy rycerz wcale nie był doświadczonym, a już na pewno nie dobrym wojownikiem. Owszem, przygotowywali się do walki od dziecka ale stosunkowo rzadko je staczali. Ich przewagą nad zwykłymi rekrutami było najczęściej uzbrojenie, choć co zdolniejsi rycerze czasem odbywali znacznie cięższe treningi, a niektórzy byli niekiedy prawie nie do pokonania (nawet gdy nie byli praktykującymi katolikami). Do najniebezpieczniejszych ćwiczeń należało melee – markowana bitwa, czy raczej potyczka (dotyczyła czasem tylko dwóch osób). Zasady tych krwawych turniejów (ciosy nie były wcale pozorowane) przypominają z grubsza reguły paintballa – trafiony delikwent udawał się w pokoju na nietykalne pole (lub był tam zanoszony gdy nie mógł się ruszać). Ale to była rzadkość – zdecydowana większość potykała się przez płot tj. na kopie. Przy zastosowaniu specjalnych grubych zbroi nie było to wcale zbyt niebezpieczne. W bitwie natomiast bywało jak w życiu: po zabiciu stu wrogów rycerz mógł zginąć od sto pierwszego. Czasem przypadkowo lub na skutek podstępu albo zasadzki. Dlatego unikano dużych bitew – kto nie wyjechał na wyprawę krzyżową, mógł wziąć udział co najwyżej w drobnej utarczce z sąsiadem, a jak udało mu się wygrać, to nie stawał się od tego zaraz wojownikiem albo żołnierzem. Podobnie jak wojownicy plemienni, walczyli z potrzeby, a nie zawodowo. Od X do XV wieku właściwie żaden z większych liczących się krajów europejskich nie posiada stałej armii. Każde państwo zajmuje się głównie obroną jakichś terenów (krucjaty także „broniły" Grobu Świętego), ewentualnie szturmuje się zamki i grody. Na obcej ziemi, pogańskiej czy nie, rycerz zajmuje się głównie plądrowaniem „wrogich" osad i ślęczeniem pod murami miast i zamków, które pracowicie „zdobywa". Większość prac polowych i obozowych wykonują za niego pocztowi i ciury (czeladź obozowa), resztę (rozbijanie namiotu) giermek. Nawet zbroi nie zakłada samodzielnie. Czy tak uzależniony od służby jest w stanie poradzić sobie w obliczu zagrożenia? Na pewno potrafi dokonać tej sztuki znacznie biedniejszy rycerz, skazany głównie na siebie i swoje możliwości. Na szczęście w Polsce byli oni bardzo częstym zjawiskiem. Inną cechą wyróżniającą Polskę, słabo podkreśloną w powieściach historycznych, jest zbita organizacja rodów rycerskich. Oba te fakty, wraz z przewagą liczebną, przyczyniły się na pewno do zwycięstwa pod Grunwaldem, wszak Krzyżacy nie dysponowali chorągwiami rodowymi, a jedynie oddziałami nieznających się nawzajem, i słabo dowodzonych wasali zakonnych oraz ściągniętymi przez wielkiego mistrza posiłkami. Ale na ogół wojny rycerskie polegają głównie na najeżdżaniu i obleganiu (wyjątki zdarzały się jedynie podczas wojny stuletniej). Przy czym główni sprawcy owych konfliktów nie poddają się nudzie: w czasie wolnym bardzo często wyruszają na łowy (oczywiście nie po to by robić za nagonkę) lub czytają. Jeżeli są analfabetami to słuchają trubadurów. Tak czy siak, dowiadują się tą czy inną drogą o ideałach w rodzaju Galahada lub Lancelota i to popycha niektórych z nich do przodu w obliczu pewnej śmierci. Co rozsądniejsi zaczynają używać wojsk zaciężnych, początkowo bez powodzenia (bo nie ma profesjonalizmu bez codziennej praktyki – a pierwsi najemnicy musieli być debiutantami). Na tym etapie część rycerzy przechodzi ciekawą metamorfozę: rezygnują z tradycyjnej dewizy „chroń i broń", zaczynają gospodarzyć, awansują do czołówki możnych, kręgów wojskowych, stają się współrządzącymi; ogólnie rzecz ujmując: robią się ważniejsi. Ze zwykłych dzierżawców ziemi, urzędników terytorialnych i jądra sił zbrojnych, zmieniają się we wpływowych bogaczy, zarządców majątków królewskich, magnatów, polityków, włodarzy folwarków i opozycjonistów (jak zwykle skupiają te wszystkie funkcje w jednej osobie). Tutaj zaciera się już różnica między rycerzami i arystokratami. Zanim jednak ci pierwsi przeistoczą się w drugich, powstaje jeszcze jeden archetyp bohatera:

Robin z Sherwood: szlachetny bandyta, rycerz-zawadiaka dzielnie bijący poborców podatkowych, i rozdający zdobyte złoto biednym i/lub potrzebującym. Jego łaskawość i hojność zdają się nie mieć granic ( zapewne inaczej niż w wypadku jego historycznego prototypu): zmuszony podstępem do banicji, postanawia stanąć na czele rebelii przeciwko złym panom feudalnym w celu przywrócenia sprawiedliwości społecznej (syndrom Janosika), stając się po śmierci legendą dla biedaków lub bajką dla wspomnianych feudałów. Znowu otrzymujemy w efekcie rozszczepionego bohatera: z jednej strony to po prostu zwykły szlachetka próbujący odzyskać swoje ziemie, a z drugiej jest przywódcą buntu w imię wyższych celów. Na pierwszy rzut oka, nasz heros jako początkujący w łotrowskim fachu, wydaje się niegrzecznym chłopcem: choć cel ma szczytny, nie walczy przesadnie uczciwie (strzelanie i niespodziewane napady to w końcu zbójnicka rzecz, nawet jeśli dochód przeznaczony jest na cele charytatywne). Jako zbój-dobroczyńca i jednocześnie przedstawiciel klasy wyższej jest precedensem dla co najmniej sześciu postaci znanych z literatury popularnej, oraz dla bohaterów pozytywnych o zdecydowanie przestępczej naturze. Nie wywodzi się przy tym z mitologii celtyckiej (wbrew pozorom) ani nordyckiej (skandynawskiej), ale jest oparty w dużej mierze na osobie niejakiego Roberta z Locksley (przydomek „Hood" oznaczał „kaptur", „w kapturze", zaś imię Robin – dosłownie drozda, pliszkę) żyjącego ok. XIII wieku w okolicach Yorkshire i Nottingham, który pomimo szlachetnej genealogii, zamiast dać się pasować na rycerzyka, stał się za młodu zbrodniarzem i hersztem bandytów. Co do genezy jego legendarnej otoczki, to ma ona żródło w poematach i balladach z XIV i XV wieku (m. in. Robin Hood and Guy of Gisborne, Robin Hood's Adventures). Utwory tego typu mogły powstawać dużo wcześniej, a ich fabuła być może wzbogaciła póżniejszą twórczość; zresztą, kto wie czy zapisy kronikarskie dotyczyły weterana krucjat bezprawnie pozbawionego spadku, czy tylko zwykłego renegata – z rycerskiego punktu widzenia ważne jest, że choć jako banita musi kraść i łupić, to jednak wiernie służy Ryszardowi Lwie Serce wracającemu do ojczyzny.

Na zakończenie pragnę podkreślić fakt, iż rycerzem nigdy nie mógł zostać nazwany zwykły rabuś; widać to oczywiście na przykładach literackich, ale i w rzeczywistości każdy okryty hańbą bywał określany „niegodnym miana rycerza", niezależnie od pochodzenia, pozycji, posiadłości, prawa według którego dzierżawił ziemię, zbroi którą nosił i innych elementów rynsztunku bojowego, a przede wszystkim bez względu na wyczyny wojenne. Czyny określane jako postępowanie hańbiące nie pokrywały się z wymienionymi we współczesnym kodeksie karnym; oceniano w ten sposób nieomal tylko zdradę. Zamęczanie chłopów pańszczyźnianych, ścięcie żony, atakowanie podróżnych, walczenie z kościelną „opiekuńczością", morderstwa w świętych miejscach, świątyniach, przy ołtarzach itd. spotykały się z powszechnym potępieniem (chociaż niekoniecznie to ostatnie) ale nie zawsze było karane – w końcu o karalności decydował tu zwierzchnik rycerza. Szlachta polska za niektóre przewinienia, sama (!) wymierzała sobie karę aresztu domowego. Na zachodzie przywilejów było mniej, ale brakowało czasem samych rycerzy (i więzień). Na niesfornych przedstawicieli tego zawodu ukuto termin: rycerz-rozbójnik  W Polsce funkcjonowała od XVII nazwa „warchoł", ustalono również karę infamii za zajazdy.

Jedno jest pewne: rycerz łamiący zasady to żaden rycerz.

Cudem ocalał z potrzasku. Teraz znów zbliżył się do tkwiącej w głazie broni. Poszło błyskawicznie; po chwili miał ją w ręku odjeżdżając na koniu. Nie widział jak przenika przez drzewa i mija swe grabione, martwe ciało.

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin