Colin Forbes - Przypływ.rtf

(2708 KB) Pobierz

Colin Forbes

 

 

PRZYPŁYW

 

PRZEŁOŻYŁA MARIA GĘBICKA - FRĄC

Tytuł oryginału This Sinister Tide

 


Dla mojego wydawcy, Suzanne

Prolog

Ciemna fala, niosąc na grzbiecie nieruchome ciało rybaka, wdzierała się w ujście rzeki na północ od Dartmoor. Noc była chłodna. Sierp księżyca rzucał bladą poświatę na przemoczoną, bezwładną postać.

- Ten człowiek nie żyje - oznajmiła ponuro Paula Grey. - Sam zobacz.

Podała noktowizor stojącemu obok Tweedowi. Oboje stali przy kamiennym falochronie w Appledore, starym mieście leżącym nad szerokim, wspólnym ujściem rzek Torridge i Taw. Na drugim brzegu w świetle księżyca połyskiwały bielone ściany niewielkich zabudowań Instow.

- Tak, nie żyje - potwierdził Tweed. - Przypływ niedługo wyrzuci go na plażę.

- Pewnie wypadł z kutra rybackiego gdzieś na morzu - wysunął przypuszczenie nadinspektor Roy Buchanan ze Scotland Yardu. -

Nadal zastanawiam się, po co mnie tu wezwałeś.

- Już ci mówiłem, Roy - warknął Tweed. - Z powodu wiadomości, która dotarła do kwatery głównej SIS w Londynie.

Wiadomości od tego geniusza zła, doktora Goslara.

- Zapewne to jakiś kawał...

Buchanan, wysoki, chudy, po czterdziestce, nie skończył mówić, gdy po schodach prowadzących z plaży wbiegł Bob Newman, znany korespondent zagraniczny. Zwrócił się do Tweeda, zastępcy dyrektora SIS i człowieka, z którym pracował od wielu lat.

- Dzieje się coś bardzo dziwnego. Wypływają ławice martwych ryb. Leżą na całej plaży, łososie, śledzie i makrele, o ile się nie mylę.

Przypuszczam, że coś je zatruło.

- Na pewno się mylisz. - Buchanan podniósł do oczu swoją lornetkę noktowizyjną i omiótł plażę na dole. - Cholernie dziwne.

Masz rację.

Zasłały już całą plażę.

- A bliżej morza plącze się jakiś facet o podejrzanym wyglądzie. Ma kamerę wideo i wszystko nagrywa - dodał Newman. -

Ciekawe, po co.

- Co w nim dziwnego? - zapytał inspektor Crake.

Crake, krępy mężczyzna w wyświechtanym płaszczu, stał obok Buchanana.

Jak Tweed, był spokojny i trzymał ręce w kieszeniach.

- Jego ubiór - odparł Newman. - Wystroił się w myśliwski kapelusz i długą kraciastą marynarkę. Jest dość wysoki i chudy, ma kościstą twarz. I bez przerwy lata z miejsca na miejsce.

- To musi być nasz lokalny reporter, Sam Sneed - poinformował ich Crake.

- Ma ambicje podłapać jakiś bombowy temat i przejść do prasy krajowej.

Cholernie mu zależy na wypłynięciu na szerokie wody.

- Jesteś tutejszy? - zapytał Tweed i sam sobie udzielił odpowiedzi: - Oczywiście. Orientujesz się może, gdzie mieszka ten Sneed?

- Tak. Przy Pendels Walk, pod numerem czwartym. To w Appledore, w labiryncie brukowanych uliczek.

- Teraz płynie martwa foka - wtrąciła porywczo Paula, przyciskając lornetkę do oczu. - Tak, jestem pewna, to foka. Do licha, skąd się tu wzięła?

- Żyją na Lundy Island - wyjaśnił jej Crake. - Panno Grey, chyba ma pani rację. To coś na grzbiecie fali wygląda jak foka.

Nic z tego nie rozumiem.

- To straszne - westchnęła Paula. - Popatrzcie na plażę.

Jest dosłownie zasłana rybami.

- Dzieje się coś bardzo groźnego - mruknął ponuro Tweed. -

Wyczuwam obecność doktora Goslara. Musimy pobrać próbki morskiej wody.

Buchanan odwrócił się do wysokiego mężczyzny o nieruchomej twarzy, swojego asystenta, sierżanta Wardena. Wydał zwięzłe, jasne instrukcje.

- Warden, mamy w samochodzie hermetyczne pojemniki. Przynieś je i pobierz próbki wody morskiej. Załóż gumowe rękawiczki. Pójdę z tobą do samochodu, spróbuję skontaktować się z pogotowiem. Woda zaraz wyniesie tego rybaka na plażę...

- Przydadzą się okazy martwych ryb - zawołał za nimi Tweed.

- Fokę też należało by zabrać.

- To morze śmierci - wyszeptała Paula.

- Odnoszę podobne wrażenie - przyznał Tweed. - Ciekawe, parę minut temu słyszałem silnik wypływającej w morze łodzi motorowej.

- Ja też słyszałam warkot.

Zapadła cisza, ciężka i niepokojąca, przerywana jedynie szumem fal łamiących się na brzegu. Tweed zerknął w stronę otwartego morza. Nie było na tyle wzburzone, żeby rybak mógł wypaść za burtę, a jeśli już, to czemu nie próbował dopłynąć do brzegu?

Ciało rybaka szorowało po piasku. Niedługo później parę metrów dalej fale wyrzuciły fokę. Żadna z ofiar nie dawała znaku życia. Po chwili schodami, z których wcześniej korzystał Newman, wbiegł chudy zwinny mężczyzna.

Przyciskając do piersi jakiś duży przedmiot, nie oglądając się w ich stronę, popędził promenadą i zniknął w Appledore.

- To Sam Sneed. Biegnie, jakby diabeł deptał mu po piętach - skomentował Newman. - Skąd ten pośpiech?

- Powinniśmy jak najszybciej złożyć wizytę na Pendels Walk - zadecydował Tweed. - Jak tam trafić? - zapytał Crakea.

- To powinno wam pomóc.

Crake wyjął z kieszeni złożony arkusz papieru. Narysował coś na nim piórem i podał go Tweedowi.

- Ogólny plan Appledore. Można dostać u każdego sprzedawcy gazet.

Zaznaczyłem krzyżykiem siedzibę Sneeda. Stary dom. Mieszka tam z siostrą, Agnes.

- Dziękuję.

- Mamy posiłki - powiadomił Crake. - Każę odgrodzić taśmą tę część promenady. Scena przestępstwa i tak dalej.

- Myśli pan, że to przestępstwo? - nacisnęła Paula.

- Nie mam pojęcia. Tajemnicza sprawa. W domach za nami zapalają się światła. Nie chcę, żeby na nabrzeżu zaroili się łowcy sensacji. Pójdę poinstruować ludzi...

Z prawej strony nadjechał wóz policyjny, z którego wysiadło czterech mundurowych. W ciągu paru minut policyjne taśmy odcięły wstęp na tę część promenady. Newman na ochotnika zgłosił się do pomocy przy pobieraniu próbek. Tweed przypomniał mu o założeniu gumowych rękawic, które korespondent zawsze nosił przy sobie.

Obaj mężczyźni zeszli na plażę.

Warden napełniał wodą duże pojemniki, a Newman zbierał zdechłe ryby. Wkładał je do przyniesionych przez sierżanta worków z przezroczystej folii.

Buchanan zakończył rozmowę przez telefon i wrócił do falochronu.

- Miałem szczęście - powiedział do Tweeda. - Parę ambulansów wyjechało na wcześniejsze wezwania. Okazało się, że były fałszywe. Pojawią się tutaj lada chwila.

- Fałszywe wezwanie? - powtórzył ostro Tweed. - Masz jakieś bliższe informacje?

- Nie. Dyspozytor wspomniał coś o złym połączeniu, zniekształconym głosie rozmówcy.

- To by pasowało - mruknął Tweed, ale nie próbował wyjaśnić swojej uwagi.

- Jakiś duży samochód nadjeżdża z prawej strony - zameldowała Paula.

Wszyscy spojrzeli we wskazanym kierunku. Nabrzeżem jechał powoli Daimler o przyciemnionych szybach. Nie zatrzymał się, kiedy dotarł do taśmy.

Po prostu ją przerwał. Buchanan popędził za nim, gdy zerwał drugą taśmę.

Nadinspektor zaczął tłuc pięścią w okno i wreszcie samochód zatrzymał się, z silnikiem na jałowym biegu. Po chwili ruszył dalej i zniknął.

Buchanan wrócił z wyraźnie wzburzoną miną.

- Czemu go puściłeś? - zapytał go Tweed.

- Miał dyplomatyczne tablice. Szofer powiedział, że jego pasażer śpieszy się na pilną konferencję. Nie można zmusić do wyjścia człowieka, który siedzi w dyplomatycznym wozie.

- Widziałeś go?

- Tak i nie. Odniosłem wrażenie, że to facet z Bliskiego Wschodu.

Ale przyciemniona szyba oddzielająca pasażera od kierowcy była podniesiona.

Widziałem go niewyraźnie. Potem ona powiedziała, że jej pasażer ma pilne spotkanie. Musiałem ich puścić.

W głosie Buchanana pobrzmiewało rozdrażnienie. Wściekał się, że tyle osób znajduje się poza jego zasięgiem - wszyscy chronieni immunitetem dyplomatycznym.

- Ona? - powtórzył Tweed. - Prowadziła kobieta?

- Tak. Całkiem niezła, choć widziałem ją tylko przez chwilę.

Miała ciemne, zachodzące na skronie okulary. I włosy czarne jak smoła.

- Kobieta? - zapytał ostro Tweed. - Jesteś pewien?

- Całkowicie. Schowała włosy pod dużą czapką z daszkiem, ale parę kosmyków wysmyknęło się na karku - dostrzegłem je w świetle ulicznej latarni. Czemu tak się dopytujesz?

- W jakim była wieku?

- Trzydzieści parę, może czterdzieści lat.

- Interesujące. W dawnych czasach doktor Goslar miał młodą asystentkę.

- Chyba nie sugerujesz, że to on był pasażerem? Jak on wygląda?

- Nie mamy pojęcia. Najmniejszego. Przyjechały dwa ambulanse.

Sanitariusze są już na plaży. Zabiorą ciało rybaka - jeśli nie żyje. Niech do drugiej karetki zapakują fokę.

- Chyba żartujesz. Po co? Poza tym, foki są ciężkie i śliskie.

- Na pewno znajdzie się jakaś płachta, żeby ją owinąć. A ludzi do dźwigania nie brakuje... - urwał, gdy jeden z sanitariuszy wbiegł po schodach i zameldował, że rybak nie żyje.

- Ciało i foka muszą zostać przewiezione prosto do Charlesa Saafelda - podjął Tweed. - Jak wiesz, to najlepszy anatomopatolog w kraju, a zapewne i na świecie. Jest również wybitnym biofizykiem i profesorem bakteriologii. To prawdziwy geniusz.

- Mam rolkę płótna w radiowozie - wtrącił Crake. - Idealnie czystą, jeszcze nie używaną. To będzie trudne, ale zapakujemy fokę do karetki.

- Zróbcie to, proszę - przynaglił Tweed. - Pojemniki z próbkami wody też muszą jechać do Saafelda.

Paula trąciła go łokciem.

- Zaczyna się odpływ. Fale nie wdzierają się daleko w głąb plaży.

- W takim razie pobierzemy więcej próbek wody - zadecydował Tweed.

- Po co? - zaciekawił się Buchanan.

- Ponieważ w tej sprawie jest coś dziwnego i złowieszczego.

- Da się zrobić - powiedział Warden, który właśnie wrócił z Newmanem po umieszczeniu próbek w najbliższym ambulansie. - Mamy mnóstwo zapasowych pojemników.

- Nie musisz mnie o nic pytać - wtrącił ironicznym tonem Buchanan. Ostatecznie jestem tylko twoim zwierzchnikiem. Dobra, zajmij się tym. - Popatrzył na Tweeda. - Nie mam pojęcia, do czego zmierzasz.

- Ja też nie. Kluczem będzie to, co odkryje Saafeld. O ile odkryje cokolwiek.

Buchanan wzniósł brwi, a potem odszedł z Crakeem, aby przejąć nadzór nad operacją. Tweed został z Paulą i Newmanem, który ostrożnie zdjął gumowe rękawiczki i wsunął je do worka na próbki. Przez parę minut stali w milczeniu.

Był koniec marca. Nocne powietrze przejmowało chłodem. Paula spojrzała na dwie rzeki łączące się przy ujściu. Ostatnio dużo padało. Obejrzała się na stłoczone domy z ciemnoszarego kamienia, niewielki hotel. Pusty deptak ginący w ciemności. Widok na maleńkie Instow po drugiej stronie ujścia był dużo weselszy.

Nowoczesne zabudowania z tej odległości wyglądały jak domki z klocków, a bielone ściany połyskiwały w blasku księżyca.

- Co dalej? - zapytała, zasuwając wiatrówkę pod samą szyję.

Zerwała się zimna bryza. Paula spojrzała w lewo, w kierunku morza.

Jego powierzchnia brzuszyła się lekko w miejscu, gdzie słona woda spotykała się z rzeczną, wylewającą się z ujścia. Newman zbiegł na plażę, żeby sprawdzić, czy zgodnie z zaleceniem Tweeda pobrano nowe próbki morskiej wody. Po powrocie zameldował, że ludzie spisują się doskonale.

- W takim razie pójdziemy zamienić parę słów z panem Samem Sneedem, ambitnym reporterem, zamieszkałym przy Pendels Waik. O ile uda nam się znaleźć to miejsce.

Zanim wyruszyli, Tweed zapytał inspektora Crakea, czy można tam dojechać samochodem. Poradził im iść piechotą, boczną uliczką odchodzącą od nabrzeża. Tweed wkrótce stwierdził, że Crake miał rację. Uliczka była wąska. Po jej pokonaniu znaleźli się w labiryncie jeszcze węższych, wybrukowanych przed wiekami alejek.

W świetle latarni Tweed uważnie obejrzał plan dostarczony przez Crakea.

- Tutaj skręcimy w lewo - powiedział do Pauli i Newmana - potem, na początek, w pierwszą w prawo.

- Niesamowite miejsce - zauważyła Paula.

Labirynt wąziutkich uliczek tworzył zupełnie inny świat. Nic nie wskazywało, że są w nadmorskim miasteczku. Wzdłuż ulic stały stare kamienice wzniesione z dortmoorskiego granitu. W żadnej z tych wysokich, wąskich budowli nie paliło się światło. Uliczki były wyludnione i ciche. Słyszeli tylko własne kroki.

Paula co chwilę oglądała się przez ramię. Wsunęła rękę do niesionej na r...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin