Historia i kultura Aztekow - Artykul.pdf

(139 KB) Pobierz
Historia i kultura Aztekow.
1. Aztekowie - historia podboju
1.1 Początek wyprawy Corteza
W roku 1518 Juan de Grijalva zbadał północny i zachodni brzeg Jukatanu. Od tamtejszych
plemion indiańskich dowiedział się, że w głębi lądu istnieje potężne, ludne i bogate w złoto
państwo Azteków. Wiadomość ta podziałała na Corteza niczym iskra na beczkę prochu.
Gubernator Velasquez postanowił wysłać na te tereny wyprawę wojskową, a Cortez drogą
konszachtów, obiecując pokrycie części kosztów wyprawy, zdołał zapewnić sobie jej
dowództwo.
Na Kubie, w miasteczku portowym Santiago, nowo mianowany admirał armady
wyekwipował sześć okrętów i zwerbował trzy setki żołnierzy. W pewnym momencie, znając
krnąbrną i zuchwałą naturę Corteza, Velasquez pożałował swego kroku i odwołał nominację.
Pojechał do portu, by osobiście odebrać mu dowództwo, ale Cortez pośpiesznie podniósł
żagle i wypłynął w morze.
Wyprawa jednak nie była jeszcze gotowa do drogi: brakowało okrętów, załogi, a przede
wszystkim prowiantu. Zerwawszy jednak z przedstawicielem władzy Cortez sięgając do
metod korsarskich zdobył potrzebne zaopatrzenie. W porcie Macaca na Kubie zarekwirował
wszystkie zapasy żywności, jakie wpadły mu w ręce. W Trinidadzie zagarnął okręt towarowy
z pełnym ładunkiem płynący z Hiszpanii. Gubernator Trinidadu chciał za to ująć go jak
zwykłego rabusia, jednak wycofał się z zatargu, gdy Cortez skierował armaty ku miastu i
zagroził zniszczeniem.
W innym porcie Kuby, w Cape San Antonio, armada stanęła wreszcie przygotowana do
wyprawy i w lutym 1519 roku ruszyła na pełne morze w kierunku Jukatanu. Składała się z
jedenastu okrętów z załogą 110 marynarzy, 566 żołnierzy i 200 indiańskich tragarzy.
1.2 Podbój Tabaskanów
Flotylla zakotwiczyła w ujściu rzeki Rio de Tabasco w Jukatanie. Ponieważ koryto rzeki
okazało się zbyt płytkie dla okrętów, więc Cortez z częścią załogi udał się łodziami w górę
rzeki, by zwiedzić stolicę plemienia Tabaskanów, o którym Grijalva opowiadał iż przyjęli go
życzliwie.
Jednakże, tym razem przywitały ich strzały i kamienie z ukrytych, w gąszczu drzew
manganowych i pnączy, setki łodzi pełnych Indian. Zaczęto prowadzić walkę. Hiszpanie w
końcu wydostali się na brzeg, skąd rozpoczęli ostrzał z arkebuzów. Huk nieznanej broni
sprawił, że poszli w rozsypkę, a Cortez w szybkim marszu zajął ich stolicę.
Nazajutrz zgromadziła się kilkudziesięciotysięczna armia Tabaskanów i ruszyła do ataku. Nie
powstrzymał ich nawet huk armat. W ostatniej chwili zaatakowała ich z tyłu kawaleria
hiszpańska. I oto pokonały Indian nigdy nie widziane przez nich zwierzęta. Tabaskanowie na
widok parskających i rżących koni rzucili broń i rzucili się do ucieczki.
Dwóch wziętych do niewoli wodzów posłał Cortez do króla Tabaskanów z propozycją
zawarcia pokoju. Król przyjął propozycję i zjawił się na czele licznej świty z hojnymi darami
ze złota oraz dwudziestoma niewolnicami indiańskimi wśród których była Malintzin, zwana
później przez Hiszpanów Mariną. Została ona tłumaczką i kochanką Corteza oraz jego
pomocnicą w podbojach jej pobratymców.
1.3 W poszukiwaniu Azteków
Po zawarciu pokoju konkwistadorzy załadowali się z powrotem na okręty i 21 kwietnia 1519
roku stanęli obozem w miejscu , gdzie obecnie leży miasto Vera Cruz. Otaczała ich bagnista
dżungla, z której wydzielały się trujące wyziewy. Na szczęście dla nich miejscowi Indianie
okazali się bardziej uczynni niż Tabaskanowie. Szybko wybudowali naokoło obozu tysiąc
szałasów i nakarmili gości owocami, jarzynami i pieczonym drobiem.
Naczelnik Indian złożył Hiszpanom hojne dary w postaci tkanin bawełnianych, płaszczy
misternie haftowanych piórami egzotycznych ptaków oraz koszy napełnionych biżuterią ze
złotej blachy. Ponadto na prośbę Corteza, naczelnik wysłał do władcy Azteków Montezumy
kuriera z zawiadomieniem o przybyciu Hiszpanów i ich zamiarze odwiedzenie go w stolicy.
Odpowiedź przyszła po siedmiu dniach, gdyż w pałacu Montezumy znajdującym się w stolicy
państwa Tenochtitlan (nazwanej później Meksykiem), na toczyły się narady. Władca i
dostojnicy dworscy nie mogli się zdecydować na jakikolwiek stanowczy krok, a cała stolicę
ogarnęło uczucie lęku i niepewności.
Przyczyną tak dziwnego zachowania był ich bożek Quetzalcoatl. Aztekowie wyobrażali go
sobie jako białego człowieka z falistą brodą, mimo iż sami nie posiadali zarostu. Legenda
utrzymywała, że biały bóg przybył z "kraju wschodzącego słońca" na skrzydlatym statku
(Aztekowie nie znali żagli) i wylądował tam, gdzie wtedy znajdował się obóz Hiszpanów.
Biały bóg nauczył Indian rzemiosła i dobrych obyczajów, obdarzył ich mądrymi prawami i
religią oraz założył państwo, gdzie wychodowano bawełnę i kukurydze.
Po spełnieniu swojego posłannictwa biały bóg powrócił tam skąd przybył. Wszystkie legendy
związane z białym bogiem były zgodne co do tego, że brodaty bóg zapowiedział pojawienie
się białych zdobywców zza morza, którzy mieli podbić wszystkie plemiona indiańskie i obalić
bogów na rzecz boga cudzoziemców. Pod wpływem takiej tradycji Aztekowie uwierzyli, że
oto wypełnia się proroctwo. Biali przybysze wydawali się im istotami nie z tego świata.
Władali piorunami, okiełznali jakieś czteronożne monstra, rozgromili Tabaskanów mimo ich
przewagi, jakby za pomocą jakiś czarów.
Zachowane źródła pisane, wskazują niezbicie, że mit o białym bogu stanowił jedną z
przyczyn łatwego podboju Azteków i Inków peruwiańskich. Mit ten odjął im wolę walki i
okrył posępnym cieniem rade wojenną Montezumy. Zamiast skupić wszystkie swoje siły i
pognębić za jednym zamachem garstkę zuchwałych intruzów, władca Azteków postanowił
paktować.
Wysłane poselstwo miało hojnymi darami obłaskawić groźnych cudzoziemców, unaocznić im
potęgę i bogactwa Azteków, a onieśmieliwszy w ten sposób zakazać dalszego pochodu ku
stolicy. Posłowie przybyli ze stu niewolnikami objuczonymi darami. Dary przeszły
najśmielsze oczekiwania konkwiskadorów i zamiast onieśmielić, obudziły w nich
nieokiełzaną chciwość. Cortez uprzejmie, ale stanowczo odrzucił żądanie Montezumy
oświadczając, że przybył jako poseł króla hiszpańskiego i że nie wolno mu nie spełnić
zlecenia swego mocodawcy.
Nazajutrz Hiszpanie spostrzegli, że po Indianach przygotowujących im posiłki nie ma śladu.
Zostali na rozkaz Montezumy opuszczeni przez tuziemców i skazani na śmierć głodową w
zabójczym klimacie malarycznej dżungli. Sytuacja zdawała się bez wyjścia i Cortez ulegając
żądaniom swej armii szykował się do powrotu na swe okręty.
Gdy nagle zjawiło się u niego dość liczne poselstwo króla Totonaków, którego stolica
Cempoala, znajdowała się w północnej części Zatoki meksykańskiej. Totonakowie ulegli
potędze Azteków i musieli znosić ich jarzmo, lecz nie tracili nadziei na odzyskanie
niepodległości. Król ich słysząc o zadziwiającym zwycięstwie cudzoziemców nad
Tabaskanami, zapraszał ich do siebie i zaofiarował sojusz przeciwko wspólnemu wrogowi.
Cortez chętnie powędrował do Cempoali, w przeświadczeniu , że państwo azteckie będące
zlepkiem podbitych i skorych do buntu plemion, da się łatwo pokonać.
Korzystny zwrot w sytuacji jednak nie uspokoił żołnierzy Corteza. Liczna grupa spiskowców
postanowiła zagarnąć okręty i powrócić na Kubę. Cortez wykrył sprzysiężenie i prowodyrów
skazał na śmierć lub tortury. Następnie zdobył się na krok zdumiewająco odważny.
Postanowił spalić za sobą i swoim wojskiem drogi odwrotu tzn. kazał rozmontować okręty i
ich drewniane kadłuby spalić, natomiast części żelazne i żagle zmagazynować na późniejszy
użytek. Założył w miejscu lądowania obóz warowny i nadał mu nazwę Villa Rica de Vera
Cruz (Bogate Miasto Prawdziwego Krzyża).
Następnie w dniu 16 sierpnia 1519 roku rozpoczął wiekopomny pochód w głąb kontynentu.
Zabrał z sobą około 1,5 tys. wojowników totonackich, a ponieważ kultura indiańska nie znała
koła i zwierząt jucznych, bagaże i armaty niosło tysiące tragarzy indiańskich.
1.4 Aztekowie
Spotykani po drodze Indianie witali ich nader przyjaźnie. Za porada Totonaków Cortez
skierował maszrutę do kraju Tlaskalanów, gdyż byli oni odwiecznymi wrogami Azteków. W
nieustannych walkach bronili przed nimi swojej niepodległości i Cortez liczył na ich zbrojną
pomoc. Jednak spotkała go przykra niespodzianka, gdyż gdy tylko znalazł się w ich
granicach, została zaatakowany przez mały oddział z niezwykła furią. Ich męstwo i pogarda
dla śmierci były zatrważające, a zdumienie budziło brak zabobonnej bojaźni przed rumakami.
Następnego dnia w pościgu za małym oddziałem Indian, Hiszpanie zapędzili się do jakiegoś
wąwozu, gdzie jak się okazało czekała na nich nieprzeliczona armia Tlaskalanów. Jednak
Cortez szybko zrozumiał, że taktyka przeciwników była prymitywna i naiwna, gdyż stłoczona
w wąwozie armia nie mogła rozwinąć się i należycie wykorzystać swej przygniatającej
przewagi liczebnej. Zaatakował zwartą kolumną, wdarł się w sam środek armii wroga, a
nieprzyjaciel skrępowany w ruchach ciasnotą , stał się prawie bezbronny. Walki trwały przez
kilka dni, aż Indianie zniechęceni porażkami przyjęli propozycje Corteza i wyrazili gotowość
zawarcia pokoju i co więcej zaprosili Hiszpanów do swojej stolicy Tlaxcali, gdzie na środku
miasta stała piramida ze świątynią boga wojny, któremu Tlaskalanowie codziennie składali
ofiary z ludzi.
Wieść o klęsce Tlaskalanów i ich przymierzu z cudzoziemcami, przyprawiła Montezumę o
zgrozę i odebrała resztki odwagi. Wpadł więc na pomysł, by za cenę ogromnych ilości złota
skłonić konkwistadorów do zerwania sojuszu i zaniechania marszu na Tenochtitlan. Gdy
jednak Hiszpanie mu odmówili, zaprosił ich do miasta Cholula. Miasto to było stolicą
religijną Azteków i znajdowała się tu świątynia białego boga, stanowiąca cel pielgrzymek
wszystkich Indian Meksyku. Jej podstawa była o wiele większa niż podstawa piramidy
Cheopsa, choć budowla była nieco niższa. Natomiast ciasne uliczki przypominały Mekkę,
Jerozolimę bądź średniowieczny Rzym.
Hiszpanie wraz z Totonakami i Tlaskalanami zostali zakwaterowani na dziedzińcu jednej ze
świątyń. Pewnego dnia Marina dowiedziała się od żony miejscowego dostojnika, że z rozkazu
Montezumy przeciwko przybyszom szykuje się sprzysiężenie. Na wieść o tym Cortez
postanawia uderzyć pierwszy i pozbawić miasto przywódców, poprzez wytępienie
miejscowej arystokracji. Pod pozorem zakomunikowania ważnej wiadomości zaprosił Cortez
wszystkich ważnych dostojników. Gdy zebrali się na dziedzińcu, uzbrojeni Hiszpanie
znienacka napadli na nich i zabili bezbronnych Indian. Nikt z nich nie zdołał umknąć śmierci,
a konkwistadorzy odarli pomordowanych z szat i kosztowności.
W dwa tygodnie po tych wypadkach Cortez ze swoim wojskiem ruszył w dalszą drogę.
Przeszedł przez przełęcz łańcucha górskiego otaczającego dolinę Tenochtitlan i 8 listopada
1519 roku cała armia skierowała się do stolicy Azteków. Tenochtitlan położony na środku
jeziora Texcoco i połączony z lądem trzema groblami, poprzerywanymi kanałami, nad
którymi przerzucono zwodzone mosty - zachwycił Hiszpanów i nadali mu nazwę "Wenecji
Zachodu". U wylotu grobli prowadzącej do miasta na Corteza czekał w pozłacanej lektyce
Montezuma. Powitał on Hiszpana z kurtuazją i obdarował hojnym podarkiem, a następnie
poprowadził wszystkich do miasta.
Następnego dnia Cortez wraz ze swoimi oficerami został oprowadzony przez samego władcę
i zwiedził piramidę. Na szczycie piramidy Montezuma objaśnił szczegóły roztaczającej się
panoramy tego największego na ówczesne czasy miasta, liczącego 300 tys. mieszkańców. Z
tej wysokości Hiszpanie zauważyli, że miasto jest pułapką, z jakiej w razie konfliktu trudno
byłoby się wydostać. Zwrócono także uwagę na akwedukt sprowadzający wodę pitną z gór,
gdyż woda w jeziorze była słona. Zwiedzając miasto zauważono przed świątynią potężny
monolit z czerwonego jaspisu, na którym zabijano ofiary ludzkie. U stóp piramidy Hiszpanie
odkryli drewniany pawilon, gdzie naliczyli 137 tys. czaszek ludzkich, ustawionych starannie
na półkach.
Po tygodniu pobytu w stolicy Cortez zaczął układać plan opanowania państwa i zagarnięcia
jego bogactw. Z doświadczenia wiedział, że Indianie wpadali z reguły w panikę i
zaprzestawali walki, ilekroć zabito lub wzięto do niewoli ich wodza. Postanowił przeto
dokonać zuchwałego zamachu - uprowadzić Montezumę z jego kwatery i objąć rządy w jego
imieniu.
Jako usprawiedliwienie zamachu wykorzystał fakt, że jeden z prowincjonalnych
gubernatorów zamordował kilku hiszpańskich zakładników, na polecenie Montezumy (tak
zeznał pokonany gubernator na torturach) Wtedy to Cortez na czele kilku żołnierzy wdarł się
do pawilonu Montezumy i oskarżył władcę o zdradę, a następnie porwał go do swojej
kwatery. Tytułem kary zakuł go osobiście na kilka godzin w kajdany, gdy na placu palono na
stosie nieszczęsnego gubernatora.
Strach przed przybyszami pozbawił Montezumę nie tylko męstwa i poczucia własnej
wartości, ale również zwykłego rozumu. Gdy zaniepokojeni poddani zaczęli gromadzić się
przed pałacem, władca nie tylko, że nie wezwał narodu do walki, ale zapewniał, że
zamieszkał z przybyszami dobrowolnie.
Potulność władcy i bierność mieszkańców przyczyniła się do rozzuchwalenia najeźdźców. Z
czasem wymogli oni na Montezumie wydanie całego skarbca azteckiego, rzekomo jako
daniny dla króla hiszpańskiego. A jedną ze świątyń przerobiono na kaplicę katolicką.
W maju 1520 roku czyli w sześć miesięcy po zdobyciu stolicy - nadeszły wieści z Vera Cruz
o wylądowaniu tam silnego korpusu Hiszpanów pod wodzą Narvaesa, wysłanego przez
gubernatora Kuby z poleceniem ujęcia Corteza i wydarcia mu zdobyczy.
Cortez oddał dowództwo w ręce Alvarady a sam wyruszyła z 233 żołnierzami na spotkanie z
nowym wrogiem. Narvaes wkroczył do stolicy Totonaków i umocnił się na szczycie
tamtejszej piramidy. Jednak sam dowódca był opieszały i nieudolny. Tak więc nocą podczas
tropikalnej burzy wojsko Corteza podkradło się pod piramidę i zdobyło ją nagłym szturmem.
Narvaes zginął, a pozostałych przy życiu żołnierzy Cortez za pomocą darów i obietnic
bogatych łupów przeciągnął na swoją stronę.
Ledwo uporał się z tą sprawą, gdy przybył kurier z wieściami od Alvarady, że w Tenochtitlan
wybuchło powstanie. Rozjuszona ludność zapędziła Hiszpanów do ich kwater i odcięła im
dowóz żywności. Było to wynikiem zabicia bezbronnych dostojników azteckich
zgromadzonych podczas ich tradycyjnych obrzędów.
Cortez forsownym marszem podążył oblężonym na odsiecz i 24 czerwca 1520 roku wkroczył
do miasta. Nikt dziwnym trafem nie usiłował przeszkodzić połączeniu się obu armii. Ledwie
Cortez zdążył zamknąć za sobą bramy, gdy nieprzebrana ciżba ludzka ich zaatakowała.
Hiszpanie nie ponosili poważnych start, za to zapalczywość szturmujących napełniała ich
przerażeniem. Cortez czynił co prawda liczne wypady, ale Indianie tylko wtedy się cofali, a
po chwili powracali znowu. Nauczyli się ściągać żołnierzy z siodeł, a żywych wziętych do
niewoli odprowadzali przed ołtarz boga wojny na zarżnięcie. Na groblach zburzono mosty i
usypano barykady, a kanały i jeziora pełne były łodzi z wojownikami. Cortez zdawał się być
coraz bardziej bezsilny i rozkazał palić dom za domem, aż niebawem całe miasto zamieniło
się w morze płomieni.
Wreszcie jedyną możliwość ocalenia ujrzał w uzyskaniu zawieszenia broni i swobodnego
wymarszu z miasta. Zwrócił się z tym do Montezumy, z prośbą o pośrednictwo. Wódz
Azteków nie wiadomo z jakiej przyczyny - nie odmówił pomocy. Ubrany w najwspanialszy
strój królewski stanął na szczycie muru i nakazał zaprzestanie walki. Jednak mieszkańcy
stracili szacunek do swojego króla. Na placu posypały się obelgi i obrzucono go kamieniami.
Ugodzony w samo czoło osunął się śmiertelnie raniony na ziemię.
Ostatnie chwile swego życia spędził Montezuma w samotnej rozpaczy - wyczekując śmierci.
Hiszpanie wydali jego zwłoki Aztekom, którzy je tak dobrze ukryli, że nie odnaleziono jego
grobu.
Cortezowi pozostało jedynie, gdy nastały bezksiężycowe noce wymknąć się cichcem z
pułapki. Miasto pogrążone we śnie nie było zwyczajem indiańskich obstawione strażami,
także wyprawa taka miała szanse powodzenia. Po przygotowany uprzednio moście
przenośnym Hiszpanie i sprzymierzeni Indianie zdołali już przejść pierwszą wyrwę na grobli,
gdy zostali spostrzeżeni prze jakąś Indiankę, która wszczęła alarm. Mieszkańcy wyrwani ze
snu ruszyli w pościg za zbiegami. Najeźdźcy bronili się do upadłego, ale straty ich w
poległych i rannych znacznie wzrosły. Od ostatecznej klęski ustrzegły ich miażdżące szarże
konnicy i salwy artylerii. Wojsko Corteza po bitwie przedstawiało opłakaną zbieraninę
skrwawionych, obdartych i wycieńczonych niedobitków. Hiszpanie postradali 1/3 część
żołnierzy, a Tlaskalanie ponad pięć tysięcy wojowników. Przepadły wszystkie działa i
arkebuzy, część kusz i większość koni. Na dno poszło także całe złoto Azteków, które
Hiszpanie podzielili przed bitwą między sobą i usiłowali wynieść z miasta.
Cortez skierował się do stolicy Tlaskalanów. Po kilku dniach marszu zaczęto wspinać się na
stok łańcucha górskiego, oddzielającego ich od państwa Tlaskalanów. Za przełęczą w dolinie
Otumba zostali zaatakowani przez nieprzeliczone rzesze wojowników azteckich. Wodzowie
Azteccy nie wyciągnęli żadnych nauk z dotychczasowych walk z cudzoziemcami i znów
popełnili błąd taktyczny, jaki popełnili Tlaskalanie i oni sami w walkach ulicznych w
Tenochtitlan. Ściśnięci w zamkniętej przestrzeni doliny nie mogli wykorzystać liczebnej
przewagi i rzucić w bój wszystkich wojowników. Bitwa składała się więc z kolejnych
pojedynków, w których Indianie nie mogli sprostać opancerzonym i wprawnym
konkwistadorom. Mimo to nieliczna garstka byłaby uległa pod naciskiem przeważającej siły
wroga, gdyby w samą porę Cortez nie spostrzegł otoczonego świtą naczelnego wodza
Azteków. Rzucił się w jego kierunku i nim straż przyboczne zdążyła przeszkodzić przebił go
lancą. Powtórzyło się zjawisko znamienne dla ówczesnych plemion indiańskich: natychmiast
pękła spoistość armii, która to dopiero co dawała dowody dyscypliny i waleczności. I tak dnia
8 listopada 1520 roku Hiszpanie odnieśli największe zwycięstwo w Meksyku.
W kraju Talaskalanów Cortez zaczął planować następną kampanię przeciwko Aztekom i w
tym celu posłał po posiłki do Vera Cruz. Tymczasem wśród Azteków wybuchła zaraza ospy
przywleczona z Europy przez najeźdźców. Ofiarą jej padły tysiączne rzesze ludności, a
między innymi brat Montezumy, wódz powstania, Coutlahuac. i choć jego następca
Guatimozin ogłosił świętą wojnę narodową, starając się do niej nakłonić nawet Tlaskalanów -
to poszczególne miasta i plemiona na wyścigi przesyłały Cortezowi oświadczenia o swojej
lojalności, podpisując w ten sposób wyrok na siebie i na swoich pobratymców.
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin