Apokryf - Dziewczyna Hagrida.rtf

(237 KB) Pobierz
Apokryf napisa³a Dziewczyna Hagrida

Apokryf     napisała Dziewczyna Hagrida
 

dzień po pełni w czerwcu
5.VI.1994

Wsiadł do powozu i nagle znieruchomiał. Był przekonany, że pojedzie sam, tymczasem z kąta karety wychyliła się ku niemu czarownica w czarnej szacie i zarzuconym na ramiona półprzezroczystym szalu.
- Pan profesor Lupin, prawda? - zapytała wyciągając rękę. - Jestem Andrea Swift.
- Już nie profesor - Lupin odstawił na bok akwarium po druzgotkach i uścisnął jej dłoń.
- Wujek powiedział mi, że będzie pan dzisiaj wyjeżdżał z Hogwartu - wyglądała, jakby była czymś zakłopotana, choć ogólnie nie sprawiała wrażenia osoby bojaźliwej. Była w nieokreślonym wieku gdzieś koło trzydziestki, nieduża i energiczna, a jej czarne, związane z tyłu włosy przypominały Lupinowi profesor McGonagall.
- Wujek? - zapytał dość bezradnie. Poza Minerwą nie była podobna do nikogo, kogo by znał.
- Albus Dumbledore - wyjaśniła, bawiąc się jego zaskoczeniem. - Nie wyglądam na jego siostrzenicę?
- Raczej on nie wygląda - zaczął Lupin i zamilkł. Powóz ruszył i z turkotem potoczył się kamienistą drogą w stronę Hogsmeade.
- Mam dla pana list od niego - z wielkiego, skórzanego sakwojażu kobieta wyjęła pergaminową kopertę. Lupin otworzył ją bez słowa i zaczął czytać.

Kochany Remusie!

Wiem, że chciałeś uniknąć oficjalnych pożegnań, ale nie mogę wypuścić Cię z Hogwartu bez tych kilku słów podziękowania. Byłeś najlepszym nauczycielem obrony przed czarną magią, jakiego mieliśmy od lat. Rozumiem powody Twej decyzji, ale wierz mi, że nigdy nie przestanę jej żałować. Jedzie z Tobą moja siostrzenica Andrea. Na zlecenie Ministerstwa Magii pisze dla nas nowy podręcznik wykładanego przez Ciebie przedmiotu. Jeżeli nie wzywają Cię gdzieś szczególnie pilne sprawy, może dałbyś się namówić na współpracę i napisał ten podręcznik razem z nią? Żal by mi było jeszcze raz nie wykorzystać dla Hogwartu Twojej wiedzy.

Szczerze oddany
Albus Dumbledore

- Kochany, stary Dumbledore - Lupin złożył list, który sam wsunął się z powrotem do koperty. - Proszę mu powiedzieć, że zachowam to jak najcenniejszą pamiątkę.
- To znaczy, że ma pan już inne plany? - Andrea spojrzała na niego z żalem.
- Nie mam innych planów. Nie mam też zdrowia, pieniędzy ani domu, krótko mówiąc niczego, co jest potrzebne, by zająć się pracą naukową - wyjaśnił zwięźle Lupin.
- Mamy grant z ministerstwa, Hogwart też coś dorzuci - Lupin zauważył, że Andrea sprawia wrażenie, jakby nie umiała zliczyć do trzech, a w rzeczywistości zmierza prosto do celu. - Jest też miejsce, gdzie moglibyśmy zająć się pracą. Mam do dyspozycji dom w Jeszcze Bardziej Zakazanym Lesie.
- Widzę, że lubi pani studia z natury - Lupin uśmiechnął się. - Ma tam pani wszystko pod ręką.
- Owszem. Strzygi, zombie, dusioły, dziwożony i trochę hołoty z bagien. Mieszkałam tam przez ostatnie dwa lata. - Odważna z pani dziewczyna.
- Więc jak, zgadza się pan? To naprawdę dobre miejsce. Także i ze względu na pana chorobę - dodała, i jakby przestraszyła się własnych słów. - Proszę mi wybaczyć.
- Nie szkodzi, to nam oszczędziło trochę wyjaśnień - Lupin wzruszył ramionami. - Niestety, na eliksir profesora Snape'a nie mogę już liczyć.
- Damy sobie radę, zawsze można skoczyć na miotle do Hogwartu - uśmiechnęła się niewinnie, Lupin wiedział jednak, że liczby mnogiej użyła tu z całą premedytacją.
- Nie będziesz się bała? - on również z premedytacją przeszedł na bardziej poufałą formę - Wiesz, czym ryzykujesz.
- A czym ryzykowali twoi koledzy w Hogwarcie?
- Nic nie wiedzieli. A ci którzy wiedzieli, byli animagami - Lupin machnął ręką na znak, że szkoda dyskusji.
- To się nawet nieźle składa - powiedziała, jakby trochę nie na temat. - Zgódź się, Remusie. Potrzebuję twojej pomocy. Wujek Albus mówił, że jesteś naprawdę dobry. A poza tym... - urwała, tym razem chyba naprawdę zawstydzona.
- Poza tym co?
- Może ta książka pomogłaby przełamać uprzedzenia, jakie ludzie mają do wilkołaków. Choćby dlatego warto spróbować.
- Warto spróbować - nie wiadomo było, czy Lupin potwierdził, czy tylko powtórzył jej słowa. Sięgnął do wyświechtanej walizki i wyjął tabliczkę czekolady z Hogsmeade. - Poczęstuj się. Mam nadzieję, że w Jeszcze Bardziej Zakazanym Lesie nie ma dementorów.
- Nie - Andrea miała taką minę, jakby chciała go uściskać. - Tylko sysuny, szyszymory i czarnobogi. Nie licząc oczywiście tej hołoty z bagien.
- A wampiry? - zaśmiał się Lupin, a Andrea mu zawtórowała i przez chwilę oboje pokładali się ze śmiechu.
- Tak, wampiry też. To znaczy, zaglądał jeden, ale jak się dowiedział, że piszę książkę o czarnej magii, od razu się obraził.
- Widocznie nie zależało mu na sławie - Lupin uspokoił się trochę, ale jak tylko spojrzeli na siebie, od razu zaczynali chichotać. - O Boże, dziewczyno. Ktoś nam chyba zaczarował tę czekoladę, dawno się tak nie bawiłem. Słuchaj, my się chyba musimy znać. Kiedy skończyłaś Hogwart?
- W siedemdziesiątym dziewiątym.
- Ja trzy lata wcześniej. W jakim byłaś domu?
- Hufflepuff.
- Gryffindor. Grałaś w quidditcha?
- Nie.
- Ja też nie, ale mój przyjaciel James grał. Nie opuściłem żadnego meczu. Gdybyś grała, na pewno bym cię pamiętał.
- Ja oczywiście o was słyszałam, cała szkoła huczała od waszych psot. Severus Snape też był z twojego roku, prawda?
- Niestety.
- Jego pamiętam aż za dobrze. Aczkolwiek, o ile wiem, nie był specjalnie popularny.
- A jednak twoje nazwisko nie jest mi obce - Lupin spoważniał. - Może dlatego, że jesteś siostrzenicą Dumbledore'a?
- Raczej nie. Wujek prosił, żebym o tym nikomu nie mówiła. Wiedziała tylko moja przyjaciółka.
- No to nie wiem, skąd cię znam. Zrobiłaś potem coś spektakularnego? Byłaś ministrem magii albo kimś w tym rodzaju?
- Studiowałam zaawansowaną transmutację. Jako jedna z dziesięciu albo jedenastu osób jestem po imieniu z Minerwą McGonagall, ale to najwyżej wiadomość do kroniki towarzyskiej "Proroka".
- Zaawansowaną transmutację, powiadasz? - zastanowił się Lupin. - To już wiem.
- Naprawdę? - Andrea znów się zmieszała. - No?
- Foulois Sophie, Diggle Icarus, Griffin Gale, McGonagall Minerwa, Swift Andrea, Tarkiz Chino, Zapata Willard - Lupin wyrzucił z siebie tę litanię jednym tchem. - Siedem nazwisk, które zna każdy, kto interesował się animagią.
- Masz nadzwyczajną pamięć.
- Wcale nie, bo na przykład nie pamiętam, w co się zmieniasz. Minerwa jest kotem, Sophie panterą... a ty?
- Wstyd się przyznać. Ale ponieważ zawsze uwielbiałam uganiać się po lesie, wybrałam postać, w której byłabym bezpieczna.
- To znaczy? - zapytał, spodziewając się wiewiórki albo lisa.
- Niedźwiedź. Nie śmiej się - spojrzała na niego karcąco, widząc, że przygryza wargi. - Nie chciałbyś spotkać takiego misia, nawet podczas pełni.
- Zwłaszcza podczas pełni - zgodził się Lupin. - Ale ja się wcale nie śmieję, to świetny pomysł. - Niestety, tylko do lasu. Między ludzi się nie nadaje.
- Czego nie można powiedzieć na przykład o panterze - zauważył z powagą Lupin i znowu zaczęli się śmiać.

~~@~~

Dom był niewielki, Lupin wiedział jednak, że te czarodziejskie domy są w środku o wiele obszerniejsze, niż mogłoby to się wydawać z zewnątrz. Stał na szczycie małego wzgórza, przytulony bokiem do trawiastej skarpy. Przed nim rozciągała się łąka, która w zależności od swych upodobań mogła znajdować się przed domem, albo poza nim, kurcząc się albo rozszerzając aż do przeciwległej ściany lasu. Lupin przystanął na chwilę i patrzył, jak okiennice trzech okien dolnego piętra otwierają się z lekkim zgrzytem - taki sam ruch zauważył na znajdującym się z boku domu ganku, gdzie właśnie otwierały się wejściowe drzwi. Spojrzał na Andreę myśląc, że otwarła je zaklęciem, ona jednak nie miała w ręce różdżki.
- Chodź - powiedziała.
Po kilku ułożonych w stopnie kamiennych blokach weszli na ganek. Lupin obejrzał się za siebie. Łąka skurczyła się jeszcze bardziej, jakby zaciekawiony las chciał zajrzeć za nimi do środka. Ponad drzewami widać było szczyty odległych gór.
- Jak tu pięknie - powiedział odruchowo.
- To dobre miejsce - usłyszał za sobą cichy głos Andrei. Ostrożnie spojrzał w jej stronę i bez zdziwienia zauważył, ze jest tak samo poruszona jak on.
- Lubię tu przyjeżdżać - powiedziała. - Popatrz, dookoła Jeszcze Bardziej Zakazany Las, przekonasz się, że zasługuje na tę nazwę, a tutaj taki spokój. Wejdźmy do środka.
Przez niewielką sień weszli do ogromnej, zajmującej chyba połowę domu kuchni. Pierwszym, co rzucało się w oczy był wielki, staroświecki piec, a właściwie skrzyżowanie pieca z kominem, taki sam, jaki Lupin widział w chatce Hagrida. Pod oknem stał dębowy, oparty na krzyżakach stół, a na półkach wzdłuż ścian stała cała kolekcja miedzianych i żelaznych garnków, rondli, tygli i kociołków. Było tu jasno i przytulnie - Lupin pomyślał, że ten dom przypomina mu niektóre miejsca Hogwartu.
- Siadaj, zaraz zrobię herbatę - Andrea skinęła różdżką w stronę komina, drugą ręką wskazując stojące pod ścianami ławy. - Za tymi drzwiami jest pracownia, na górze coś w rodzaju oranżerii - Lupin dopiero teraz zauważył, że ściana przeciwległa do wejścia kryje w sobie niewielkie, solidne drzwi, a tuż obok nich wznoszą się strome jak drabina schody, prowadzące do włazu w suficie.
Wszystko tutaj tchnęło spokojem i dostatkiem, Lupin pomyślał, że mogło by to być drugie po Hogwarcie miejsce, w którym czułby się bezpieczny. Po raz pierwszy przyszło mu do głowy, że atmosfera zamku może być - jak wiele innych rzeczy - zasługą Dumbledore'a.
- Coś się tak zamyślił? - Andrea podała mu kubek z herbatą. - Zaraz przygotuję coś do jedzenia. Jak chcesz, możesz w tym czasie obejrzeć dom.
- Chętnie - Lupin otworzył małe, solidne drzwi i znalazł się w najdziwniejszym wnętrzu, jakie kiedykolwiek widział. Był to wielki kwadratowy pokój, który wyglądał tak, jakby miało w nim pracować jednocześnie pięciu czarodziejów różnych specjalności, począwszy od eliksirów a skończywszy na astronomii. Ściany pokryte były dziesiątkami półek z mnóstwem najrozmaitszych słojów, pudełek, puszek, koszyków i flakonów. Całą jedną ścianę pokrywały książki, w kącie stał wyprowadzony przez sufit w niebo teleskop. Najdziwniejsze było jednak oświetlenie tego pokoju. Ściany nie miały ani jednego okna - oszklona była za to duża część sufitu, przez który widać było niebo i kładące się na szybach rośliny.
- U góry jest oranżeria - powiedziała Andrea, która przyszła tu za nim. - A w ogóle jak chcesz, możesz tu zamieszkać - wskazała na stojące pod ścianą złożone polowe łóżko. - Ja mam mały pokoik na górze.
- Doskonale - Lupin z zadowoleniem pomyślał o solidnych drzwiach i znajdującym się wysoko nad jego głową oknie. - Podoba mi się tutaj.
- Po luksusach Hogwartu warunki są raczej skromne - uśmiechnęła się przekornie Andrea.
- Przeciwnie - Lupin nie chciał jej opowiadać o szczegółach swego życia przed przyjazdem do Hogwartu, więc uśmiechnął się tylko. Wyglądało na to, że jeszcze raz miał szczęście.

Pełnia w lipcu
2.VII.1994

- Nie, już nie mogę – Andrea Swift przyciskając dłonie do skroni wyszła przed dom. Pierwszym, co zobaczyła była ogromna tarcza księżyca, powoli wyłaniająca się zza lasu. Pomyślała, że trzeba było posłuchać Lupina, kiedy prosił, by na czas jego przemiany wyszła z domu jak najdalej i wróciła dopiero kiedy księżyc wzejdzie na dobre. Nie zrobiła tego. Zamknąwszy za nim na klucz drzwi pracowni usiadła w kuchni, czekając, co się będzie działo. Najpierw cisza. Jęk. Potem krzyk, coraz głośniejszy. Nieartykułowane dźwięki, z których czasem można było wyłowić pojedyncze, przerażające słowa. Krew. Coś o krwi, o pościgu i skoku, o zębach, szarpiących ludzkie gardło, o tryskającej krwi... Potem znowu jęk, coraz mniej ludzki, coraz bardziej przechodzący w wycie. I warkot, ohydny warkot uwięzionej bestii. Półzwierzęcy-półludzki jęk bólu. Wreszcie skok, uderzenie, od którego zadrżały dębowe drzwi – Andrea zerwała się, celując w nie różdżką, w każdej chwili gotowa się przemienić. Zawsze myślała, że chciałaby zobaczyć przemianę wilkołaka. Teraz dzięki oknu w suficie pracowni było to nawet możliwe, mimo to jednak po tym, co słyszała nie była pewna, czy kiedykolwiek się odważy.
Postała chwilę na ganku, wróciła do kuchni. Przerażające dźwięki, które napełniały cały dom od półgodziny ucichły – zza dębowych wrót nie dobiegał żaden odgłos. Wzięła głęboki oddech. Wiedziała sporo o wilkołakach. Oczywiście, ich ulubioną zdobyczą nie były zwierzęta, tylko człowiek. Naturalnie, wilk i niedźwiedź w lesie schodzą sobie z drogi. Jasne, w swojej animagicznej formie była bezpieczna, a jej towarzystwo miało sprawiać uwięzionemu wilkołakowi przyjemność. Mimo to jednak kiedy szła na górę, uginały się pod nią nogi.
Weszła do oranżerii, otworzyła okno w suficie i zajrzała do środka. Zanim jej oczy przyzwyczaiły się do ciemności, zdążyła poczuć, że pokój pełen jest jakiejś dziwnej, niedobrej tajemnicy. Przemieniła się i prawie bez hałasu, jak na tak wielkie zwierzę, zeskoczyła na dół. Dopiero wtedy zobaczyła go. Leżał na podłodze obok łóżka, ciemny, kudłaty kształt, zdumiewająco wielki. Podeszła bliżej. Niedźwiedzie oczy powoli przyzwyczajały się do ciemności, mogła teraz zauważyć, że jego sierść jest jasnobrązowa, przetykana na bokach pojedynczymi, białymi nitkami. Spał, zwinięty w ogromny, puszysty kłąb, jego ogon rozciągnięty na podłodze nie poruszał się. Był piękny, stwierdziła to z lekkim rozbawieniem. Jako człowiek był raczej niepozorny - wysoki, chudy facet o sympatycznej twarzy i siwiejących włosach, a teraz pożałowała, iż nie potrafi zmienić się w wilczycę. Dotknęła nosem spiczastego, pokrytego miękkim futrem ucha, wciągnęła jego zapach. Pachniał jak domowy pies, trochę zwierzęciem, trochę człowiekiem. Liznęła go w ucho i wtedy obudził się. Podniósł powieki, i gdyby w obecnym stanie była zdolna krzyknąć, zrobiłaby to na pewno. Miał ludzkie oczy, oczy Remusa Lupina, ciepłe i brązowe, teraz trochę szalone, zmętniałe od bólu. Zrobiło się jej żal, że go obudziła. Usiadła obok niego, jak dotąd przyjmował jej obecność zupełnie spokojnie, więc odważyła się polizać go jeszcze raz. Przymknął oczy, najwyraźniej zadowolony, więc położyła się obok i chowając nos w jego puszyste futro zasnęła.

dzień po pełni w lipcu
3.VII.1994

Lupin wyszedł przed dom. Wciąż kręciło mu się w głowie, czuł się jakby miał zemdleć. Jaskrawe słońce zmuszało go do zamknięcia oczu, ale wtedy wzmagały się zawroty głowy. Usiadł na trawie. Dopiero teraz poczuł, jak jest gorąco. Rozpiął szatę, wysunął ręce z rękawów i położył się na wznak, zasłaniając oczy przedramieniem. Wir w jego głowie powoli zaczynał się uspokajać, powoli wyciszało się to wewnętrzne drganie, które męczyło go od wczorajszego wieczora. Leżał bezwładnie i czuł, jak słońce łagodnie przenika każdą komórkę jego ciała - to było tak, jakby dotykała go wielka, ciepła dłoń. Podczas swych comiesięcznych przemian nieraz żałował, kiedy się kończyły, teraz jak nigdy ogarnęła go radość z faktu, że znowu jest człowiekiem. Resztką świadomości pomyślał, że w słońcu pozbywa się resztek swojej wilczej natury i zasnął.
Obudziło go coś dziwnego. Czuł wyraźnie przy sobie czyjąś obecność, koło prawego ramienia miał coś twardego, co wyglądało jak czyjaś noga. Poczuł na twarzy leki, ciepły oddech. Otworzył oczy. Nad nim pochylał się jednorożec. Był piękny. Miał śnieżnobiałą grzywę, cały był biały w drobniutkie srebrne kropki, a krótki róg pośrodku czoła błyszczał, jakby był z masy perłowej. Wielkie, czarne oczy patrzyły na Lupina uważnie, ale bez lęku. Ten leżał jak skamieniały, starając się nawet wstrzymać oddech. Wiedział doskonale, jak płochliwe są jednorożce i zastanawiał się, czy komukolwiek w tym stuleciu udało się popatrzeć na któregoś z nich z tak bliska. Jednorożce należały do najrzadszych, a zarazem najbardziej magicznych stworzeń. Wierzono, że pokazują się tylko ludziom niewinnym - nikt, kto zrobił coś złego nie mógł liczyć na to, że dobrowolnie zbliżą się do niego choćby na odległość wzroku. Uświadomił to sobie i zrobiło mu się dziwnie - wciąż czuł się winny z powodu Dumbledore’a, Syriusza i ucieczki Petera Pettigrew. Jednorożec jakby wyczuł to wahanie, bo znów pochylił się nad nim. Starannie obwąchał mu ręce i ubranie, przyjaźnie skubnął wargami jego włosy i powoli odszedł w stronę lasu. Lupin oczarowany patrzył za nim, aż znikł w gęstwinie drzew. Przetarł oczy wierzchem dłoni, jakby niepewny, czy to co widział nie jest tylko halucynacją. Wreszcie wstał, włożył z powrotem szatę. Czuł się o wiele lepiej niż rano, sądząc po słońcu było już południe - z przyjemnością stwierdził, że stoi pewnie na nogach, a zawroty głowy, które rano powaliły go na trawę, ustały zupełnie. W dodatku widział jednorożca. Pomyślał, że może Andrea będzie mogła mu wyjaśnić, skąd wziął się ten niezwykły gość - o ile oczywiście nie był tylko złudzeniem.
Wszedł do kuchni. Andrea siedziała przy otwartym oknie kartkując ogromną księgę o piętrowym, łacińskim tytule wytłoczonym na skórzanej okładce. Na jego widok podniosła głowę.
- Wyspałeś się? Jak się czujesz?
- Widziałem jednorożca - Lupin nalał sobie herbaty ze stojącego na piecu dzbanka. - O ile oczywiście mi się nie zdawało.
- Raczej nie - Andrea uśmiechnęła się. - Z tym, że prawdopodobnie była to ona. Ma na imię Agnieszka.
- Ona? - zapytał dość niemądrze Lupin.
- Oczywiście. Nie istnieje słowo “jednorożyca”, ale Agnieszka jest z pewnością rodzaju żeńskiego. Czasem tu przychodzi. Zapomniałam ci powiedzieć, ale to chyba dobrze, miałeś niespodziankę.
- Jeszcze jaką. Od dawna się tu pokazuje?
- Nie. Pierwszy raz zobaczyłam ją najwyżej miesiąc temu. Też myślałam, że mam zwidy. Przecież jednorożce się nie oswajają.
- Skąd wiesz, że nazywa się Agnieszka? - Lupin uśmiechnął się.
- No, a jak by się miała nazywać? - Andrea wzruszyła ramionami, jakby to było oczywiste. - Jest list do ciebie - ruchem głowy wskazała mu kopertę, leżącą na okapie komina. - Przyszedł przedwczoraj, przyniosło go jakieś zabiedzone sowiątko.
Lupin rzucił okiem i omal nie krzyknął. Na kopercie było pismo Syriusza. Rozerwał ją niecierpliwie i zaczął czytać.

Cześć, stary Lunatyku!

Jestem wolny i bezpieczny. Na wszelki wypadek nie napiszę, gdzie się ukryłem - wiem, że stanąłbyś na głowie, żeby mi pomóc, ale tę możliwość wolę zachować na czarną godzinę. Azkaban to dość głupie miejsce, i wierz mi, niespecjalnie bym się ucieszył, gdybyś trafił tam z mojego powodu. W dodatku ta sowa (jedyna, jaką mogłem dostać) nie wygląda zbyt pewnie. Muszę ją zresztą oszczędzać, bo jest jeszcze ktoś, kto - wierzę w to - czeka na wiadomość ode mnie tak samo jak Ty. Niebawem napiszę więcej, myślę też, że wkrótce uda nam się zobaczyć - nasze ostatnie spotkanie było stanowczo za krótkie. Mam nadzieję, że Knot nie obwinia Ciebie o moją ucieczkę, chociaż jestem też w stu procentach pewny, że Snape jak najbardziej. Muszę kończyć, sowa szaleje z niecierpliwości, a Hardodziob przygląda się jej, jakby nagle zgłodniał. Miej oko na naszego małego, napisz mi czasem, co u niego słychać. Kiedy na niego patrzyłem, czułem się jakbym na jesieni miał znowu wrócić do Hogwartu i już tęsknił za naszymi szaleństwami - za Jamesem, Peterem, takim, jaki wtedy był, i Tobą, na zawsze trzynastoletnim.

Łapa

- Oho, oberwała się chmura z listami – Andrea wychyliła się przez okno i wyciągnęła rękę, na której wylądowała ogromna, śnieżna sowa. – Zobacz, jaka piękna!
- To sowa Harry’ego – Lupin sprawnie odwiązał list, Hedwiga zatoczyła koło po kuchni i usiadła mu na ramieniu, jakby też chciała przeczytać wiadomość.

Szanowny Panie Profesorze,

dostałem sowę od Syriusza, wiem, że Pan też czeka na wiadomość od niego, więc wysyłam Hedwigę najpierw do Pana. Syriusz pisze, że ukrywa się z Hardodziobem, nie podaje gdzie, w razie gdyby list wpadł w niepowołane ręce. Pisze też, że dementorzy nie mają żadnych szans go odnaleźć, z czego bardzo się cieszę. Przy okazji dowiedziałem się, że to on przysłał mi na Gwiazdkę Błyskawicę i jestem bardzo szczęśliwy, że to od niego. Martwię się za to, i moi koledzy też, że nie będzie Pana z nami w przyszłym roku. Cała nasza klasa strasznie żałuje, że Pan odszedł, mam nadzieję, ze szybko znalazł Pan inną pracę. Ja jestem teraz u wuja Vernona i ciotki Petunii, ale jak dobrze pójdzie, będę mógł pojechać na mistrzostwa świata w quidditchu, na które zaprosili mnie rodzice Rona. Muszę kończyć, bo Hedwiga już chce lecieć.

Z wyrazami szacunku
Harry Potter

- Poczekaj, Hedwigo - Lupin końcem palca zwichrzył pióra na głowie sowy, która przyjęła tę pieszczotę z pobłażliwą aprobatą. - Dam ci jeszcze jeden list do Syriusza. Kwadrans, i będzie gotowe.
Hedwiga frunęła na stół, gdzie zajęła się resztkami śniadania. Lupin wyjął z szuflady pergamin i pióro i podłożywszy sobie stary numer “Proroka” zaczął pisać.

Kochany Łapo!

Dzięki za wiadomość, pełnia spowodowała dwudniowy poślizg. Stale myślę, co robisz, gdzie jesteś, i w jakie kłopoty pakujesz swój zuchwały, ryzykancki łeb. W Hogwarcie ucichło, Knot odwołał dementorów. Harry zdał nieźle. Chętnie zaprosiłbym go na wakacje, ale wiem, jak zareagowałaby na to mugolska rodzina Lilki, więc wolę nie ryzykować. Ale Ty przyjedź. Mamy do dyspozycji dom Dumbledore’a w Jeszcze Bardziej Zakazanym Lesie, idealna kryjówka. Gdybyś czegoś potrzebował, sowa Harry’ego zawsze mnie znajdzie, i można być pewnym, że list nie trafi na biurko Knota. Ściskam Cię i czekam

Twój
Lunatyk

dzień po pełni w sierpniu
2.VIII.1994

Wyszedł przed dom i znieruchomiał. Łąka rozciągnęła się niemal po horyzont, Jeszcze Bardziej Zakazany Las wydawał się prawie nierzeczywisty, ściana drzew ginęła w rannej mgle. Padał deszcz. Nie to jednak sprawiło, że zamarł bez ruchu. Pośrodku łąki, jakieś sto pięćdziesiąt kroków od domu znajdowało się coś, czego jeszcze wczoraj z pewnością tutaj nie było. Szopa. Drewniana, prowizoryczna buda na siano, pokryta sypiącymi się gontami, poczerniała ze starości. Przez chwilę przyglądał się jej, zastanawiając się, czy to kurcząca się łąka chowała ją dotąd w swoim wnętrzu, czy też działał tu urok częściowej niewidzialności - postanowił zapytać o to Andrei, kiedy wróci z Ministerstwa Magii, gdzie teleportowała się o świcie.
Na razie postanowił po prostu obejrzeć to dziwne zjawisko - zszedł z ganku i ... natychmiast zawrócił po pelerynę. Deszcz był zimny, przywodził na myśl raczej listopad niż początek sierpnia. Szopa była pusta. Na podłodze walała się odrobina słomy, wygnieciona jakby ktoś na niej leżał, ale poza odrobiną śmieci w kątach nie było tam zupełnie nic. Przez szpary pomiędzy belkami zaglądało światło - Lupin schylił się i zobaczył wyraźnie ganek domu, przybliżony jak przez lornetkę. Gdyby mieszkaniec szopy chciał obserwować dom, miałby tu idealne miejsce. Rozejrzał się jeszcze raz i zobaczył coś, co przedtem umknęło jego uwadze. Trzy szerokie deski oparte o ścianę, które zdawały się coś zasłaniać. Odstawił jedną z nich i zobaczył prymitywne palenisko z kamieni, poczerniałe od ognia. Kominek. Wszystko razem przypominało przenośną kryjówkę, w dodatku - musiał to przyznać - nieźle zaopatrzoną.
Postanowił spytać Andrei o przeznaczenie tego dziwnego budynku, na razie jednak czekał na niego zaczęty rozdział o demonach powietrza, w którym należało szybko dokonać jeszcze kilkunastu poprawek. Naciągając kaptur wrócił do domu. Wchodząc na ganek zauważył na kamiennych stopniach mokre ślady, które sprawiły, że jego serce zaczęło bić szybciej. Wpadł do kuchni, i w tym samym momencie coś wielkiego i czarnego śmignęło w jego stronę. Wyrżnął plecami i tyłem głowy w drzwi, które zatrzasnęły się z hukiem i przycisnął twarz do mokrego psiego łba.
- Łapa! - nie zważając na to, że pies ocieka wodą, uściskał go serdecznie. - Tak się martwiłem. Możesz się przemienić, nikogo tu nie ma. Andrea pojechała do Londynu.
- No i dobrze - Syriusz Black, niedawny więzień Azkabanu, wyciągnął do niego rękę. - Nie masz pojęcia, jak dobrze cię znowu zobaczyć.
- Ciebie też - Lupin klepnął go w ramię. - Nieźle wyglądasz.
Było w tym może nieco przesady, faktem było jednak, że od ostatniego spotkania Syriusz zmienił się bardzo. Jego twarz straciła dawną chorobliwą bladość, wypełniła się trochę, a czarne, spadające aż do pasa włosy były teraz umyte i przycięte na wysokości ramion. Nawet wyraz czarnych, jakby chorych oczu zmienił się i nie był już tak szalony jak wtedy, gdy spotkali się przed dwoma miesiącami we Wrzeszczącej Chacie.
- Ba, myślę - Syriusz wyprostował się w nowej, perfekcyjnie skrojonej szacie. - Pani Pomfrey poświęciła aż tydzień wakacji, żeby postawić mnie na nogi.
- Wróciłeś do Hogwartu! - ucieszył się Lupin. - A co z Pettigrew?
- Wiedziałem, że o to zapytasz - Syriusz położył rękę na jego ramieniu i zmusił go, żeby usiadł. - Lunatyk, to się musiało stać. Niezależnie od ciebie. Dumbledore opowiedział mi... - Black zawahał się na moment - co się działo przez tę ostatnią noc.
- To wszystko przeze mnie - Lupin machnął ręką na znak że nie chce, by Syriusz go pocieszał. - Pettigrew połączył się z Voldemortem, tak?
- Tak. Ale wierz mi, wszyscy ilu nas tam było, zachowaliśmy się jak banda idiotów. Przykuwanie Glizdogona do ciebie i rannego chłopca było szczytem głupoty. Miałem oczy i widziałem, że jest pełnia, nie ja jeden zresztą. A Snape? Trzeba go było bodaj zakneblować, ale ocucić, mielibyśmy świadka bardziej wiarygodnego, niż my obaj razem wzięci. Nie, Lunatyk. Order Morgany tym razem należy się nam zbiorowo.
- Biedny Severus - wspomnienie o orderze sprawiło, że Lupin uśmiechnął się. - Ale masz rację, lepiej by było, gdyby słyszał naszą rozmowę.
- Daj spokój - Syriusz rozejrzał się po kuchni, znalazł na piecu dzbanek do herbaty. - Siedź, ja to zrobię. A jak jeszcze raz powiesz, że wszystko przez ciebie, to... to słowo daję, że cię stłukę.
- Chyba bym ci jeszcze dał radę - Lupin przyglądał się, jak Syriusz robi herbatę, dokładnie tak, jak robił to w Hogwarcie, bez użycia magii. - Gdzie zostawiłeś Hardodzioba?
- W rezerwacie smoków, w północnej Szkocji. Potem ukradłem trochę proszku Fiuu i przeniosłem się do chałupy Hagrida, dobrze, że Dumbledore wcześniej powiedział mu, co i jak, bałem się, że zabije mnie gołymi rękami, zanim zdążę cokolwiek wyjaśnić. Od niego wiem, że musiałeś odejść, i wierz mi, gdybym dorwał Snape’a w swoje ręce...
- Nie warto - Lupin wziął od niego kubek z herbatą. - I tak bym zrezygnował. A Severus był, jak się domyślasz, bardzo rozczarowa...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin