Okruchy.rtf

(58 KB) Pobierz
„Okruchy”

“Okruchy”

(napisała katala)

 

Po raz pierwszy zobaczyłam ją w parku. Siedziałam i przeglądałam swoje papiery kiedy poczułam, że ktoś siada na ławce. Podniosłam głowę i natrafiłam na jej zielone oczy. Potem chodziła za mną wszędzie. Kiedy odwracałam się w jej kierunku przekrzywiała charakterystycznie głowę i uśmiechała się delikatnie. Pełna milczenia, spokoju i cierpliwości.
Pewnej nocy usiadła na krześle Pana J., wyciągnęła mały zeszyt i położyła go na biurku.
- Przepiszesz to? – spytała.
Wzięłam go do ręki i otworzyłam. Niewiele tekstu. Kilkanaście kartek zapisanych drobnym, wyraźnym pismem. Kilka rozmazanych linijek na ostatnich stronach.
- Podyktuję ci te rozmyte fragmenty – wyszeptała.
Kiwnęłam głową i włączyłam komputer.
- Dziękuję – powiedziała kilka godzin później wychodząc z pokoju i z mojego życia.


7.08.1980
Najtrudniej jest zacząć
Cześć, Zielonooki!
Usnąłeś, a ja zamiast zrobić to samo, siedzę i wpatruję się w Ciebie, licząc że otworzysz oczy i spojrzysz na mnie.
Przed chwilą uśmiechnąłeś się przez sen. To dopiero jest magia.
Tamtego ranka, pięć miesięcy temu, kiedy po raz pierwszy poczułam że jesteś we mnie i żyjesz, pomyślałam, że chciałabym zatrzymać tę chwilę tylko dla siebie. Ale później, kiedy James wrócił do domu, przyłożył głowę do mojego brzucha, a Ty jakby odpowiadając na jego wezwanie delikatnie się poruszyłeś, wiedziałam że nie mogę tego zrobić. Że powinnam zachować ją również dla Ciebie.
Pamiętam, jak pomyślałam że jest tyle rzeczy, o których chciałabym Ci opowiedzieć. Nie po to abyś wiedział co słuszne, ale żebyś wiedział co było istotne dla Twoich rodziców. Czemu podporządkowali swoje życie, w co wierzyli i co chcieli Ci przekazać.
Jeszcze tego samego dnia wyciągnęłam Jima na zakupy. Przeglądałam dziesiątki zeszytów zanim wybrałam Ten, którego szukałam. Niewielki, z ciemnymi okładkami i trochę pożółkłymi na rogach kartkami. Nosiłam go przez pięć miesięcy i ani razu nie otworzyłam. Nie napisałam w nim ani słowa. Do dzisiaj.
Wszystkiego dobrego w siódmym dniu życia, Harry.
Witaj w naszym życiu.

10.08.1980
On, On i Oni
Pewnie kiedyś zapytasz mnie – dlaczego on?
Trudno odpowiedzieć w kilku słowach. Tym bardziej, że “dlaczego on Teraz”, różni się od “dlaczego on Wtedy”. Nie wiem czy będę potrafiła to jasno wytłumaczyć.
Kiedy dorośniesz, przekonasz się że Jim ma w sobie pewien magnetyzm, jakąś przyciągającą siłę. Zawsze ją miał. Nawet w szkole dzieciaki zwracały się w jego kierunku, nieświadomie uśmiechały, a mniejsze wodziły za nim wzrokiem. We mnie dodatkowo wywoływał delikatne drżenie, mrowienie w palcach, dreszcze przebiegające po plecach. Czułam lekkie zawirowanie myśli, a potem gotowość zarówno do obrony, jak i do ataku.
Ale nie, Harry, nie zakochałam się w Twoim ojcu pierwszego dnia szkoły. Prawdę mówiąc, podczas ceremonii nawet go nie widziałam. Wtedy nie widziałam prawie nikogo. Byłam zbyt onieśmielona aby rozglądać się na boki, a już na pewno nie patrzyłam na starsze klasy. James twierdzi jednak, że właśnie swoim zachowaniem odciągnęłam go od rozmowy z Syriuszem. To chyba nie jest możliwe, a już na pewno ja tego nie pamiętam, ale nie będę się z nim kłócić. Podejrzewam, że pewnie trochę oszukuje, ale nie mam nic przeciwko temu.
Przez następne lata widywałam Jamesa naprawdę rzadko – w bibliotece, w Sali Wspólnej, niekiedy na boisku. Razem z Huncwotami lubili bywać tam, gdzie kręciły się gromady roześmianych dziewczyn, więc czasami “wpadaliśmy” na siebie. Pewnie równie często spotykałam Remusa czy Syriusza, ale ich obecności nie wyczuwałam tak silnie.
Potem wybuchła wielka kłótnia, która zamiast nas oddalić dała nam temat do rozmów. Jednak kiedy zaczęłam poznawać Jima bliżej, raczej wywoływał we mnie niepokój, niż zachwyt. Nieokrzesany, uparty “Pan Świata i Okolic”. Ten jego uśmieszek na twarzy i niedbały gest targający włosy pod tytułem To ja! Zwróćcie na mnie uwagę! I trzepoczący w jego ręku znicz. Potrafił godzinami uwalniać go i łapać. Uwalniać i łapać. I cała szkoła, która kątem oka przyglądała się temu i nie reagowała. Brrrr! “Nietykalny Święty Potter”. Do tej pory krew się we mnie gotuje jak o tym myślę.
Na to wszystko nakładało się zainteresowanie jakie wzbudzał swoją osobą. Śmiałam się i pukałam w czoło, widząc przesyłane w jego kierunku uśmiechy i trzepoty rzęs, ale im bardziej starałam się go ignorować, tym bardziej mnie intrygował.
A potem zaczęło się coś ze mną dziać - nieplanowane potknięcia, upuszczone książki, zdradliwe rumieńce na twarzy. Złościło mnie moje niekontrolowane zachowanie i sposób, w jaki on na nie reagował. Zwykle przystawał na moment i spoglądał na mnie przez chwilę, a ja w tym czasie traciłam oddech.
Później zaczęłam przyłapywać się na wyszukiwaniu go z tłumu Gryfonów - jego sylwetki, głosu, śmiechu. Chyba wtedy zaczęłam dostrzegać, że nigdy nie był sam. Każdy musi być kiedyś sam, ale nie James. Mówiło się - Potter, myślało - Potter, Black, Lupin i Pettigrew. James i jego koledzy. Wszędzie razem. Wiesz, że nawet większość szlabanów odrabiali wspólnie? Cztery czerwono-złote lwy, znane w całej szkole.
Każdy z nich był inny, ale razem tworzyli jedność. Bardzo dziwną jedność, swoistą mieszankę wybuchową, z jednym słabszym – nie, nie słabszym, raczej “odmiennym” ogniwem. James, Remus i Syriusz - a dopiero potem, po krótkiej chwili przerwy - Peter. Zawsze zastanawiałam się, po jakim czasie zauważyliby że go nie ma. Kiedy dostrzegliby że odszedł, wybrał inną drogę? A może w ogóle by tego nie zauważyli?
Znowu nie kontroluję natłoku myśli.
Wracając do pytania - dlaczego on? Być może tak ...
Wolisz jeść niż słuchać dlaczego kocham Twojego ojca?

wieczorem
Rano mi się upiekło, a teraz nie mam czasu na długie pisanie. A pewnie gdybym zaczęła odpowiadać na poranne pytanie, zapisałbym kilka stron. Chyba na razie musi wystarczyć Ci wiara, że Twoja matka dokonała słusznego wyboru. Zresztą i tak jak poznasz swojego ojca, nie będę musiała Ci niczego tłumaczyć. Zrozumiesz wszystko sam, a ja tylko kiedy dorośniesz opowiem Ci, jak daleką drogę musiał przejść złoto-czerwony szukający Gryfonów, aby stać się ojcem mojego dziecka.
I jeszcze jedno. Od kilkunastu dni kocham go odrobinkę mocniej. To dzięki Tobie, Zielonooki Człowieczku.


20.08.1980
Otacza nas mgła i smutek
Nastały ciężkie czasy, Harry. Bardzo smutne i bardzo mroczne. Strach zamieszkał nie tylko na naszych ulicach, ale wdziera się do naszych mieszkań.
Widziałam wczoraj staruszkę przechodzącą obok naszego domu. Szła powoli, ze spuszczoną głową, wspierając się na lasce. Najprawdopodobniej nawet gdyby chciała nie potrafiłaby iść szybciej, ale ja w jej ruchu dostrzegłam również pewne wahanie. I to nie takie, spowodowane jedynie wiekiem, ale również brakiem pewności kolejnego kroku.
Stałam i przez zasłonięte firankami okno śledziłam każdy ruchy. Kilka lat wcześniej nawet obietnica złożona Jamesowi nie zatrzymałaby mnie w domu, ale wczoraj zamiast jej pomóc, tylko mocniej przytuliłam się do Ciebie.
Myślę, że nie wszyscy mamy odwagę przyznać się do strachu, ale odczuwa go każdy z nas. Nawet James, choć nigdy nie daje tego po sobie poznać. Może nawet i Syriusz.
Ja, z dnia na dzień, czuję się coraz bardziej zniewolona. Nie tylko ogarnia mnie niepokój na myśli o pracy Twojego ojca, ale chyba zaczynam bać się każdego kolejnego dnia. Trzaski na ulicy, krzyki za oknem - wypompowują mi powietrze z płuc i wstrzymują oddech. Wtedy w oczekiwaniu na uderzenie w drzwi nieruchomieję na kilka uderzeń serca.
Jestem coraz bardziej nerwowa. Syriusz śmieje się ze mnie, twierdząc że zmiękłam i stałam się bardzo przewrażliwiona odkąd pojawiłeś się w moim życiu. Zastanawiałam się dzisiaj nad tym i wydaje mi się, że nie ma racji – większość otaczających mnie ludzi jest przewrażliwiona. Może to jakaś zakaźna choroba naszych czasów. Cicho siedzimy w domach, cicho przemykamy ulicami i równie cicho liczymy dni i godziny – te, które przeżyliśmy i te, które nam pozostały.
Wiesz jak pusto jest po zmroku na ulicach? Od czasu do czasu słychać jedynie ciężkie kroki strażników pilnujących porządku. Naczelna zasada zdrowego rozsądku: “Nie musisz – nie wychodź! W domu nic ci się nie stanie”.
Nagłówki prasowe: “Kolejny atak”, “Nowe grupy Śmierciożerców”, “Cztery ataki na Sędziów Wizengamotu”.
Chcesz żyć w takim świecie? Nie miałeś w tej kwestii wiele do powiedzenia. A ja teraz mogę tylko prosić Tego Który Czuwa, abyś pewnego dnia nie miał o to do nas pretensji. Mam nadzieję, że nigdy nie będę musiała przeprosić Cię za to, że przyszedłeś na świat.

wieczorem
Kłamstwo. Oszukałam Cię. W domu też giną ludzie.
Dzisiaj spłonęły dwa budynki w zachodniej części miasta. Nie ma dwóch rodzin. Osiem osób odeszło w przeszłość. Remus mówił, że pożar był tak wielki, że spłonęło wszystko. Nie udało się nawet wyciągnąć ciał z pogorzeliska. Wczoraj cieszyli się życiem, dzisiaj są tematem dnia, za tydzień staną się wspomnieniem, a za kilka lat kolejnymi numerkami na liście zasłużonych-poległych na polu chwały. Będziemy im nosić raz w roku symboliczne kwiatki i wspominać ich poświęcenie.
Nie ma dnia, abym nie myślała czy będziemy kolejnymi numerkami na liście. Trzy kolejne numerki. A może nie trzy, tylko dwa. Albo jeden. Może wcale nie tak daleka droga do Tego Który Wie.
Znowu płaczesz. A razem z Tobą świat za oknem.

15.09.1980
Prawo wyboru
Każdy z nas ma prawo do wolności. Wypijamy ją z mlekiem naszych matek, wysłuchujemy z kołysankami naszych babek. Ojcowie i dziadkowie opowiadają nam o niej w zimowe wieczory i upalne letnie dni.
Pamiętaj, Harry - żaden człowiek na świecie nie ma prawa więzić innego, narzucać mu swojej woli, podporządkowywać go sobie. Każdy z nas ma prawo podejmować własne wybory i obowiązek ponosić ich konsekwencje.
I choć walka sama w sobie nie jest dobra, są rzeczy, w imię których jest usprawiedliwiona.
Tak sądzę. To moje zdanie.
Ty oczywiście masz prawo posiadać swoje, ale jesteśmy po to, aby pokazać Ci że nasze jest słuszne.
To zdanie powyżej napisał Twój zmęczony ojciec, który uznał że nie dość że piszę frazesy, to przez nie poświęcam mu mniej czasu niż powinnam. Czyżby był zazdrosny? Teraz stoi za mną i patrzy co jeszcze wyskrobię. I choć tego nie widzę, czuję że znowu targa sobie włosy i na dodatek mruczy pod nosem, że wie że to czuję.
Dobranoc, Synku.
Czy dzieciaki w Twoim wieku już śnią?
Nie, nie kłócimy się. Trudno jest kłócić się z kimś, kto zamiast odpowiedzieć na Twoje pytanie, usnął zmęczony na krześle.

28.09.1980
Radość oddechu
Siedzimy sami w domu. Chłopcy wyjechali i od dwóch dni nie dają znaku życia. Zaczynam czuć się jak pies uwiązany na smyczy. NIE wolno mi wychodzić. NIE wolno zbliżać się do okien. NIE wolno zwracać na siebie uwagi. Sów NIE wysyłać. Gości NIE przyjmować. Dobrze, że mogę jeszcze oddychać.
Wspominałam dzisiaj szkołę. Siedem długich lat szczęścia i beztroski, niczym nie skrępowanej radości dnia codziennego. Czy rzeczywiście było wtedy tak cudownie, czy tylko z perspektywy czasu tak na to patrzę?
Jest coś, o czym myślałam dzisiaj cały dzień i kiedy tylko nabiorę odwagi opowiem Ci o tym.

29.09.1980
Który zastąpił odwagę
Nie nabrałam odwagi, przepraszam, Synku.

1.10.1980
Ten pierwszy raz
Tyle rzeczy jest dla Ciebie pierwszych. Niemal wszystko. Pierwszy uśmiech, przełożenie zabawki z rączki do rączki, obrót z pleców na brzuszek, pierwsza świadoma reakcja na kogoś znajomego i nieznanego. I pierwszy śmiech.
Zaśmiałeś się dzisiaj głośno - po raz pierwszy w życiu. Siedzieliśmy i wpatrywaliśmy się w Ciebie, jak w obraz: To mój syn, To mój chrześniak. Dwóch zwariowanych facetów z małym dzieckiem. Szkoda, że tego nie zapamiętasz. Naprawdę byli weseli. W pewnym momencie miałam wrażenie, że udało się im oderwać od naszych smutków. Cieszyli się jak małe dzieci - klepali po plecach, gratulowali sobie, snuli plany na przyszłość. Demony Dnia Codziennego na krótką chwilę schowały się przed nami.
Akt drugi nie był już tak spektakularny. Remus i Peter zostali oczywiście poinformowani o wielkich zmianach, jakie zaszły od czasu kiedy widzieli Cię ostatni raz, ale wszystko odbyło się ciszej i spokojniej.
Kiedy usiedli we czterech do swoich zwyczajowych wieczornych rozmów, zaśmiałeś się ponownie. Pouśmiechali się przez chwilę, jakby wyczerpali dzienny limit głośnego śmiechu.
Znowu złe wieści. Znowu muszą wyjechać. Po raz kolejny nadchodzi czas, kiedy odłożę sen na górną półkę, będę ćwiczyć cierpliwość, odganiać chore myśli i wydeptywać dróżkę od jednego okna do drugiego.
Jesteś bardzo cichym dzieckiem, Harry. Nie marudzisz, nie płaczesz często, nawet nie domagasz się specjalnie noszenia na rękach. Czasami tego żałuję, bo już z obawą myślę o dniu, kiedy spojrzysz na mnie i powiesz z wyrzutem – Mamo, jestem za duży na takie przytulanki.
Do dzisiaj cieszyłam się, że mimo ciemności jesteś taki jasny. Teraz już wiem, że również potrafisz obdarzać tą jasnością innych. Tak, jak tym dzisiejszym śmiechem. Jak całym swoim dotychczasowym życiem. Jak całym swoim przyszłym życiem, mam nadzieję.

wieczorem
Godzinę temu usłyszałam go po raz pierwszy w naszym domu – zimny i przerażający. Wdziera się do mojej głowy w różnych miejscach, o różnych porach. Nigdy jednak nie był tak blisko. Załomotała okiennica, otworzyło się okno i do domu wpadł zminy podmuch powietrza.
Myślałam czy nie powiedzieć o tym Jamesowi, ale jak na razie nie nabrałam wystarczająco dużo odwagi. Nie mam sumienia składać dodatkowo na jego barki swoich urojeń i przywidzeń. Może Peter ma rację i nie powinnam na razie o tym wspominać. Ogoniasty twierdzi, że sam kilkakrotnie miał wrażenie otaczającego, przebijającego kości czaszki, wdzierającego się do środka mózgu śmiechu. Podobno był wtedy zmęczony i niewyspany, a kiedy odpoczął i zebrał siły - śmiech zamilkł. Może ma rację, bo rzeczywiście ostatnio wygląda lepiej i zachowuje się trochę inaczej. Czasami nawet mam wrażenie, że stał się bardziej stanowczy. Jakby obudziły się w nim i wyszły na światło dnia dawno skrywane siły. Jeśli więc ma rację, nie powinnam zawracać Jamesowi głowy.
Powalczę więc z “Panem Okrutnym Śmiechem” samotnie.

Co chciałam Ci dzisiaj powiedzieć? Masz zwariowanego ojca, szalonego opiekuna, mądrego i poważnych wujków. Właściwie nie wiem, czy się z tego cieszyć, czy się tego bać. Na dokładkę los przydzielił Ci matkę niepokojoną przez zimny, okrutny śmiech. Ciekawe, co powiesz o naszej kompanii kiedy nauczysz się mówić. Tej niewiadomej obawiam się równie mocno, jak każdego kolejnego dnia.


10.10.1980
Pytania
W życiu każdego człowieka są sytuacje, momenty których się wstydzi, o których chciałby zapomnieć, wymazać ze swoich wspomnień. Często, nie dość że potrafią zjadać nas od środka, to niczym robaki poszukujące wody, wychodzą na powierzchnię ziemi i ujawniają to, co chcielibyśmy zakopać głęboko.
Pewnego dnia, kiedy zorientujemy się że przelaliśmy wszystkie łzy, może uda się nam dostrzec nie tylko samo zło tych momentów, ale również odkryć to, co z nami zrobiły te chwile. Czy nas zmieniły? Jak nas zmieniły?
Zło samo w sobie jest złem, ale czasami jedynie dzięki niemu możemy odkryć prawdę o sobie. Tylko dzięki niemu możemy spojrzeć na to, co zrobiliśmy, oderwać się od świętego przekonania o własnej nieomylności, dostrzegając własne usterki i potknięcia. Ale nie każdy to potrafi. Ja sama nie jestem w tym najlepsza.
Nie wierz w ideały, Harry. My wszyscy jesteśmy tylko ludźmi i zdarzają się nam błędy. Podobnie jak oddech czy bicie serca i one są wpisane w nasze codzienne życie. Wszyscy wiemy jak smakują pomyłki. Sama popełniłam ich kilka i pewnie jeszcze wielokrotnie popełnię. I moi rodzice. I Petunia. Wszyscy. I Twój ojciec, Harry.

wieczorem
Wiesz, czemu krzywdzimy ludzi? Czemu jesteśmy dla innych okrutni? Boimy się ich i robimy to w odruchu samoobrony, czy atakujemy przynętę, bo jest mniejsza i słabsza? Chcemy podkreślić swoją wielkość i wyjątkowość, czy stosujemy zasadę obronnego ataku?
Czemu stajemy w obronie tych atakowanych?
A ja? Z jakiego powodu próbowałam przeszkodzić wydarzeniom tamtego popołudnia? Chciałam pomóc Ślizgonowi, czy utrzeć nosa szukającemu Gryfonów? Przeciwstawić się okrucieństwu, czy zwrócić na siebie uwagę przystojnego chłopaka? Bezinteresowna pomoc, czy chłodna kalkulacja?
Współczucie dla męczonego, czy przeciwstawienie się okrucieństwu? Na którym z nich się skupiłam – na dręczonym, czy dręczycielu?
Wydawało mi się, że mogę o tym napisać, ale myliłam się.
Nadal szukam odwagi.

31.01.1981
Szczur i Pies
Lubię Petera. Jest inny niż chłopcy.
Tak naprawdę nie wiem, co przyciągnęło go do Twojego ojca. Może to ta siła Jamesa? A może ktoś to zaplanował? Tylko w jakim celu postawił Petera na drodze Jamesa? A może sama krzywdzę Ogoniastego takim myśleniem. Może pytanie powinno brzmieć inaczej - w jakim celu ten Ktoś postawił Twojego ojca na drodze Petera?
Jeśli przyjąć, że każdy z nas bierze z kontaktów z innymi coś dla siebie, to czego Glizdogon oczekiwał od chłopców? Czy chciał schować swoje obawy i niepewność kryjąc się w cieniu chłopaków? A może liczył że stojąc razem z nimi, choć mało widoczny, będzie dostrzegany i rozpoznawany? Chciał się skryć, czy stać się bardziej widoczny? Pierwszy, czy ostatni?
Tylko, że w komplecie z gwiazdami pokroju Rogacza i Łapy, nikt nie miał szans stania się pierwszym. Nawet Remus. Ale Lunatyk to inna historia. Na inny list. Dzisiaj miało być o Peterze.
Lubię go. Jest inny. Przed Twoim urodzeniem często siedzieliśmy razem i rozmawialiśmy w oczekiwaniu na powrót chłopców. Ja krzątałam się po kuchni, a on opowiadał mi co nowego dzieje się na świecie. Jak zmienił się od wczoraj.
Peter od pewnego czasu jest stale obecny w naszym życiu. Nie bierze tak czynnego udziału w zadaniach jak chłopcy, więc niekiedy spędza z nami całe popołudnia lub wieczory.
Może znowu krzywdzę go takimi podejrzeniami, ale czasem ciężko mi odpędzić się od natrętnych myśli i zastanawiam się, czy nie traktuje nas jak szansy zbliżenia się do Jamesa. Dopiero później przychodzą refleksje – głupio mi i przepraszam go w myślach. To prawda, bywa zamknięty w sobie, z reguły jest małomówny, ale nie wierzę, że trzyma go przy nas jedynie nagroda w postaci krótkiego, zmęczonego uśmiechu i kilku słów podziękowania Jima.
To dziwne, ale mimo wspólnie spędzanego czasu, Peter nadal zachowuje pewien dystans w stosunku do nas. Nie stara się wytłumaczyć Ci zasad obrony przed czarną magią, jak Remus i nie wywraca domu do góry nogami podczas wspólnej zabawy, jak Syriusz. Niekiedy jednak próbuje się z Tobą bawić. Podsuwa klocki, pokazuje zabawki, nawet nosi na rękach. Trochę ostrożniej, z większą rezerwą, bardziej nieporadnie.
Dzisiaj, przez jedną chwilę pomyślałam, że być może byłby dla Ciebie lepszym ojcem chrzestnym. Taka natrętna myśl, która przebiegła przez głowę, a potem długo bzyczała nad uchem jak męcząca mucha.
Kiedy wrócili chłopcy i zaczęli sprawdzać Twoje umiejętności szybko zganiłam się za ten pomysł. Harry, musisz wiedzieć, że nie żałuję naszego wyboru. Od samego początku, od dnia w którym dowiedzieliśmy się że pojawisz się na świecie, wiedzieliśmy kto będzie Twoim ojcem chrzestnym. To był nasz wspólny wybór. Nadal jestem przekonana, że gdyby nas zabrakło Łapa byłby dobrym opiekunem. Zrobiłby wszystko aby zapewnić Ci bezpieczeństwo (pod warunkiem że nie zatraciłby się w szukaniu zemsty za naszą śmierć). Zresztą wystarczy spojrzeć na Wasze zabawy. Na chwile kiedy wyrywasz mu sierść, a on zamiast warknąć czy kłapnąć zębami jedynie cicho popiskuje.
Dzisiaj usnąłeś, wtulony w jego futro i wiele trudu kosztowało nas przekonanie go, że dla dziecka w Twoim wieku znacznie odpowiedniejszym miejscem do spania jest łóżko.
Chociaż pokiwał łbem, jestem pewna że nie zgodził się z moim tłumaczeniem. Zresztą James też nie wyglądał na przekonanego.
Czarodzieje!

25.02.1981
Kolejni na liście zasłużonych
W ciężkich czasach przyjdzie Ci żyć, Harry. Ponoć żadne nie są łatwe, ale te są wyjątkowo niebezpieczne. Mam nadzieję że kiedy dorośniesz, jedynie nasze wspomnienia będą dokumentem tych dni. Może wtedy będziemy w stanie mówić o nich spokojniej - z nutką smutku, ale i sporą dawką radości że odeszły, i nadzieją że już nigdy nie wrócą.
Skończyłam kolejną partię maści łagodzącej. Na dworze jest biało i smutno. Słońce jeszcze nie wstało, ale już czuje się w powietrzu powiew poranka. Otworzyłam okno i kuchnia natychmiast wypełniła się chłodem. Z dachu spadło kilka sopli, uderzając głośno o parapet. Powietrze zapachniało wiosną.
Rozbolała mnie głowa, a jestem zbyt zmęczona aby teraz pójść spać.
Dzisiaj w nocy zginęło siedmiu aurorów. Kolejna interwencja. Syriusz leży poskładany w pokoju gościnnym. Remus krąży wokół niego niczym ja dookoła Ciebie, kiedy jesteś chory, James został w Londynie, a Peter przepadł. Nie uspokoiło mnie zapewnienie Łapy, że pewnie schował się i czeka w ciemnej dziurze. Wszystko idzie nie tak jak powinno.
Ciężko jest mi się wyciszyć, kiedy nie wiem czy Jim jest bezpieczny.
Znowu mam Te sny.
Coraz częściej prześladuje mnie Ten śmiech.
Czuję, że śmierć stoi przed naszymi drzwiami i czeka na moment, kiedy je otworzymy i zaprosimy do środka.

28.02.1981
Nadal jest zimno. Kilka dni temu miałam nadzieję na ocieplenie, ale wczoraj w nocy znowu spadła temperatura. Może zbyt wiele obiecuję sobie po wiośnie, ale mam wrażenie, że wszystkim nam przydałby się haust cieplejszego powietrza. Może dla odmiany zamiast mrozić coś rozgrzałoby nas od środka.
Przeczytałam dzisiaj w nocy to, co do tej pory napisałam i myślę że zbłądziłam, pomyliłam drogę. Zgubiłam główny cel listów i zaczęłam wrzucać do nich to, czego nie zamierzałam - własną niepewność, lęki, a może nawet zwątpienie.
Ciągle piszę je dla Ciebie, ale zaczynam z tej pisaniny czerpać coraz więcej dla siebie.
Mam wrażenie, że to one w pewien sposób zaczęły wspierać mnie w codzienności. Dzięki temu, co udaje mi się ubrać w słowa i przenieść na papier, chyba lepiej potrafię zrozumieć własne odczucia i poradzić sobie z nimi. To trochę tak, jakbym odbierała siłę skrywanemu w sobie strachowi - nie jest tak wielki, skoro mogę o nim napisać, a kiedy czytam o nim, wydaje mi się jeszcze mniejszy. Nie mogę aż tak bardzo bać się Tego śmiechu, skoro mogę o nim napisać, prawda? Albo inaczej - przez to że o nim napisałam, nie boję się go już tak bardzo.
Czyżbym znalazła swoje małe źródełko mocy?

wieczorem
Rozmawiałam dzisiaj przez chwilę z pewną kobietą. Zapukała do drzwi z prośbą o bochenek chleba. Kiedy odchodziła z tym, co naprędce udało mi się dla niej przygotować, spojrzała na mnie, na Ciebie i wymruczała coś o spokoju kobiety z małym dzieckiem. Myślałam o tym długo. Nawet rozmawiałam o tym z Jimem (wściekł się i wymusił na mnie obietnicę, że nigdy więcej nie wpuszczę nikogo obcego do domu). Myślę że miała dużo racji. Uspokoiłeś mnie w pewien sposób i wyciszyłeś. I choć wiem, że mam w sobie całą gamę własnych lęków, kiedy jestem blisko Ciebie - podczas snu, jedzenia, zabawy, nawet kiedy obserwuję Cię z drugiego pokoju, nie czuję ich w sobie. Chowają się i wychodzą dopiero kiedy siadam do pisania listów, układają się w słowa i przenoszą na kartki. Może więc również dzięki nim jestem taka spokojna.

07.03.1981
Pytania we dwoje
Lubię czas, który spędzamy we dwójkę. Gadam wtedy jak głupia, opowiadam Ci wszystko o czym pamiętam, snuję plany, zastanawiam się nad Twoją przyszłością i, zadaję setki pytań, na które nadal mi nie odpowiadasz.
Kim będziesz w przyszłości?
Cieszę się, że jesteś chłopcem. Choć kiedy myślę syn, widzę pracę Jamesa i chciałabym, abyś był córką. Kobietom jest łatwiej? Nie, chyba nie. Jest im po prostu inaczej. Każdemu na miarę możliwości, a nasze są troszeczkę inne od waszych, nawet jeśli czasami dzielimy się tą samą pracą.
Często jesteśmy sami. Może nawet zbyt często. Ale nie mam prawa mieć do Jamesa o to pretensji. Wiem, jak niebezpieczna jest jego praca, ile wymaga siły i zaangażowania. Ale nadal chciałabym mieć go dla siebie częściej i dłużej. Chociaż przez kilka dni usypiać i budzić się przy jego boku. Zjeść wspólnie trzy posiłki. Popatrzeć na siebie w milczeniu. Egoizm? Być może, ale nie tylko to jest trudne. Jest też moja bezużyteczność i narastające przekonanie, że stać mnie tylko na siedzenie i pisanie głupich listów.
No proszę, nie podoba Ci się to co mówię? Myślisz, że jestem użyteczna? Chyba masz rację - z Twojego punktu widzenia, nawet dużo racji.

30.03.1981
Sen mara
Śniłam dzisiaj jeden z Tych snów.
Byliśmy w piątkę – James, Syriusz, Remus, Ty i ja. Siedzieliśmy na oświetlonej jaskrawym słońcem polanie w lesie. Światło rytmicznie pulsowało, przez co stawało się coraz bardziej intensywne i mimowolnie mrużyliśmy oczy. Nawet przez przymknięte powieki czułam kłujące igły słońca. Chłopcy wspominali szkołę, wybuchając co chwila śmiechem. Siedziałeś na kolanach Jamesa i jak zahipnotyzowany patrzyłeś na trzepoczący w jego dłoni znicz. W pewnym momencie wyciągnąłeś po niego rękę, a on jakby odczytując Twoje pragnienia, wyrwał się Jimowi. Raptem ciemne palce pochwyciły go i poderwały do góry.
Powiał silniejszy wiatr i szare chmury przykryły niebo. Znikły kłujące szpilki, otworzyłam oczy i rozejrzałam się dookoła. Remus przerwał kolejną historyjkę, śmiech zamarł na ustach Syriusza, a James mocniej Cię przytulił. Zacząłeś szarpać się w uścisku, jak chwilę temu złoty znicz w jego dłoni. Wymachiwałeś rączkami, kręciłeś się i nawet próbowałeś płakać. Przed nami, w swoim ciemnym, połatanym ubraniu stał Peter i patrzył na miotającą się złotą kulkę.
- James! Udało mi się. Udało mi się – szeptał bezustannie. – Udało mi się, James! Udało! – krzyknął.
Dookoła robiło się coraz ciemniej. Liście z pobliskich drzew, porwane wiatrem, uderzyły w moją twarz.
- James! Udało mi się! Udało!
Poczułam jak Remus ciągnie moje dłonie, starając się podnieść mnie na nogi.
- Udało się! James!
Zimny dotyk jęzora wyrwał mnie z bezruchu.
- Udało się. Udało! – Peter podskakiwał z radości.
A potem wszystko zatrzymało się. Remus zamarł z różdżką uniesioną w geście obrony. Łapa podniósł łeb do góry, wciągając w rozszerzone nozdrza nieznane zapachy. James, z Tobą na rękach, stał wpatrując się w nadciągającą ciemność. I Peter, z uśmiechem na twarzy, trzymający zdobycz w dłoni. Prawie niewidoczne, w rozpaczliwej próbie wyswobodzenia, złote skrzydełka trzepotały na targającym naszymi płaszczami wietrze. Coraz szybciej i mocniej.
Zapłakałeś, a ja się obudziłam.

1.05.1981
...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin