Bajki z Ramą -07- Kot w butach.doc

(138 KB) Pobierz
K O T W B U T A C H

B A J K I    Z     R A M Ą   :

( Nr 7 z 8 )

-     K  O  T     W     B  U  T  A  C  H

 



 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

O kotach zwykło się mówić, że chodzą własnymi drogami – to prawda! Żył sobie kiedyś taki kot, na pozór zwykły, bury dachowiec. Miał tylko białe łapki i biały krawacik pod szyją. Z tym kotem związana jest niezwykła historia, którą zamierzam Wam opowiedzieć. A było tak:

Pewien stary młynarz miał trzech synów. Kiedy już synowie dorośli, a najmłodszy miał skończyć właśnie osiemnaście lat, młynarz zachorował i wkrótce pożegnał się ze światem. Synowie podzielili majątek: najstarszy zawładnął młynem, średni wziął osła, a najmłodszemu zaś, Jankowi, bracia zostawili kota na pocieszenie.

-Przyjdzie mi teraz klepać biedę. – martwił się Janek. –Bracia zagarnęli cały majątek po moim kochanym ojcu.

-Nie martw się! – odezwał się kot, który leżał na trawie z łapkami pod głową.

-A cóż to?! Ty mówisz?! Bawiłem się z tobą przez tyle lat i nigdy nie słyszałem, żebyś mówił! – zdziwił się Janek.

-Nie zdradzałem się z tym, żeby twoi chytrzy bracia nie sprzedali mnie do cyrku. - odpowiedział. -Nie miej żalu do swego losu – sprytny, gadający kot to prawdziwy skarb, mój panie…

-Eee, mówisz tak, bo chcesz mnie pocieszyć. Muszę jakoś, mój kotku, zarabiać na życie. Może zajmę się wyplataniem koszyków na sprzedaż…

-Ooo, to jest uczciwe zajęcie. – przyznał kot. – Chociaż niezbyt opłacalne. Uczynię wszystko, żeby wiodło nam się lepiej. Musisz mi tylko sprawić czerwone buty z cholewami i kapelusz z pawim piórem, a resztę zostaw mnie…

Akurat przejeżdżał gościńcem teatrzyk „Liliput”. Na wozie zaprzężonym w dwa kucyki znajdowały się kuferki z kostiumami i udało się Jankowi młynarczykowi kupić czerwone buty i kapelusz z pawim piórem za lusterko, wierzbową fujarkę i dwa koszyki własnej roboty. Zarówno buty, jak i kapelusz, pasowały na kota jak ulał. Wyglądał w tym stroju na bardzo ważną osobistość.

-Od dzisiaj…oświadczył. -…będę się nazywał Kocisław Szaroburski, ale ty możesz do mnie mówić tak jak dawniej: „Mój kiciusiu”. I jeszcze coś ci powiem:

 

NIE MIEJ ŻALU DO SWYCH BRACI,

LOS Z NAWIĄZKĄ CI ODPŁACI

I W DODATKU WIEM NA PEWNO,

ŻE OŻENISZ SIĘ Z KRÓLEWNĄ.

 

-Ha, ha, ha! – roześmiał się rozbawiony tym wierszykiem Janek. –Ale masz fantazję, kocie, powiedz mi, jak zamierzasz to osiągnąć?

-Mam pewien plan. – oznajmił całkiem poważnie kocur. –Tylko zrób mi, jak najszybciej potrafisz, wiklinowy koszyk. Taki, w jakim się chodzi na targ.

-Rozkaz, panie Kocisławie! – powiedział Janek i wziął się raźno do roboty.

Kiedy koszyk był już gotowy, kot pożegnał Janka i udał się na wzgórze za młynem. Rosło tam wysokie, dorodne drzewo czereśniowe o słodkich owocach. Najsłodsze z nich znajdowały się na samym czubku. Nie było tam łatwo się wdrapać, nawet dla kota. Ale miał on przecież głowę nie tylko do noszenia kapelusza z pawim piórem. Postanowił zatrudnić znajomą rodzinę szpaków. Zjawił się, więc, pod czereśnią z wiklinowym koszykiem.

-Hej, panie kocie, co cię tu sprowadza? – zapytał tata szpak.

-Potrzebuję czereśni z samego wierzchołka. – odrzekł. -A co ty na to, panie szpaku?

-Hmm… - zamyślił się pan szpak. –Pomożemy ci, jeżeli obiecasz, że nie będziesz już na nas polował.

-Daje wam kocie słowo honoru, że nie będę. – przyrzekł kot, kładąc łapkę na serduszku. -Jutro rano muszę mieć ten kosz pełen najpiękniejszych czereśni i koniecznie z ogonkami.

-Załatwione, panie kocie! – zaszczebiotały szpaki.

Nazajutrz pod drzewem stał kosz świeżutkich czereśni.

-Ach, dziękuję wam, przyjaciele! – ukłonił się Kocisław.

-A dokąd się wybierasz, panie kocie? – zapytała z ciekawości pani szpakowa.

-Do Królestwa Pulpecji. – odpowiedział dziarsko.

-Ach, to jest świetny pomysł. – przytaknął szpak. –Bo w tym królestwie nie ma już ani jednej czereśni. Jest to całkowicie bezczereśniowe królestwo.

-Świetnie się składa! – mruknął kot do siebie pod wąsem i uśmiechnął się tajemniczo.

Po trzech godzinach marszu w piekącym słońcu, przekroczył granicę Królestwa Pulpecji, w którym panował król Pulpecjusz III. Wszyscy królowie tej dynastii nosili to imię, gdyż narodową potrawą Pulpecjan były właśnie pulpety serowe z cynamonem. Pulpecjusz III był zawsze uśmiechniętym, rumianolicym i okrągło-brzuszkowym królem. Jego córka piękna królewna Perełka miała właśnie tego dnia urodziny. Skąd kot o tym wiedział, nie wiadomo. Zjawił się w królewskim pałacu i oznajmił, że chciałby się widzieć z królem, bo przyniósł podarunek dla królewny. Wnet doniesiono królowi, że przybył dziwny gość z sąsiedniej krainy.

-A któż to taki? – spytał król, nie przestając rzucać kostkami do gry.

-Kot w butach, Mości Królu – odpowiedział służący.

-Kot w butach? – zaśmiał się król. -Coś takiego! Chwileczkę, muszę rzucić kostką.

Kostka potoczyła się po stole i zatrzymała się na szóstce.

-O, to dobry znak!. – stwierdził monarcha. –Proszę wprowadzić gościa!

Kot wkroczył do Sali Tronowej, stukając obcasami swych czerwonych butów. Przed tronem postawił koszyk z czereśniami, po czym zdjął kapelusz i wywijając nim, pokłonił się nisko.

-Kocisław Szaroburski do usług Waszej Królewskiej Mości, osobisty sekretarz hrabiego Barsabasa!

-Hrabia Barsabas? Nigdy nie słyszeliśmy o kimś takim. – zwrócił się król do córki, która właśnie weszła do Sali Tronowej pokazać się ojcu w nowej sukni.

-Bo mój pan, hrabia Barsabas jest dziedzicem ziem graniczących z Królestwem Pulpecji od niedawna. – wyjaśnił kot.

-A czy pan hrabia jest młody? – zainteresowała się królewna.

-Mój pan niedawno skończył osiemnaście lat. Przysyła dla królewny Perełki w darze ten oto koszyk czereśni. –odparł z przejmującą powagą.

Królewna aż pisnęła z radości:

-Ach, tatku, uwielbiam czereśnie! W naszym królewskie nie ma w tym roku ani jednej, a te są takie soczyste. Wyglądają apetycznie, widać, że świeżo zerwane!

-I każda ma ogonek. – dodał król, a królewna natychmiast zrobiła sobie z czereśni kolczyki i śmiejąc się radośnie, wykonała dwa piruety, aż zafurkotała jej nowa różowa sukienka z kokardą.

-W dobrach mego pana…  – wyjaśnił kot. -…rośnie czereśniowe drzewo, rzadkiej afrykańskiej odmiany o nazwie „Mniam-Mniam”. Mniam-Mniamki to najsłodsze czereśnie na świecie. – łgał kot jak nut, nie mrugnąwszy nawet okiem.

-Ach, to musi być ciekawa kraina, tatku… może byśmy ją tak odwiedzili? – zaproponowała księżniczka.

-Byłby to ogromny zaszczyt dla mojego pana hrabiego Barsabasa, gdyby mógł gościć Wasz królewski majestat i Waszą Królewność. – dodał kot, skłoniwszy się przed córką króla.

-Kiedy możemy się spodziewać Waszego majestatu w naszych dobrach? – zapytał kot tonem wytrawnego dyplomaty.

Król klasnął w dłonie i zaraz zjawił się królewski sekretarz z kalendarzem.

-Spójrz, mój drogi, kiedy mamy wolny termin na wizyty zagraniczne, może by tak w przyszły poniedziałek, co?

-W poniedziałek Wasza Królewska Wysokość ma przyjąć delegację kominiarzy, którzy wręczą Waszej Wysokości złoty guzik na szczęście. We wtorek… – wyliczał sekretarz. -…Wasza Królewska Wysokość będzie grał w Chińczyka z ambasadorem Chin. W środę jest Święto Pulpeta. Czwartek jest wolny.

-Świetnie! Świetnie… w czwartek… – ucieszył się król. -Niech pan przekaże, panie kocie, hrabiemu Barsabasowi nasze królewskie podziękowania za czereśnie, no i za zaproszenie. Będziemy na pewno, na pewno… z całą naszą świtą…

Kot skłonił się głęboko na pożegnanie i wymaszerował z pałacu z dumnie podniesioną głową.

Słońce miało się już dobrze ku zachodowi, kiedy nasz kot, minąwszy granicę Królestwa Pulpecji, znalazł się na drodze wśród pól. Była to pora żniw. Żniwiarze kosili zboże, a żniwiarki wiązały je w snopy.  Kot pozdrowił żniwiarzy i zapytał:

-Czemu nie śpiewacie żniwnych piosenek? Byłoby wam raźniej pracować w polu.

-Ech, nasz pan nam zabrania. Nie mamy chwili wytchnienia! Harujemy od rana do nocy, bo boimy się, że nas pozamienia w ropuchy albo w jaszczurki. Nie jednego już to spotkało. – usłyszał w odpowiedzi.

-A kto jest waszym panem?

-Okrutny olbrzym, czarodziej, który mieszka, o, tam… w tym wielkim zamku pod lasem.

-A chcielibyście mieć innego – dobrego dziedzica?

-Oj, tak, tak! – zawołali chórem żniwiarze.

-Hm, to da się załatwić. – rzekł kot. -Posłuchajcie mnie uważnie: w czwartek będzie przejeżdżał tędy sam król Pulpecjusz III ze świtą. Kiedy was zapyta, czyje są te pola, łąki i lasy, zaśpiewacie mu taką piosenkę:

 

BARDZO CHĘTNIE, KRÓLU, PANIE

ODPOWIEMY NA PYTANIE.

POLA, ŁĄKI, HOPSASA,

SĄ HRABIEGO BARSABASA.

 

-Będzie tak, jak sobie życzysz! – przyrzekli żniwiarze. -Bo bardzo chcemy mieć dobrego dziedzica.

-No tak… tak, tak… – zamruczał do siebie kot, uszedłszy parę kroków. -Majątek ziemski dla hrabiego Barsabasa już załatwiłem, tylko jak tu przedstawić królowi dziedzica tych ziem, który nosi lniane porcięta, taką samą koszulę i dziurawy słomkowy kapelusz?

Kot zatrzymał się pod polną gruszą i zastanawiał się przez chwilę, marszcząc futerko na czole:

-Hm, jak zdobyć dla mojego Janka nowe, wytworne szaty, w których spodobałby się królewnie?

-Aha! Już wiem! – krzyknął. -Oj, to bardzo dobry pomysł!

I zadowolony, ruszył w dalszą drogę. W czwartek rano zjawił się przed Jankiem, który akurat przycinał wierzbowe gałązki do wyplatania koszyków.

-Gdzieś ty bywał, kocie? – zapytał. -Nie było cię całe dwa dni!

-Byłem na targu za granicą. Sprzedałem koszyczek czereśni za jeden złoty grosik. – odpowiedział.

-No to czemuś taki markotny?

-Koty bywają markotne, zwłaszcza, kiedy gubią pieniądze. Szedłem akurat przez mostek i złoty grosik wpadł mi do wody. – skłamał kot. Westchnął przy tym tak żałośnie, że Jankowi żal się go zrobiło.

-Bardzo pilnie poturbuję tego grosika. Mógłbym kupić za niego paczuszkę słodkich gumyszek z malinowej galaretki. Od dwóch dni nic nie jadłem! – żalił się kocur.

-Nie martw się, kocie! – próbował go pocieszyć. -Jestem doskonałym nurkiem, wychowałem się, przecież, w młynie, nad wodą. Chodźmy, znajdę twój złoty grosik.

Tymczasem królewski orszak, złożony z siedmiu karet, dziesięciu gwardzistów królewskich na koniach opuścił granice Pulpecji. Kiedy król Pulpecjusz zauważył żniwiarzy w polu, kazał zatrzymać powozy, wychylił się z karety i zapytał:

-Hej, tam, dobrzy ludzie! Czyje są te żyzne pola, łąki i lasy, co?

Żniwiarze, jak na komendę, zaśpiewali piosenkę, której nauczyli się od kota, a przy słowach „hopsasa” wszyscy zaczęli podskakiwać, wymachując grabiami.

-Ha, ha, ha! Cóż to za szczęśliwy, podskakujący lud! – zdziwił się król. –Ten hrabia Barsabas musi być lubianym dziedzicem.

-Jeśli jest lubiany, to jest, i mądry, a może nawet i przystojny... – rozmarzyła się królewna Perełka.

Kiedy tak marzyła, Janek dotarł z kotem nad rzekę i kiedy nurkował pod mostem, szukając kociego grosika, kot-spryciula, ukrył jego ubranie w norce wydry na piaszczystym brzegu, po czym stanął na drodze i czekał, bo już z daleko widać było królewski orszak. Szyby karet i złota uprząż koni mieniły się w południowym słońcu. Kawalkada powozów zatrzymała się przed kotem, a ze złotej karety wyjrzał król Pulpecjusz. Kot skłonił się kapeluszem i powiedział:

-Witam Waszą Królewską Mość w dobrach mego pana hrabiego Barsabasa!

-A gdzie hrabia, panie Kocisławie? – spytał król.

-Stała się rzecz straszna, Wasza Wysokość! – żalił się kocur. -Kiedy mój pan, jak co dzień, zażywał kąpieli w swojej rzece, wydra – psotnica wciągnęła jego drogocenne szaty do swojej nory!

Król rozkazał dworzanom znaleźć właściwy strój dla hrabiego. Wnet nad brzegiem ustawiono parawan i kufry pełne przeróżnych ubrań.

-Coś ty, kocie, wymyślił?! – syknął Janek, wychodząc z wody.

-Zrobiłem z ciebie hrabiego Barsabasa i właśnie załatwiam ci modne i eleganckie ubranko. – wyjaśnił szeptem.

-Barsabas? A co to za nazwisko?! – prysnął Janek.

-A znasz lepsze? – mruknął Kocisław. -Przecież, ty, chłopcze, nie masz żadnego nazwiska! Wszyscy wołają na ciebie „młynarczyk”.

-Ach, to prawda. – westchnął Janek i nie zadawał już żadnych pytań, a kot z poważną miną przeglądał zawartość kufrów i wyjaśniał:

-Mój pan, hrabia Barsabas, zwykł nosić tylko jedwabne koszule haftowane złotą nicią i spodnie z zielonego tureckiego aksamitu.

O dziwo, znalazła się, i taka koszula, i takie spodnie w królewskich kufrach oraz zamszowe buty z ostrogami, których zażądał kot. Janek młynarczyk wyglądał teraz nie tylko jak hrabia, ale jak prawdziwy królewicz. Królewna z okna karety posłała mu pełne zachwytu spojrzenie i skryła się za wachlarzem, a Janek zarumienił się z przejęcia na widok królewny Perełki, bo aż tak pięknej twarzyczki nigdy dotąd nie widział, chociaż wiele ładnych dziewcząt mieszkało w tych stronach. Królewna i Janek najwyraźniej spodobali się sobie, co nie uszło uwadze kiciusia. Uśmiechnął się tylko do siebie i łapką przygładził wąsy, mrucząc z zadowolenia, bo wszystko układało się tak, jak to sobie chytrze zaplanował. Król zaprosił Janka do swojej karety i posadził na honorowym miejscu obok królewny Perełki. Kot zaś oznajmił głośno:

-Mój pan, hrabia Barsabas, zaprasza na ucztę do swego zamku. Niech karety jadą wolno, żeby Wasza Królewska Mość mógł podziwiać ziemię mojego pana.

Janek, słysząc o zamku, mało nie zemdlał z wrażenia. Strzeliły baty, zarżały konie i karety ruszyły gościńcem, a kot pognał na skróty do zamku olbrzyma-czarodzieja. Bez trudu pokonał wysoki, obrośnięty bluszczem mur, żeby ominąć strażników pilnujących bramy. Wślizgnął się do ponurej komnaty, gdzie za stołem siedział w czarnej pelerynie w gwiazdy olbrzym-czarodziej. Od jego łysej głowy odbijało się skąpe światło wpadające przez zasłonięte okna. Patrzył groźnie spod czarnych, krzaczastych brwi, a w jego czarnej, długiej brodzie mogłyby sobie uwić gniazda całe stada wróbli. Kot spocił się ze strachu, bo zrozumiał, że z tym okrutnym drabem nie ma żartów. Olbrzym, zauważywszy kota, zagrzmiał, aż echo odbiło się od ściany:

-Musisz być bardzo głupim kotem, jeśli odważyłeś się stanąć przede mną!

-Nie jestem głupi i cale pana się nie boję! – odpowiedział kot.

-Nie próbuj mnie zezłościć, bo dołączysz do tej porcelanowej kolekcji! – powiedział stanowczo olbrzym i wskazał na stojące w rzędzie figurki. -To moja służba, którą za karę zaczarowałem tydzień temu! Brakuje tam jeszcze tylko kota w butach!

-Nie jestem zwykłym kotem! – ciągnął dalej kot.

-A kim ty jesteś, futrzaku? – zaśmiał się wielkolud.

-Kocisław Szaroburski do usług! Wysłannik Jego Królewskiej Mości Pulpecjusza III, który akurat bawi przejazdem w tej okolicy. – oznajmił kot, sadowiąc się na fotelu i zakładając nogę na nogę. –Sława twoja jako największego czarodzieja dotarła do królewskiego pałacu. Król i jego świta pragnęliby na własne oczy zobaczyć, co potrafisz.

-Do prawdy? Czy to możliwe, żeby Jego majestat zechciał złożyć mi wizytę? – zapytał łagodniejszym już tonem czarodziej.

-To da się załatwić. – odparł kot. –Wpierw jednak, muszę się przekonać, czy naprawdę jest pan takim wielkim czarodziejem. Może na początek wyczaruje pan dla mnie słoiczek ketchupu z najlepszych włoskich pomidorów? Uwielbiam ketchup!

-Ależ proszę, bardzo proszę, panie kocie! – powiedział przymilnie olbrzym i czarodziejską różdżką zakończoną pięcioramienną gwiazdką wykonał w powietrzu kilka ósemek, szepcząc zaklęcie, a na tacy pojawił się słoiczek z ketchupem. Kot zanurzył w nim łapkę i spróbował. Po chwili powiedział:

-Hm, rzeczywiście, wyborny, ale słyszałem również, że umie pan sam siebie zaczarować.

-Oczywiście, że umiem! – powiedział z dumą. -Mogę się zaczarować np. w słonia albo w tygrysa.

-Niech będzie tygrys. – zgodził się kot.

Zanim olbrzym zdążył machnąć różdżką i wypowiedzieć do końca „Abrakadabra”, w kłębach dymu pojawiła się pręgowana bestia. Ogromny tygrys, rycząc i szczerząc kły, zaczął się skradać do fotela, na którym siedział wystraszony kot. W życiu nie widział aż tak ogromnego kota. Choć serduszko waliło mu jak oszalałe i futerko zjeżyło mu się na grzbiecie ze strachu, to stwierdził, udając obojętność:

-Nie, nie, nie, tygrys odpada!

-A to czemu?! – spytał wyraźnie niezadowolony czarodziej.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin