1 Edukacja Toma.rtf

(156 KB) Pobierz
Edukacja Toma, Œwiat czarodziejów w stylu MacLeana

Edukacja Toma, Świat czarodziejów w stylu MacLeana

(Leszek)

 

 

Gdzieś w centralnych Niemczech. 2 czerwca 1944

Sama okolica miała w sobie coś magicznego. Brzozowy las otaczał z trzech stron kryształowo czyste jezioro - przez wodę w najgłębszym miejscu widać było piaszczyste dno. Z czwartej strony wody jeziora obmywały pionową kilkunastometrowej wysokości ścianę - w jeziorze przeglądał się zamek. Nie renesansowy, lekki i swobodny w swej architekturze - lecz ostry, niemal brutalny gotycki profil trzech wysokich baszt, połączonych czarno-czerwonym ceglanym murem. Nad zębatym szeregiem strzelnic zachodziło właśnie słońce.

Gospodarz zamku też miał w sobie coś kojarzącego się z brutalnością - mlecznobiałe włosy ścięte krótko, sterczały nad jego głową jak ostra szczotka. Gęste, siwe brwi były tak długie, że opadały niemal do powiek zimnych, niebieskich oczu. Zawinięty w czarny płaszcz z białym runicznym emblematem Wotan Grindewald - największy czarnoksiężnik swoich czasów obserwował zmierzch, rozmyślając nad swoją sytuacją - która zadziwiająco przypominała właśnie tę porę dnia...

Przez wiele dziesiątek lat pracował na swoja obecną pozycję. Wiele lat studiowania czarnej magii, różnorakich, nieraz bardzo niebezpiecznych eksperymentów wyposażyły Grindewalda w wiedzę, jakiej nie posiadł żaden czarodziej przed nim. Ale też misja, jaką przed sobą postawił, nie miała sobie równych w dziejach. Zapragnął on bowiem panowania nad oboma światami - tym niemagicznym i tym czarodziejskim. Wśród czarodziejów wywalczył sobie sam należna mu pozycję - szeregi jego zwolenników nie były może zbyt liczne, lecz bezwzględne i pozbawione skrupułów. W Europie jedynie Brytyjczycy nie uznawali otwarcie jego potęgi - ale do niedawna Grindewald wierzył, że to tylko kwestia czasu..

W niemagicznym świecie było to jeszcze prostsze. Wystarczyło znaleźć człowieka, podobnie jak Grindewald opanowanego żądzą władzy nad całym światem. Za pomocą kilku magicznych sztuczek dopomóc mu w znalezieniu rzeszy zwolenników - a później jedynie dyskretnie kontrolować. Grindewald znalazł tego człowieka w osobie niskiego, niepozornego bruneta ze śmiesznym wąsikiem. Niespełniony artysta zapragnął być wybawicielem swojego narodu - dla Grindewalda był idealnym narzędziem. Pomógł mu objąć władzę w kraju w którym sam mieszkał - i przez wiele lat był głównym doradcą - choć dla niemagicznych pozostał zupełnie nieznany. Jego podopieczny był na najlepszej drodze do opanowania całego SWOJEGO świata, kiedy zderzył się z drugim - podobnie myślącym człowiekiem. Tamten - niski, ospowaty, z wielkim wąsem - zaprzeczał samemu istnieniu magii, w jego światopoglądzie nie było na nią miejsca. Był jednak zdolniejszy nawet od Grindewaldowego podopiecznego. Dążąc po trupach zdobył władzę w największym na świecie kraju - i uczynił z niego militarna potęgę. A od trzech lat armie obu tyranów wyrzynały się nawzajem w morderczej wojnie.

Tymczasem na Zachodzie narastało niebezpieczeństwo zarówno dla czarnoksiężnika - jak i dla jego sługi. Cztery lata temu przywódca niemagicznych Niemców skierował swoje wojska na Zachód - ale nie zdołał pokonać kanału La Manche. Od tego czasu W Wielkiej Brytanii wrogowie rośli w siłę. Grindewald nie bał się pozbawionych magii milionowych armii - do tego, jego zdaniem, wystarczyłyby siły, które zgromadził jego podopieczny. Ale na Wyspach, w szkockim zamku, przebywał czarodziej, który z każdym dniem umiał coraz więcej. Podobnie jak Grindewald studiował czarną magię - ale jego cel był zupełnie inny. Chciał obronić magiczny świat przed czarnoksiężnikami - i był już najbardziej znanym przeciwnikiem niemieckiego maga w całym toczącym wojnę świecie. Patrząc na spływające niemal wprost do jeziora słońce Wotan Grindewald rozmyślał nad sposobami pozbycia się Albusa Dumbledore'a...

* * *

Wieczorem, siedząc w wygodnym fotelu przed wielkim, kamiennym kominkiem Grindewald znalazł wreszcie właściwy pomysł. Wiedział, że do zwycięstwa potrzebuje sojusznika. Kogoś młodego, ze świeżym, chłonnym umysłem, kto wsparłby jego działania i kontynuował poszukiwania coraz doskonalszych metod zdobywania i utrzymywania władzy. Wiedział, gdzie znaleźć kogoś takiego... Dwa lata temu otrzymał list od piętnastoletniego wówczas angielskiego czarodzieja - równie jak on żądnego władzy, zakochanego w czarnej magii i w duszy nienawidzącego niemagicznych, pragnącego uczynić z nich jedynie swoich niewolników. Młody człowiek miał wielkie talenty - samo utrzymywanie stałej korespondencji z Grindewaldem było dużą sztuką - brytyjskie Ministerstwo Magii przechwytywało agentów czarnoksiężnika równie sprawnie jak mugolski "kontrwywiad" - a bywało, że obie instytucje współpracowały ze sobą. Młodzieniec miał jeszcze jeden niezaprzeczalny atut - był uczniem Dumbledore'a, choć ten nie darzył młodego czarodzieja specjalną sympatia, swoje nauczycielskie obowiązki wypełniał bez zarzutu. ..

Jeszcze tej samej nocy nad pogrążoną w mroku Europą leciała wielka, szara sowa. Kierowała się na zachód - przeleciała Morze Północne i sunąc nisko nad wrzosowiskami dotarła do wielkiego, starego zamczyska z mnóstwem wież, baszt i przybudówek. O dziwo - nie zobaczył jej żaden z licznych agentów Ministerstwa Magii, obserwujących wschodnią stronę nieba nad morzem i kanałem La Manche. Niemagiczni zaś radarzyści i artylerzyści wypatrywali w tym czasie samolotów - obserwacją ptaków nikt w czasie wojny nie zawracał sobie głowy... W porze śniadania sowa dostarczyła przesyłkę do adresata. Na pergaminowej kopercie, gotyckim krojem pisma odznaczały się czarne litery:

Tom Marvolo Riddle
Szkoła Magii i Czarodziejstwa
Hogwart.

**************************************************
 

ROZDZIAŁ I


3 czerwca 1944. Londyn. Downing Street 10

Mężczyzna siedzący w głębokim fotelu najbardziej przypominał Ministrowi Magii smutnego buldoga. Niski, z obwisłymi policzkami i siwiejącą koroną włosów dookoła wydatnej łysiny. Najbardziej widoczną różnicę stanowił fakt, że buldogi nie palą cygar - no i nie piją whisky szklankami... Arsenius Redgreave nie lekceważył jednak siedzącego po drugiej stronie biurka człowieka. Choć był mugolem - dysponował wielką inteligencją i wiedzą, oraz olbrzymim doświadczeniem życiowym. Winstona Churchilla nie lekceważyli ani wrogowie, ani przyjaciele - o ile ten stary polityczny wyga miał jeszcze jakiś prawdziwych przyjaciół....
Dzisiejsze spotkanie zostało zaaranżowane w sposób nadzwyczajny. Zaledwie godzinę wcześniej Redgreave siedział w swoim gabinecie w Ministerstwie Magii, rozmyślając o kolejnych problemach dotykających społeczność czarodziejów - a było ich niemało - wojenne kłopoty dotknęły bowiem również magicznych rodzin na Wyspach. Alarmowa sowa wysłana przez specjalnego łącznika pomiędzy Gabinetem Wojennym premiera, a Ministerstwem Magii, trzymała w dziobie dwuzdaniowe zaproszenie do natychmiastowego spotkania w siedzibie Churchilla. Nie przedstawiono jego tematyki...
Po rutynowym przywitaniu Churchill przeszedł do rzeczy. Nie zwykł tracić czasu na rozbudowane konwenanse.
- Sir Arseniusie - zbliżamy się do decydującego momentu w historii tej wojny. Nasze wojska stoją w gotowości do forsowania Kanału Angielskiego. Montgomery - wie pan, jeden z moich marszałków - powiadomił mnie właśnie przed dwiema godzinami, że głównodowodzący, ten jankes Eisenhower podjął decyzję. Uderzymy na Niemców 5 czerwca o świcie. Wszystko przemawia na naszą korzyść. Stosunek sił, gotowość bojowa, morale wojsk. Przeszkodzić nam mogą tylko dwie rzeczy. Pierwszą jest pogoda - synoptycy zapowiadają deszcze i burze, co może opóźnić moment ataku. Drugą zaś jest zakres działania pańskiego departamentu... Kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy - 4 lata temu, opowiadał mi pan o niejakim Grindewoodzie - który podobno stoi za ta całą wojenną awanturą na kontynencie. Czy może on w jakikolwiek sposób pomóc Niemcom w wygraniu tej wojny?
Minister magii przez chwilę powrócił myślą do pierwszego swojego spotkania z Churchillem. W maju 1940 roku, po sformowaniu przez otyłego konserwatystę nowego gabinetu, przedstawił premierowi oczekiwania i nastroje społeczności czarodziejów. Opowiedział mu tez o knowaniach Grindewalda, które w magicznej Anglii nie były tajemnicą. Sir Winston przyjął nieznany mu dotychczas fakt istnienia równoległego świata raczej spokojnie - być może dlatego, że miał na głowie o wiele większe - jego zdaniem - kłopoty. Niemieckie czołgi stały właśnie pod Dunkierką...

- Czarodziej, o którym pan wspomniał, sir, nazywa się w rzeczywistości Grindewald. Nie jest dla nas kimś nieznanym - można powiedzieć, że to odpowiednik Adolfa Hitlera w magicznym świecie Sądzimy nawet, że dopomógł Hitlerowi w objęciu władzy w mugolskich Niemczech - i przez cały czas słucha on jego rad. Czy może przeszkodzić sojuszniczej armii? To zależy od jego aktualnych zamiarów... Chce rządzić w całym magicznym świecie - i uznał, że do tego celu potrzebne mu również panowanie nad światem mugoli. Z drugiej strony jest czarodziejem czystej krwi i starej daty - żywi głęboki wstręt do mugoli i pomaga im bardzo niechętnie. Mimo, iż opiekuje się od lat Hitlerem, nikt poza samym fuhrerem i jego osobistym kamerdynerem nie wie nawet o istnieniu Grindewalda. Otwarta pomoc nie leżałaby więc w jego naturze.. Ale lekceważyć go nie można - zwłaszcza, że wciąż pozostanie śmiertelnym zagrożeniem dla czarodziejskiej społeczności. Nawet, jeśli wojna z Niemcami w pańskim świecie zakończy się zwycięstwem wojsk Jego Królewskiej Mości.
Churchill strzepnął popiół z cygara i wypuścił z ust kolejny kłąb dymu. Jego gość niedostrzegalnym ruchem ręki utworzył przed sobą niewidzialną barierę, chroniącą niego nozdrza przed zapachem tytoniu. Zawsze był wrogiem palenia.
- Czy istnieje jakiś sposób na powstrzymanie pana Grindewalda? - zapytał gospodarz.
- Pracujemy nad tym co najmniej od czterech lat, sir. Musi pan jednak zrozumieć, że to osoba obdarzona wyjątkową mocą magiczną i przez wiele lat studiująca największe tajemnice czarnej magii. Dla przeciętnego czarodzieja spotkanie z nim zakończyło by się tak, jak dla dwulatka pojedynek bokserski z Joe Louisem.
- Interesuje się pan boksem, sir Arseniusie? O ile wiem, to dyscyplina zupełnie nieznana w pańskim świecie... - zdziwił się Churchill.
- Nie, panie premierze. Ale czytuję mugolskie gazety. Chcę mieć lepszy obraz rzeczywistości - odparł czarodziej. - Tak więc do pokonania Grindewalda potrzeba wielu sił. Najważniejszą jednak sprawą jest ustalenie miejsca jego pobytu. Nie ma go na żadnych mapach, nie możemy też ustalić tego przesłuchując zwolenników Grindewalda - bo chroni go dość szczególne zaklęcie. Jedyną możliwością jest doprowadzenie do sytuacji, aby sam Grindewald, świadomie, lub nie, ujawnił nam swoja kryjówkę. Wtedy go dopadniemy.
- A jeśli już odkryjecie, gdzie jest? Sam pan powiedział, że jest niezwykle groźny?
- Panie premierze, mamy w Anglii czarodzieja, którego obawia się nawet Grindewald. To dość młody, ale niezwykły człowiek. Olbrzymia moc, niezwykła wiedza - i chęć służenia dobrej sprawie. Stary Wotan też o tym wie - dlatego właśnie się ukrywa.
- Kto to taki? - zapytał premier, podnosząc okulary, które podczas rozmowy zsunęły mu się aż na czubek nosa - Jakiś doświadczony agent?
- Nie, sir. Jest obecnie nauczycielem w naszej szkole, w Szkocji. Ale wykonuje jednocześnie specjalne zadanie dla naszego Departamentu Tajemnic. Jeśli mu się powiedzie, odkryjemy kryjówkę Grindewalda...

3 czerwca 1944. Hogwart - Szkocja

Tom Marvolo Riddle z niecierpliwością odliczał już dni do końca roku szkolnego - ostatniego z siedmiu, jakie spędził w Hogwarcie. Miał już za sobą końcowe egzaminy. OWTM-y nie były dla niego przesadnie trudne. Był przecież najlepszym uczniem w szkole - ba, jednym z najlepszych w całej jej tysiącletniej historii. Mimo trudnych czasów nie musiał obawiać się przyszłości - posady zaoferowały mu zarówno Ministerstwo Magii, jak i wiele liczących się w czarodziejskim świecie firm i instytucji. Na przykład Bank Gringotta proponował mu stanowisko zastępcy szefa Wydziału Zabezpieczeń - rzecz wręcz nie do pomyślenia w wypadku siedemnastoletniego zaledwie czarodzieja. Tom nie odpowiedział jednak do tej pory na żadną z propozycji. Oczekiwał innej, specjalnej...
Dopiero dziś mógł określić swoje plany na przyszłość. Kłopot w tym, że nie mógł ich ujawnić nikomu. List od Mistrza pozwalał odpowiedzieć na najważniejsze pytania - te dotyczące sposobu podróży i środków na utrzymanie. Wystarczyło tylko czekać. To już zaledwie trzy tygodnie...
* * *
- Jesteś pewny , Alastorze? - Albus Dumbledore spojrzał prosto w oczy wysokiego, szczupłego czarodzieja, z grzywą ciemnych włosów rozsypującą się na wszystkie strony.
- Nie mam żadnych wątpliwości - odparł zapytany. - To ta sama sowa, co dwa tygodnie temu. Nie przyleciała tu z żadnej miejscowości w Wielkiej Brytanii. Żaden z uczniów nie przyznaje się do niej - nie jest też własnością szkoły. I najciekawsze - wykonuje komendy wydawane po niemiecku.
- No tak... - nauczyciel transmutacji w Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart ( i jednocześnie tajny agent Ministerstwa Magii) uśmiechnął się szeroko - nawet magiczna moc nie chroni przed popełnianiem drobnych błędów...

4 czerwca 1944. Londyn. Ministerstwo Magii.

Czekając na rozmowę z ministrem Dumbledore przeglądał leżące na stoliku egzemplarze mugolskich gazet. Krzyczące tytuły sugerowały bliski już termin ataku na okupowaną przez Hitlera (i Grindewalda, ale o tym mugole nie wiedzieli) Europę. Gdy sekretarz ministra, młody Bartemiusz Crouch otworzył drzwi i zaprosił hogwarckiego nauczyciela do środka, ten odłożył Timesa na stolik i spokojnym krokiem podążył do gabinetu. Czekał już tam na niego Arsenius Redgrave, w towarzystwie zastępcy szefa Departamentu Tajemnic, Korneliusza Knota.
- Niech pan siada, Dumbledore - powiedział minister i sam usadowił się w głębokim fotelu, tuż koło niewielkiego stolika do kawy. - Jak więc wygląda nasza operacja? Wczorajsze wieści mocno mnie zaciekawiły...
- Panie ministrze, jestem pewny, że zlokalizowaliśmy kanał korespondencyjny pomiędzy Grindewaldem, a jednym z uczniów Hogwartu. Jeśli zachowamy odpowiednie środki ostrożności, będziemy mogli wkrótce ustalić miejsce, gdzie obecnie przebywa Grindewald. Myślę, że potrzeba nam jeszcze mniej więcej miesiąc...
- Świetnie, Dumbledore. Potrzebujemy tego jak najszybciej. Ale, Korneliuszu - czy mamy już plan działania po zlokalizowaniu naszego niemieckiego znajomego?
Korneliusz Knot poprawił pelerynę i przekręcił się w fotelu. - W zasadzie tak. Mamy kilka możliwości. Pierwszą jest próba porwania Grindewalda i dostarczenia go do Anglii. Druga - to zabicie tego "jerrego" w jego własnej kryjówce, trzecia - neutralizacja, poprzez odcięcie możliwości komunikowania się z otoczeniem.
- A kto tego dokona? - zapytał Dumbledore podnosząc ze zdziwienia brwi.
- Specjalnie wyszkolona grupa uderzeniowa. Mamy nawet dwie - główną i rezerwową. W ich skład wchodzą najlepiej przygotowani niewymowni z kilku krajów. Jestem przekonany, że jeśli poda mi pan miejsce pobytu Grindewalda, moi ludzie wykonają swoje zadanie.
- O to może być pan spokojny, Knot - Dumbledore z zamyśleniem podrapał się w końcówkę długiego nosa - Odnajdę Grindewalda. Ale nie jestem do końca pewien, czy niewymownym uda się ta sztuka...
Po skończonej rozmowie nauczyciel pożegnał się z ministrem i wyszedł z gabinetu. Przed drzwiami czekał na niego bliski przyjaciel, a do tego jeden z najlepiej wyszkolonych aurorów w całej Anglii. Kiedy Dumbledore podjął się pracy dla Departamentu Tajemnic, postanowiono przydzielić mu ochronę. Aurora wybrał sam. Któż mógłby lepiej z nim współpracować niż Alastor Moody?

25 czerwca. Hogwart.

Miał uczucie, jakby wynurzył się z wody po długotrwałym nurkowaniu. Swoboda oddychania i ruchów, a jednocześnie tęsknota za tym, co zostało tam, na dnie. Po raz ostatni w życiu (tego akurat był pewien) szedł korytarzem, wiodącym do Sali Wejściowej. Na ramieniu niósł niewielki worek. Tyle tylko miał swojego. Nie miał przecież możliwości dorobienia się wielu rzeczy jako uczeń - a w sierocińcu, z którego przeniósł się do Hogwartu, nie obdarzano wychowanków posagami. Omnia mea mecum porto... Jakie to prawdziwe - pomyślał. W gruncie rzeczy niewiele potrzebował - przynajmniej, jeśli chodzi o dobra doczesne...
Za chwilę nie będzie już w Anglii. Deportuje się stąd na spotkanie ze swoim mistrzem. Ale powróci tu - był tego pewien -pod innym, strasznym imieniem. I będzie tu panem - znacznie potężniejszym niż wszyscy królowie Anglii razem wzięci. Bo nikt nie dysponował jeszcze mocą, którą On posiądzie - obiecał mu to Mistrz...

Wpadł na kogoś. Z trudem utrzymał równowagę na śliskiej, kamiennej posadzce. Tuż przy drzwiach wyjściowych stał akurat ten nauczyciel, z którym nie miał zamiaru już się spotykać. Wielbiciel mugoli, miły i SPRAWIEDLIWY aż do mdłości. Albus Dumbledore patrzył na Toma Riddle'a spod przymrużonych powiek.
- Wychodzisz o tej porze, Tom? Ekspres do Londynu już odjechał, następny będzie dopiero jutro. Jak sam wiesz, mamy wojnę.. Może zostań jeszcze przez jedną noc w Slytherinie? Dyrektor zapewne nie będzie miał nic przeciwko temu - zaproponował uprzejmym tonem nauczyciel transmutacji.
- - Dziękuję, panie profesorze. Przenocuję u jednego ze znajomych w Hogsmeade - odparł Riddle. Jak najszybciej chciał wyjść poza obręb zamku. Godzina bezpiecznej aportacji zbliżała się nieubłaganie. Zarzucił worek na ramię i próbował obejść stojącego mu na drodze nauczyciela.
- Jak chcesz, Tom. - w oczach Dumbledore'a było coś, co przez chwilę zaniepokoiło Riddle'a. - Ale jeszcze moment... Gdzie będzie można cię znaleźć... Powiedzmy - za dziesięć miesięcy?. Jak wiesz, jestem opiekunem stowarzyszenia absolwentów Hogwartu. W przyszłym roku planujemy zjazd. Myślę, że chciałbyś w nim uczestniczyć.
- Nie wiem, panie profesorze. Nie podjąłem jeszcze decyzji co do przyszłej pracy. Przepraszam, spieszę się.
Riddle przekroczył już próg. Jeszcze tylko błonia przed szkołą, brama - i będzie wolny...
- Nieważne, Tom - odparł głośno Dumbledore - na pewno jakoś cię odnajdę.
A pod wydatnym nosem dodał już znacznie ciszej - I to znacznie szybciej, chłopcze, niż tego się spodziewasz...

25 czerwca. Gdzieś w centralnych Niemczech.

Hans Mufke nie znosił takich nocy. Od czterech lat, jakie przyszło mu spędzić w jednostce artylerii przeciwlotniczej nie cieszył go widok księżyca na nowiu. Przy bezchmurnym niebie znaczyło to jedno - znowu przylecą alianckie samoloty. Znów gdzieś spadną bomby. Pozostawało tylko mieć nadzieję, że stanie się to z daleka od miejsca, gdzie na zamaskowanym stanowisku ulokował się jego działon. Lufa 88-milimetrowej armaty - najcelniejszego działa, jakie do tej pory wymyślił człowiek, skierowana była wprost w niebo. Telefon milczał - widocznie stanowisko dowodzenia do tej pory nie namierzyło wrogich maszyn. Pozostało tylko czekać.
Mufke postanowił zrobić kilka kroków, aby rozprostować kości. Skrajem brzozowego lasu doszedł aż do potężnego muru, nad samym brzegiem jeziora. Zawsze interesowały go stare budowle - tej jednak nigdy nie zdołał zwiedzić. Kiedyś nawet załatwił u sierżanta - szefa specjalną przepustkę - ale wchodząc w bramę usłyszał sygnał alarmu i myszkowanie po zamczysku diabli wzięli... Teraz też nie miał czasu - ale coś kusiło go, by choć spojrzeć z daleka...
Wiodąca wzdłuż muru ścieżka zaprowadziła go do starej kamiennej bramy - najwyraźniej od dawna nie konserwowanej. Na drewnianych wrotach przybito tabliczkę "Grozi zawaleniem - wstęp wzbroniony" - ale Hans wiedział już, że nie jest tak źle, raz przecież już ją otworzył. Z wysiłkiem uchylił jedno skrzydło wrót. O dziwo, nie zaskrzypiało. Zajrzał do środka - ale nie zdążył wiele zobaczyć...
Tuz przed nim wyrosła znikąd w mroku jakaś postać. Czarna, szczupła, ubrana w coś w rodzaju peleryny, ze spiczastym kapeluszem na głowie... Nawet nie zdążył zapytać "Stój, kto idzie?". Zabłysło zielone światło i to był ostatni widok w jego życiu...
Ciało Hansa Mufke znaleziono następnego dnia. W otwartych oczach zastygło przerażenie. Nie ustalono przyczyny śmierci - bo weteran spod Moskwy, Leningradu i obrońca Zagłębia Ruhry podczas najgorszych nocy nie mógł przecież umrzeć ze strachu...

ROZDZIAŁ II

10 września 1944. Gdzieś w centralnych Niemczech.

Po raz pierwszy w życiu Tom Riddle był naprawdę szczęśliwy. Mieszkał sam w pokoju - on, który do tej pory znał jedynie wielkie sale sypialne sierocińca i dormitorium Hogwartu. Całe dnie spędzał ze swoim mistrzem - ucząc się czegoś, co z całej duszy pragnął poznać. Grindewald nie ukrywał przed nim żadnych tajników swojej ogromnej wiedzy - wręcz przeciwnie - zachęcał go do nauki wszystkiego, co sam zdołał poznać. A było tego wiele. Tom wstawał codziennie o świcie, a kładł się dobrze po północy. Był zmęczony - ale to było przyjemne znużenie... Czuł wzrastającą moc - jakże wiele już zdołał poznać - i jakże wiele jeszcze miał się nauczyć. Zasypiał zadowolony...

10 września 1944. Londyn. Ministerstwo Magii

Korneliusz Knot chodził wokół swojego biurka jak wygłodniały tygrys. Nie podnosił głosu, ale co chwila przeszywał wzrokiem (albo starał się to zrobić) swojego gościa. Przybysz tymczasem zachowywał się zupełnie spokojnie. Siedział w fotelu, z dłońmi złożonymi przed sobą - długie palce dotykały się wzajemnie. Tylko głowa poruszała się w ślad za chodzącym po gabinecie gospodarzem.
- Twój plan coś nie wypalił, Dumbledore - powtórzył po raz kolejny zastępca szefa Departamentu Tajemnic. - To zaklęcie po prostu nie działa. Zresztą, jak ma działać, skoro nigdy nie zostało wypróbowane? Skąd wiesz, że w ogóle istnieje?
- Istnieje, bo sam je stworzyłem, Knot -odparł spokojnie zapytany. - Nie mam problemów z rozróżnianiem magii od rzeczywistości. Zaklęcie jest bardzo proste - a jednocześnie skuteczne. Zadziała z całą pewnością. Potrzebujemy jedynie cierpliwości...
- To w takim razie dowiedz się, że ta cierpliwość właśnie nam się skończyła. Wzywa cię sam minister - i z pewnością będzie oczekiwał wyjaśnień! - zakrzyknął gromko Knot, najwyraźniej wyprowadzony z równowagi.
- Świetnie, Korneliuszu. Chodźmy więc do niego - powiedział spokojnie Dumbledore i podniósł się z fotela. Knot, nagle uspokojony, ruszył za nim.
Przeszli wąskim korytarzem, minęli dwu strażników i znaleźli się w sekretariacie ministra. Na ich widok Crouch jedynie machnął ręką, jakby popędzał do wejścia. Minutę później siedzieli już w fotelach naprzeciwko Arseniusa Redgrave, który właśnie odłożył na bok jakąś teczkę pełną arkuszy pergaminu.
- Albusie - powiedział spokojnym tonem - Knot poinformował mnie właśnie dziś rano o fiasku twoich poszukiwań. Czy Grindewalda rzeczywiście nie sposób odnaleźć?
- Korneliusz wysunął zbyt daleko idące wnioski z naszej rozmowy - odparł uprzejmym tonem nauczyciel, nie zwracając uwagi na grymasy Knota, którego mina mówiła zupełnie coś innego. - Powiedziałem jedynie, że DO TEJ PORY nie udało nam się go zlokalizować. A to nie do końca to samo.
- Czy mógłbyś mi w takim razie przybliżyć szczegóły swego planu? Wiem, że chodzi o jakieś nowe zaklęcie - ale więcej nie udało mi się dowiedzieć...
- Oczywiście, sir. Ale wcześniej proszę o opuszczenie pokoju przez pana Knota. Sprawa jest tajna w najwyższym stopniu - i musi taką pozostać - Dumbledore spojrzał na wyraźnie już wściekłego szefa niewymownych. - Wybacz mi, Korneliuszu - znasz zasady bezpieczeństwa.
Knot bez słowa wstał z fotela i skierował się w stronę wyjścia. Kiedy zamknęły się za nim drzwi, Dumbledore mówił dalej.
- Cały plan polega na odpowiednim wykorzystaniu niedawno stworzonego przeze mnie zaklęcia. Nazwałem je Zaklęciem Sygnalizacyjnym. Odpowiednio użyte, pozwala na zlokalizowanie na specjalnej mapie osoby, ubranej w strój, nasycony wcześniej drugim składnikiem planu - Eliksirem Sygnałowym - również mojego autorstwa. Mapę stworzył Alastor Moody - i tylko my dwaj znamy wszystkie szczegóły.
- Ale przecież nie mogłeś użyć ubrań Grindewalda - nie wiemy gdzie jest. Chyba, że masz dostęp na przykład do jego praczki? - minister pozwolił sobie na uśmiech. Dumbledore odpowiedział tym samym.
- Nie sir. Potrzebowałem więc sposobu, aby ktoś w ubraniu nasączonym eliksirem znalazł się w najbliższym otoczeniu Grindewalda. I właśnie przed niespełna trzema miesiącami dokonało się to.
- Ale jak udało Ci się umieścić agenta w otoczeniu Grindewalda? Wiesz przecież, że jest niezwykle podejrzliwy. W ostatnich latach zginęły dziesiątki czarodziejów, którzy próbowali do niego dotrzeć - Redgrave był coraz bardziej zaintrygowany. - Jak tego dokonałeś, Albusie?
- Jeśli nikomu nieproszonemu nie udaje się dotrzeć do czarnoksiężnika, to trzeba sprawić, aby CHCIAŁ on kogoś do siebie wezwać, sir. Od dwóch lat wiedzieliśmy, że któryś z uczniów Hogwartu ma kontakt z Grindewaldem. Wkrótce udało na się ustalić, kto to jest. Pozostało tylko czekać. Na początku czerwca dostał on zaproszenie do Niemiec. Sprawdziliśmy - bez wątpienia był to autentyczny list wysłany przez Grindewalda. Sowy nie kłamią. Wtedy przystąpiliśmy do następnej części planu...
- Ale kto to jest? - minister aż poderwał się z fotela. - w ostatnich czterech latach wykryliśmy przecież wszystkich zwolenników Grindewalda w naszym kraju? Kto to jest, Dumbledore?
- Nazwalismy go Podróżnym. Siedemnastoletni chłopak, jego rodzice nie żyją - tak przynajmniej twierdzi. Wychowywał się z mugolskim sierocińcu - jest półkrwi czarodziejem. Bardzo zdolny, chłonny wiedzy, a jednocześnie bardzo trudny do okiełznania. Ambitny, dumny, nawet złośliwy. Wyjątkowo pasuje do planów Grindewalda. Naprawdę nazywa się...
- Nie chcę znać nazwiska tego zdrajcy - przerwał Redgrave - dla mnie jest po prostu łotrem , niezależnie od tego, jak go zwą. Ale mów dalej, Albusie..
- Dalej było już prosto. Alastor nasączył ubrania chłopaka eliksirem. Jest tak wymyślony, aby nie można było pozbyć się go nawet w praniu. Nie ma on zbyt wielu ubrań, a Grindewald jest wyjątkowo skąpy - więc pewnie będzie dalej korzystał ze szkolnych szat, póki się całkiem nie rozpadną. Nasz nieświadomy niczego były uczeń opuścił Hogwart wieczorem 25 czerwca. Deportował się z łąki, tuz przed bramą zamku.
- I co? Widzicie go na mapie? - minister nie mógł opanować podniecenia.
- Niestety nie, sir. Do tej pory nie udało nam się go zobaczyć. Sądzimy, że przebywa przez cały czas w kryjówce Grindewalda, zabezpieczonej przed wszystkimi zaklęciami. Podobnie ukryto przecież Hogwart. Ale jeśli nasz wychowanek - ba, były prefekt - wychyli tylko nos , a właściwie kawałek szaty, poza obręb kryjówki , zobaczymy go natychmiast. Alastor i ja prowadzimy bez przerwy obserwację. Prędzej, czy później będziemy go mieli...
- Taaaaak. To przekonujące - powiedział powoli Redgrave, siadając z powrotem w fotelu. Podniósł głowę i popatrzył prosto w błękitne oczy Dumbledore'a - A po co właściwie Grindewald wezwał do siebie tego chłopaka?
- To proste, sir - hogwarcki mag ponownie się uśmiechnął - ma dwa cele. Po pierwsze chce wychować sobie następcę. Jest już w mocno zaawansowanym wieku, a do Kamienia Filozoficznego na szczęście nie ma dostępu. Wybrał więc bardzo zdolnego młodego człowieka, o niezwykle silnej aurze mocy. Drugi cel jest równie prosty - chce zabić MNIE. Wie, że może zbliżyć się do mnie jedynie przy pomocy kogoś, kto nie wzbudza podejrzeń. Wybrał więc byłego ucznia...

17 września 1944. Gdzieś w centralnych Niemczech

Tom z trudem oderwał się od księgi, która właśnie studiował. Magicznie wzmocniony głos jego mistrza wzywał go do siebie - i należało zareagować natychmiast. Przez trzy miesiące terminowania u Grindewalda Tom Marvolo Riddle nauczył się już, że czarnoksiężnik bardzo nie lubi czekać.
Wyszedł ze swojej komnaty i długim, mrocznym korytarzem pomaszerował szybko w stronę dużej sali, gdzie zwykle przebywał Grindewald. Zastał go tuż przy wielkim stole. Mistrz najwyraźniej przyglądał się mapie. W powietrzu czuć było coś niepokojącego...
- Wzywałeś mnie, mistrzu - powiedział Tom, skłaniając głowę.
- A jesteś, Tom. Doskonale. Mam dla Ciebie małe zadanie. Ale najpierw jedno pytanie - jak zapatrujesz się na pomoc mugolom? Zwłaszcza innej narodowości?
...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin