Zimniak Andrzej - Biały Rój.pdf

(904 KB) Pobierz
43322105 UNPDF
Andrzej Zimniak
Biały Rój
43322105.002.png
ROZDZIAŁ 1
Astronom Benon Haywick pierwszy zaobserwował na tle Mgławicy
Andromedy obłok rozciągnięty na miliony mil, który już po wstępnym
badaniu okazał się gigantycznym rojem lodowych brył, nadlatujących z
otwartego kosmosu. Nie było wątpliwości: miliardy trylionów ton
krystalicznej wody, wychłodzonej niemal do zera absolutnego,
nieprzeliczone zastępy śnieżnych rycerzy na białych smokach szarżowały na
niebieskie światełko, na osobliwe miejsce, w którym tli się życie: na Ziemię.
Z pospiesznie wykonanych obliczeń wynikało, że nie ma szans, aby rozległy
rój ominął planetę.
– Cholera – mruknął Haywick, po czym zaczął rozmasowywać powieki,
poruszane nerwowym skurczem. – Na takie spotkanie Mateczka Gaja
czekała ostatnie sto milionów lat.
Zbyt niecierpliwie odsunął Lśnicę Qmil, czym wywołał jej pełne złości
parsknięcie. Zręcznie manipulując dżojstikiem, wywindował swój śpiwór do
poziomu spektrofotometru, zawieszonego w górnej części kopuły, aby
dokładniej przeanalizować rozkład i natężenie radiacji w wybranych
zakresach widma.
– Dlaczego akurat teraz? Czemu nie głupi tysiąc lat później? – pytał
szeptem, aby nie spowodować mikrowibracji urządzeń podwieszonych na
elastycznych wiązadłach. Przeważnie pracował w samotności i nauczył się
gadać do siebie. – Za kilkanaście wieków, które dla wszechświata znaczą
tyle co nic, ludzie byliby trochę sprawniejsi w kosmicznych gierkach.
– Narzekasz, łajtmen? Rzucasz złe słowo? – zaczepnie odezwała się
Lśnica z głębi śpiwora.
– Ależ skąd, Qmil. Rozmawiam sam ze sobą. I z gwiazdami.
– Marnuj słowa, gdy masz wolę, ale nie zlegaj. Jesteś winien Qmil
trzecie łowy na bażanta.
Benon westchnął. Cóż, praca w Królestwie Mzinga miała także zalety,
na przykład nieograniczony dostęp do nowiutkiego teleskopu na Górze
Sępa. Mówiąca ze Słońcem dbała o prestiż latyfundium, i chwała jej za to.
– Zgadza się – przyznał. – Więc kończ te łowy, Qmil.
– A może nie gustujesz? Lśnica za ciemna dla bladziucha? Może łajtmen
ma wolę posłuchać nauki Mówiącego?
43322105.003.png
– Poskarż się Mówiącemu, że polowałaś tylko dwa razy, wtedy może
dadzą ci nie malowanego Afromana na Zaklinacza Gwiazd. Wolisz?
– Głupi guziec. Qmil woli tak, jak jest.
Pewnie, że woli, pomyślał. Afroman mógłby w każdej chwili dać jej
kopa i nie byłby to żaden seksualny rasizm.
Na kilkanaście oddechów musiał przerwać odczytywanie danych. Potem
czarne dłonie uchwyciły brzeg śpiwora i Qmil wywindowała się na
zewnątrz. Jej drobna twarz błyszczała. Miała ogromne, szeroko rozstawione
oczy i włosy skręcone w pukle ściśle przylegające do czaszki. Wskazała na
pierwszy podest, gdzie zostawiła szczotki i kubły, więc Benon zjechał ze
śpiworem do tego poziomu. Dziewczyna zwinnie wyskoczyła i naciągnęła
kombinezon na nagie ciało. W kopule było tak zimno, że z ust szła para.
Astronom spieszył się do przyrządów, ale jednocześnie czuł nieodpartą
potrzebę podzielenia się z kimś ostatnimi rewelacjami. Z kimkolwiek.
– Czy wiesz, co zobaczyłem pośród gwiazd, Lśnico Qmil? – spytał,
wysuwając ramiona ze śpiwora. Było mu gorąco.
– Duchy przodków nie przychodzą do bladziuchów. Nawet tych w
perukach i pomazanych farbą – stwierdziła zaczepnie.
– Nie szukałem duchów!
– Więc powiedz, co innego mogło przyjść do ciebie z nieba, bonobo.
– Wyobraź sobie, Qmil, taką górę jak ta, na której stoi obserwatorium,
ale całą z lodu, takiego samego, jaki pokrywa teraz Zielony Staw. Jarzysz?
– Nie slanguj, men.
– Dobra, spróbuję. No więc właśnie takie góry widziałem przed chwilą w
niebie, a jest ich tyle, ile drzew w lesie, ee... więcej: ile igieł na wszystkich
sosnach w borach Verlee. I to wszystko kiedyś zwali się nam na głowy.
Możesz sobie wyobrazić, co się będzie działo?
– Wiem, o czym mówisz. Kiedyś Qmil widziała, jak lodowe kamyki
spadały z nieba. Było zimno, ale potem z twardej wody zrobiła się zwykła.
– Kochana, będzie eksplozja termiczna, tsunami, wyrzucenie pyłu w
atmosferę, planetarna noc! Zycie ulegnie zagładzie! – Benon gestykulował
tak gwałtownie, że spadła mu murzyńska peruka, uwalniając proste jak druty
płowe włosy. Qmil zręcznie złapała czepek i pogładziła czarne pukle.
– Nie mów do mnie „kochana", to bzdet. Szacunek dla czarnego
człowieka należy wyrażać poprzez poprawność i uczynność – wyrecytowała.
– Gdy tego zechce, Qmil będzie kochać, ale równych sobie. A te włosy
43322105.004.png
lepiej znowu przypnij, bonobo.
– Tak, Lśnico Qmil – zgodził się Benon, spoglądając ku szczelinie w
kopule, gdzie kłębił się gwiezdny pył. – Czy okazałem wystarczające
poważanie i mogę wrócić do pracy?
– Nie! Chcę wiedzieć, dlaczego kpisz z Qmil. Z wodnych kamieni nie
ma ognia, to wie każdy, więc czemu kłamiesz, że będzie?
– Przy uwolnieniu wystarczającej energii kinetycznej... no, hmm, jak to
wytłumaczyć? – Mężczyzna poczochrał włosy, zanim naciągnął perukę.
Jego myśl uciekała, zezował gdzieś poza Qmil, poza ściany obserwatorium.
– Rzeczywiście, gdy okaże się, że lodowe bryły są małe i rzadko
rozlokowane w roju, a ich prędkość względem Ziemi nieduża, unikniemy
gwałtownego kataklizmu, za to zrobi się ciepło i wszędzie będzie pełno
wody.
Dziewczyna bawiła się niklowanym zegarkiem wielkości pięści,
utrzymującym się na przegubie dzięki opalizującemu światłowodowi.
– Blady Zaklinacz Gwiazd jest dobry, jak mówi rozumnie, ale częściej
plecie jak nawiedzony zombi – podjęła. – Bledziuchy utoną, bo siedzą po
klubach i labach, tam ich najwięcej. Czarny człowiek przetrwa, bo umie
pływać, a Mówiący z Rybami może zrobić, żeby oddychał pod wodą. Idź do
swoich lupek, men, bo naprawdę znudziłeś Qmil swoim gadaniem. A jutro
zjedz na obiad kotlet z tryka, porcję kingsajz, wtedy Qmil łatwiej chwyci
bażanta.
Odwróciła się, zanurzyła mop w kuble i rozpoczęła zmywanie podestu.
Gdy przeniosła się z myciem na schody, pogwizdując ostatnie przeboje
modne w Królestwie Mzinga, Benon mógł wreszcie zająć się wyłącznie
gwiazdami. Wiedział już, co nadciąga ku Ziemi z głębokiego kosmosu zza
Obłoku Oorta, lecz teraz musiał dokładnie przeliczyć kolizyjne trajektorie,
aby wyznaczyć datę apokalipsy. Tak naprawdę wciąż nie mógł uwierzyć w
swoje odkrycie. Może jednak okaże się, że kosmiczny gruz ma niestabilną
orbitę wokółsłoneczną i minie Ziemię w bezpiecznej odległości?
Haywick siedział już czwartą godzinę przed chatą Mówiącego z
Tablicami i miał ochotę wyć ze złości. Przeczytał od deski do deski oba
czasopisma, które przezornie zabrał, i teraz usiłował skupić się na jakimś
problemie naukowym, ale nic z tego nie wychodziło. Paradujący w
złoconych mundurach pomniejsi Szamani, Zaklinacze i Przyboczni
okazywali mu coraz większe lekceważenie, depcząc po butach i trącając
43322105.005.png
kolanami. Przed opuszczeniem obserwatorium przezornie przypiął do klapy
marynarki smolistą wstążkę z wyhaftowanym nazwiskiem czarnej kobiety,
która go sobie upodobała, ale to zaklęcie nie działało zbyt długo. Dwóch
wyrostków zaczęło właśnie pokazywać go sobie palcami, śmiejąc się i
klepiąc po udach, gdy wreszcie otworzyły się bierwionowe drzwi i wyszła
Osobista Przyboczna hierarchy.
– Wielki Mówiący pozwala wejść blademu Zaklinaczowi Gwiazd –
obwieściła uroczyście, ustawiając się bokiem w przejściu.
Benon miał kłopot z przeciśnięciem się koło niej, bo była korpulentna i
miała wystający brzuch, ale nie ustąpiła ani na cal. Nosiła szary mundur z
wielością złotych i srebrnych epoletów i rozsiewała zapach zupy grzybowej,
która dopiero co wykipiała na blachę.
W przedsionku pełno było zasłon z palmowych liści, pniaków, bębnów z
małpiej skóry i podobnych patriotycznych akcesoriów, ale dalej urządzono
nowoczesny gabinet. Za biurkiem siedział młody Murzyn w białym luźnym
burnusie, usiłujący zapanować nad uśmiechem. Obaj mężczyźni skłonili
głowy.
– Ja, Zaklinacz Gwiazd, pozdrawiam Mówiącego z Tablicami. –
Haywick starał się nadać powitaniu uroczyste brzmienie.
– Ja, Mówiący z Tablicami, pozdrawiam Zaklinacza Gwiazd – odparł
Murzyn w podobnym tonie. – Mam wolę porozmawiać z bladym
człowiekiem w cztery oczy – zwrócił się do Przybocznej. – Moim
życzeniem jest, aby nikogo nie wpuszczać, chyba że przybędzie inny
Mówiący. Wtedy anonsować z wyprzedzeniem. Czy te słowa są
wystarczająco przezroczyste?
– Jak górski strumień – odparła kobieta, krzyżując ręce na piersiach i
spuszczając wzrok. – Na skórę moich dzieci, stanie się, jak chce Mówiący.
Gdy tylko zamknęły się dźwiękoszczelne drzwi, obaj mężczyźni
jednocześnie wybuchnęli rżącym śmiechem i padli sobie w ramiona. Gdy
już się wyściskali, Murzyn chwycił z podania piłkę i usiłował umieścić ją w
koszu, w czym na różne sposoby przeszkadzał mu Biały. Potem role się
odwróciły. Kosz, zlokalizowany nad drzwiami, był wirtualny, podobnie jak
piłka. Gdy po intensywnej rozgrywce padli zdyszani na fotele, Benon
wychrypiał:
– Johnny, stary nosorożcu, dlaczego trzymasz mnie coraz dłużej na
ścieżce do wodopoju?
43322105.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin