Leśna szkółka.pdf

(161 KB) Pobierz
Nic nie mówił; po prostu stał i patrzył
LEŚNSZKÓŁK
Nic nie mówił; po prostu stał i patrzył. To było szalenie denerwujące. Ani udać, że tego nie
widzę, ani wzgardliwym spojrzeniem rzec: odczep się! Mógł mieć dwadzieścia cztery, pięć
lat, niski, krępa budowa ciała, nogi lekko wygięte, pałąkowate, a umięśnione łydki
wypływające z szerokich krótkich spodni pełne były czarnych poskręcanych włosów, długich
i pomierzwionych, sterczących niesfornie każdy w innym kierunku. Dupa duża, aż okrągła, że
ledwie ją naprężone spodnie mieściły, plecy i klata - że każdy guzik ciasnej koszuli
rozchodził mu się ściągając materiał w harmonijkę i odsłaniając brzuch tak samo czarny jak
łydki. Śmieszny typ. Ale z gęby widać, że wesoły, co rusz oczy mu się śmiały, jakby się
powstrzymywał od dowcipnych komentarzy.
Siedziałem i czekałem na ogłoszenie listy przyjętych. Obok mnie jeszcze kilku tak samo
młodych, podenerwowanych albo obojętnych, a on z boku, z rękami w kieszeniach, jakby go
to wszystko nie obchodziło. Więc po co tu przyszedł? Dla kogoś bez pracy, jak ja, każda
oferta jest dobra, nawet sezonowa, tym bardziej, że przebywanie dzień i noc pod jednym
dachem z własną matką dało mi się już mocno we znaki. No i - gdyby nie Pelikan, który
szafował dupą na lewo i prawo, a ja myślałem naiwnie, że tylko dla mnie jest taki hojny. Od
progu, zaledwie wszedł, rozbierał się do naga i bez wstępów robiliśmy pierwszy numerek, na
stojąco, na leżąco, jak popadło. Potem dopiero mnie rozbierał, układał w pościeli i zajmował
się mną troskliwie i starannie, pieszcząc mnie sobą - dokładniej mówiąc swoim penisem - od
czoła i obydwu powiek aż po najmniejszy palec stopy. Uwielbiałem, gdy to robił, gdy
odsłoniętą żołędzią dotykał moich brwi i rzęs, ust, policzków i brody, torsu, sutek i brzucha.
Jak on to potrafił, swym małym, naprawdę niewielkim penisem, tylko on wie. Ja wiedziałem,
że gdy pochyla się nade mną, gdy przekracza mój tors opinając mnie swymi udami... Pod tą
pieszczotą burzyło się we mnie wszystko. Nieraz mi przy tej zabawie wytrysk poleciał w
powietrze, a on swoim penisem rozmazywał te ślady na moim brzuchu. Potem była chwila
relaksu i zaczynaliśmy seks, zawsze długo i bez ograniczeń. Umiał mnie zadowolić, pewnie
dlatego owinął mnie wokół palca, że byłem ślepy na oczywiste fakty. Wszystko bym dla
niego zrobił, we wszystko uwierzył. Aż go niespodziewanie nakryłem, jak kasował tęgiego
tatuśka. Jeszcze mu się naoliwiona dupa świeciła, wyślizgana tamtym kutasem. A on z mordą
na mnie, że nie uprzedziłem, że przyjdę, że co sobie myślę, wszystko jest drogie, że kasy
trzeba coraz więcej i żebym się cieszył, że ode mnie nie bierze. Wtedy zamiast chuja miał w
dupie mojego buta. Jaja na pewno mu spuchły. To ja ponad pół roku byłem tylko z nim - a ile
miałem okazji! - a on w tym czasie z iloma? Dawał na lewo i prawo, kto tylko mu płacił!
Zwykła Cenzura-takich słów nie wolno używać na forum, żulik! Strach byłoby z nim na
dłuższą metę, żeby coś nie złapać. Byłem mu wierny, myślałem, że z wzajemnością, dlatego
nieraz decydowałem się na seks bez gumy! O, ludzka naiwności! Żul pierd... Za forsę stoczy
się raz dwa. Na chuja nikogo nie weźmie, chyba że licealistę z pierwszej klasy, maleństwo,
robaczek świętojański. Mnie złapał na dupę. I pokazał, że potrafi nią dobrze pracować... Teraz
niech się puszcza z kim chce, nie mój interes. Dupa mu szybko zwiotczeje i gęba spapucieje.
Lala, książę, wszystko do czasu.
Szkółka leśna. Jeszcze nie wiedziałem, co miałbym tam robić. Byłem już po dwóch
rozmowach. Czy jestem czasowy? - tak. Samodzielny? - w jakim znaczeniu? No, na przykład
czy na pustkowiu z głodu nie zdechnę, jak mi ktoś kromki chleba nie ukroi. Parsknąłem
śmiechem. Od roku robiłem w domu za gosposię. A wyjechać z dala od cywilizacji? - no,
dlaczego nie, zależy na ile? Ostatnie pytanie: czy lubię przyrodę? - tak, na pewno. Kota bym
nie kopnął, ale psu pod ogon to bym bez pardonu przyładował, jakby tylko na mnie szczeknął
bez powodu. Na trawki i mrówki nie zwracam uwagi, jak mi coś pod buta podlezie - nie moja
wina.
Przyjęty! Od jutra! Zbiórka o piątej rano. Zgłupieli...? Zabrać tylko najpotrzebniejsze osobiste
rzeczy, do cywilizacji powrócimy za dwa miesiące, chyba że ktoś nie wydoli i zerwie umowę.
Popatrzyłem wkoło: miny niewyraźne. A gdzie jest ten typek z opiętą dupą? Nie załapał się?
Byłem zaspany i zły, ale stawiłem się przed czasem. Już pominę, jak matka na moją decyzję
zareagowała.
Trzy godziny jazdy rozklekotanym minibusem. I nas dziesięciu. Żaden nie ma humoru,
milczenie i senność, że ani się gadać nie chce. Wreszcie!
- To jest baza - powiedział służbowo nadęty pajacyk w eleganckich jasnych spodniach, które
mu w kroku przylegały jak panience, pokazując totalną ruinę, przed którą staliśmy. A dookoła
lasy i lasy... Potem dodał, że będziemy nie tu, ale na swoim rewirze i w pojedynkę, że
dostaniemy krótkofalówki, gdyby co w razie nieszczęścia. A teraz...
I dostrzegłem tego owłosionego byczka: skąd się tu wziął, czym przyjechał?
- A teraz Maciek powie wam resztę.
To znaczy, że te pałąkowate nogi tu pracują! Maciek; imię nawet do niego pasuje. Bo oto
byczek wystąpił pół kroku do przodu i krótko, z uśmiechem na gębie, powiedział:
- Walmy sobie na ty, to wiele uprości - zaczął. - Tu trzeba zapierdalać, bo robota akordowa.
Za darmo nie płacą. Porozwozimy was, jak komu wypadnie. Działki są mniej więcej po sto
arów. Za dużo? No to, jak kto woli, jeden hektar. Będziecie zdani na siebie. Nie będzie gadki,
że jeden zapieprza za drugiego. Kto będzie chciał na noc wracać, ma około dziesięć kilosów
na piechtę. I rano tyle samo na rewir. Kto nie, warunki tam są, prowiant mu się będzie
dowoziło, może tam mieszkać, spać i robić co chce, byle swą normę wykonał. Nie czarujmy
się, chłopaki, plecy bolą, nogi do dupy włażą, kręgosłup chce pęknąć, ale to tylko kilka
pierwszych dni, potem mija jak ręką odjął. Kto umowę zerwie przed upływem tygodnia, na
własny koszt wraca i bez grosza. Teraz pierwsza grupa - ze mną. Druga z Emilem - wskazał
tego pajacyka. - Kto?
Wolałem z nim. Dopiero gdy jechałem w starym gaziku - Maciek za kierownicą -
zrozumiałem, w jakie gówno wdepnąłem: las, las - i nic! Drogi - wykroty i koleiny, że ledwie
utrzymywaliśmy równowagę, a gazik rzęził, piłując pod górę, jak podrzynane zwierzę. Co
kilka kilometrów taka sama wielka polana pełna małych sadzonek i chwastów, przy której
zatrzymywaliśmy się i przy której już jeden z nas zostawał. Maciek zabawił z każdym kilka
minut, wyjaśniał co i jak. I znów dalej. Następny; i już jedziemy tylko we dwóch. - Wiesz, co
tu każdemu najbardziej dokucza? - zagadnął wesoło, a ja spojrzałem obojętnie. - Brak
dziewczyny - zaśmiał się. - I tu Cię mam (cenzurka) już po tygodniu twardo stoi, a tu ani
wilka, ani zająca, żeby wypierdolić. Krecich dziur też nie ma, żeby wsadzić, a dziupla, u-u, to
rzadki kaliber, nawet dla Kena Rykera.
Roześmiałem się jak z najlepszego żartu i poczułem na karku krople potu. Wiem, kto to Ken
Ryker, naoglądałem się go do oporu. Ale że i on wie?
Dojechaliśmy. Patrzyłem bez entuzjazmu.
- Zostawiłem ci najlepsze poletko i najlepsze warunki. Masz chatę drwala, nie szałas, ujęcie
wody ze źródła, nie baniak.
- Skąd to wyróżnienie? - spytałem.
- Bo tak mi się podobało. Gra?
- Gra...
- No to przybij! - wyciągnął swą dłoń; przybiłem.
- Najlepiej robić wcześnie rano do dziesiątej, jedenastej, i po południu aż do zmierzchu.
Inaczej cię upał zaleje, nie wytrzymasz. Ten wolny środek dnia to godziny seksualne:
pierdolić robotę i leżeć. Tu są sadzonki, tu... - i tak dalej, a ja słuchałem... I - sam... Drzewa,
ptaki, słońce - żywy oddech lasu i całej przyrody, który tak naprawdę słyszałem pierwszy raz
w życiu. Chata - lokum trzy metry na cztery - jak żywcem przeniesiona z Dzikiego Zachodu.
Nawet żelazny piecyk i porąbane drwa. Prycza, poduszka, śpiwór, koce, stół, taborety...
Otworzyłem okiennicę, okno i drzwi na oścież. Ten zapach: igliwie pomieszane z żywicą, aż
radość w duszy!
W nocy było mi gorąco. Trzeba być wariatem, żeby samemu, z dala od ludzi, spać w slipach i
w podkoszulku. Zdjąłem jedno i drugie i rozwaliłem się goły na śpiworze. Jak przyjemnie!
Pobawiłem się jajami, bo kutas od dawna mi stał - właściwie to on mnie zbudził, ale nigdy do
niego o to pretensji nie mam - i przypomniałem sobie Maćka: że brak dziewczyny, że jak Ken
Ryker, że po tygodniu sam staje. Mój staje dużo częściej. Dziewczyna? Po I tu Cię mam
(cenzurka) mi dziewczyna? Zaliczyłem dwie jako małolat, wystarczy, zanim zrozumiałem, do
jakiej płci naprawdę mnie ciągnie i jakiego seksu potrzebuję. Rykerem też nie jestem i nigdy
z zachwytu nie cmokałem nad jego wielkim kutasem. Zawsze bardziej podobała mi się męska
dupa. Za to inni moją pałę cmokali, lizali mi jaja, a ja im w odpowiedzi rajcowałem odbyt. Tu
Pelikan był dobry: obciągał przed i po, gumę ustami na fiuta zakładał i wargami rozwijał,
szew na jajach od samego dołu mi ślinił, aż się sperma gotowała. Znał się na tym, umiał
dogodzić... A Maciek? Zagadka: rajcuje, był rajcowany, daje, bierze? Czy ani to, ani tamto,
zwykły heteryk, który pornola z Rykerem oglądał w wersji damsko-męskiej? Dupę ma
pojemną, to widać. Na takiej i dla relaksu można poleżeć, wtulić w nią jaja a małego schować
w jego głębokim jarze. A jak jego pozostała męska reszta? Gdy za kierownicą siedział,
rozporek się ładnie prezentował. Nogi co prawda krzywe, za to tors, klata, brzuch...
Interesujące.
Pieściłem swój worek, onanizowałem się lekko i podniecałem się wyobrażeniem Maćka.
Przerywałem przed wytryskiem, znów zaczynałem - i było mi naprawdę wspaniale... Nie
utrzymałem spermy, za późno przerwałem, zalało mi cały brzuch i pół klaty. A niech tam,
samo wyschnie. Nie miałem siły wstać... Teraz mi się dobrze spało!
Rzężenie gazika słyszałem z daleka. Maciek.
- Kapuśniak lubisz? Z wkładką.
Była druga po południu, ja w samych slipach dłubałem na poletku wokół maleńkich
świerczków.
- Lubię - rozprostowałem się i roześmiałem na wspomnienie ulubionego zapachu.
- Chowaj się od słońca, żebyś w pęcherzach nie chodził - powiedział, lustrując jak od
niechcenia moje jaja i wypchanego ponad nimi penisa, i otworzył termos, z którego buchnęło
smakowitą parą. Nalał mi pełną blaszaną michę i wrzucił do niej podwójną porcję żeberek.
Wpieprzałem jak małpa kit!
- O wszystkich tak dbasz czy tylko o mnie? - zagadnąłem.
- O wszystkich, a o ciebie trochę więcej.
- Dlaczego?
- Bo tak mi się podoba. Cześć! - roześmiał się, jeszcze raz przeleciał oczami po moich jajach i
nieszczęśliwie zgniecionym penisie, wsiadł do gazika i odjechał.
Chodziłem nago po chacie ze stojącym fiutem i specjalnie się z nim drażniłem. Nie dotknę
cię, kiedy ci się znudzi, sam opadniesz - mruczałem pieszczotliwie; lubię go, więcej niż
dajmy na to ucho czy nos. Co obrót ciała, on jakby nie nadążał i spóźniał się, potem nadrabiał
i walił łbem w biodro, a potem ostro odbijał w drugą stronę i kołysał się dostojnie, by powoli
powrócić do pionu. Wygibus przepadał za tym widokiem.
Wygibus... To był chłopak, z którym pierwszy raz spędziłem noc. Nie wiedzieliśmy o sobie.
Kurs magazynierów; dokładniej mówiąc pracowników administracyjno-gospodarczych.
Pracowałem w takiej hurtowni, dokąd nie splajtowała. Musiałem się doszkolić. Znam się na
wszystkich handlowych kwitach, marżach, rabatach, remanentach; co z tego - dziś
bezrobotny... Dali nas do jednego pokoju. Wieczorem poszliśmy na wódkę. Skrytykował
wszystkie obecne piękności. Powiedział, że żadna nie jest godna ciągnąć mu druta ani
wydatku na prezerwatywę - i rozrzucił na stoliku garść gum. Klientom szczeny opadły, a ja
spokojnie zgarnąłem je i schowałem w kieszeń. Popatrzył zdziwiony.
- Po co ci tyle, będziesz przymierzał? - spytał.
- Tak, po kolei - odpowiedziałem; i wróciliśmy.
- Oddaj mi gumy - przypomniał, gdy po wieczornej toalecie łaziliśmy po pokoju w samych
slipach, prymierzając się do snu.
- Masz, na mojego za małe - oddałem.
- Mierzyłeś?
- Na oko widać.
- Na oko to widać, że masz ładne jaja i chuja gdzieś ze dwadzieścia - powiedział wymownie,
wskazując spojrzeniem mojego budrysa ciężko spoczywającego na pękatym worku.
- Dwadzieścia przecinek dwa - poprawiłem obojętnie.
- No to się nie pomyliłem. Ma się to oko nawet przez slipy. W palcach mierzę bezbłędnie.
Popatrzyłem na niego: ręką wsadzoną we własne slipy dusił swojego stojącego ptaka.
Wszystko stało się jasne!
- Podoba ci się... mój? - spytałem podchodząc bliżej. - To na co czekasz? Bierz - wyjąłem mu
rękę z własnych slipów i wsadziłem do swoich. Jak się wczepił!
- Językiem ci zmierzę... - powiedział, wyjmując mi go i dotykając ustami. Jak mi stanął!
- A ja ci zmierzę głębokość odbytu...
Wygibus, bo tak go nazwałem, był jak bomba z opóźnionym zapłonem. Zatańczył ze mną
taniec nagiego w pokrzywach, obciągnął mi na stojąco, przymierzył do swojego onanizując
dwa na raz, sutki mi zgryzł i wyssał, jeszcze raz obciągnął - i do rana nie wyszedł z mojego
łóżka. Jakie wymyślne pozycje przybierał! Był pode mną i na mnie, z nożycami i bez, na
"zatrzymany przewrót", sam nie wiem jak jeszcze. Rajcowałem go z rozkoszą, bez pośpiechu.
Pierwszy raz leżałem z chłopakiem, który nie ponagla, bo już musi iść, który kocha całym
ciałem, a nie tylko wypiętą dupą, który aktywnie pomaga przy każdym wsadzaniu i nie
podważa mojej zasady, że ja tylko biorę. Po każdym wytrysku potrafi się przytulić, objąć,
poleżeć, podać zapalonego papierosa, a rano po przebudzeniu odkryć cię, rozpieścić i
podniecić tak, że się musi, by dobrze zacząć dzień... Wygibus: tylko pięć dni i cztery noce...
Nie, to nie tamten pokoik, to chata drwala, jestem sam. Zwaliłem. W tej żywicy, w tym
igliwiu - wmieszać w to zapach własnej spermy, czysty narkotyk!
Nadęty pajacyk w jasnych portkach. Dlaczego nie Maciek? Ale nie spytam... Jakaś ni to
kartoflanka, ni zalewajka, ale smaczne, do tego pęto białej kiełbasy. Tylko mi nalał do michy
i pojechał. I pieczywo zostawił, jakieś serki, ogórek, pomidor, masło... Dziś Maciek, pewnie
zmieniają się co drugi dzień; a mnie tak bolały plecy, że już się wyprostować nie mogłem. Z
trudem się podniosłem.
- Czujesz robotę, co? - zagadnął, a mnie ani nie chciało się odpowiedzieć. - Wyprostuj się,
stań - i mocnym naciskiem palców rozmasował mi barki. Myślałem, że wrzasnę, a zaraz
potem jaka ulga!
- O każdego tak się troszczysz?
- ...Każdego, o ciebie trochę więcej. Bo tak mi się podoba - uprzedził moje pytanie i roześmiał
się, a ja mimo to i tak je zadałem: - Dlaczego?
Spoważniał.
- Bo... ty też mi się podobasz - rzekł ciszej. - I możesz z tą wiadomością zrobić, co chcesz -
wsiadł do gazika i jakby dopalacze włączył. Tylko został po nim tuman kurzu i fuwające
igliwie.
Stałem patrząc w ślad za nim. Maciek: zagadka? Chyba już nie...
Leżałem goły z wyprężoną pałą. Machanie ręką nigdy nie zastąpi prawdziwej dupy.
Pamiętam, jak...
Mój pierwszy chłopak miał większego stracha niż ja. Od dawna mi się podobał. Chodziłem za
nim, wreszcie go zaczepiłem. Ciekawski był, to mi sprawę ułatwiło. Dał się wymacać,
postawiłem mu kogucika. Strasznie się wstydził, ale dał sobie obciągnąć. Zachwycił się
moim, że taki duży, nawet odważnie się do niego przyssał. Napalił się, coraz większe
podniecenie, więc porteczki na dół. Stojąc za nim przytulałem twardego fiuta do jego dupy,
oanizowałm go z pieszczotą jajeczek i zapewniałem, że rozchylę go tylko na centymetr, może
dwa, że nie będę się pchał do środka, a najwyżej tylko ta główka, troszeczkę, że to nic
wielkiego... I - wsadziłem. Wepchałem mu, nie bacząc na nic. Podrapał mi ręce, płakał, że
boli. Nie ustąpiłem. Potem stał pokornie i połykał łzy, czekając końca. Gdyby się nie rzucał,
może byłoby inaczej. A tak - zostawiłem mu spermę w dupie i rzuciłem go jak łajno.
Zagroziłem, żeby cicho siedział, bo... Jeszcze parę razy zachodziłem mu drogę, a on prosił,
żebym go zostawił, że nikomu nic nie powiedział, naprawdę! Zostawiłem. Znów nadęty
pajacyk; z nim nie ma o czym rozmawiać. Dowiedziałem się tylko, że dwóch już
zrezygnowało z roboty.
Było po ósmej, leżałem ze suchawką w uchu, słuchając wiadomości z cywilizowanego świata,
gdy wyraźnie usłyszałem piłujący warkot motocykla z trudem wdzierającego się pod górę i to
nie z tej strony, z której zwykle przyjeżdżał gazik. Natychmiast miałem slipy na dupie. Kto
to? Do mnie czy nie do mnie? Motocykl? O tej porze? A może to tylko ktoś na skróty?
Stanąłem w progu. Już widziałem reflektor. Przyhamował, zatrzymał się. Maciek..
. - Wpadłem na kolację - zsiadł, postawił motor na nóżkach i ściągnął plecak z tylnego
siodełka. Otworzył puszkę piwa, podał mi, drugą wziął sobie. Przyjąłem, milcząc i patrzyłem
w jego oczy, które co rusz spadały z mej twarzy w moje slipy.
- Chodźmy do środka - powiedziałem. - Ty jesteś tu gospodarzem.
Zaprzeczył: gościem, mogę go przyjąć albo wyrzucić.
Weszliśmy. Druga puszka piwa. Milczenie, tylko oblizywanie piany z warg; a może nie
dlatego, że piwo i piana? Znów milczenie. Nie wytrzymałem.
- Nie rozbieraj mnie tak szybko - rzekłem, gdy jego wzrok nie schodził z moich obcisłych
slipów, penetrując mi jaja i wyraźnie odciśniętego kutasa.
Maciek wstał. Patrząc na mnie - zaczął rozpinać spodnie.
- Nie... - zaprzeczyłem, a on znieruchomiał. - Od góry... - wskazałem ruchem podbródka.
Teraz się uśmiechnął; zrozumiał. Rozpiął koszulę, wyciągnął ze spodni, zdjął... Patrzyłem w
jego umięśniony tors i sterczące grube sutki otoczone kolistą brązową plamą na kształt
wyspy, od dołu ocienione czarną miękkością puszystego włosa, który jak mrówcza ścieżka
docierał tu od pępka i rozrastał się wokół. Brzuch płaski, równy, nad samym paskiem spodni
zmierzwiona gęstość, która równym torem pnie się do góry... Skinąłem mu głową: dalej.
Rozpiął pasek, guziki, suwak, opuścił spodnie, skopnął za siebie. Gdy chciał ściągnąć slipy,
powstrzymałem go:
- Podejdź.
Miałem przed oczami jeszcze ukryte lecz wyprężone, całkiem nieproporcjonalne chude a
długie prącie i wyraźne, bardzo duże pękate jądra, że zdawać się mogło, jakby penis i moszna
nie były z tego kompletu. Ukryłem zdziwienie. Tęgie uda były tak samo pełne czarnego
puchu jak tors i łydki. Dotknąłem je, przejechałem palcami po ich wewnętrznej stronie, aż
Maciek stanął w lekkim rozkroku, jakby mi dawał dostęp do krocza i pośladków.
Zrezygnowałem: jeszcze nie. Zębami przez materiał przygryzłem penisa, aż Maciek syknął,
ale że teraz całego wargami otoczyłem, poddał się tej pieszczocie. Lizałem go przez materiał i
ssałem żołądź, która zadzierała się wypychając do przodu. Uwolniłem penisa zamykając go w
ustach, a dłońmi, od tyłu z trudem ściągałem opięte slipy, aż opuściłem mu je poza kolana.
Pod moimi palcami pośladki najeżyły się takim samym miękkim puchem, a moszna
zafalowała potężnie i zwisła ciężko. Język sam zasmakował męskiego potu, a nozdrza
wypełniły się moim ulubionym zapachem wilgotnego ciepła. Lizałem, spijałem, podniecałem,
a dłońmi krążyłem po całych pośladkach.
- Piękne masz jaja... - szepnąłem, przyznając w duchu, że takich nie widziałem.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin