Wiem, Że Jestem.doc

(97 KB) Pobierz

WIEM, ŻE JESTEM

 

Odcinek I
  Pierwsze doświadczenie

  Nigdy nikomu nie potrafiłem się przedstawić. Gdy już musiałem to zrobić, po prostu podawałem rękę i mówiłem: „Jestem Julek”. Ale zdarzało się to bardzo rzadko. W szkole nie mam przyjaciół. To znaczy miałem jednego jeszcze w tamtej starej szkole, ale gdy wyjechał – zostałem po prostu sam. Mati… Zawsze będę go miał w pamięci. Ale o nim przy innej okazji.                
  Co z tego, że dobrze się uczyłem, nawet za dobrze – prymus! – i co z tego, że podpowiadałem na lewo i prawo… Po lekcjach już nikt o tym nie pamiętał, najwyżej do pierwszej przerwy. I wciąż byłem sam. Czy mam kompleksy? Tak, na pewno mam. A ten największy to… Chyba mam  małego ptaszka. Skąd o tym wiem? No bo wiem. Wystarczy się przyglądnąć chłopakom na sali gimnastycznej i potem w szatni. A ja się dyskretnie przyglądałem. I popadałem w coraz większe kompleksy. Lubię sport, kocham piłkę, uważam się za wysportowanego. Nawet przyjęli mnie do szkolnego klubu sportowego. Więc nie jestem z tych ostatnich. A największa radość, gdy po każdych zajęciach mogłem nacieszyć oko na wpół nagimi ciałami kolegów, a nawet ich zupełną nagością, gdy któryś wchodził do naszych sportowych natrysków. Rzadko, bo rzadko, ale czasem…
  Wszystkim chłopakom podobała się nasza pani od polskiego i skrycie się w niej podkochiwali, a ja dziwiłem się im, co o ni w niej widzą: że młoda i ładna? Bo była młoda i ładna. A mnie zupełnie nie interesowała. Ani dziewczyny z klasy. Za to pewnego dnia zdumiony odkryłem, że podoba mi się nasz trener. Stefan był dobrze zbudowanym brunetem przed 30-ką, o niebieskich oczach i zniewalającym uśmiechu. Imponował mi od początku swoimi umiejętnościami. Zdawało mi się, że nie ma dyscypliny, na której on by się nie znał. Jaki był zwinny, jak się odbijał do wyskoku, jak przyjmował piłkę, jakie bił serwy, podania, jakie robił bloki! Od razu stał się moim idolem. Nawet wtedy, gdy trzymając moje dłonie pokazywał, jak mam rozstawić palce, żeby piłkę przyjąć miękko i zaraz posłać ją daleko. Gdy wtedy stał za mną, dotykając mnie całym sobą, czułem jego ciało, przepoconą koszulkę, jego oddech przy swojej twarzy i nie potrafiłem się ruszyć. Bo ten dotyk! Z trudem pokonywałem paraliż, żeby ułożyć dłonie tak, jak mi pokazywał. Kiedyś, przy bloku zderzyłem się z nim tak niefortunnie, że ręką trafiłem mu w spodenki, dokładnie w jaja. To było dość mocne uderzenie, aż się Stefan pochylił, przysłaniając krocze.
  - Uważaj, bo mnie uszkodzisz – powiedział, posyłając mi swój trochę wymuszony, ale ciągle zniewalający uśmiech.
  - Przepraszam – wystękałem przerażony. – Nie chciałem…
  - Nic się nie stało, już w porządku – odpowiedział, prostując się, a ja wtedy dostrzegłem w jego spodenkach wypchaną mocniej główkę penisa. Jaką dużą! Jak mi serce zabiło… Doznałem gwałtownej erekcji. Na szczęście zaraz był koniec zajęć, a poza tym – w takich szerokich spodenkach u mnie małego nie widać, nawet jak stoi. Wtedy zdałem sobie sprawę, że Stefan podniecał mnie od dawna, bardziej niż inni chłopcy.
  Nasze szkolne natryski przy sali gimnastycznej wołały o pomstę do nieba, ale kto miałby w to zainwestować? Trzy drewniane kratki pod trzema rurkami o zardzewiałych sitkach, bez kabin, nawet bez ceratowych zasłonek. Nic więcej. To już szatnia wyglądała lepiej, a z niej dopiero, parę kroków korytarzykiem i straszyła ta ciemnia. Kto chciał z chłopaków, korzystał, kto nie, to nie. I tak naprawdę mało kto korzystał. Ja też nie. Wstydziłem się.
  Chłopaki szybko się przebierali, a ja jeszcze marudziłem, czekając, żeby mi mały opadł, bo jak ściągnę te sportowe spodenki, to w slipach będzie mi widać. Dopiero by było, jakby zobaczyli.
  Wtedy wszedł do nas Stefan.
  - Chłopcy – powiedział – dwóch do pomocy, siatkę zwinąć i piłki poukładać. No?
  Już nikt nie chciał, wszystkim się spieszyło, ale ja poderwałem się pierwszy.
  - Dobra, chodź – powiedział. – Michał, pomożesz mu.
  Michał już był ubrany i za bardzo nie chciał, ale nie wypadało odmówić. Siatkę ściągnęliśmy razem, ale jak przyszło do układania piłek, Michała wcięło. Zostałem sam. Trudno. Poukładam.
  I poukładałem.
  Stefan już mi podziękował, uśmiechnął się tak, że mi nogi zmiękły, minął mnie i wszedł do szatni, ale stamtąd przeszedł do natrysków. Za chwilę usłyszałem szum wody. Wtedy nie wiem, co się ze mną stało. Jakaś siła popchnęła mnie w stronę tego ciemnego korytarza rozjaśnionego światłem z natrysku. Skradałem się jak mysz, najciszej, na palcach…
  Stanąłem w kącie przy ścianie, nie za blisko, żeby mnie światło nie zdradziło i patrzyłem. Z bijącym sercem obserwowałem, jak Stefan namydla tors i uda, a potem swojego potężnego penisa oraz dwa wiszące jaja. Jak bardzo chciałem być tam przy nim! Chciałbym paść przed nim na kolana i zacisnąć wargi na tym wielkim, grubym penisie, dotknąć tego grubego wora! Wtedy jeszcze nie zdawałem sobie sprawy z tego, że jestem gejem. Traktowałem to jako objaw zainteresowania związany z moim dojrzewaniem. I nie dziwcie się, że to zainteresowanie mi nie mijało, pomimo moich, wtedy, 17 lat, bo wiem, że to „normalne”. Wyczytałem to w kilku książkach na temat dojrzewania… Widziałem jego pośladki, jego bary i ramiona. Stałem tam nieruchomo, zastygły jak mumia. Otrzeźwiło mnie dopiero, gdy spłukiwał głowę. Więc zaraz wyjdzie! – pomyślałem przerażony i wycofałem się tyłem, jak rak, do szatni. Parę chwili – i już mnie nie było.
  Na następnych zajęciach celowo się ociągałem, żeby z parkietu zejść ostatni, żeby jeszcze zwinąć siatkę, poukładać piłki. A potem stałem w ukryciu i patrzyłem na kąpiącego się Stefana… I tak po każdych zajęciach. Bałem się, że któregoś dnia on może mnie na tym przyłapać, ale ryzykowałem, to było silniejsze niż ja. Kilka razy próbowałem jakoś nawiązać z nim rozmowę, zacząć coś, że… ale… Niestety, Stefan nie zauważał tych moich prób.
  Wreszcie zauważył! Dziś byłem mokry. Forsowny trening zrobił swoje, no i znów tylko ja porządkowałem sprzęt. Tylko ja i on. Robiłem to tak gorliwie, że pot spływał mi po twarzy.
  - Napracowałeś się – powiedział Stefan ze swoim nieodłącznym, zniewalającym uśmiechem. – Odpocznij chwilę, żebyś taki mokry nie szedł do domu.
   - Dobrze – odpowiedziałem, patrząc, jak zmierza do szatni i kieruje się wprost pod natrysk.
  Byliśmy tylko dwaj. Pomyślałem… Nie! Przecież nie będę znów stał w kącie i  podglądał go jak…! To nieuczciwe! Podążyłem za nim. Moja koszulka i spodenki zostały w szatni.
  - Mogę też…? – powiedziałem tylko i nie czekając na jego zgodę, nawet nie spoglądając na niego wszedłem pod prysznic. Zacząłem się myć... a serce mi biło jak młot. Kątem oka widziałem, że Stefanowi to się spodobało. Moja odwaga i to, że jestem nagi. Zerkał na mnie, wcale tego nie kryjąc. Zachęcony jego spojrzeniem, uśmiechnąłem się tylko, a duszę rozpierała mi radość. Zacząłem namydlać się coraz niżej i niżej, jakbym specjalnie prezentował przed nim całe moje ciało. Teraz namydliłem głowę. Wtedy Stefan podszedł do mnie i powiedział:
  - Zostaw to mydło, dam ci trochę mojego szamponu.
  - Chętnie – odpowiedziałem zaskoczony i speszony, widząc go tak blisko siebie, tak blisko, że mógłbym dotknąć jego wspaniałego grubego penisa, w którego teraz zachłannie patrzyłem. A Stefan, zamiast nalać mi tego szamponu na dłoń czy wprost na głowę, sam nalał sobie na dłoń i roztarł w moich włosach. Robił to tak delikatnie, że mało nie drżałem. A gdy piana zaczęła spływać po moich plecach, nagle poczułem jego rękę, która zgarnia mi tę pianę coraz niżej, aż na moje pośladki... Targnęły mną emocje, jakich nie znałem do tej pory. Czułem pożądanie i rozpierającą radość, ale również strach przed czymś nieznanym, a zarazem lekki wstyd, co dało się poznać po rumieńcach, które wykwitły na mojej twarzy... Stefan spojrzał na mnie łagodnie, uśmiechnął się tym samym zniewalającym uśmiechem i powiedział:
  - Łaskocze?
  - Nie, wcale – zaprzeczyłem zaraz. – No, może tylko trochę. Ale przyjemnie – dodałem zaraz.
  - To fajnie – odpowiedział. – Jesteś szczery i uczynny. Lubię cię za to – i zamknął mnie w opiekuńczym i namiętnym uścisku swych silnych, ale jednocześnie delikatnych i troskliwych ramion... W tej chwili byłem chyba najszczęśliwszym chłopakiem na ziemi!
  Jego dłoń coraz odważniej dotykała moich pośladków, a ja doznawałem niesamowitych emocji. Nagle poczułem, że męskość i chęci Stefana zaczęły rosnąć. Widział, że się nie bronię i widział… mojego stojącego penisa, z czego ja sam nie zdawałem sobie sprawy. Widział i to, że co chwilę wstrząsały mną dreszcze podniecenia pomieszanego z odrobiną przerażenia. Tak, przerażenia przed tym, co miało za chwilę nastąpić. Byłem pewien, że nastąpi! I że nastąpi właśnie teraz, gdy stanął za mną i gdy poczułem na swoich pośladkach gorący dotyk jego wielkiego, twardego fallusa.
  Nie nastąpiło. Jego wielki fallus jeździł w moim rowku do góry i na dół, a ja stałem wklejony w niego całymi plecami, tyłkiem i udami. Próbowałem się pochylić, żeby mu ułatwić, ale on wtedy prostował mnie w górę, jakby tego nie chciał, jakby sam się przed tym bronił i obejmował tak mocno, że nie miałem tchu. Jego druga ręka dotykała moich małych jąder i tego niewielkiego – tak myślałem – penisa, który prężył mi się jak nigdy. Uświadomiłem sobie, że za chwilę będę miał wytrysk… Jęknąłem głucho, czując jak sperma wyrywa się ze mnie i strzela z nieopisaną siłą… Stefan też przyspieszył, jego fallus ściśnięty moimi pośladkami poruszał się coraz szybciej, już czułem jego przyspieszony oddech… i znieruchomiał, ścisnął mnie mocno, jego wyprężone grube ciało wbiło się we mnie, wyjeżdżając ponad pośladki i… jego sperma zalała mi plecy...
  Staliśmy tak nieruchomo chwilę jakąś, sam nie wiem, jak długo, gdy wreszcie jego uścisk złagodniał. Odsunął lekko swe ciało. Popatrzył i zmył ze mnie ślady własnej spermy, a ja… gdy podniosłem wzrok, zobaczyłem jego zawstydzone spojrzenie i twarz przerażoną bardziej niż ja na początku…
  - Wyjdź pierwszy, dobrze? – powiedział cicho i takim głosem, jakby stało się największe nieszczęście.
  Nie odezwałem się. Wyszedłem. Wiedziałem, że nie mogę na niego czekać.
  W domu nie umiałem sobie znaleźć miejsca, łaziłem z kąta w kąt, aż ojciec się zainteresował, co mi jest, czy coś się stało, bo jestem jak podminowany.
  - Nic – odburknąłem tylko, wszedłem do swojego pokoju i udawałem, że gram na komputerze. Wcale nie grałem. Wciąż tylko widziałem Stefana, on zawładnął moimi myślami.
  W nocy długo nie mogłem zasnąć. Byłem niespokojny. Wciąż miałem w pamięci to najpiękniejsze przeżycie, a w oczach obraz wielkiego, grubego kutasa Stefana, a na pośladkach czułem dotyk jego dłoni, palący żar jego wyprężonego fallusa i tryskające potoki spermy.
  Do tej pory nie podejrzewałem ani nie przypuszczałem, że jestem gejem. Ale od tego dnia już byłem tego pewny. Może czułem coś takiego wcześniej, ale do tej pory nie miałem odwagi ani sposobności, żeby się o tym przekonać. Jednak wciąż powracało pytanie:
  - Czy to przeżycie oznacza, że naprawdę jestem gejem, takim już na 100 procent? – a ręką sam masowałem swoje ciało i dotykałem się tak, jak dotykał mnie Stefan. Rosnące podniecenie przynosiło mi radość,  aż wreszcie wytrysk dał mi ukojenie… Zasnąłem.
  Z bijącym sercem szedłem na kolejne zajęcia. Na widok Stefana doznałem dziwnego zamroczenia. Jest… Już przebrany, tym razem w białą koszulkę i ciemne spodenki z jakimś firmowym znakiem. Powiedziałem „dzień dobry”, ale chociaż bardzo się starałem, żeby mój głos zabrzmiał normalnie, wiem, że zabrzmiał inaczej.
  - A to ty, witaj – Stefan bardzo się zmieszał. Jakby zbladł, jakby się zaczerwienił. – Myślałem, że nie przyjdziesz. Gdyby tak było – mówił, wcale na mnie nie patrząc – to…
  - To co…? – spytałem, ale nie odpowiedział.
  Wcale do mnie nie podchodził. Unikał mnie! Innych instruował, na mnie nie patrzył! Jakbym nie istniał! Jak mnie to zabolało!
  Nie będę dziś układał piłek! – postanowiłem. Nie będę porządkowała sprzętu! Nic nie będę robił! Nic!
  Z trudem wytrwałem do końca. Wyszedłem do szatni razem z innymi chłopakami. Ani się nie obejrzałem. Po chwili w drzwiach stanął Stefan.
  - Kto dziś zwija siatkę i składa piłki? – spytał. I spojrzał na mnie. – Julian…? I kto?
  Już miałem odpyskować, że koniec, że Julian już nic nie będzie zwijał i składał… ale nie potrafiłem. Posłusznie wróciłem na salę. Ale – sam. Nikt nie przyszedł. Stefan siedział w swoim kantorku, a ja pracowałem. Samemu źle się to robi, nie ma kto przytrzymać, nie ma kto naciągnąć linki z drugiej strony.
  Gdy skończyłem, gdy chciałem mu w progu powiedzieć suche „Skończyłem, do wiedzenia…” – wyszedł.
  - Julian… – zaczął i znów nie patrzył na mnie. Oczy w dół, twarz bez wyrazu, po jego zniewalającym uśmiechu ani śladu.
  Milczałem. Tylko ze zwieszoną głową, ukradkiem, patrzyłem w jego spodenki. Jest ten penis, widzę go. I wiem już, jak wygląda. Widziałem go. Czułem go na swoich pośladkach.
  - Chciałem cię przeprosić… To poprzednim razem nie powinno się stać… – powiedział, zakręcił się na pięcie i wrócił do kantorka.
  - Ale się stało – odpowiedziałem, i sam nie wiem, czy słyszałem swój głos.
  Poszedłem pod natrysk. Celowo, specjalnie! Wcale nie chciałem się kąpać! Ale poszedłem.
  Woda szumiała, a ja tylko stałem. Naraz poczułem na sobie czyjś wzrok. Wiedziałem, czyj. Byłem pewien. I pomyślałem zaskoczony, czy Stefan poprzednio, gdy ja go tak podglądałem, też czuł mój wzrok na sobie? Może wiedział, że stałem tam, że go nieraz widziałem…?
  - Niech… niech pan wejdzie – powiedziałem.
  Wszedł. Był bez koszulki, ale w spodenkach. Stanął i patrzył. Odwróciłem się przodem do niego. Niech patrzy. Niech zobaczy tego mojego małego penisa, którego po prostu wstydzę się przed chłopakami!
  - Julek… Jesteś ładny, przystojny, wiesz o tym…
  Nie wiedziałem. Wcale nie jestem ładny ani przystojny – pomyślałem jemu na złość.
  - Jesteś ładnie zbudowany, smukły…
  Nie jestem ładnie zbudowany, nie jestem smukły! – pomyślałem znów.
  - Przy tobie można się zapomnieć… Ja się po prostu zapomniałem.
  - Niech się pan zapomni jeszcze raz – powiedziałem cicho, bardzo cicho i odważnie spojrzałem mu w oczy.
  - Chcesz…? – jego oczy wyrażały zdumienie.
  - Chcę. To było… miłe, przyjemne!
  - I… nikt…?
  Zrozumiałem pytanie.
  - Nikt nigdy…
  Po chwili jego wielki fallus pływał po moich pośladkach, jego palce pieściły mi penisa i jądra, a ja znów byłem najszczęśliwszych chłopakiem na świecie! Tak! Najszczęśliwszym! Aż do jego wytrysku i mojego.
  - Chciałem cię mieć w ramionach jeszcze raz – usłyszałem, gdy stałem pokonany swoim przeżyciem, przytrzymywany jego silnymi ramionami. – I to był właśnie ten raz. Ostatni raz. Proszę, zrozum mnie. Mnie tego nie wolno. Mnie tego z tobą nie wolno! Nie wolno mi tego z żadnym chłopakiem… tutaj. Dlatego…
  Zrozumiałem. Łzy napłynęły mi do oczu. Naprawdę zrozumiałem.
  Grałem w naszym szkolnym klubie sportowym do końca roku. Stefan unikał osobistego instruowania mnie. Już mi rąk nie poprawiał, nie ustawiał mi palców, nie pokazywał, jak ułożyć stopy. Co najwyżej – krok ode mnie. I już mnie nie prosił o uporządkowanie sali po zajęciach. Robiłem to sam, czasem z kimś, kogo po prostu wskazywał palcem: „Ty”. A sam czekał w swoim kantorku, dopóki nie skończymy. Wychodził, gdy ja zamykałem drzwi szatni.


Część II
Podwójna niespodzianka

  Gdzieś tydzień przed końcem roku szkolnego wezwał mnie do siebie dyrektor. Nigdy nie miałem przyjemności rozmawiać z nim w jego gabinecie, więc trochę podcięło mi nogi. Po co mnie wzywa? Co ja mogę mieć na sumieniu?
  Wszedłem z bijącym sercem. Dyro był uśmiechnięty, wstał, podał mi rękę, spytał, czego się napiję… Podziękowałem i usiadłem jak paralityk. Co się dzieje? Skąd ta grzeczność?
  - Do matury masz jeszcze rok – powiedział – a już masz w kieszeni studencki indeks. W historii szkoły jeszcze tego nie było.
  No tak – pomyślałem. Teraz sobie przypomniał, że jestem laureatem olimpiady matematycznej i że mam za to politechnikę bez egzaminu.
 Potem odchrząknął, wziął z biurka jakiś list i powiedział:
  - A teraz przeczytam ci coś, co na pewno cię zainteresuje. Dyrekcja… i tak dalej, pomijam… Gratulujemy… pomijam… a teraz najważniejsze: waszemu uczniowi Julianowi, i tak dalej… proponujemy dalsze kształcenie w klasie autorskiej naszego renomowanego liceum, po którym może bezpośrednio podjąć studia na tutejszym uniwersytecie, z którym nasza szkoła od lat współpracuje… I co ty na to?
  Zdębiałem. Kto mi to proponuje? Dlaczego?
  - Gdzie…? – wyjąkałem.
  - Do stolicy…
  - Boże… Ja? Nie, ja nie chcę… Ja muszę się zastanowić…
  - O widzisz, to już lepsza odpowiedź. Zastanów się. Ale ja bym nie rezygnował. To może być twoja wielka życiowa szansa. Czekam na odpowiedź do jutra, choć z góry zakładam, że wiem, jaka ona będzie.
  W domu, gdy o tym powiedziałem – rozpacz mamy i dumne słowa ojca:
  - Wiedziałem, że… – i nie mógł dalej mówić.
  Ostatniego sierpnia, z niewielkim plecakiem na ramieniu i z sercem bijącym aż w gardle stałem pod drzwiami gabinetu mojego nowego dyrektora mojej nowej szkoły.
  Kurtuazyjne uśmiechy, wymiana zdań bez treści, po czym zaczęły się schody.
  - Masz tu rodzinę? – spytał.
  - Nie mam…
  - O, to problem, bo szkoła nie ma internatu…
  Zdrętwiałem. Czy to znaczy, że mam wracać…?
  - Ale spróbujemy to załatwić – powiedział i sięgnął do telefonu.
  Rozmowa była krótka, treściwa, po czym na lśniącej białej kartce z logo szkoły napisał mi jakiś adres.
  - To jest akademik. Zakwaterują cię tam, a my pokryjemy część kosztów.
  Ten stary budynek mnie nie zachwycił. Portier kręcił nosem, wydzwaniał gdzieś przez kilka minut, potem łaskawie oświadczył, że pan rektor do spraw studenckich na szczęście jest poinformowany i wszystko w porządku.
  Żaden komfort. Pokój czteroosobowy, obskurny, nieprzyjemny, przedpotopowe tapczany, na ścianach ślady po pozrywanych plakatach, zadeptana wykładzina ze śladami różnych plam, jak po libacjach. Wybrałem tapczan  przy oknie, ale gdy chciałem go prześcielić, zobaczyłem na ścianie od krawędzi aż po podłogę dziwne „ściekające” ślady. Uśmiechnąłem się. Obraz tak oczywisty, ze od razu się domyśliłem: po spermie. Mój poprzednik, jak nie miał gdzie uciec, chlapał na ścianę. Sprawdziłem inne tapczany: wcale nie lepiej. Ten przy trzecim tapczanie chyba walił co noc, plama na plamie, aż tapeta przeżarta. No to musiało tu być niezłe towarzycho. Wszyscy walili jak na komendę!... Dalej – wbudowana szafa, za nią umywalka; i nic więcej. Węzły sanitarne, w tym ubikacje i natryski – na piętrze, na środku korytarza. Nie byłem zachwycony. Ale musiałem przyznać, że były utrzymane w czystości i nie odstraszały.    
  Wieczorem poszedłem do tej łaźni. Krępowałem się trochę, bo myślałem, że zobaczę paru gołych chłopaków i bałem się, że mi mały stanie. Na szczęście łaźnia była pusta. Szybko się rozebrałem i wszedłem pod natrysk. Patrzyłem na siebie i na swojego penisa – i pewnie z dnia pełnego emocji penis nagle zaczął mi się podnosić. Patrzyłem, jak się napina, staje, twardnieje… Więc zająłem  się nim umiejętnie – i po chwili obserwowałem, jak po posadzce razem z pianą spływa do kratki moja sperma. Nie chciało mi się jeszcze wychodzić. Ciepła woda rozleniwiła mnie. Wtedy przypomniałem sobie moje szkolne natryski i Stefana, widziałem go jak żywego i naraz jakbym poczuł na sobie dotyk jego ciała i ocierającego się na moich pośladkach jego grubego penisa. Gdyby Stefan był tu dziś ze mną, nie byłoby żadnych przeszkód! Nie miałbym żadnych oporów, żeby zrobić z nim to, o czym od początku skrycie marzyłem. Jak by to było, gdybym… gdyby on… Nie umiałem sobie tego wyobrazić, ale chyba umiał sobie to wyobrazić mój penis, który ponownie wyprężył mi się stojąc pionowo do góry. Miło, przyjemnie… Dopieszczałem go lekko, aż moje podniecenie sięgnęło zenitu. Wyobraziłem sobie, że to Stefan – i teraz dopiero miałem wytrysk!
  Dwa tygodnie byłem sam. Korzystałem z tego, biorąc natrysk dzień w dzień i sycąc się nieograniczoną pieszczotą, której nie szczędziłem swojemu penisowi. Ale potem akademik zaczął się zaludniać. Coraz większy gwar, śmiech, trzaskanie drzwiami. Najpierw na niższych piętrach, potem i tu, na moim. Drżałem na myśl, że któregoś wieczoru ktoś mnie tu w łaźni nakryje, jak sobie walę i dopiero bym miał pasztet!. Musiałem uważać.
  Potem pojawiła się kolejna obawa: z kim przyjdzie mi dzielić pokój? Ja uczeń, i oni, studenci. Jak mnie przyjmą? Jak mnie potraktują? Nie będę tu przez nich szykanowany? Bałem się tego, co może się zdarzyć.
  I oto pewnego dnia…
  Już na korytarzu usłyszałem głośniejsze rozmowy dobiegające zza drzwi „mojego” pokoju. Zawahałem się, jak wejść, co powiedzieć, jak się przedstawić.
  Nie zdążyłem. W pewnej chwili drzwi się otworzyły i zderzyłem się twarzą w twarz z wychodzącym chłopakiem, który obrzucił mnie badawczym spojrzeniem.
  - Cześć – powiedziałem, przepuszczając go. – Ja też tu mieszkam…
  - Chłopaki! Jest ten czwarty – zakrzyknął odwracając się do wnętrza. – Wygląda spoko – dodał. – No, właź!
  Wszedłem na nogach jak z ołowiu i spojrzałem na nich trochę ze zdziwieniem. Skromnie ubrani w zwykłe dżinsy i byle jakie koszule, podobnie jak ja, wcale nie widać, żeby byli starsi, z urody przeciętni, może jeden z nich tylko trochę bardziej przystojny. Wydają się sympatyczni.
  - Arek – ten najbliżej stojący pierwszy wyciągnął do mnie rękę.
  - Julian…
  Drugi patrzył na mnie dłużej, zanim zdecydował się podejść. Gdy się uśmiechnął… Własnym oczom nie mogłem uwierzyć!
  - Mati…?
  - Julek…? – powiedział ze zdziwieniem. – No pewnie, że Julek! Nic się nie zmieniłeś! – i jak mnie złapał w ramiona, myślałem, że mnie udusi! Arek patrzył na to powitanie trochę zdziwiony, trochę zaskoczony.
  - Znacie się? No to lepiej – powiedział.
  To był Mati, Mateusz, mój przyjaciel z dzieciństwa, z mojej tamtej pierwszej szkoły. Byłem w piątej czy w szóstej klasie, gdy wyjechał. Długo za nim tęskniłem. Kumpel, z którym, jako ze starszym – Mati był starszy dwa lata – pierwszy raz gadałem o dojrzewaniu... Kumpel, któremu kiedyś odważyłem się pokazać, co mam w spodniach… Zaczęło się od głupiego gadania, że mały go swędzi, że sam mu się dźwiga. Pytał, czy mój też. Przyznałem, że też. Chciał zobaczyć mojego. Dał słowo, że nikomu nie powie i że mi w zamian też pokaże. Pokazałem, czerwony jak burak. Poczułem dreszcz, gdy mnie dotknął. A gdy wyjął swojego! Byłem zdołowany. Pocieszał mnie, że mój mi jeszcze urośnie, że przecież jestem dwa lata młodszy, żebym się teraz tym nie przejmował, że jego też był taki, że dopiero niedawno tak mu urósł. Uwierzyłem. Ale niestety, mój mi już od tamtej pory prawie nie urósł, albo bardzo niewiele… Wtedy patrzyliśmy na swoje penisy i dotykaliśmy je sobie z wypiekami na twarzach. A potem – potem bawiliśmy się nimi nie raz. Z biegiem czasu coraz bardziej się nam one prężyły i dobrze wiedzieliśmy, do czego będą nam służyć.
  A potem Mati się wyprowadził i już nie miałem nikogo, z kim mógłbym porozmawiać, komu mógłbym dotykać i pieścić penisa, komu mógłbym pokazać swojego i pochwalić się swoją spermą, która strzelała mi obficie, dając przedsmak prawdziwej rozkoszy… A teraz znów – Mati! Z radością patrzyłem w jego oczy!
  - Witaj – powiedziałem wreszcie. – Jak ty… wydoroślałeś!
  - A ty? Jaki przystojniak z ciebie! No, w końcu ile to lat temu…? – odrzekł z szerokim uśmiechem.
  - Dużo… – i nie wiedziałem, co powiedzieć.
  Arek parzył na nas z ciekawością, jak się obejmujemy, jak Mati uradowany wita mnie. I mnie zaskoczyła jego radość. Aż mi się łzy zakręciły w oczach. Spotkać swojego jedynego przyjaciela, i to po tylu latach! Gdy mnie mocniej ścisnął w ramionach, zdawało mi się, że wyczułem przy sobie jego twardego penisa – ale to chyba było tylko moje złudzenie, przecież to tylko normalne przytulenie dwóch kumpli, nic więcej.  
  Teraz, gdy znów go zobaczyłem, gdy poczułem jego spojrzenie, jego ciepło, zapach – na nowo przypomniałem sobie to wszystko: nasze dawne rozmowy, spotkania, te niewinne zabawy. Jak sprawdzić, czy on też pamięta, czy też miło wspomina te chwile spędzone razem,  nasze rozmowy, które już wtedy mnie podniecały, i ten dotyk, który zawsze stawiał mojego maluszka. A może on już nie jest tym zainteresowany? A tym bardziej takim moim niedużym sprzętem? Najbliższa przyszłość zapewne wiele wyjaśni, czas wszystko pokaże i sam rozwiąże tę zagadkę, a póki co, będę musiał nadal sam sobie jakoś radzić. Obym tylko niepotrzebnie się z niczym nie zdradził, gdyby nam przyszło iść razem pod prysznic albo gdy będziemy się przebierać do snu – ciekaw jestem, w czym oni będą spali?
  Takie i inne pytania krążyły mi po głowie, chciałem je od razu zadać Matiemu, ale nie zadałem. Nie pogadaliśmy o dawnych czasach.
  Wszedł ten, który minął mnie w drzwiach. To Andrzej. Arek mu wszystko wyjaśnił.
  Dowiedziałem się, że przyjechali na egzaminy. Andrzej i Arek mają drugi termin, a Mati sobie jeden egzamin przełożył z czerwca i dlatego tu jest. Bo rok akademicki rozpoczyna się dopiero za dwa tygodnie.
  - A ty co studiujesz? – zapytał.
  Gdy mu wyjaśniłem, jakim to sposobem się tu znalazłem, był bardzo zdziwiony, ale szczerze mi gratulował.  
  Wieczorem, jak zawsze poszedłem pod natrysk. Robiłem to całe minione dwa tygodnie, więc dlaczego miałbym od tego teraz odstąpić? Postanowiłem tylko, że nie zajmę się dziś swoim maluszkiem, lepiej niczego nie prowokować. W drzwiach minąłem się z jakimś kolesiem owiniętym ręcznikiem na biodrach. Wewnątrz był jeszcze ktoś, zauważył mnie, więc powiedziałem zwykłe „cześć”, patrząc chwilę w jego nagie pośladki. Goły tyłek, to naprawdę wspaniały widok! Od razu mały mi drgnął, więc czym prędzej wszedłem do wolnej kabiny. Naraz poczułem czyjąś dłoń na ramieniu. Podskoczyłem.
  - Masz szampon? Pożycz – usłyszałem i zanim zobaczyłem jego twarz, wbiłem oczy w jego okazałego, mięsistego penisa. Poczułem dreszcz na plecach. Mieć taką żyłę!
  - Tak, mam, oczywiście – podałem mu. Musiałem się przy tym odwrócić. Widziałem, jak spojrzał w mojego małego. Myślałem, że zaraz umrę ze wstydu – a on ze śmiechu, ale nic takiego się nie stało.
  - Fajnego masz – powiedział pokazując mi go wzrokiem, a ja myślałem, że śnię!
  - E tam… – wystękałem. – Twój to dopiero jest…!
  - Chciałbyś się zamienić? Oddałbym ci go. Za darmo – i potrzepał mi jajka.
  Skurczyłem się jak idiota i przez chwilę stałem jak nieżywy… Co on mówił? Zamienić takiego na takiego? Chory…?
  Potem oddał mi szampon, powiedział zwykłe: „Dzięki…” i wyszedł, jak tamten, owinięty ręcznikiem. Widać taki tu zwyczaj – pomyślałem.
  Nie byłem długo. Wytarłem się, ubrałem i wróciłem do pokoju.  Zdziwiłem się, że wszyscy już spali, łącznie z Matim.
  Przebudziłem się dość wcześnie. Oni mogą sobie jeszcze pospać, ale ja muszę zdążyć do budy. Leżałem jednak nadal w wyrku. Nie za bardzo wiedziałem, jak się zachować, żeby ich nie obudzić. Chciałem też sobie przypomnieć, co mi się śniło. Bo był to jakiś miły, przyjemny sen. Tak leżąc, rozmarzony, poczułem, że mój maluszek też nie śpi, jest pobudzony, jak zwykle z rana. Poruszyłem się, tapczan zazgrzytał głośno i wtedy przebudził się Arek. Spojrzał na zegarek, przeciągnął się i trącił Andrzeja, który odpowiedział mu tylko: „Dobra, wiem, nie śpię” – i po chwili obaj wstali. Co za widok! Kolesie są tylko w slipkach. Ładne kulki, a u Arka widać całego penisa z dość dużą główką… Wzięli ręczniki i wyszli. Wtedy wstał też Mati. Po prostu odrzucił kołdrę i zeskoczył z wyrka. Ten widok postawił na baczność mego maluszka. Mati spał bez…tak! Bez majtek, całkiem nago. O kurczę, myślę sobie, co on?...    ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin