08.Pisarze o przedwojennym Kazimierzu.pdf

(67 KB) Pobierz
Pisarze o przedwojennym Kazimierzu
Pisarze o przedwojennym Kazimierzu
Rafael F. Scharf:
"Przejdź ulicę Grodzką i Stradom, gdzie jest kino "Warszawa", pamiętne jako scena
wieców politycznych - tu przemawiał Włodzimierz Żabotyński po wyroku za zabójstwo
Arlosoroffa w Palestynie. Przekroczysz ulicę Dietla, tę szeroką arterię biegnącą od
Grzegórzek po Wisłę, i już jesteś w sercu byłego żydowskiego Kazimierza. Tu była
restauracja Thorna, tu kamienica Süssera, która mogła służyć za model do tego wiersza
Gomulickiego, gdzie "na krużgankach balkonów pościel się wietrzyła, z kuchni woń ryb
smażonych płynęła niemiła, a w kącie dwie akacje marły na suchoty". Na podwórze tej
kamienicy wylegały tłumy na zebrania protestacyjne (pretekstów nie brakowało). Nie było
mikrofonów, mówcy wydzierali sobie płuca, stojąc na ganku - przeciw ograniczeniom
emigracji do Palestyny, przeciw ustawie Prystorowej mającej na celu zniesienie uboju
rytualnego, przeciw pogromowi w Przytyku, przeciw awanturze Doboszyńskiego w
Myślenicach...
Zapuść się w ten labirynt uliczek, zaułków noszących imiona ze Starego Testamentu -
Jakuba, Józefa, Izaaka, Estery. Tu na ulicy Szerokiej była "tandeta" - można ją nazwać
"matką wszystkich tandet". Tu słynna bóżnica Remu, nazwana na cześć wielkiego
krakowskiego rabina i uczonego, Mojżesza Isserlesa, i wielka Stara Bóżnica "Alterschul".
Na rogu ulic Brzozowej i Podbrzezia (nie zalatywało tu wonią drzew, ale aromatem
świeżego pieczywa z piekarni pana Beigla) stała szkoła, Szkoła Powszechna i
Gimnazjum Hebrajskie, by dać jej pełny tytuł. Parę lat temu przypadło mi w udziale
odsłonić na fasadzie tych budynków tablice pamiątkowe w języku polskim i hebrajskim,
przypominające przechodniom, że tu było coś żydowskiego.
Był to zakład wychowawczy ze świeckim programem obowiązującym w gimnazjach
państwowych. Dodatkowo była nauka przedmiotów judaistycznych - Biblii, historii
literatury w języku hebrajskim. Uczniowie ciągnęli do szkoły z daleka - z Dębnik, z
Prądnika, z Krowodrzy, nawet z Wieliczki. Opłaty były skromne, większość miała zniżki
lub zwolnienie, nikt nie był odesłany z kwitkiem. Wychowankowie, którzy w ciągu lat
przeszli przez wrota tej szkoły, żywili do niej prawdziwą miłość. Była to oaza, w której
można się było wyżyć, a także czegoś się nauczyć, w złudnym przeświadczeniu, że
świat był i pozostanie życzliwy.
Na ulicy Miodowej był tzw. Tempel, synagoga postępowa, w której kaznodzieją był
szacowny dr Ozjasz Thon, poseł na Sejm, przewodniczący Koła Posłów Żydowskich w
Sejmie, syjonistyczny przywódca. Niedaleko stamtąd były inne bóżnice: Poppera, Kupa,
Ajzyka, Wysoka. Na ulicy Orzeszkowej pod numerem 7 była redakcja i drukarnia
"Nowego Dziennika", który (jak "Chwila" we Lwowie i "Nasz Przegląd" w Warszawie) był
żydowską gazetą codzienną w języku polskim - dla większości czytelników główne i
1
niezastąpione źródło informacji o tym, co działo się w Polsce, w Palestynie, na świecie.
Nakład wzrastał, gdy działo się coś, co społeczność specjalnie poruszało. W roku
1924/25 toczył się we Lwowie proces Steigera, Żyda oskarżonego o zamach na życie
prezydenta Wojciechowskiego. Bronili go znakomici reprezentanci palestry, między
innymi Natan Loewenstein i Leib Landau (a także nie-Żydzi, jak Grek i Szurley). Ich
wywody i przemówienia przez całe tygodnie trzymały czytelników w napięciu. Na przekór
oczywistej manipulacji władz, które proces ukartowały, Steiger został uniewinniony - ku
wielkiej uldze żydowskiego społeczeństwa, czującego się tą sprawą spotwarzone i
zagrożone.
Na ulicy Bocheńskiej był teatr żydowski - zespoły aktorów, w tym słynna "Trupa
Wileńska" z Jonaszem Turkowem, grały sztuki autorów żydowskich - Pereca, Szaloma
Alejchema, Goldfadena, Anskiego. Za rogiem na Skawińskiej mieścił się kahał - zarząd
gminy żydowskiej, a także Żydowskie Towarzystwo Gimnastyczne.
Jednym z ośrodków życia żydowskiego było boisko sportowe "Makkabi", gdzie w lecie
odbywały się mecze piłki nożnej, a w zimie ślizgawka. Klub "Makkabi", z sekcją piłkarską
(drużyna ta wygrała raz z Cracovią" 1:0; raz tylko i dawno temu, ale "O roku ów! Kto cię
widział w naszym kraju!"). Były sekcje wszystkich dziedzin sportu, lekkoatletki miały
chlubne wyniki, a sekcja piłki wodnej miała mistrzostwo Polski. W święta państwowe i w
żydowskie święto Lag Be'Omer (w osiemnastym dniu miesiąca lyar) orkiestra
hebrajskiego gimnazjum (mój starszy brat, Kazio, był jej pierwszym "tamburmajorem"),
poprzedzona biało-niebieskim sztandarem, szła pochodem na boisko, gdzie odbywały
się popisy gimnastyczne i zawody sportowe uczniów i uczennic. Niedaleko stamtąd był
lokal Haszomer Hacair - organizacji młodzieży skrajnej lewicy, na granicy komunizmu,
granicy ledwo widocznej. W różnych lokalach na Kazimierzu gnieździły się rozmaite
organizacje młodzieży robotniczej, studenckiej - Haszachar, Akiba, Gordonia, Massada,
Betar.
Podczas gdy część młodzieży kształciła się i wyżywała ideologicznie, inna wysiadywała
w kawiarniach (ja byłem i tu, i tam) - w "Feniksie", u "Bisanza", w "Cyganerii" (wsławionej
podczas okupacji atakiem żydowskiej organizacji podziemnej na oficerów niemieckich).
Moją ulubioną kawiarnią była "Jama Michalika", siedziba w swoim czasie kabarety
"Zielony Balonik", po którym zostały nieocenione "Słówka" Boya. Niejedną tam godzinę
przesiedziałem na pluszowej kanapce, wydaje mi się, że jest zroszona łzami tej
dziewczyny, z którą wtedy, jak się to mówiło "chodziłem" (nie byłem dla niej dobry, żałuję
tego).
Wypada wspomnieć ulicę Szpitalną, wprawdzie poza obszarem Kazimierza, ale była to w
pewnym sensie ulica żydowska. Nie tylko dlatego, że istniała tam bóżnica, ale z powodu
licznych antykwariatów książek, należących do Taffetów, Seidenów - handel starymi
książkami, podobnie jak cholewkarstwo czy zegarmistrzostwo, to była prawie wyłącznie
żydowska domena. Z początku każdego roku szkolnego odbywał się tam istny karnawał -
tłumy uczniów, studentów przewalały się przez chodnik i jezdnię sprzedając, kupując i
2
wymieniając krakowskim targiem zeszłoroczne książki na "nowe", setnie się przy tym
bawiąc.
Ulica Dietla, po obu stronach tych "gorszych" Plant, miała ponad sto kamienic - od Wisły
aż po wiadukt kolejowy. Tutaj gnieździło się parę tysięcy żydowskich rodzin (w pewnym
okresie i moja). Kiedy przechodzę tą ulicą, wydaje mi się, że pamiętam tych wszystkich
ludzi z twarzy i imienia - Einhornów, Johanesów, Luftglasów, Lipschützów, Bloederów,
Sonntagów, Fallmanów, Ohrensteinów, Rakowerów, Weisbrodów, Holzerów - aż po
Schneidrów, tych od "Makkabi" i wody sodowej, wszystkich tych, których - jak mówi
Ficowski - "przyłapano na gorącym uczynku życia"".
(ze zbioru esejów "Co mnie i Tobie Polsko...")
Rafael "Felek" Scharf (1914-2004) - absolwent krakowskiego Gimnazjum Hebrajskiego
i Wydziału Prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego; w 1932 roku wyjechał do Anglii; w czasie
II wojny światowej walczył w Armii Brytyjskiej; potem pracował w jednostce zajmującej
się przygotowaniem procesów zbrodniarzy wojennych; współzałożyciel pisma "The
Jewish Quarterly", Instytutu Badań Spraw Polsko-Żydowskich w Oksfordzie i Centrum
Kultury Żydowskiej na krakowskim Kazimierzu; członek redakcji rocznika "Polin";
wieloletni wiceprzewodniczący Międzynarodowego Stowarzyszenia im. Janusza
Korczaka; uhonorowany Krzyżem Komandorskim Orderu Zasługi Rzeczypospolitej
Polskiej.
Alfred Döblin:
"Wieczorem obserwuję grupy mężczyzn opuszczających ciasne rzęsiście oświetlone
modlitewnie na wąskich uliczkach Kazimierza, żydowskiej dzielnicy Krakowa: w
półbutach, białych pończochach, gigantycznych futrzanych czapach opadających na
uszy, sztrejmlach. Mój towarzysz opowiada, ja zachłannie łykam opowieści o dziwnym
starcu, Beriszelu, którego można spotkać na ulicy: jest owłosiony jak leśny czlowiek.
Dawniej zachowywał się swobodniej; teraz nie jada mięsa, nosi na ulicy modlitewne
filakterie i tałes, wkłada sobie do butów kamienie. Ludzie się go boją.
Wchodzę - jest już po modlitwie - do starej synagogi. Kiedyś była tu biblioteka "cesarza
Kazimierza"; przedtem na ulicy zobaczyłem tablicę: Kazimierz siedzi jako anioł, starzy
Żydzi z Torą dziękują mu za zgodą na osiedlenie się w Krakowie. W poliszu, przedsionku
synagogi, wisi na ścianie łańcuch dla skazanych przez sędziego, rabina; pręgierz, pod
którym byli opluwani: teologia jako wiedza praktyczna, jak w księdze z Biblioteki
Jagiellońskiej. Jest tu stowarzyszenie "strażników poranka"; zbierają się bladym świtem,
starzy mężczyźni. Rano, zanim któryś wejdzie, trzykrotnie puka do drzwi; w nocy w szul
modlą się duchy. Nie wolno chodzić tamtędy nocą. Raz pewien człowiek złamał ten
zakaz; wezwano go do środka, do odczytania Tory; nic mu się nie stało, tylko kiedy
wychodził, zabroniono mu się oglądać. Jeden opowiada mi o książkach czytanych w
modlitewni, także o Kabale. Uczą się jej późno. Jeden taki był za młody, miał dopiero
3
szesnaście lat, ale zaczął czytać Kabałę. Odłączył się od innych, czytał i czytał. Przestał
mówić, jadł tylko chleb i sól. Nie odzywał się do matki. Wkrótce umarł; jego ojciec był
rabinem, autorem komentarzy do Talmudu. W tej Kabale zawarte są "tajemnice świata".
Mowa w niej o aniołach strzegących każdego człowieka. Kabaliści rozstrząsają każde
słowo Tory, mówią, co znaczy każda litera, kiedy przyjdzie Mesjasz, także o złych
aniołach, o Samielu i jego małżonce Malkaszwu. Słyszę to wszystko od tych ludzi.
Wiadomo o trzydziestu sześciu cadykach. Nie są to rabini, lecz anonimowi sprawiedliwi
wśród ludu. Nie wolno im się ujawniać i nikt nie domyśla się, kim są; mogą być szewcami
albo krawcami. Na tych cichych ukrytych trzydziestu sześciu sprawiedliwych spoczywa
świat. Bez nich by się zawalił. Kiedy jeden z nich umrze, rodzi się inny. Raz wielka
polska królowa Jadwiga zapragnęła zniszczyć Żydów. Żydzi byli bezradni. Wtedy ich
największy rebe zwrócił się z tym do nieba, i niebo zesłało cadyka. Ten cadyk nie chciał
się ujawnić. Wreszcie - biedacy ponaglali go, lamentowali, aż ustąpił. Poszedł na dwór
królewski i mówi: "Niech każdy sięgnie do kieszeni, a znajdzie to, czego sobie życzy". I
tak się stało. Ale Jadwiga wyciągnęła z kieszeni węża, który owinął się wokół jej ciała.
Wtedy zaczęła błagać cadyka i pytać go, dlaczego. On rzekł: "Tak się stało wskutek
twojego postanowienia". Na to ona odwołała rozkaz i wąż zniknął. (...)
Mój przewodnik, kiedy tak chodzi ze mną po uliczkach, zaczyna się skarżyć. Młoda
dziewczyna, jego znajoma, zaginęła tydzień temu. Taka inteligentna, pracowita. Jeszcze
przed tygodniem spotkał ją na odczycie. Była wesoła, po odczycie wybierała się gdzieś z
wizytą. Bez powodu zapytała, czy i jak wyprawia się pogrzeb komuś, kto odebrał sobie
życie. Potem już nie wróciła do domu. Rodzice sądzą, że porwał ją handlarz żywym
towarem. Ładna dziewczyna, choć nieduża i fizycznie słabo rozwinięta. Ale umysł miała
żywy i była taka wesoła. Przecież ja go nie pocieszę.
Przechodzę przez szeroki rynek przed synagogą króla Kazimierza. Otaczają go
zmurszałe domki. Jedna jego część ogrodzona jest murem i zamknięta. To stary
cmentarz. Ludzie opowiadają sobie o stojącym tu kiedyś domu. Świętowano tam wesele,
w piątek. Przeciągnęło się aż do świętego szabatu. Nagle wszystko zapadło się pod
ziemię, cały dom z parą nowożeńców i gośćmi. Mieszkał przy tym placu wielki rabin
Remu, rabi Mojżesz Isserles. Jego domek jeszcze stoi, mieszkał w nim przed dwustu
laty, leży na starym cmentarzu. Miał trzydzieści trzy lata, napisał trzydzieści trzy książki,
umarł w lag-bojmer, trzydzieści trzy dni po święcie Szawuot".
("Podróż po Polsce")
Alfred Döblin (1878-1957) - z zawodu lekarz-psychiatra, znany jednak przede
wszystkim jako pisarz i dziennikarz; czołowy przedstawiciel niemieckiego
ekspresjonizmu; autor eposu wielkomiejskiego "Berlin Alexanderplatz; w 1924 -
zachęcony przez przedstawicieli ruchu syjonistycznego w Niemczech - odbył podróż po
Polsce, której efektem okazało się arcydzieło reportażu "Reise in Polen".
4
PAP
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin