CM Rozdział 18.pdf

(65 KB) Pobierz
223026524 UNPDF
Casus Maior
Rozdział 18 – Pomsta
Autor: Scontenta
Beta: Mala_Nessi
Minęło sporo czasu zanim Cullenowie zdołali mnie przekonać, abym wysłuchał
przybysza. Starałem się z całych sił spróbować usiąść na kanapie, ale nikt nie mógł
mnie do końca zrozumieć.
Byłem jak pies na wilkołaki. Tak mnie wychowano. Szczerze mogę się przyznać, że
zrobiono mi tak zwane pranie mózgu. Gdy zobaczyłem jednego z nich, musiałem zabić.
Jeszcze niedawno przecież robiłem to z myślą o mojej matce, którą rzekomo zabił jeden
z tych potworów. Dopiero w liście od Ara dowiedziałem się, że to on własnoręcznie zabił
Sanję – moją najprawdziwszą matkę. Jak więc to było możliwe, że ten cuchnący pies
był moim ojcem? Jak on śmiał w ogóle tak mówić?
- Mówi pan po angielsku? Włosku? – zapytał Carlisle, który jako jedyny z Esme siedział
na kanapie. Reszta, ze mną na przedzie, czuwała nad każdym posunięciem wilkołaka.
Jedynie Edward i Jasper, którzy używali swoich darów byli spokojni. Podejrzewałem, że
jeśli oni dwaj w tak pokojowy sposób reagują na nieznajomego, na pewno nie ma złych
zamiarów, ale to było silniejsze ode mnie. Nie mogłem tak po prostu odpuścić!
- Parlo italiano – szepnął, wciąż wpatrując się we mnie. Pobłażliwie, tęsknie, jakby
naprawdę sądził, że mógłbym być jego synem. Drażniło mnie to i jednocześnie czułem
się nieswojo. Zerkałem na niego co chwila, ale jakoś nie mogłem dłużej zatrzymać na
nim wzroku, dlatego wbiłem go w podłogę.
- W takim razie proszę mówić. Trzeba wyjaśnić tę sprawę. Dlaczego pan szukał
Aleksa? – przemówił ponownie Carlisle.
Nieznajomy, chociaż było to trochę niegrzeczne, przemówił do niego, wciąż jednak
patrząc na mnie.
- Aleks… - westchnął, a w jego oczach pojawiły się łzy. – Tak wołała na ciebie Sanja –
wyjaśnił.
Na imię mojej matki coś zakuło mnie w środku. Wilkołak wypowiedział je z taką pasją.
Zupełnie jakby Esme wypowiadała imię Carlisle’a. Ale pojawiło się coś jeszcze.
Ogromna niechęć do tego potwora, który mówił o rzeczach, o których nie miał pojęcia.
Mój ojciec? Też mi coś!
- Musiałem to zrobić. Od kiedy poznałem prawdę, że mój syn żyje… - wyjaśnił,
pociągając nosem.
Tyle pytań tłukło mi się w głowie. Ale z drugiej strony nie miałem ochoty odzywać się do
tego zwierzęcia. Dwa sprzeczne pragnienia przygniatały mój umysł i nie pozwalały
normalnie funkcjonować.
- Opowiedz – zażądałem.
Stary wilkołak uśmiechnął się przez łzy, że w ogóle zdołałem się do niego odezwać.
Zrobił potężny wdech i rozpoczął swoją opowieść.
- Miałem tylko siedemnaście lat, kiedy poślubiłem twoją matkę. Była nieskazitelnie
piękna, tak na zewnątrz jak i wewnątrz. Długo nie mogłem pojąć, dlaczego właśnie mnie
wybrała – wtrącił i uśmiechnął się delikatnie, a zmarszczki na jego zmęczonej twarzy
naciągnęły się. Nie wiem dlaczego, ale kiedy o niej mówił, miałem ochotę go uderzyć,
jakby nie miał prawa tego robić. – Zamieszkaliśmy w małym dworku pod lasem na
terenach dzisiejszej Macedonii. Mnóstwo zieleni, łąki, rzeka… Sanja uwielbiała naturę.
Kiedy przyszedłeś na świat ty, Aleksandrze, byliśmy najszczęśliwszymi ludźmi pod
słońcem, choć w roku 1912 wybuchła pierwsza wojna bałkańska…
- Zaraz, chwileczkę… W takim razie kiedy dokładnie urodził się Aleksander? – zapytała
Esme. Miała niejasny wyraz twarzy. Mi również coś się nie zgadzało…
- No przecież mówię, w tysiąc dziewięćset dwunastym roku – powiedział, jakby to było
oczywiste.
Spojrzałem po wszystkich Cullenach, a na końcu uraczyłem głębokim spojrzeniem
wilkołaka. To jasne, że coś kręcił. Przecież doskonale wiedziałem kiedy zostałem
przemieniony. Skoro jako dwudziestoletni człowiek zostałem wampirem, a chodziłem
jako krwiopijca kolejne dwadzieścia lat po tej ziemi, to w jaki sposób mogłem urodzić się
w 1912 roku? Gdzie się podziało te pięćdziesiąt pięć lat?
- Kłamiesz! – wrzasnąłem, aż wilkołak podskoczył nie spodziewając się z mojej strony
takiego wybuchu. Spojrzał na mnie zdziwiony. Momentalnie przy moim boku znalazł się
Edward, jakby chciał w razie czego odciągnąć mnie od przybysza.
Nastała głucha cisza, którą chwilę później przerwał Edward.
- Aleks, myślę, że powinniśmy pozwolić mu opowiedzieć swoją historię i porównać ją z
twoją. To się zdaje bardziej skomplikowane niż sądziłem. Jego wspomnienia są
prawdziwe… - powiedział z przekonaniem.
I jeśli on tak mówił…, przez wzgląd na jego dar, nie pozostawało mi nic innego, jak
machnąć ręką, żeby wilkołak wznowił swoją opowieść.
- Jestem Anarion – powiedział z wyrzutem do Edwarda. – Anarion Rapsod.
- Mów – znów nakazałem. Nie okazywałem żadnych emocji, kiedy wypowiedział swoje
imię i nazwisko, ale gdzieś tam, głęboko we mnie coś ponownie pękło.
- A więc… Kiedy nastała wojna, wielu z nas wiedziało, że to nie tylko wojna ludzi. Było
mnóstwo świadków, którzy widzieli stworzenia szybkie i dzikie jak zwierzęta. Potem już
wiedziałem, że były to dwa klany wampirów oraz wilkołaki. To właśnie na terenach
wilkołaków wampiry urządzały rzezie, maskując je wojną pomiędzy ludźmi. Stąd wzięła
się ta nienawiść wilkołaków z krwiopijcami, która trwa do tej pory. – Przystanął na
chwilę, przymykając oczy, jakby właśnie wraz z wspomnieniami przeniósł się do
tamtego czasu. Jakby widział to, za zasłoną powiek.
- Pewnego razu, a miałeś wtedy około dziewiętnastu lat, gdy wybrałem się z tobą,
Aleksandrze, na polowanie do pobliskiego lasu, na naszą wioskę napadło stado
wampirów. Nie wiem co dokładnie się wtedy wydarzyło, ale wiadome było, że Sanja
została przez nie zabita lub porwana. Obydwoje byliśmy pogrążeni w żałobie, ty
chciałeś zaciągnąć się do wojska, jak nakazywała wtedy służba wobec państwa, ale ja
na to nie mogłem pozwolić. Już i tak straciłem Sanję, nie mogłem pozwolić, by zabito i
ciebie. Chowaliśmy się po lasach, żyliśmy prawie jak zwierzęta, ale ty nigdy nie
narzekałeś. W dwa miesiące po tych wydarzeniach po prostu zniknąłeś. Stało się to w
nocy, kiedy spałem. Byłem pewny, że po ciebie także przyszli. Wokół twojego posłania
było mnóstwo krwi – Anarion westchnął ciężko i schował twarz w rękach. – Nigdy nie
czułem takiej rozpaczy i pustki. To były straszne czasy. Nie jadłem, nie piłem, leżałem
pod świerkiem chyba z cztery dni i noce, aż pewnego razu znalazł mnie młody
dworzanin. Nazywał się Jozef. – Imię dworzanina wypowiedział z pełną powagą i
uznaniem, jakby ten człowiek był dla niego kimś ważnym.
- Zabrał mnie do swojego domu, nakarmił, dał posłanie i uleczył, a gdy byłem już zdolny
do rozmowy, opowiedziałem mu, co się wydarzyło. Wtedy Jozef zdradził mi swoją
tajemnicę. Tajemnicę wilkołaków. Sądząc, że ani ty ani Sanja nie żyjecie, postanowiłem
zemścić się na tych kreaturach i stałem się wilkołakiem. Pomyślałem, że i tak nie mam
nic do stracenia, a bardzo dużo do zyskania. Mogłem się odpłacić za ból i cierpienie
jakie na mnie nałożyli. Wilkołactwo stało się moim lekiem. Przyznam, że byłem wtedy
jednym z najlepszych w watasze i kiedy po kilku latach poszukiwań morderców mojej
żony i syna, Jozef, który jak się okazało był dominującym w stadzie, poległ, ja przejąłem
jego miejsce. Odtąd naszym priorytetem było zabicie jak największej liczby wampirów i
odzyskanie naszych ziem. Jednak ja nie mogłem spocząć, dopóki nie odnalazłem
morderców mojej rodziny – wilkołak spojrzał na mnie ze smutkiem. - Długo szukałem.
Minęło kilka lat zanim dowiedziałem się, że sprawcami zamachu na moją rodzinę nie są
rdzenne wampiry, którym przewodzili Stefan i Vladimir, a ich pobratymcy z europy
zachodniej, niejacy Volturi. – Kiedy tylko usłyszałem słowo „Volturi”, poczułem
nieodpartą chęć rzucenia się na cokolwiek i zmasakrowania tego. Zacisnąłem jednak
tylko pięści i szczękę. Edward położył rękę na moim ramieniu, jakby miał nadzieję, że to
mnie choć trochę pocieszy, albo upomni.
Ta historia była tak idiotyczna, a jednocześnie czułem, że ma w sobie ziarno prawdy.
Dodatkowo ten cały Anarion opowiadał ją w taki sposób, jakby naprawdę ją przeżył, nie
mógł tak dobrze udawać!
- Nieraz próbowałem z całą watahą na nich zapolować, ale wampiry te były bardzo silne
i posiadały moce, o jakich nam się nawet nie śniło. Jednak, kiedy pewnej nocy
zobaczyłem wśród nich Sanję i Aleksandra wstąpiła we mnie taka wola walki o rodzinę,
że nie zważałem na to, czy są jeszcze ludźmi czy nie. Ważne, że żyli i byli cali. Wkrótce
podbiliśmy ich siedzibę, Volterrę. Przeczuwając klęskę, Volturi… - tu się zatrzymał.
Jego serce zabiło mocniej, a oddech stał się nienaturalny, jakby trudno mu było nabrać
powietrza do płuc. – Volturi na moich oczach zabili Sanję. Zrobił to ten najpotężniejszy z
nich, którego wszyscy słuchali… Aro. – Nie wiedzieć czemu, zacząłem się cały trząść.
To nie jest normalna reakcja u wampirów, dlatego nawet Edward posłał mi to pełne
niedowierzania spojrzenie. Momentalnie odwróciłem głowę w bok, bo te okropne wiatry
którymi mnie uraczył, przyprawiały mnie o jeszcze większe zdenerwowanie.
- Najpierw pocałował ją w usta, patrząc na mnie z nienawiścią, jakiej jeszcze od nikogo
innego nie doświadczyłem. Ja nie mogłem się ruszać przez jednego z nich. Obezwładnił
mnie swoimi mocami. Patrzyłem jak najpierw odrywa jej głowę, potem członki i na
końcu wrzuca je wszystkie do paleniska na środku sali. Mógł to zrobić inaczej, mniej
brutalnie, ale chciał, żebym na to patrzył i cierpiał jeszcze bardziej. Potem puścił mnie
wolno. Jakby chciał, żebym do końca swoich dni pamiętał o jego potędze i
wszechmocności. Sądziłem, że z tobą zrobił to samo. Dopiero kiedy kilka tygodni temu
zobaczyłem cię na Słowacji, musiałem coś zrobić, lecz kiedy dotarłem ponownie do
Volterry, ty mnie nie poznałeś. Rzuciłeś się na mnie i już wiedziałem, że straciłem cię na
zawsze. Jednak nie mogłem zapomnieć. Powędrowałem za tobą aż tutaj. Muszę się
dowiedzieć dlaczego mnie nie poznajesz! – powiedział donioślej.
Wstał, podszedł w moją stronę, lecz odsunąłem się od niego. Wszystkie moje mięśnie
były napięte. Jeden fałszywy ruch i nie byłbym w stanie się na niego nie rzucić.
- Robisz to specjalnie? A może przy przemianie postradałeś zmysły? Aleksandrze,
proszę wytłumacz mi to! – błagał. Byłem pewny, że zaraz klęknie przy mnie i schowa
głowę w moje nogi. Kompletnie nie wiedziałem co robić. Reszta Cullenów mi nie
pomogła. Patrzyli tylko ze smutnymi minami, jakby uwierzyli w każde słowo tego
wilkołaka.
- Nie wierzę, że zapomniałeś o mnie, o swojej matce, o naszej Słowacji! Tyle lat
prosiłem Boga o spotkanie z tobą! Aleksandrze, uwierz, jesteś moim synem! Jesteś…
Jesteś taki podobny do swojej matki, kropka w kropkę jak ona! – jego głos stał się cichy,
lekko histeryczny. Ja jednak stałem, próbując poukładać sobie to wszystko w głowie.
No, bo jak ten plugawy pies mógł być moim ojcem? Dlaczego jeden z wilkołaków,
Zgłoś jeśli naruszono regulamin