Arthur Douglas Howden Smith
Złoto z Porto Bello
Do R.L.S. (Robert Louis Stevenson, autor "Wyspy Skarbów", osiadł w 1890
r. na jednej z wysp archipelagu Samoa, gdzie po czteroletnim pobycie zmarł
i został pochowany na najwyższym wzgórzu wyspy. Ludność tubylcza nazywała
go "Tusitala", czyli "Składacz Opowieści".)
Tusitalo, co z piersią zimną i nieczułą
Leżysz "pod niebios wielką, gwiaździstą kopułą"
Hen tam, na wzgórzu Samoi...
Nie myśl, że me bajędy, niezdarne, najlichsze,
Mogą dotrzymać placu przy gromowym wichrze
Geniuszu i sztuki twojej!
Ja żegluję kupiecką, niepozorną barką,
Ty lecisz nad obłoki, jak skowronek, szparko.
O, wybacz śmiałości mojej!
Gdy spotkamy się kiedyś na marzeń wyżnie,
Powiem, czemu nam w myślach i dawniej, i ninie
John Silver, jak żywy, stoi.
I cała ta hałastra, plugawa, ponura,
Coście niegdyś z Hawkinsem ją znali, a która
Znów w świecie hula i broi...
A.D. Howden Smith
I
Tajemnica mego ojca
Bawiłem właśnie w kantorze, rozmawiając z Piotrem Corlaerem, głównym
naszym dostawcą futer (przybył on właśnie tego dnia rzeką z krainy
Irokezów), gdy z ulicy wpadł nasz pacholik, Darby.
- Przyjechał statek pocztowy z Bristolu, panie Robercie! - zawołał. - A
przy tym, paniczu, przewoźnicy powiadali, że nadjechał jakiś okręt
korsarski.
Pamiętam, że roześmiałem się z tej trwogi widniejącej pospołu z radością
na jego licach. Było to chłopaczysko niezdarne, prawdziwy błotołaz
(przezwisko nadawane chłopom irlandzkim - przyp. tłum.),
a kupiliśmy go z
ostatniego czambułu kajdaniarzy, jaki zawitał w nasze brzegi. Mówił z
irlandzkim akcentem, gwarą, która stawała się rubaszniejsza, gdy był
podniecony.
- Co się tyczy statku, to ci wierzę, Darby - odrzekłem. - Ale musisz mi
pokazać korsarzy.
Piotr Corlaer, jak to miał w zwyczaju, zarechotał pogodnym a hucznym
śmiechem, a baniasty brzuch począł mu się trząść pod łowieckim kaftanem z
koźlej skóry, całkiem niby jakaś potworna bryła galarety.
- Ja (niem. - tak), ja, pokaż nam te pirati - zaszydził.
Na to Darby uniósł się iście irlandzką zapalczywością, która doskonale
zgadzała się z ognistorudą barwą jego skołtunionych włosów.
- Chciałbym być piratem i dostać cię w ręce, ty fasko masła! - rozjuszył
się. - Ręczę, że stanąłbyś na belce.
-------------------
(mowa tutaj o sposobie zabijania jeńców
przez korsarzy: zawiązywano im oczy i kazano iść po belce zawieszonej nad
burtą. aż wpadali w morze - przyp. tłum.).
Piotr ociężale wydobył z pochwy nóż myśliwski, złapał Darby'ego za
płomienne kudły i mimo że ów się wyrywał, zaczął wykonywać takie ruchy,
jakby go chciał oskalpować.
- Jeszeli mam stanąć na deska, to ci najpierw zedrę czupryna, ja -
oznajmił.
- Nie próbowałbyś, gdybym był dorosły - fuknął Darby.
- Musiałbyś mieć tszy razy większy wzrost, szeby mnie pokonać, Darby -
odrzekł Piotr spokojnie. - Lepiej poproś pana Ormeroda, szeby ci pozwolił
iść ze mną do kraju Irokezów. Zrobilibyśmy z ciebie myślifca, ja! To
lepiej, niż być korsaszem.
Darby zamyślił się rysując końcem buta koło na podłodze.
- Nie! - oświadczył na koniec. - Wolę być korsarzem. Nie znam się wcale
na waszym lesie, ale morze... o, to ci życie dla mnie! To pewna, że korsarz
zakosztuje więcej podróży i przygód aniżeli łowca, który nie walczy z nikim
więcej, jak tylko z czerwonoskórymi i dziką zwierzyną. Nie, nie, panie
Piotrze, ja się wybieram do piratów; mniejsza o to, jak rychło to nastąpi.
- Długo jeszcze poczekasz, Darby! - odezwałem się. - Czy wykonałeś
zlecenia, jakie ci dał mój ojciec?
- Wszystkie co do jednego.
- Doskonale! Wobec tego udaj się do komory, masz tam rozgatunkować skóry
przyniesione przez Piotra. Nawet korsarz winien pracować.
Chłopak, patrzył spode łba, wymknął się z izby, ja zaś zwróciłem się do
Piotra.
- Ojciec zechce pewno dowiedzieć się o poczcie, którą przywieziono -
powiedziałem. - Czy chcesz iść ze mną do gubernatora? Rada przyboczna
pewnie niebawem się rozejdzie, bo posiedzenie trwa od południa.
Piotr dźwignął i wyprostował swe ogromne cielsko. Zdumiałem się, jak
zawsze po dłuższej niebytności tego człowieka, patrząc na jego rozmiary.
Temu, kto go nie znał, wydawał się istną faską masła, jak przezwał go
Darby. Ten widział w nim tylko kupę łojowatych, mięsistych kłębów, kadłub,
podobny do baryły z wieprzowiną, oraz tłustą, opasłą, gładką gębę, na
której drobne, ledwo zaznaczone rysy sprzeczały się pociesznie z całą jego
tuszą. Małe oczki dobrodusznie przebłyskiwały spomiędzy zasłaniających je
zwałów tłuszczu. Nos, maluchny przyszczepek, ledwie widniał nad ustami,
które i mała dziecina mogłaby uznać za swoje.
Ale pod warstwami tego sadła kryły się mięśnie z kowanej stali, on sam
zaś umiał się zdobyć na lamparcią zwinność. Na pograniczu nie było
człowieka, który wszedłszy mu w drogę, nawet gdy ów był bezbronny, zdołałby
mu się wymknąć.
- Ja - rzekł po prostu - iciemy.
Postawił muszkiet w kącie i wyjął rożek z prochem tudzież worek z kulami,
a ja tymczasem włożyłem kapelusz i płaszcz, gdyż powietrze było jeszcze
mroźne, a ziemia przyprószona śniegiem. Weszliśmy na ulicę Perłową i
podążyliśmy na zachód, ku placowi Hanowerskiemu; na samym końcu tego placu
zdybałem ojca wraz z gubernatorem Clintonem i wicegubernatorem Coldenem.
Ciepło mi się w sercu zrobiło, gdym zobaczył, jak ci panowie, oraz
jeszcze kilku innych, wsłuchiwali się z uwagą w jego słowa. Dawniej, w
czasie zamieszek roku 1745, nie brakło takich, którzy rzucali nań
oszczerstwa, ponieważ wiedziano, iż w młodości był jakobitą
(jakobitami nazywano stronników wygnanego króla Jakuba Stuarta; o walce ich z whigami
(stronnikami Jerzego Hanowerskiego) pisze R. L. Stevenson w powieści
"Porwany za młodu" - przyp. tłum.)
lecz przyjaciele ojca okazali się
możniejsi od wrogó...
janradz