Bernhardt William - Oblicza sprawiedliwości.pdf

(960 KB) Pobierz
Bernhardt William
Oblicza Sprawiedliwości
Zbiór opowiadań prawniczych
Od polskiego wydawcy
Prezentowana antologia amerykańskich opowiadań prawniczych zawiera jedenaście
utworów czołowych pisarzy zajmujących się tego rodzaju tematyką. Część z nich znana jest
czytelnikom powieści wydawanych w Srebrnej Serii Ambera.
Ostrzegamy Czytelnika przed pochopnym porównywaniem mechanizmów prawa w
USA z prawem kontynentalnej Europy, czyli także polskim. Prawo w Stanach Zjednoczonych
opiera się głównie na orzeczeniach sądowych, tworzących tak zwane precedensy; dodatkowo
każdy stan ma swoje własne ustawodawstwo. Tworzy to niezwykle skomplikowany i
niejednoznaczny system prawny, bardzo daleki od europejskiego, w którym decyduje zapis w
ustawie.
W istotny sposób różni się także procedura sądowa. Dominująca u nas zasada prawdy
materialnej w USA rozmywa się jakby w licznych „sztuczkach proceduralnych” i podstępach
procesowych, stosowanych w pojedynkach sądowych między adwokatem a prokuratorem.
Doskonale obrazują to zawarte w tym tomie opowiadania.
Przedstawiony w antologii amerykański wymiar sprawiedliwości działa sprawnie
między innymi ze względu na ogromną liczbę fachowego personelu prawniczego,
odciążającego sędziów w zasadzie od wszystkich czynności poza bezpośrednim
wymierzaniem sprawiedliwości. Jednak niewyobrażalny dla Europejczyka stopień
komplikacji systemu prawnego praktycznie wyklucza możliwość wygrania sprawy bez
odpowiedniej pomocy adwokackiej. Wymiar sprawiedliwości w USA jest mocno
skomercjalizowany, choćby ze względu na powszechny system ugód między sprawcą a
ofiarą. Honoraria adwokatów - zwłaszcza tzw. skutecznych - są zawrotne; należą oni obok
lekarzy do najlepiej zarabiających przedstawicieli wolnych zawodów w USA. Reguły
działania wymiaru sprawiedliwości doprowadziły do wytworzenia się typu bezwzględnego,
działającego często na granicy etyki, adwokata. Przedstawiciele tego zawodu, choć są
potrzebni, nie cieszą się sympatią w społeczeństwie, ale też sami sobie na to zapracowali.
Krytykujemy, nieraz słusznie, nasze niezbyt sprawne sądownictwo. Po przeczytaniu
tej książki - bardzo rzetelnie przedstawiającej amerykański system sądowniczy - niejeden z
nas podziękuje losowi, że w kontynentalnej Europie funkcjonuje jeszcze prawo wywodzące
się z rzymskiego...
Wstęp
Jeśli wszyscy tak bardzo nienawidzą prawników, to dlaczego kupują nasze książki?
Czy wiecie, dlaczego w laboratoriach zaczęto wykorzystywać do doświadczeń
prawników zamiast szczury?
Pewnie wiecie. Dowcipy o prawnikach słyszy się wszędzie - jest ich więcej niż
książek prawniczych. Najczęściej spotykanym przedmiotem żartów młodych ludzi nie są już
cudzoziemcy czy zawodnicy drużyny sportowej z innego miasta, lecz właśnie prawnicy.
Nawet ci, którym nigdy nie przyszłoby na myśl szydzić z przedstawicieli mniejszości
narodowych, bez żadnych skrupułów powtarzają żarty o prawnikach, w których ci ostatni
przedstawiani są w złym świetle tylko dlatego, że należą do tej właśnie grupy zawodowej.
Dlaczego uchodzi im to płazem?
No więc dlatego, że wszyscy nie cierpią prawników - przynajmniej jeśli wierzyć
mediom, satyrykom czy politykom szukającym łatwego poklasku. Nietrudno zrozumieć ten
negatywny stosunek społeczeństwa do prawników. Sposób, w jaki dziennikarze przedstawiają
zagadnienia prawne, woła bowiem o pomstę do nieba. Telewizyjne transmisje z procesów
prezentują zdeformowany obraz amerykańskiego systemu sprawiedliwości, gdyż producenci
tych programów konsekwentnie wybierają najbardziej nietypowe sprawy o sensacyjnym
posmaku. Orzeczenia Sądu Najwyższego przedstawiane są skrótowo i fragmentarycznie:
pokazuje się ostateczny wynik, nie wyjaśniając motywów decyzji ani nawet precedensów, na
podstawie których sędziowie wybrali takie, a nie inne rozstrzygnięcie. Rzecz jasna, w tej
sytuacji ich decyzje często sprawiają wrażenie nieuzasadnionych i trudnych do wyjaśnienia.
Większość obywateli rozumie wprawdzie, że każdy oskarżony ma prawo do obrony,
mimo to sukces adwokata często budzi gwałtowny sprzeciw, choć przecież w logikę
kontradyktoryjnego systemu prawnego wpisana jest zasada, że jeśli jedna strona wygrywa, to
druga musi przegrać. Wynika z tego, że po każdym procesie cywilnym przynajmniej jedna
strona wychodzi z sali sądowej i skarży się, że system nie działa prawidłowo, a wszyscy
prawnicy to krętacze. A ponieważ większość spraw rozstrzygana jest polubownie, bez
procesu - co oznacza, że strony godzą się na kompromis i żadna nie wygrywa - często zdarza
się, iż wszyscy bezpośrednio zainteresowani opuszczają sąd niezadowoleni.
Amerykanie zaczęli więc postrzegać salę sądową nie jako miejsce, gdzie dochodzi się
do prawdy, lecz jako pole rozstrzygania sporów, których wynik zależy najczęściej od
zręczności prawników. To właśnie pokazanie owej szarej strefy, w której brak wyraźnych
linii rozgraniczających dobro od zła, przysporzyło popularności wielu opowieściom sądowym
takich autorów, jak Jay Brandon czy Richard North Patterson, ale także przyczyniło się do
powstania złej opinii społeczeństwa o prawnikach.
Problem ten dotyczy również i mnie jako autora kilku powieści o tematyce sądowej.
Jeśli bowiem ludzie nie znoszą prawników, to nie powinni czytać książek o nich. Tymczasem
na szczyty list bestsellerów raz po raz trafiają książki autorów, których opowiadania weszły
do tej antologii: Johna Grishama, Phillipa Margolina czy Steve’a Martiniego, by wymienić
tylko kilku - tych, którzy są prawnikami i piszą o prawnikach. Ja sam zacząłem pisać o prawie
i prawnikach nie po to, aby wyjść naprzeciw zapotrzebowaniu odbiorców (jeszcze wówczas
nieistniejącemu), ale dlatego, iż moja żona stwierdziła, że powinienem pisać o tym, na czym
dobrze się znam, a problematyka prawnicza była jedyną, jaką znałem. Ani mi przez myśl nie
przeszło, że powieści sądowe mogą znaleźć się na szczytach list bestsellerów i że proces O. J.
Simpsona zgromadzi przed telewizorami tak olbrzymią widownię.
Jeśli zatem wszyscy nie znoszą prawników, to dlaczego czytają nasze książki?
Wydaje mi się, że powodów jest kilka. Nasze społeczeństwo staje się coraz bardziej
złożone, dlatego życie każdego z nas coraz bardziej zależy od innych. Jeszcze pięćdziesiąt lat
temu można było żyć prawie nie stykając się z innymi ludźmi - dziś jest to praktycznie
niemożliwe. Kontaktujemy się ze sobą coraz częściej, a ponieważ nasza natura jest taka, a nie
inna, kontakty te prowadzą do powstania rozmaitych sporów. Niegdyś takie konflikty
rozstrzygały kościoły, rodziny czy lokalne instytucje. Teraz natomiast wszyscy zwracają się
do prawników: jeśli ktoś uważa, że dzieje mu się krzywda, prawie zawsze chce ją sobie
powetować w sądzie.
Winą za to trudno obarczać wyłącznie prawników. Nie mogę powstrzymać się od
śmiechu, gdy słyszę ludzi opowiadających, jak to ci okropni adwokaci ciągle kierują do sądu
jakieś sprawy - autorzy takich wypowiedzi zapominają o tym, że w większości przypadków to
klient zwraca się do adwokata o sporządzenie pozwu, a ten robi jedynie to, o co go
poproszono. Sami prawnicy, znając dobrze system sprawiedliwości, starają się unikać
rozstrzygania przed sądem swoich spraw.
W ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat sale sądowe stały się też swoistymi kuźniami, w
których wykuwają się narodowe wartości. Sędziowie musieli rozstrzygać spory o charakterze
moralnym, a nawet religijnym, takie jak debata o prawie do aborcji, o molestowaniu
seksualnym, dyskryminacji z powodu rasy, płci czy orientacji seksualnej. Jeszcze kilka
pokoleń wcześniej uważano, że kwestie takie nie mogą być przedmiotem orzeczenia
sądowego - dzisiaj to właśnie do sądu należy ostatnie słowo. Oddziaływanie innych instytucji
społecznych coraz bardziej słabło, więc sądy musiały wypełnić powstałą lukę. Czy można się
zatem dziwić, że ludzie chcą wiedzieć, jak funkcjonuje system prawny od wewnątrz, jeśli tak
wiele od niego zależy?
Drugim powodem zainteresowania problemami prawnymi jest wzrost znaczenia
rządu; sprawiło to, że obywatele częściej muszą stykać się z prawem i prawnikami.
Współczesny system administracyjny coraz wyraźniej ingeruje w życie ludzi, którzy albo
czują się stłamszeni przez prawników, albo zmuszeni do ich wynajmowania, by pokonać (lub
obejść) barierę przepisów. Fakt, że większość polityków to prawnicy z zawodu, bynajmniej
nie przyczynił się do poprawy opinii o tych ostatnich. A ponieważ obywatele muszą
kontaktować się z prawnikami, więc naturalną koleją rzeczy chcą wiedzieć więcej o nich i o
funkcjonowaniu systemu prawnego.
Od publikacji mojej pierwszej powieści zrozumiałem, że wielu ludzi naprawdę chce
lepiej poznać sposób działania prawa. Rzecz w tym, że większość telewidzów nie jest aż tak
naiwna, jak chcieliby producenci telewizyjni; ci ludzie nie uwierzą ślepo we wszystko, co
zobaczą na ekranie - pragną czegoś więcej niż powierzchowne slogany utrwalane przez
media, chcą naprawdę wiedzieć, co dzieje się w salach sądach i pokojach sędziowskich.
Jedenastu autorów, których opowiadania złożyły się na niniejszy zbiór, wychodzi
naprzeciw temu oczekiwaniu. Każdy z nich gruntownie poznał rozległy świat prawa i pragnie
go pokazać z własnego punktu widzenia. Myślę, że Czytelnik tej antologii będzie zdumiony
bogactwem tematyki i stylów. Książki napisane przez prawników pozornie dotyczą tego
samego, lecz w gruncie rzeczy każda jest inna. Świat Gideona Page’a, bohatera Grifa
Stockleya, przywodzący na myśl amerykański czarny kryminał z lat pięćdziesiątych, różni się
od pogodnego, przyjaznego świata sędziego Harry’ego Stubbsa z opowiadania Michaela A.
Kahna. Dzielny adwokat Monte Bethune Phillipa Margolina, snujący w radiu swoje
wspomnienia z batalii sądowych, w niczym nie przypomina Helen Myers, prawniczki o
wątpliwym morale z opowiadania Jaya Brandona. Ciemna autostrada z utworu Phillipa
Friedmana z pewnością nie należy do świata, w którym żyje Tom Moran, porządny prawnik i
miłośnik domowego ogniska, bohater opowiadania Lisy Scottoline.
Nie znaczy to wcale, że w opowiadaniach tych czytamy wyłącznie o sędziach i
adwokatach. Bohaterem utworu Jeremiaha Healy’ego jest John Francis Cuddy, prywatny
detektyw, który często kontaktuje się z prawnikami - podobnie jak autor, były adwokat i
wykładowca prawa. W moim opowiadaniu Czytelnicy spotkają znów Bena Kincaida,
idealistycznego, ledwo wiążącego koniec z końcem, adwokata z cyklu powieści ze
„sprawiedliwością” w tytule. Utwory te traktują przeważnie o sprawach kryminalnych,
Zgłoś jeśli naruszono regulamin