Brylant kardynała Mazariniego.doc

(102 KB) Pobierz
BRYLANT KARDYNAŁA MAZARINIEGO

Brylant kardynała Mazariniego

Arthur Conan Doyle

 

 

Doktor Watson z prawdziwym zadowoleniem wszedł do pokoju na pierwszym piętrze, na Baker Street, w którym brało początek tyle niezwykłych przeżyć i przygód. Panował tam, jak zawsze, nieporządek. Doktor Watson spojrzał na porozwieszane na ścianach tablice i wykresy naukowe, na poplamiony kwasami chemicznymi stół laboratoryjny, na stojący w kącie futerał do skrzypiec i kubełek na węgiel, służący od niepamiętnych czasów do przechowywania fajek i tytoniu. Wreszcie jego wzrok zatrzymał się na sympatycznej, uśmiechniętej twarzy Billy’ego, młodego, roztropnego i uprzejmego chłopca na posyłki, którego obecność była miłym akcentem w atmosferze panującej wokół wielkiego detektywa.

 Nic się tu nie zmieniło — Watson rzekł do niego. — I ty również się nie zmieniłeś. Mam nadzieję, że i o nim można to samo powiedzieć.

Billy zerknął z troską na zamknięte drzwi prowadzące do sypialni.

 Zdaje mi się, że leży w łóżku i śpi — odpowiedział.

Była godzina siódma wieczorem i kończył się piękny letni dzień, ale doktor Watson zbyt dobrze znał dziwaczne przyzwyczajenia przyjaciela, aby się zdziwić, zastając go w łóżku o takiej porze.

 Ma chyba jakąś trudną sprawę na głowie?

 Tak jest — odpowiedział Billy. — Jest ostatnio bardzo zajęty. Obawiam się nawet o jego zdrowie. Wychudł, pobladł i w ogóle nie ma apetytu. „Kiedy pan zje obiad?” — zapytała go pani Hudson. „Pojutrze, o wpół do ósmej” — odpowiedział. Pan doktor dobrze wie, jaki on jest, gdy się na coś lub na kogoś uweźmie.

 Wiem, Billy.

 On kogoś śledzi. Wczoraj wyszedł z domu w ubraniu robotnika, takiego, co się szwenda tu i tam w poszukiwaniu pracy. Dzisiaj rano przebrał się za starą kobietę. Nie poznałem go w pierwszej chwili, a przecież powinienem już znać jego sposoby.

Billy wskazał na bardzo postrzępiony parasol oparty o kanapę:

 To należało do wyposażenia tej starej baby.

 Ale o co właściwie chodzi?

 Ci…! — Billy zniżył głos, jak ktoś dyskutujący o tajemnicach państwowych. — Myślę, że mogę to panu doktorowi powiedzieć, ale to musi zostać między nami. To dotyczy tego królewskiego brylantu!

 Chodzi o tę kradzież, o której tyle się czyta teraz w gazetach? Brylant warty sto tysięcy funtów?

 Tak. Muszą go odzyskać. Czy uwierzy pan doktor, że pan premier i pan minister spraw wewnętrznych przyszli do nas osobiście i siedzieli na tej właśnie kanapie? Byli kompletnie załamani. Pan Holmes uspokajał ich i obiecał, że nie zawiedzie ich nadziei, że zrobi wszystko, co w jego mocy. A co do tego okropnego lorda Cantlemere’a….

 On był tu również?

 A jakże. Z tym facetem, o ile wolno mi tak powiedzieć, trudno się dogadać. Premier zrobił na mnie całkiem dobre wrażenie, nie mam również nic przeciwko ministrowi spraw wewnętrznych. Myślę, że to dobroduszny, spokojny człowiek. Ale co innego ten lord. Doprawdy trudno z nim wytrzymać. Pan Holmes też go nie cierpi. Widzi pan doktor, on nie ma zaufania do pana Holmesa i sprzeciwiał się powierzeniu mu tej sprawy. On by nawet wolał, aby się panu Holmesowi nie udało.

 I pan Holmes wie o tym?

 Pan Holmes zawsze wie wszystko, co wiedzieć powinien.

 Miejmy nadzieję, że Holmes da sobie radę z tą sprawą, wbrew temu, co sądzi lord Cantlemere. A teraz powiedz mi, co to za dziwna kotara zasłaniająca okno?

 Pan Holmes kazał ją zawiesić trzy dni temu. Za nią znajduje się coś śmiesznego.

Billy podszedł i odsunął kotarę zasłaniającą dosyć głęboką niszę, w której znajdowało się szerokie, łukowate okno, sięgające aż do podłogi.

Doktor Watson nie potrafił opanować okrzyku zdumienia.

Na fotelu ustawionym tuż przy oknie siedział sobowtór Holmesa, ubrany w jego ulubiony szlafrok, z twarzą zwróconą częściowo w kierunku okna i nieco pochyloną, jakby czytał niewidzialną książkę. Billy odczepił głowę figury i uniósł ją do góry w triumfalnym geście.

 Co jakiś czas ją przekręcamy, żeby wydawała się jeszcze bardziej żywa. Nie śmiałbym jej ruszyć przy odsłoniętych firankach, bo wtedy wszystko widać z drugiej strony ulicy.

 Kiedyś już używaliśmy podobnego sobowtóra.

 To nie za moich czasów — rzekł Billy, po czym rozchylił nieco firankę i wyjrzał przez okno. — Z tamtej strony ulicy, naprzeciw naszego domu, jacyś faceci ciągle nas obserwują. I teraz nawet widzę kogoś w oknie. Niech pan doktor sam się o tym przekona.

Watson zrobił krok do przodu, lecz w tej samej chwili otworzyły się drzwi sypialni i ukazała się w nich wysoka, smukła postać Holmesa. Twarz miał bladą i wychudzoną, ale cała jego postawa i każdy ruch tchnęły jak zwykle energią. Jednym skokiem znalazł się przy oknie i zasłonił je starannie.

 Dosyć tej zabawy, Billy — rzekł — ryzykujesz życiem, a właśnie teraz nie mogę się bez ciebie obejść. Jak się masz, drogi Watsonie. Miło mi cię widzieć na starych śmieciach. Zjawiłeś się w krytycznym momencie.

 Tak mi się wydaje.

 Billy, możesz odejść. Prawdziwe utrapienie z tym chłopakiem. Jak dalece mogę mu pozwalać narażać się na niebezpieczeństwo?

 Na jakie niebezpieczeństwo?

 Nagłej śmierci. Spodziewam się czegoś dziś wieczorem.

 Czego, na Boga?

 Że mnie zamordują.

 Żartujesz!

 Nawet przy moim ograniczonym poczuciu humoru stać mnie na lepszy dowcip. Tymczasem rozgość się. Mam nadzieję, że dasz się poczęstować kieliszkiem whisky? Cygara i zapalniczkę znajdziesz na dawnym miejscu. Niech sobie popatrzę na ciebie, siedzącego w tym fotelu jak za dawnych czasów… Nie razi cię chyba moja fajka i okropny gatunek tytoniu? W ostatnich dniach zastępuje mi pożywienie.

 A dlaczego nie chcesz jeść?

 Dlatego, że umysł działa sprawniej przy pustym żołądku. Jako lekarz zgodzisz się chyba ze mną, że to, co organizm i krew zyskują na skutek trawienia, dla mózgu jest stratą. Ja zaś jestem mózgiem. Reszta mojej osoby to tylko dodatek. Muszę więc brać pod uwagę przede wszystkim sprawność umysłową.

 O jakim wspominałeś niebezpieczeństwie?

 Ach tak, na wszelki wypadek, gdyby im się to przedsięwzięcie udało, obciążenie twojej pamięci nazwiskiem i adresem mordercy może się okazać wskazane. Podasz je do wiadomości Scotland Yardu, z pozdrowieniem ode mnie i pożegnalnym błogosławieństwem. Nazwisko to brzmi: hrabia Negretto Sylvius. Zapisz koniecznie. Adres: Londyn, 136 Moorside Gardens. Zapamiętasz? Lepiej będzie, jak zapiszesz.

Na szczerej, łagodnej twarzy Watsona odmalował się niepokój. Wiedział aż za dobrze, na jak ogromne niebezpieczeństwa narażał się nieustannie Holmes. Watson zdawał sobie sprawę, że, unikając wszelkiej przesady, skłonny był raczej je lekceważyć.

Byłem jednak człowiekiem czynu, więc nie namyślając się powiedziałem:

 Możesz na mnie liczyć. Przez najbliższy dzień lub dwa nie mam nic do roboty.

 Nic się nie zmieniłeś. Do twoich licznych przywar dodałeś skłonność do mijania się z prawdą. Patrząc na ciebie, widzę doskonale, że mam do czynienia z bardzo wziętym lekarzem, który nie ma nawet godziny wolnego czasu.

 Naprawdę, niczego ważnego nie przewiduję w najbliższym czasie. Czy nie mógłbyś spowodować aresztowania tego człowieka?

 Mógłbym z łatwością. I to właśnie go dziwi i niepokoi.

 Dlaczego więc tego nie zrobisz?

 Odpowiedź jest prosta: nie wiem, gdzie się ten brylant znajduje.

 Aha, Billy wspominał mi o tym. Chodzi o skradziony brylant należący do koronnych klejnotów?

 Tak, ogromny brylant, o żółtawym odcieniu, który należał niegdyś do kardynała Mazariniego. Zarzuciłem sieć i ryby się w niej już trzepoczą. Ale co mi przyjdzie z ich schwytania, skoro nie odnalazłem brylantu? Przydałoby się, oczywiście, uwolnić świat od tego rodzaju typów, ale tym razem nie o to chodzi. Chcę odzyskać brylant.

 I ten hrabia Sylvius jest jedną z twoich ryb?

 Tak, chociaż właściwie to raczej rekin. Ma ostre zębiska i umie się nimi posługiwać. Drugą rybą jest zawodowy bokser, niejaki Sam Merton. Nawet nie jest złym człowiekiem, ale hrabia potrafił go urobić i wciągnąć do tej roboty. Sam nie jest rekinem, jest po prostu durniem obdarzonym wielką siłą fizyczną i łatwo go złapać na byle przynętę jak płotkę. Toteż i on znalazł się w mojej sieci.

 Gdzie teraz przebywa ten hrabia Sylvius?

 Szliśmy obok siebie dzisiaj rano. Widywałeś mnie już przebranego za starą kobietę. Nigdy jeszcze nie odegrałem lepiej tej roli. Wyobraź sobie, że nawet podniósł upuszczony przeze mnie parasol. „Zwracam zgubę szanownej pani” rzekł z wyszukaną uprzejmością. On jest pół Włochem i gdy mu humor dopisuje, stać go na wdzięk i maniery południowca, ale w innym wcieleniu to prawdziwy diabeł. Życie jest pełne dziwacznych niespodzianek.

 To mogło się zakończyć tragedią.

 Owszem, mogło. Poszedłem za nim aż do warsztatu starego Straubenzee’ego. To on skonstruował tę wiatrówkę, zresztą zrobił to genialnie, i nie zdziwiłbym się, gdyby dzieło tego znakomitego fachowca znajdowało się w tej chwili w oknie naprzeciwko. Czy widziałeś mojego sobowtóra? Oczywiście. Billy ci pokazał. Lada chwila moje drugie ja może dostać kulą w swoją piękną głowę. Billy, co się dzieje?

Chłopak wszedł do pokoju niosąc na tacy bilet wizytowy. Holmes spojrzał na bilet z zagadkowym wyrazem twarzy i po chwili uśmiechnął się wesoło.

 Otóż i hrabia we własnej osobie. Doprawdy, tego się nie spodziewałem. Musi mieć mocne nerwy. Włazi prosto do jaskini lwa. Może słyszałeś, że hrabia Sylvius ma opinię świetnego strzelca i myśliwego, a poluje wyłącznie na grubego zwierza. Gdyby dołączył moją osobę do swoich trofeów, byłoby to wspaniałe uwieńczenie jego sportowej kariery. Czuje, że depczę mu po piętach. Ta wizyta tego dowodzi.

 Zawiadom policję

 Zrobię to z pewnością, ale jeszcze nie teraz. Bądź tak dobry, wyjrzyj przez okno i sprawdź, czy ktoś podejrzany nie szwenda się po ulicy koło naszego domu?

Watson odsunął firankę i zerknął ostrożnie na ulicę.

 Tak, koło drzwi kręci się jakiś wysoki, barczysty drab.

 To musi być Sam Merton, wierny, lecz raczej głupi Sam. Billy, gdzie jest ten dżentelmen?

 W przedpokoju.

 Wprowadź go tutaj, gdy zadzwonię.

 Tak, sir.

 Wprowadź go, nawet wtedy, gdy mnie tu nie będzie.

 Tak jest.

Watson poczekał, aż Billy zamknął za sobą drzwi i zwrócił się szybko do swego przyjaciela.

 Holmesie, nie rób tego. To niebezpieczny, zdesperowany człowiek. Gotowy nie cofnąć się przed niczym. Może przyszedł tylko po to, żeby ciebie zamordować.

 Wcale by mnie to nie zdziwiło.

 Proszę cię na wszystko, pozwól mi ze sobą pozostać.

 To fatalnie pokrzyżowałoby wszystkie plany.

 Jego plany?

 Nie, mój drogi, moje.

 Nie mogę cię jednak zostawić samego.

 Owszem, możesz. A nawet to zrobisz. Jeszcze nigdy nie popsułeś mi moich zamierzeń. Jestem pewny, że i tym razem zagrasz ze mną do końca. Ten hrabia przyszedł ze swoim planem, ale musi się dostosować do mojego.

Holmes wyciągnął notes i szybko skreślił parę słów na wyrwanej z niego kartce.

 Weź dorożkę, jedź do Scotland Yardu i oddaj to Youghalowi z departamentu śledczego. Wróć tu razem z policją. A potem aresztujemy tego człowieka.

 Zrobię to z prawdziwą przyjemnością.

 Do czasu twojego powrotu będę miał dosyć czasu, żeby wykryć, gdzie znajduje się brylant.

Holmes zadzwonił.

 Obaj wyjdziemy przez sypialnię. To zapasowe wyjście jest czasami bardzo przydatne. Chcę zobaczyć mojego rekina nie będąc widziany przez niego, pamiętasz przecież, że mam na to swoje sposoby.

Tak więc minutę później Billy wprowadził hrabiego do pustego pokoju. Sławny myśliwy, sportsmen i bywalec wielkomiejskich salonów był wysokim mężczyzną o śniadej cerze, długim, haczykowatym nosie, przypominającym dziób orła, i ciemnych wąsach, ocieniających wąskie, zacięte usta. Ubrany był wytwornie, lecz jego cokolwiek zbyt barwny krawat, drogocenna szpilka w niego wetknięta i błyszczące pierścienie na palcach nadawały mu nieco pospolity wygląd. Gdy drzwi zamknęły się za nim, rozejrzał się wokoło niespokojnie, jak ktoś obawiający się na każdym kroku pułapki. Dojrzał nieruchomą głowę i kołnierz szlafroka wystające nad oparciem fotela stojącego przy oknie i wzdrygnął się gwałtownie. W pierwszej chwili na jego twarzy odmalowało się tylko zdumienie, następnie jednak w ciemnych, drapieżnych oczach błysnęła straszliwa nadzieja. Rozejrzał się ponownie, sprawdzając, czy w pokoju nie ma ewentualnych świadków, i zaczął się skradać na palcach, z uniesioną w górę grubą laską w ręce, ku milczącej postaci w fotelu. Przysiadł, jakby nabierając rozpędu, gdy nagle w drzwiach sypialni rozległ się chłodny, ironiczny głos Holmesa:

 Ostrożnie, panie hrabio, proszę mi go nie rozbić.

Niedoszły morderca cofnął się jednym skokiem, starając się opanować grymas zdziwienia. Przez chwilę trzymał swą wypełnioną ołowiem laskę w takiej pozycji, jakby się namyślał, czy nie przerzucić swych zabójczych zamiarów z podobizny na oryginał, ale było coś takiego w przenikliwych szarych oczach Holmesa i jego drwiącym uśmiechu, że ręka hrabiego opadła bezwładnie.

 To naprawdę artystyczne dzieło — rzekł Holmes, podchodząc do swej podobizny na fotelu. — Wyszło z rąk Taveniera, francuskiego specjalisty od figur woskowych. Jest mistrzem w swoim zawodzie, równie dobrym jak pański przyjaciel Straubenzee w sporządzaniu wiatrówek.

 Wiatrówek? Jak to mam rozumieć?

 Proszę położyć kapelusz i laskę na tym stole. Dziękuję. Pan hrabia zechce łaskawie usiąść. Czy nie ma pan nic przeciwko odłożeniu również swojego rewolweru? A zresztą mniejsza z tym, jeśli pan woli na nim siedzieć. Jestem doprawdy wdzięczny za tę wizytę, bardzo mi zależy na krótkiej pogawędce z panem.

Hrabia Sylvius skrzywił się i spojrzał spode łba.

 Ja również chcę zamienić z panem parę słów. I dlatego tu jestem. Nie zaprzeczam, że przed chwilą miałem szczerą ochotę roztrzaskać panu głowę.

Holmes przysiadł na krawędzi stołu.

 I mnie się tak zdawało, ale skąd to zainteresowanie moją osobą?

 Ponieważ ciągle pan staje na mojej drodze. Ponieważ każe mnie śledzić swoim agentom.

 Moim agentom? Nic podobnego! Proszę mi wierzyć!

 Bzdury! Kazałem ich również śledzić, tę grę można uprawiać na dwie strony.

 Może to nieistotne, ale bardzo prosiłbym, hrabio, o zachowanie w stosunku do mnie elementarnych form grzeczności. Zdaje pan sobie zapewne sprawę, że w moim zawodzie mam do czynienia z całą galerią łobuzów i oszustów, a nieraz i złoczyńców wszelkiego rodzaju, nie mogę więc pozwalać im na zbytnią poufałość, a robienie jakichkolwiek wyjątków bardzo mnie irytuje.

 W porządku, panie Holmes.

 Doskonale. Pragnę jednak pana zapewnić, że żaden mój agent pana nie śledził.

Hrabia Sylvius roześmiał się pogardliwie.

 Nie tylko pan ma oczy otwarte i umie obserwować, co się koło niego dzieje. Wczoraj łaził za mną jakiś stary mężczyzna, dzisiaj stara baba. Przez cały dzień nie mogłem się od nich odczepić.

 Pan hrabia mi pochlebia. Stary baron Dawson, do którego skazania na szubienicę cokolwiek się przyczyniłem, mówił w przeddzień egzekucji, że gdybym się poświęcił scenie, a nie służbie prawa, zaliczono by mnie do najznakomitszych aktorów. A teraz pan hrabia raczy doceniać moje talenty w tej dziedzinie.

 Jak to? Więc to był pan?…

Holmes wzruszył ramionami.

 Tutaj w kącie stoi parasol, który mi pan tak uprzejmie podniósł, zanim pan zaczął się czegoś domyślać.

 Gdybym wiedział…

 Nie zobaczyłbym już więcej mojego skromnego domu. Zdawałem sobie z tego doskonale sprawę. Któż z nas nie żałuje zaprzepaszczonych w życiu okazji. Nie wiedział pan jednak, że mogę się z tego tylko cieszyć.

Gęste brwi hrabiego Sylviusa zmarszczyły się jeszcze bardziej, a oczy zalśniły złowrogo.

 Tym gorzej dla pana. Woli pan sam odgrywać każdą rolę, nie korzystając z zastępstwa gorszych aktorów. Dlaczego pan mnie śledzi?

 Czy tak trudno się domyślić? Przecież polował pan nieraz na lwy w Afryce.

 I cóż z tego?

 Dlaczego pan lubi polowanie?

 Dlaczego? Lubię sport, podniecenie, jakiego dostarcza, lubię igrać z niebezpieczeństwem…

 I pragnie pan również uwolnić daną okolicę od niebezpiecznego drapieżnika?

 Oczywiście.

 Ja kieruję się tym samym.

Hrabia zerwał się na równe nogi, a jego ręka skierowała się bezwiednie ku bocznej kieszeni.

 Niech pan siada — powiedział Holmes. — Jest jeszcze inny powód: chcę odzyskać brylant!

Hrabia Sylvius rozparł się w krześle, a na jego twarzy pojawił się uśmiech pełen złośliwej satysfakcji.

 Podziwiam pańską czelność! — rzekł.

 Przecież zdaje pan sobie doskonale sprawę, że dlatego właśnie idę krok w krok za panem. Pragnie się pan dowiedzieć, co mi wiadomo w tej sprawie i czy usunięcie mnie należałoby uznać za absolutną konieczność. To jest istotny cel pańskiej dzisiejszej wizyty. Otóż, moim zdaniem, to jest absolutna konieczność, gdyż wiem wszystko z wyjątkiem jednego szczegółu, który mi pan hrabia zechce za chwilę wyjawić.

 Doprawdy? A cóż to za szczegół, ośmielę się zapytać?

 Gdzie obecnie znajduje się brylant?

Hrabia Sylvius spojrzał przenikliwie na swego rozmówcę.

 A więc o to chodzi? A dlaczego, u diabła, sądzi pan, że ja mógłbym to panu powiedzieć?

 Pan hrabia może mi to powiedzieć i powie.

 Doprawdy?

 Nie zwiedzie mnie pan, hrabio — odparł Holmes, a jego szare, na wpół przymknięte oczy zabłysły groźnym, stalowym blaskiem. — Jest pan przezroczysty jak szkło. Mogę z łatwością odczytać wszystkie pańskie myśli.

 ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin