Kolęda Snape.rtf

(112 KB) Pobierz
„Kolêda Snape’a”

“Kolęda Snape’a”

(napisała aga)

 

Harry, Ron i Hermiona szli mrocznym korytarzem ze zwieszonymi głowami.
- Że też ostatnią lekcją przed Świętami muszą być eliksiry. To nam zepsuje cały dzień- ponuro zauważył Ron.
- Och, Ron, daj spokój. Jest Boże Narodzenie. Ja i twoja mama uważamy, że w tej porze roku trzeba być miłym dla każdego.
- Ty i moja mama ? - zdębiał Ron.
Harry pokręcił głową- Stary Snape jest zawsze okropny, niezależnie od daty w kalendarzu.
I niestety miał rację. Kiedy cała grupa weszła już do sali w lochach, która zimą była jeszcze bardziej zimna i nieprzyjemna niż zwykle i kiedy Hermiona powiedziała:
- Z okazji Świąt chcielibyśmy złożyć panu profesorowi serdeczne...
Snape skrzywił się i przerwał jej w pół słowa:
- Nie wysilaj się, Granger. Podlizywanie się nic ci nie pomoże.
- Ale ja wcale...- zająknęła się Hermiona.
- Gdyby to ode mnie zależało- podniósł głos Snape - Odwołałbym te całe Święta! A teraz lepiej zajmijcie się pracą nad dzisiejszym eliksirem i ostrzegam was, że może śmierdzieć, zwłaszcza jeśli nie dodacie dokładnej ilości składników.
Dalsza część lekcji przebiegła tak jak Harry się tego spodziewał. Snape był bardziej złośliwy niż zazwyczaj. Odbierał punkty za byle co. Kazał im sporządzić eliksir o konsystencji brunatno- szarego błota i okropnym gryzącym zapachu, którego ( Harry był pewien) nie uda im się pozbyć do Bożonarodzeniowej kolacji. Ale uhonorowaniem wszystkiego było ukaranie szlabanem Rona.
- Tylko wyjątkowo wredne indywiduum mogło dać ci szlaban w Boże Narodzenie- powiedziała Hermiona, kiedy wyszli wreszcie z lochów.
- Czyżbyś już zapomniała, co mówiłaś przed lekcją- złośliwie zauważył Harry.
- Cofam to, co powiedziałam. Snape'a nie da się lubić, nawet w Boże Narodzenie !

W tym czasie Snape siedział jeszcze w sali eliksirów. Postanowił nie wychodzić. Nie chciał oglądać uczniów przygotowujących się do odjazdu na przerwę świateczną, nie chciał też wysłuchiwać nieszczerych życzeń ani udawać, że podziwia choinkę. W pewnej chwili rozległo się pukanie do drzwi.
- Proszę- warknął Snape. Osoba za drzwiami jakby się zawahała. W końcu jednak weszła do środka i Severus ujrzał Madam Pomfrey trzymającą w ręku pudełko.
- Hm, drogi, hm, Severusie - rozpoczęła - z okazji Świąt Bożego Narodzenia chciałabym życzyć ci...
- Dobra, dobra, Poppy - przerwał jej zniecierpliwiony Snape- o co chodzi?
- No wiesz. Postanowiliśmy zrobić małą składkę. W naszej szkole wiele jest dzieci w trudnej sytuacji. Moglibyśmy trochę im pomóc, kupić jakieś prezenty itp.
- I przyszłaś z tym do mnie? Myślałem, że masz więcej rozumu w głowie. Łaskawie przyjmij do wiadomości, że kiedy ja byłem dzieckiem nikt mi nie pomagał i uważam, że dobrze na tym wyszedłem. Przecież nasi uczniowie mają co jeść i gdzie spać, prawda ?
- Prawda- przyznała Poppy- przynajmniej dopóki są w Hogwarcie.
- Więc nie zawracaj mi wiecej głowy. Aha i przekaż Dumbledorowi, że mam dużo zaległości i raczej nie zejdę na kolację.
Madam Pomfrey mruknęła pod nosem coś, co nie zabrzmiało zbyt cenzuralnie. Uznała jednak, że jej dłuższa obecność w lochach nic nie da. Zamknęła więc drzwi i z ulgą skierowała się do innej części zamku.

Ale Snape'owi nie dane było zaznać spokoju. W kilka minut później znowu usłyszał pukanie do drzwi. Tym razem był to Ron.
- Wejdź, wejdź - nieszczerze zachęcił go Snape- masz tu dużo do sprzątania.
Ron rozejrzał się po klasie. Sprawiała wrażenie czystej. Snape jednak najwyrażniej był innego zdania.
- Wydaje się wam, że jak jedziecie do domu na Święta to możecie tu zostawiać taki brud. A więc pan Ronald Weasley będzie tak łaskawy i wyszoruje wszystkie ławki i sprzęty i żebym nie musiał ci zwracać uwagi.
Ron skrzywił się. W lochach unosił się ciągle jeszcze nieprzyjemny zapach po ostatnich eliksirach. Też miałbym taki humor jak Snape, gdybym musiał się tego nawdychać, pomyślał. Na dodatek robiło się coraz zimniej. W kominku, w kącie sali ogień ledwo się tlił.
- Panie profesorze- odezwał się nieśmiało Ron.
- Co jest?- warknął Snape.
- Czy nie mógłbym rozpalić trochę większego ognia ?- spytał, starając się być bardzo grzecznym.
- Czyżby ci było zimno ?- Snape udał zdziwienie- Czyżbyś był takim delikatnym dzieckiem, Weasley ? Trochę zaprawy przyda ci się w życiu.
A potem dodał wręczając mu kocioł:
- Szoruj, szoruj, to się rozgrzejesz.
Wtedy właśnie Ron uznał, że nie warto się więcej odzywać.
Kiedy Ron był już w połowie szorowania, a Snape w połowie sprawdzania, w kominku coś trzasnęło i wśród słabego płomienia pojawiła się czyjaś głowa. Ron podskoczył przestraszony, ale po chwili uśmiechnął się radośnie, rozpoznał bowiem Remusa Lupina. Lupin miał zaczerwienione policzki i najwyrażniej był już w dobrym świątecznym nastroju.
- Wesołych Świąt Ron !- zawołał - Wesołych Świąt Severusie !
- No nie - skrzywił się Snape.- Co tym razem ?
- Posłuchaj. Spędzamy święta na Grimmauld Place. Będzie kilka osób. Pomyślałem sobie, że może byś do nas dołączył ?
- To ma być jakiś dowcip ?
- Nie, no co ty? Po prostu wiem, że siedzisz tutaj zupełnie sam.
- Postanowiliście zlitować się nad starym, samotnym Severusem, tak?- powiedział Snape, a jego głos obniżył się jak zawsze, kiedy zaczynał się denerwować.- Żaden wilkołak nie będzie się nade mną litował. I przyjmij do wiadomości, że ja się świetnie bawię w swoim własnym towarzystwie. Przynajmniej nie narzekam na brak inteligencji.
- Dobra, dobra- mruknął Lupin- nie musisz się zaraz denerwować.
- Ja się wcale nie denerwuję ! Zrób mi przyjemność i znikaj!
Głowa Lupina pokręciła się w ogniu i dodała:
- Gdybyś jednak zmienił zdanie, Severusie, zawsze możesz nas odwiedzić.
Pstryk. Głowa znikła. Ron nie chciał spojrzeć na Snape'a. Jeszcze bardziej gorliwie zabrał się do szorowania.


Tego samego dnia wieczorem, kiedy Snape znalazł się wreszcie w swoim pokoju, odczuł wielką ulgę, że już nie musi z nikim rozmawiać. Zjadł zimną już kolację, pozostawioną dla niego przez domowego skrzata. Następnie położył się do łóźka ze szklanką ulubionego piwa w ręku. Dostawał je w paczkach od pewnej znajomej czarownicy z Europy wschodniej. Z okazji Świąt postanowił zrobić sobie prezent i nie zmuszać się do kąpieli przed snem ( żadnego mycia włosów !). Oczy zaczęły mu się już zamykać, opróżniona szklanka spadła obok łóźka, kiedy nagle powiało lodowatym chłodem. Snape podciągnął się wyżej, ale to co ujrzał wprawiło go w osłupienie. W jego ulubionym fotelu ( jedynym jaki posiadał ) siedział nie kto inny- jak sam Syriusz Black!
Siedział sobie jak gdyby nigdy nic w jego ulubionym fotelu, miał na nogach jego ulubione kapcie, a w ręku puszkę ulubionego piwa.
- No nie! - krzyknął Snape- Co ? Kto ? Jak?
- Cześć Severus- Syriusz bezczelnie wyszczerzył ostre zęby- Fajny pokój. Nie wiedziałem, że czytujesz poezję- i podniósł ksiażkę leżącą na stoliku obok.
- Przecież ty, ty... - zająknął się Snape.
- Nie żyję ?- dokończył Syriusz-Niestety pogłoski o mojej śmierci nie były przesadzone ale mój stan nie ma tu nic do rzeczy.
Przyszedłem tu, żeby coś ci przekazać.
Po tych słowach uniósł się z fotela i popłynął w powietrzu w kierunku łóżka. Snape zauważył, że Black był bardzo blady, prawie przezroczysty.
- Powiedzmy, że spotkałem tam- mówiąc to Black skrzywił się i wykonał nieokreślony ruch ręka- kogoś kto o tobie myśli. Zupełnie nie wiem dlaczego. I ta osoba tu mnie przysłała.Tej nocy zobaczysz swoją przeszłość, terażniejszość i przyszłość. I może do twojego zakutego łba dotrze, że mógłbyś coś z tym zrobić.
Teraz Black, wykonując spektakularne salto, przeleciał nad łóżkiem Snape'a i znalazł się po jego drugiej stronie, bliżej okna.
- Uwierz mi na słowo, Severusie, w tym stanie, w którym ja teraz jestem trudno cokolwiek zmienić, naprawić zło, które wyrządziliśmy. Pomyśl o tym.
Black przeniknął przez ścianę i zniknął po drugiej stronie. Snape nie był w stanie wydusić jednego słowa. Widywał już różne duchy ale Syriusz w jego własnym pokoju. To już lekka przesada.
- On siedział w moim fotelu, pił moje piwo i nie oddał mi moich ulubionych kapci !
Wstał i nieco chwiejnym krokiem podszedł do stolika przy którym jeszcze przed chwilą siedział Black. Na stoliku leżała kartka:
Drogi Kinolu!
Przy okazji powiedz Hagridowi, żeby w moim imieniu przekazał Harry’emu mój dawny latający motor.
Twój Syriusz.

Snape miał właśnie brzydko zakląć, kiedy jego uwagę przykuł dym wydobywający się zza drzwi gabinetu przylegającego do jego pokoju. Niepozorny dymek zaczął się powoli przekształcać w coraz większą mgiełkę.

Po otwarciu drzwi do gabinetu pięknym acz mętnym oczom Snape'a ukazał się niesamowity widok. Na środku pomieszczenia stała ogromna, płytka wanna w kształcie motylka z rozbudowanym wężem prysznicowym, przypominającym długiego i chudego diabełka okręconego własnym ogonem. A może to nie był ogon? Przez te opary nie widział dokładnie. Z wanny wydobywała się srebrzysta mgła przetykana ciemniejszymi kłąbkami szarego dymu. Pośrodku tego łaziennego przybytku stał uśmiechnięty Filiusz Flitwick, ubrany w ciemny T-shirt z dużym jasnym napisem: "Mały robi to lepiej". Co dziwniejsze wydał się Snape'owi dużo młodszy niż normalnie. Jego włosy miały bardzo jasny, złocisty kolor i były nastroszone na wszystkie strony. Z jego twarzy i drobnej postaci bił ogromny blask, który ostro dawał Severusowi po oczach. Kiedy podniósł rękę, żeby przesłonić wzrok, Flitwick spytał:
- Okularki przeciwsłoneczne? - I po chwili na nosie Snape'a pojawiły się czarne okulary.
- Pasują do ciebie - podsumował Flitwick. - Firma John Philips London. Sam mam dwie pary.
- Co się tu właściwie dzieje? - ryknął Snape, odzyskawszy głos. - Zamiast dawać mi te niemodne okulary może wyłączyłbyś to zabójcze świecenie?
Flitwick zignorował to ostatnie pytanie, a nawet jakby nieco dodał sobie blasku.
- Czy nasz wspólny znajomy, który miał zwyczaj w wolnych chwilach ganiać za kotami, nie odwiedził cię dzisiaj?
- Syriusz? Owszem był.
- I nie powiedział ci, że dzisiejszej nocy zobaczysz swoją przeszłość, teraźniejszość i przyszłość ?
- Coś wspominał - odburknął Snape - ale nie mówił, że będzie się to wiązało z przemeblowaniem gabinetu. Byłem dosyć przywiązany do swoich słoików.
Flitwick uśmiechnął się jeszcze szerzej. A kiedy to zrobił, jego twarz zajaśniała blaskiem księżyca w pełni. "Szkoda, że nie ma tu Lupina"-zdążył jeszcze pomyśleć Snape.
- Jestem tutaj aby przypomnieć ci przeszłość, Severusie.
- Skąd pomysł, że chciałbym sobie cokolwiek przypominać? Jestem tak doskonale logiczny i zorganizowany - dodał, nie bez dumy w głosie - że wszystkie moje wspomnienia są zamknięte w małych klateczkach z odpowiednimi podpisami.
- Jeśli faktycznie jesteś taki logiczny i poukładany to stanowisz ciekawy kontrast z resztą świata - odparował Flitwick - Czyżbyś bał się przeszłości, Severusie?
- Nie boję się przeszłości i ciebie też się nie boję - powiedział bardziej stanowczym głosem Snape, który najwyrażniej zdążył już wrócić do równowagi psychicznej.
- Więc podejdż do mnie.
Kiedy podszedł do małego czarodzieja i wszedł do płaskiej wanny, otoczyła go bardzo gęsta mgła i przez chwilę nic nie widział. Poczuł tylko, że Flitwick złapał go za rękę. Chciał krzyknąć " Łapy przy sobie", ale zanim zdążył coś powiedzieć mgła zaczęła rzednąć. Kiedy rozwiała się na tyle, że znów można było coś zobaczyć, Snape zorientował się, że stoją na ruchliwej miejskiej ulicy. Ponieważ ubrany był jedynie w swój zwykły nocny strój - szarą koszulkę nocną z napisem "sex instructor" (sama mam taką koszulkę - przypisek autorki) i skarpetki w małe zielone wężyki (kapcie jak wiadomo zabrał mu Syriusz) poczuł nieprzyjemny chłodek w swoich dolnych partiach. Czym prędzej ściągnął też przeciwsłoneczne okulary i stwierdził, że wreszcie widzi lepiej od gumochłona.

Wszystkie domy stojące wzdłuż ulicy miały świąteczne dekoracje. Wszędzie można było zobaczyć misternie wykonane świeczki, girlandy i wieńce z jemioły i ostrokrzewu. Po chodniku biegali zaaferowani ludzie niosący pakunki z zakupami i prezentami. Postawny męźczyzna, który najwyrażniej bardzo się spieszył, wpadł na małego chłopca i przewrócił go na ziemię. Chłopiec rozdarł sobie spodnie i poranił kolana. Najwyrażniej pozostawiony był bez opieki, bo nikt się nim nie zainteresował. Mógł mieć zaledwie kilka lat, był chudy i wysoki, miał czarne oczy i czarne włosy. Flitwick i Snape obserwowali jak chłopiec ciągle trzymając się za kolano, przysiadł na zimnym, ośnieżonym chodniku pod ścianą najbliższego domu. Tymczasem w jego stronę zbliżała się czteroosobowa rodzina. Ojciec dżwigał pakunki, a jego ręki trzymała się mała kilkuletnia dziewczynka. Matka niosła na ręku malutkiego chłopczyka.
- Tato, tato - zawołała dziewczynka - Jaki smutny chłopiec! Czy to jest żebrak?
- Nie zwracaj uwagi, kochanie - odparł ojciec - zaraz będziemy w domu.
- A tu jesteś! - zawołał damski głos nad głową siedzącego chłopaka. Zdeportowała się przy nim wysoka i chuda czarownica. Była do niego bardzo podobna.
- Same z tobą kłopoty! Przez ciebie się spóźnimy i ojciec znowu wpadnie w szał - szarpnęła go mocno za łokieć i na siłę postawiła na nogi. - No nie, rozdarłeś sobie spodnie. Jesteś najbardziej okropnym i niezgrabnym dzieciakiem, jakiego widziałam! I nie licz na nową parę. Skoro łazisz jak ofiara, będziesz chodził właśnie w takich.
Chłopiec, którego ubranie pozostawiało wiele do życzenia zwiesił głowę, a po jego policzkach popłynęło kilka łez.
Dorosły Snape zrobił taki ruch, jakby chciał do niego podejść, ale Flitwick złapał go za rękaw.
- Pamiętaj, to tylko wspomnienie - powiedział.
Ruszyli więc za chłopcem i jego matką, aż dotarli do jedynego nieoświetlonego domu stojącego przy bocznej ulicy. Był stary, ciemny i sprawiał wrażenie jakby lata świetności miał już dawno za sobą, a raczej jakby nigdy ich nie miał. Nie było na nim ani jednej świątecznej ozdoby i był taki ponury, jakby w jego wnętrzu nie płonęła nawet najmniejsza świeczka. Snape wzdrygnął się nerwowo na sam jego widok.

Gdy kobieta otworzyła drzwi, ze środka dał się słyszeć nieprzyjemny męski głos:
- Gdzie się włóczyłaś do tej pory?
- Jest cholerne Boże Narodzenie - wydarła się kobieta - musiałam zrobić zakupy!
- Uważaj, bo ci uwierzę!
Po co mi to pokazujesz? - spytał Flitwicka Severus, a głos dziwnie mu drżał. Ale Flitwick nie odpowiedział. Złapał go tylko za rękę i znów ogarnęłą ich mgła.

Tym razem znależli się w dobrze im znanym otoczeniu - wrócili do Hogwartu, ale tego sprzed wielu lat. Uczniowie z gotowymi bagażami czekali już na dziedzińcu na przyjazd powozów, które miały ich zawieźć na Święta do domu. Padał gęsty śnieg i uczniowie zbijali się w ciaśniejsze gromadki. Z grupy Gryfonów oddaliła się młoda dziewczyna o długich, rudych włosach. W ręku trzymała podłużny pakuneczek. Podeszła pod jeden z arkadowych łuków otaczajacych dziedziniec i wtedy dopiero Snape i Flitwick dostrzegli samotnie stojacego chłopaka. Był to ten sam chłopiec, co poprzednio ale sporo starszy - mógł mieć siedemnaście, osiemnaście lat. Usiłował nadać swojej pozie jak najbardziej nonszalancki wygląd. Trzymał ręce w kieszeniach i spod przymkniętych powiek obserwował pozostałych uczniów. Ale nie udało mu się ukryć smutku, który emanował z całej jego postaci.
- Czemu ten chłopak jest taki nieszczęśliwy? - spytał Flitwick.
- Znowu zostanie sam na Boże Narodzenie - odparł ponuro Snape - Jego rodzice nigdy nie zabierali go do domu na świeta.
- Dobrze, że ma co jeść i gdzie spać - zauważył Flitwick.

- Severusie, posłuchaj - zaczęła dziewczyna, zwracając się do nastoletniego chłopaka - Pytałam moich rodziców. Powiedzieli mi, że mogę przywieźć kolegę na Święta. Może pojechałbyś ze mną?
- Nie dajesz za wygraną, co Evans?
- Daj spokój, nie chcesz spędzić Świąt w miłym towarzystwie?
- W towarzystwie mugoli, chciałaś powiedzieć? Musiałaś chyba wypić przeterminowany eliksir, żeby mi coś takiego proponować.
Dziewczyna przygryzła wargi ale nie odeszła.
- W każdym razie mam coś dla ciebie - powiedziała - położę to tutaj, ale możesz nie brać jeśli nie chcesz.
Położyła pakuneczek na stojącej obok ławce i odeszła. Chłopak nie ruszył się z miejsca. Lily wróciła do grupy Gryfonów.
- Chyba nie rozmawiałas znowu z tym dziwakiem? - spytał chłopak w okularach.
- Och, James, przecież jest Boże Narodzenie. Widzisz, ze on nie ma gdzie pojechać.
- Dzień dobroci dla zwierząt? - spytał stojący obok przystojny brunet - Jeśli będzie się przy tobie kręcił, to tak go urządzę, że ten jego ogromny nochal będzie jego najmniejszym problemem.
- Dajcie spokój, bo się pogniewamy - naburmuszyła się dziewczyna.
Powoli jeden po drugim powozy zapełniały się i opuszczały teren szkoły. Chłopak stał jeszcze przez chwilę w wystudiowanej pozie, jednak po pewnym czasie zdecydował się podejść do ławki i podnieść prezent. Otrzepał go ze śniegu, który zdążył się już na nim zebrać i otworzył pakunek. W środku leżało eleganckie czarne pióro ze srebrnymi wykończeniami. Chłopak patrzył na nie przez chwilę. Po czym tak cicho, że Snape i Flitwick prawie go nie usłyszeli, powiedział - Wesołych Świąt Lily.
- Kim była ta dziewczyna?- spytał Flitwick.
- To Lily Evans
- Zdaje się, że jest bardzo miła i może się mylę ale musiała cię naprawdę lubić.
- Starała się ze mną zaprzyjaźnić ale nic jej z tego nie wyszło.
- Nie ułatwiałeś jej zadania, Severusie. Co się z nią później stało?
- Młodo wyszłą za mąż. Niedługo potem została zabita - odparł zamyślony Snape.
- A jej mąż?
- Też zginął.
- Zginał - jakby potwierdził Flitwick - Oboje zginęli, ale pozostało dziecko.
- Tak. Harry.
- Mały Harry Potter - twój uczeń.
Snape spojrzał na Flitwicka. Zauważył, że z każdym przeniesieniem w inne miejsce jego postać ulegałą zmianie - jego blask coraz bardziej bladł, twarzy przybywało zmarszczek.
- Czy ten samotny chłopak nie miał choćby jednego radosnego Bożego Narodzenia w swoim życiu?
- Czyżbyś miał taką krótką pamięć, Severusie? - Flitwick ponownie złapał go za rękę i ponownie otoczyła ich gęsta mgła.
 

Tym razem Snape nie widział nic przez dłuższy czas. Zupełnie jakby przepływali przez gęste sito. W końcu znaleźli się w przestronnej sali wielkiego, bogatego domu. Na środku stał ogromny stół obficie zastawiony jedzeniem, za którym siedziało kilkanaście osób, w większości młodych. Wszyscy sprawiali wrażenie jakby świetnie się bawili.

- Poznajesz tych ludzi? – spytał Flitwick.
- Oczywiście – ożywił się nagle Snape- to rodzina, u której przez jakiś czas wynajmowałem pokój, kiedy skończyłem Hogwart. Byłem młody i chciałem zdobywać świat.

Tymczasem przy stole wybuchła następna salwa śmiechu.
- No więc ten auror powiedział: “Myślę, wiec jestem i ... zniknął.”- zakończył sympatyczny mężczyzna prezentujący dość okazały brzuch.- Zaraz, zaraz, a gdzie jest ten młody chłopak, który mieszka u nas?
- Tu jestem! - zawołał z końca stołu rozbawiony głos.
- Przejdziemy teraz do sąsiedniego pokoju na kawę. Czy mógłbyś zająć się salonem ?
- Nie ma sprawy- odparł młody Snape. Nie był dużo starszy od tego z poprzedniego wspomnienia ale wydawał się dużo szczęśliwszy.
- Alicjo, córeczko, pomożesz mu ?- spytał jeszcze gruby jegomość.
- Tak, tato. Pod warunkiem, że nie będziesz opowiadał więcej kawałów o aurorach.
Młoda dziewczyna o wesołej, pucołowatej twarzy podeszła do Severusa. Na trzy podnieśli do góry różdżki i resztki jedzenia zniknęły ze stołu, a on sam i wszystkie krzesła szybko przeleciały pod dłuższą ze ścian Jeszcze kilka machnięć i ogromny salon zamienił się w salę balową. Z niedużej szafki wyskoczyły na środek liczne instrumenty i zaczęły wydawać z siebie takie dźwięki jakie czasami słychać w filharmonii lub operze zanim orkiestra zacznie grać.
- Mógłbyś je dostroić Severusie?- spytała Alicja- A ja zobaczę czy ojciec nie zamęcza Franka.
- Nie ma problemu. Instrumenty to moja specjalność! - zawołał Severus. A kiedy Alicja wyszła z pokoju, machnięciami różdżki dostroił je i ustawił w malowniczych pozach. Właśnie kończył przywieszać wielką dyskotekową kulę pośrodku sufitu, gdy wróciła Alicja trzymając za rękę swojego narzeczonego.
- No, no Severusie, ale zabawa! - zawołała- A teraz ja wam coś pokażę i podniosła swoją różdżkę do góry. Z jej końca zaczęły wyskakiwać wielkie okrągłe bańki mydlane. Leciały wysoko w górę mieniąc się tysiącami barw, ale zamiast pękać na końcu swojej wędrówki zamieniały się w złote gwiazdki i srebrne księżyce.
- Ja też tak umiem- pochwalił się Frank i też podniósł swoją różdżkę. Tym razem bańki nie były okrągłe- do góry unosiły się wymyślne graniastosłupy, kolorowe sześciany. Dolatywały aż do sufitu, by w końcu zawisnąć przy lamperii.
- A ty co nam pokażesz? - spytała Snape’a Alicja. Snape podniósł do góry różdżkę, a wtedy zaczęły z niej wylatywać maleńkie mydlane figurki- maleńkie Alicje, Franki i Severuski. Kręciły się w powietrzu wykonując najdziwniejsze tańce.
Towarzystwo, które w tym czasie znajdowało się w sąsiednim pokoju, w którym najwyraźniej mieścił się barek, zwabione dźwiękami muzyki ruszyło tłumnie do salonu. Instrumenty szalały, z puzonu i trąbki leciało konfetti , ze strun skrzypiec skry, a z pudła gitary wyfrunął elf o bliżej nieokreślonej płci. Nad wszystkim unosił się głos należący do niewidzialnej głowy:
I was raised by a toothless, bearded hag
I was schooled with a strap right across my back
But it’s all right now, in fact it’s a gas.
Kilka osób głośno wyraził swój zachwyt dla umiejętności Severusa i Alicji, kilka ruszyło tańczyć. Kiedy zabawa trwała w najlepsze, rozległ się dzwonek i wesoły głos Alicji zawołał:
- Severusie! Zobacz kto do nas przyszedł...
 

Severus podbiegł do drzwi przywitać nowoprzybyłą kobietę. Była to mała blondynka o dużych zielonych oczach. Miała na sobie długi czarny płaszcz z kołnierzem z lamy, a na włosach śnieg.
- Cieszę się, że dotarłaś - zawołał rozpromienion, odbierając od niej płaszcz.
- Chyba się nie spóźniłam? – zmartwiła się nieszczerze.
- Nic nie szkodzi. Chodź, siadaj.
Kobieta podeszła do stołu i usiadła przy Alicji i Franku. Severus odsunął jej krzesło, ale sam nie usiadł. Zrobił się lekko różowy na twarzy, kiedy spytał:
- Czy może byłabyś... eee.... tak miła, żeby...eee... ewentualnie ze mną...eee... zatańczyć?
- Nogi mnie bolą - odparła obcesowo. - Siadaj.
Severus usiadł.
- Albo nie - zaczęła znowu. - Zmieniłam zdanie, napiłabym się czegoś. Skoro byłeś taki dobry z eliksirów chyba dasz radę zrobić mi drinka.
Severus poderwał się z miejsca. - Oczywiście moja droga, zaraz ci przyniosę - i ruszył pędem w kierunku pomieszczenia, w którym znajdował się barek. Jednak kiedy wrócił z długim kieliszkiem pełnym “Uśmiechu trolla”, składającym się głównie z wódki z sokiem jabłkowym, kobieta piła już coś innego.
- Frank dał mi szampana - wyjaśniła obojętnym tonem, a Alicja uśmiechnęła się pod nosem. - Może tak byś nam coś zagrał?
Ktoś inny to podchwycił i po chwili chórek gości wołał: Solówka! Solówka!
Młody Snape znowu się nieco zaróżowił, ale nie dał się długo prosić. Podszedł do instrumentów i wybrał sobie piękny saksofon.

W tym czasie stary Snape rozglądał się otwartymi szeroko oczami, jakby chciał sobie na nowo wbić w pamięć najdrobniejszy szczegół tej zabawy.
- Czy można być szczęśliwym i nie zdawać sobie z tego sprawy? - spytał Flitwicka, ale nie uzyskał odpowiedzi.
- Niezła zabawa, co? - wyraził swój podziw mały czarodziej. - Kim jest ta mała, która wysłała cię po drinka ?
- Hm, hm - mruknął coś niewyraźnie Snape.
- Kto to był ?
- To była moja hm, hm...
- Nie dosłyszałem?
- Moja narzeczona - ryknął Snape.
- Narzeczona?
- To znaczy, wtedy jeszcze nie byliśmy zaręczeni.
- Narzeczona??
- To trochę skomplikowane...
- Oj, nie wytrzymam - Flitwick zaniósł się śmiechem.
- Czyżbyś należał do grona tych idiotów, którzy uważają, że nie mógłbym mieć dziewczyny?- obruszył się Snape. - Przyjmij do wiadomości, że mam już prawie czterdzieści lat i do tej pory interesowało się mną w i e l e kobiet - dodał oglądając sobie paznokcie.
W tym czasie młody Severus zafałszował niesamowicie, chociaż trzeba przyznać, że do tej pory jego saksofonowa solówka wypadała zadziwiająco dobrze.
- Oj, nie mogę- kontynuował Flitwick.- Severus Snape miał narzeczoną! Mistrz eliksirów i herod baba !
- Nie obrażaj jej - warknął Snape i rzucił się w kierunku Flitwicka z jednoznacznym zamiarem przemieszczenia kilku części jego ciała w całkiem nowe mie...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin