Katedra w Piekle
Waldemar Łysiak
OPRACOWAL : Sebastian Buczynski (sebastianb@ubique.com.pl)
---------------------------------------------------------------------------
"Gdy zamknięto ostatnie drzwi, obraz przedstawiający "Eksplozję w katedrze"
zapomniany na swoim miejscu – stracił treść, zacierają się, stając się tylko cieniem..."
– Alejo Carpentier "Eksplozja w katedrze", tłum. Kaliny Wojciechowskiej.
"Pisane osiemdziesiąt ósmego wszechszatańskiego obiegu Baharam, roku
drugiego planety Seifos w galaktyce Pini, przez profesora doktora mianowanego
Nyhaamaela, diabła trzeciego wtajemniczenia, przybocznego kronikarza Szatana, ku
nauce potomnych diabląt i ku chwale Lucyfera Naszego Niemiłosiernego i
Nieśmiertelnego.
Działo się to w roku ziemskim 1983, kiedy Pan Nasz w mądrości swojej
niezmierzonej piekło na Seifos ustanowić zamyślił. Postanowił tedy wybrać jakiego
zdolnego diabła z innych piekieł na króla piekła onego, a że wieść naonczas przyszła
tajemna od donosicieli, iż w piekle ziemskim, za przodujące uznawanym, sądzić się
będzie Belbaala, syna Belzebuba – namiestnika Szatana na Ziemi, na tę planetę
słonecznego zbioru wpierw pofatygować się raczył, by samemu wydać sprawiedliwy
wyrok.
Kiedy sfrunęli płomieniści posłance do piekła ziemskiego – przez dni siedem i
siedem nocy wszelki miot diabelski Ziemi przysposabiał piekło swoje na przybycie
Majestatu, tak iż na noc siódmą od zapowiedzenia brudne i smrodliwe, i gorące, i
wyciem wszelakim napełnione było jako nigdy. I przybył Lucyfer w noc po dniu
siódmym od zapowiedzenia na rydwanie szczerozłotym, przez dziewięćdziesiąt
dziewięć szkaradnych bazyliszków wleczonym w chmurze ognistej. Powitał Go u
wejścia do czeluści Belzebub pokłonem kornym i pełnym tajonego przerażenia, a z
nim cała świta jego, i sługi jego, i potomstwo sług jego, a kraniec ogona Pańskiego z
czcią ucałowawszy, rzekł:
- Witaj nam Prześwietny, Największy, Najgenialniejszy i
Najamocarniejszy z Mocarnych! Oby chwała i moc Twoja wszem krańcom
wszechświata były znane, oby wszelki czas, i wymiar, i misteria, i antymateria, i
żywioł wszelki rabami twymi nieskończenie były! Jaką radością napełnia mnie widok
Twój, o Panie, jakże się odwdzięczyć za zaszczyt, jakim mnie obdarzyłeś, zdołam ja,
robak w blasku twego Majestatu tak nędzny jako te bazyliszki i mniej od nich
szczęśliwy, albowiem one częściej oczy swe widokiem Twej Prześwietnej Osoby
sycić mogą!...
Przerwał mu Lucyfer w chwilo onej, tak oto z wyżyn Majestatu swego rzekłszy:
- Zamknij swój pysk, Belzebubie, albowiem po wojażu przez galaktyki
zdrożeni jesteśmy wielce, zasię nie ociągając się prowadź nas na otchłanie twoje i
ugość godnie, abyśmy nie musieli gnatów twoich, i kłów, i pazurów porachować ci, a
potomstwa twego w ludzi przemienić! Potem dopiero rozpatrzymy nasze sprawy...
I zasiadł Lucyfer nad wielką jamą obiadową, Belzebuba po lewej swojej łapie
mając, a po prawej syna swego, księcia piekieł, Kruela, i sycił się jadłem
najwyszukańszym, którym sługi Belzebuba jamę napełniły. A były tam przysmaki
rzadkie, podniebienie Jego Szatańskiej mości głaszczące, jako to pieczeń
spowiednika Torquemady w sosie z lisiego łajna i muchomorów, marynaty z hien i
tchórzy w occie siedmiu złodziei, wina preparowane przez Borgiów i markizę de
Brinvilliers, ciasteczka delikatne, wypiekane z maczki starych rogów, które
cudzołożnice na głowach mściwych swych mężów zasiały, a takoż wódka z łez
potępionych, którą czaszkami filozofów i szulerów popijano.
Zasię po wieczerzy radował Lucyfer uszy swoje wyciem, skowytem i
cudownym rzężeniem męczonych, kontentując się najmilej widokiem Casanovy,
którego niewoliła gromada rozszalałych heter, Hitlera, któremu prawe ramię samo
raz po raz wyskakiwało z dłonią rozprostowaną do góry, na rozpalone żelazo
natrafiając, a takoż innych sławnych złoczyńców, porubców i metrologów. Kiedy zaś
wyprowadzono już tresera, którego niedźwiedź batem do tańca przymuszał, dał znak
Lucyfer, ze dość ma wesołości na ten raz i w te się słowa do Belzebuba ozwał:
- Kontenci jesteśmy z ciebie, Belzebubie, albowiem piekło ziemskie
przed wszystkimi innymi prym dzierży, nie przestając na z góry założonym przerobie,
lecz i przekraczając plany, co miłym nam jest i łaskawość naszą dla ciebie i parobów
twoich zjednywa. Pracuj tak dalej z szatańską pomocą i nie ustawaj w wypełnianiu
powinności twoich, a ominie cię niełaska nasza, która gdy na kimś siądzie, straszliwa
jest niźli woda świecona. Zważywszy wskaźniki przez ziemskie piekło osiągane,
doszliśmy w rozumie naszym do takiego postanowienia, aby spośród podwładnych ci
diabłów - wodzirejów najzdatniejszego wybrać i na wysokim urzędzie naczelnika
nowego piekła osadzić. Wiedzieć ci bowiem trzeba, jako na planecie Seifon, w
galaktyce Pini, istoty myślące wykształcać się poczęły z półzwierzęcych prymitywów,
tedy czas już najwyższy jest dać temu światu piekło, by konkurencja niebiańska
monopolu tam nie zyskała sztuczkami swymi. Ten, którego obdarzymy zaufaniem
naszym i osadzimy na Seifos, aby nowe piekło zorganizował, diabłem musi być
niepospolitym, wielkie mającym doświadczenie i zasługi, sprytnym i utalentowanym
ze wszech miar. Wskażesz nam, Belzebubie, takowego, a żadnego, mniemam, trudu
ci to niesprawni, jako że z wyników dzieła twego widać, iż niezawodnie wielu nader
sposobnych do wypełnienia życzenia naszego, szczwanych i nieugiętych wodzirejów
grzechu posiadasz, jeno może frasunku zakosztujesz trochę, że się tak zdatnego
robotnika pozbyć będziesz musiał. Cel wszelako państwowy nad prywatą położyć się
godzi. Kogóż wiec polecisz mi, Belzebubie.
Belzebub zadrżał w głębi odwłoka swojego, nie podobało mu się bowiem i
strach budziło, że Lucyfer chwali go jeno, co niczego dobrego wróżyć nie mogło.
Pomyślał sobie wszakże, iż może Majestat nie wie jeszcze o występku Belbaala, cień
na całe ziemskie piekło rzucającym. Wziął się w garść i odrzekł przymilnie.
- Zaszczyt do dla naszego piekła niemały, ze w nim Wasza Szatańska
Mość nowego naczelnika znaleźć umyśliłeś. Jednym się tylko troskami azali znajdą
się godni tak wielkiego wyróżnienia diabłowie, którzy by potrafili snadnie życzenia
Twe, Panie, wypełnić i sprawić, by...
Tutaj ponownie przerwał mu Lucyfer tymi oto słowy:
- Nie popisuj się skromnością, Belzebubie, byśmy ci jej snadź w gardzioł
wepchnąć nie musieli! Pod ogon wsadź je sobie, a rychło do rzeczy przejdź!
I przeszedł do rzeczy Belzebub, powiadając:
- Panie nasz Wielki i Największy! Najzdolniejszych moich podwładnych
chwilowo nie ma na miejscu, albowiem dzieło swe w przeróżnych zakątkach Ziemi
czynią. Zechciej się rozgościć u nas na czas jaki, zaszczyt nam tym samym czyniąc
większy niźli wprzódy, ja zaś do jutra ściągnęS ich do piekła i przed Twoje
szatańskie oblicze postawię.
Tak się też stało. I gdy minął jeden czas słońca, onej nocy, która po nim
nadeszła, szedł Lucyfer korytarzem długim, Belzebuba obok, a sługi swoje za
plecami mając, i wstępował do komór najprzedniejszych diabłów ziemskich.
Przedstawiał ich Belzebub, imię wymieniając każdego, oni zaś zasługi swoje, i
talenty, i wszelakie diabelskie przymioty przedstawiali słodkimi słowy, marzenia w
sobie hołubiąc o godności, która jednego tylko morze dosięgnąć miała. Gdy do
Asmodeusza przeszli, spytał go Lucyfer:
- Coś sprawił, Asmodeuszu?
I odrzekł Asmodeusz:
- Wszechpotężny Lucyferze, Panie nasz i Władco, oby wszystko, co
skonało, i co żyje, i co żyć będzie Twoją było własnością! Jam jest ten, który czyni,
ze odkąd ludzie nauczyli się myśleć, po dzisiejszą noc nie było na Ziemi jednej chwili
bez wojny. Dzięki mojej pomocy wymyślili już taka bombę, która w sekundę jedną
cały rodzaj ludzki wygubić ze szczętem może!
- Tedy jesteś idiotą, Asmodeuszu – odrzekł mu z godnością
Najmądrzejszy z Mądrych, Pan nasz, Lucyfer – albowiem jeśli użyją tej broni, ty i twoi
druhowie i pan twój Belzebub, stracicie pracę, żadnych już nie mogąc się
spodziewać grzeszników w dystrykcie swoim, a ja was na inne planety przeniosę i w
zwykłych palaczy zamienię.
Drugim był Nyhariel, który, gdy zapytał go Lucyfer, co zaś sprawił takiego, by
się mógł godności naczelnikowskiej spodziewać, rzekł:
- O nieśmiertelny, chwała Ci szatańska po nieskończoność! Oby wszelkie
stworzenia we wszechświecie cześć Ci oddawało należną i łupem Twoim i radością
oczu Twoich w męce swojej! Ja pilnuję, by na Ziemi zawsze byli biedni i bogaci, i aby
pierwsi z nich z głodu zdychali przez tych drugich, którzy nam w udziale przypadają.
Spytał go raz jeszcze Lucyfer:
- Powiedz mi, Naharielu, których jest na Ziemi więcej, z głodu
zdychających czy z przejedzenia.
Odparł Mu Nyhariel:
- Tych, Panie, którzy z głodu zdychają, o wiele jest więcej.
A na to rzekł mu Lucyfer:
- Tedy snadź i ty nie dojadasz, Naharielu, co w rozumie twoim
spustoszenie czyni. Albowiem mniejszość zgarniasz, większość konkurencji oddając!
I tak oni przedstawiali zasługi ich, a Lucyfer w łaskawości swojej każdemu coś rzekł,
a to: kretynie!, a to insze nazwanie, i kiedy końca korytarza sięgnął, ozwał się ze
smutkiem w głosie niezmierzonym:
- To już wszyscy, Belzebubie?
- Wszyscy, o Majestacie - odparł Belzebub w pokorze – wszyscy
najzdolniejszy, dzięki którym piekło nasze pełnym jest i rozbrzmiewa jękiem
donośnym.
Rzekł mu na to Lucyfer:
- Dobrzy są, jeno w myśleniu słabi, obcy im geniusz wielkiego dokonania.
Dziw, że praca ich tak obfite przynosi owoce...
Zamyślił się Wielki Lucyfer, z sekretem owym się mocując, aż naraz,
przypomnieniem rażony, spytał:
- Czemuż to nie przedstawiłeś nam zastępcy swego, Belzebubie?
I odparł Belzebub z trwogą:
- Widziałeś go, Panie. To Asmodeusz.
Zdumiał się Pan:
- Asmodeusz? Kiedy ostatni raz byliśmy twoimi gościem, Belzebubie,
niedawnymi to było czasy, pomnimy, że zastępcą twoim był syn twój, Belbaal,
któregoś wielce miłował. Wyjaśnij nam, czemuż to już nie jest on twoim zastępcą i
jakim prawem dokonałeś zamiany bez naszej wiedzy i przyzwolenia?!
Natenczas pochylił się łeb Belzebubowy nisko, a łzy z oczu kapać mu poczęły
na rozżarzony pawiment, i na kolana opadł, i ogon Lucyfera w dłonie ująwszy
pocałunkami okładał, zmiłowania żebrząc:
- Daruj, Panie, daruj o Prześwietny słudze swemu, niegodnemu w
obecności Twojej oczu otwierać, daruj! Wstyd mi był okrutny przyznać się że miot
mój własny debilem się okazał i zaprzańcem, i zdrajcą, oby sczezł ! I sczezłyby
niezawodnie z rozkazu mojego, ale to syn mój, Panie!!! Ukarałem go przykładnie, ze
stanowiska zdejmując i zamykając w karcerze, by tam błędy swoje przemyśleć mógł i
zrozumieć! Jutro sądzony będzie przez Najwyższą Radę Piekielną, która jeszcze
srożej go ukarze.
- Cóż takiego uczynił twój, Belzebubie, ? – spytał Lucyfer.
A Belzebub, z kolan się nie dźwigając i łzy roniąc rzęsiste, odpowiedział Mu:
- O Panie, uczynił rzecz tak straszną, ze mi to przez usta przejść nie
może...
Tu zamilkł, jakby mu kość w gardle na sztorc stanęła, i tylko pojękiwał cicho.
Lucyfer zaś, wziąwszy się pod najjaśniejsze boki, ryknął nań głosem pełnym
wielkiego majestatu:
- Ty szczurze umyty, ty swołoczy anielska, ty potworze gnijący od miłosierdzia,
parchu ty niepokalany, obyś w życiu swoim nie mógł przełknąć strawy, obyś połamał
sobie gnaty, obyś nigdy nie zgrzeszył i nie skrzywdził nikogo, obyś utonął w
baptysterium i spuchł od opicia się mszalnym winem!!!
To mówiąc chwycił Belzebuba za kudły między uszami sterczące i walił jego
łbem o kamienie, zgoła tak, jak się maczugą ubija ciała ludzkie w piekielnym
moździerzu, a nie zakończył na tym, tylko dalej mu tłumaczył godnie:
- Myślałeś w kabotyństwie przyrodzonym swoim, że ukryjesz przede mną
sromotę, którą syn twój na piekło ściągnął, hańbiąc całe szatańskie pokolenie, aleś
się przeliczył ty baranie spleśniały z czystości, doniesiono mi bowiem o wszystkim.
To mówiąc nie przestawał łupać skały czołem Belzebuba, ale i na tym nie
skończył:
- Teraz zaś podnieś się i zaprowadź mnie, gdzie trzeba, i pokaż mi to!
U dali się do wielkiej jaskini, która za salę piekielnych sądów służyła, po
drodze zaś Belzebub w cichości swej nadwerężonej czaszki obmyślał męczarnie dla
tych z poddanych swoich, którzy donieśli Lucyferowi, nie wiedział tylko jak
rozpoznać, którzy to są. Pod ścianą jedną, o skałę oparty stał w jaskini onej obraz
pełen jaskrawych kolorów. Lucyfer zbliżył się doń, bacznie swym najmądrzejszym
popatrzył nań okiem, za czym obrócił się ku diabłom i dostojnie warknął:
- Kpicie sobie ze mnie?!
- Nie śmialibyśmy, o.. o Największy... – wyjąknął Asmodeusz, kuląc się w
sobie ze strachu, jako i drudzy czynili.
- Rzeczono mi, iż to kościół!
- Tak panie, w rzeczy samej jest to kościół, oby do fundamentów się
spalił! To jest katedra w Ruen. We Francji, o Najwspanialszy.
Uśmiechnął się Lucyfer wielki tym uśmiechem, w którym widać śmierć po
trzykroć stu tysięcy skazańców, i spytał Asmodeusza łagodnie:
- Asmodeuszu, czy wbito cię kiedyś na krzyż z żelaza, zimny jak lód?
- Nie Panie – jęknął Asmodeusz – litości!
- Tedy ja niedopatrzenie to naprawić mogę nim zdążysz jedną swą
zaropiała przełknąć ślinę! Widzę tu tylko kolorowe plamy, rozmazane i żadnego nie
dające kształtu! Byłem na Ziemi w przebraniu Wielkiego Inkwizytora, kiedy palono
Husa, i widziałem gotyckie katedry. Widziałem je też namalowane, jako żywe były!
Ale to co jest? To ma być katedra!
- Pozwól, o Najczcigodniejszy, ze wytłumaczę! To jest impresjonizm!
- Co takiego?
- Panie, przebacz mi, boom niegodny, alem o coś zapytał Chciał Ciebie...
- Pytaj, byle prędko – przyzwolił Lucyfer łaskawie.
- Kiedyś po raz ostatni zaszczycił Ziemię obecnością swoją, o
Gromowładny?
- Kiedy? ... Zaraz... to było niedawno, kiedy ludzie tak pięknie mordowali
się ów czas, zwany przez nich Wiosną Ludów.
- Tedy nie wiesz, Ukochany Panie Nasz, iż malarstwo ich wkrótce potem
odmieniło przeogromnie. Skoczyli malarze ziemscy z realizmem i dziwactwa poczęli
tworzyć, od impresjonizmu poczynając.
- Cóż to jest? Co znaczy? – zniecierpliwił się Wielki.
- To się bierze, o Panie, ze słowa, które u Francuzów wrażenie oznacza.
L`impression. Malowanie wrażeń, które natura w człowieku wywołuje, metodą iście
całkiem nową. Malarzom tu pomogli uczeni fizycy, co słonecznego promienia zrobili
analizę i wyszło im, jako promień ów z pozoru tylko jest biały, zasię po prawdzie z
kilku złożonych kolorów, które mieszają się, ale je pryzmatem rozczepić można i
sposobem tym prawdy owej dowieść niechybnie. Umyślili sobie tedy malarze
impresjonistami zwani, iż źle przed nimi czyniono dwa albo i trzy kolory na palecie
namierzając, żeby jeden uzyskać, inny, jako ten dla przykładu niebieski z żółtym, aby
zielony do malowania powstał. Nie na palecie, rzekli, trzy mieszając kolory, jeno w
oku tego, co na obraz patrzy, i tak, kiedy zielone pokazać zechcieli, pacnięciami
pędzla plamki niebieski i żółte posadzili obok siebie na płótnie, aby patrzącemu
mieszały w oku jego i wrażenie dawały zieleni. Czystymi jedynie barwami natury, co
się w promieniu słońca zawierają, malowali obrazy swoje, cienie nawet kolorami
onymi, nie zaś czernią, bo to kolor sztuczny i w przyrodzie go nie ma. Snadnie...
- Skracaj się, Asmodeuszu – ostrzegł go Lucyfer w tejże chwili – bym ja
cię skrócić nie musiał o łeb twój przemądrzały! Cóż chcesz mi rzec na to, iż ja tu
katedry nie widzę?
- To tylko, Władco Przedwieczny nasz, że za blisko obrazu tego stoisz i
zbyt szeroko otwarte masz oczy swoje. Z bliska malowidła impresjonistów owych
jawią się chaosem plam barwnych i nic nie mówiących. Kiedy się jednak cofnąć i
oczy zmrużyć, plamki farb stapiać się w naszych oczach poczynają i jednolitą tworzą
materię, z barwami i kształtami, które malarz zamyślił pokazać.
Cofnął się tedy Majestat o kroków kilka i oczy przymrużył lekko, zasię uczyniwszy to
krzyknął zdziwiony wielce:
- Teraz widzę! Prawda jest! Iście to katedra jako żywa w słońcu
wytrwałym a mocnym!
- Wiele razy namalował katedrę w Rouen ów malarz, Monetem zwany, o
różnych porach dnia i roku, i te jego dzieła jak żadne inne o impresjonizmie
świadczą. impresjoniści bowiem rzeczy w zmienności czasu i światła uchwycić i
pokazywać chcieli.
- Tak to wyjaśnił Asmodeusz, lecz go Lucyfer słuchać już przestał i do
Belzebuba obróciwszy swe szlachetne oblicze, rzekł mu zjadliwie:
- Dumny być możesz! Wizerunku kościoła w żadnym jeszcze nie było
piekle. Tyś się pierwszy na taką odważył dekorację!
- Łaski, Panie! – zapiał Belzebub, trzęsąc się wzorem liścia szarpanego
wiatrem. – Laski!!! Wina to Belbaala mego, który widać od jakowego wstrząsu
chorym na głowę będąc, bez przyzwolenia mojego z Ziemi do nas przywlókł tę
ohydę! Jutro sądzony będzie i ...
- Nie jutro! – przerwał mu Najpotężniejszy – dzisiaj! Zaraz! Ja zaś
rozprawie przewodniczyć będę!
I zdrożon wielce, na fotelu z piszczeli kardynałów spocząć raczył, by oprawiać
sądy. Po bokach przykucnęło po czterech z najwyższych diabłów, zasię winnego
wprowadzono, takoż obrońcę jego, Zaroana, tudzież Tehamota, oskarżyciela.
Młody Belbaal diabłem wspaniałym był, pryszczatym i poskręcanym w pysku i
na ciele, z pazurami zakrzywionymi krogulczo i ślepiem jarzącym, co to od takiego
żadna nie ucieknie diablica, chyba żeby szaleju nadużyła wielce. Nisko się
Lucyferowi pokłonił i stanąwszy na miejscu oskarżonemu przypisanym, ze spokojem
oczekiwał na to, co nastąpić miało. Dał znak Lucyfer i na znak ten diabeł drugiego
wtajemniczenia, Lotus, przy prawej łapie Majestatu siedzący, akt oskarżenia czytać
począł:
- Sądzić się będzie Belbaala, syna namiestnika Lucyfera Wielkiego na
Ziemi, Belzebuba, który to Belbaal w otchłanie piekieł sprowadzić się ośmielił
wyobrażenie kościoła chrześcijańskiego, wroga naszego największego, pod postacią
obrazu w roku ziemskim 1894 namalowanego przez człowieka. Człowiekiem tym był
w latach ziemskich 1840-1926 żyjący Claude Monet, od którego innego obrazu,
wystawionego w roku ziemskim 1874 w Paryżu "Impression – soleil levant", wziął
nazwę kierunek w malarstwie, impresjonizmem zwany. Rzeczony obraz ubliża
charakterowi piekła i hańbę na nie przedstawiając. Skończyłem, przystąpcie tedy
sędziowie do dzieła, surowo a bezlitośnie, pod natchnionym złem wszelakim
przewodnictwem Pana Naszego, Lucyfera Wielkiego. Oskarżyciel ma głos.
- Występek oczywisty jest, zaczem żądam kary najwyższej, zmiany
oskarżonego w człowieka do końca dni jego.
- Ja zaś – ozwał się na te słowa obrońca Zaron – kwestionując podstawę
prawną procesu tego, nie ma bowiem u nas prawa, które by zabraniało cokolwiek do
piekła sprowadzać, nawet jeśli by to, obrazy świętą rzecz przedstawiające były.
Zaczem jako zakazu takowego nie ma, nie ma winy, tedy bezprawnym jest sąd ten,
oskarżony niewinny jest!
Zdumieli się wszyscy na rzeczenie takie i osłupieli i nie wiedzieli, co im począć
należy, prawdą bowiem były Zaronowe słowa. Zasię wybawił ich z kłopotu Pan nasz,
Lucyfer Wielki Gromowładny, w mądrości swojej i sprawiedliwości niezmierzonej
rzecząc:
- Zatem ja prawo takowe zakazu teraz wydaję i obowiązującym stanowię!
- Tedy od dzisiaj ono obowiązywać będzie – rzekł Zaron – czyn zaś
Belbaala, jako wcześniej popełniony, prawu temu nie podlega.
- Mylisz się, Zaronie w sprycie swoim – wyjaśnił mu Pan – albowiem jest
to prawo retro aktywne, które każdy czyn obejmuje, przeszły i przyszły, dokonany i
nie dokonany, co wzorem ziemskim stanowimy, jakoż że ziemskie to jest piekło, a nie
insze. Przystąpcie do dzieła.
Uśmiechnął się triumfalnie Tehamot, zaś łeb Belzebuba niżej jeszcze opadł.
Tylko Belbaal nieporuszony został.
I przystąpił Zaron do obrony głosem żarliwym, czemu nikt się nie dziwował,
albowiem powszechnie znanym było, iż przyjacielem jest on Belbaala od dawien.
- Najpierw przypomnieć pragnę – rzekł – iż obraz ten wykradziony przez
Belbaala został z galerii Narodowej w Waszyngtonie, co szkodę rodzajowi ludzkiemu
czyni, który obrazy takowe wielce miłuje i ceni, grubym za nie pieniądzem płacąc.
Zali nie jest to czyn diabelski i zali szkoda ludziom poczyniona szkoda chluby
Belbaalowi nie przynosi?
- Przyniosłaby – odparował, sycząc złowróżbnie, Tehamot – gdyby
Belbaal ów obraz zniszczył. On zaś przyniósł go do piekła, siedzibę naszą w
pohańbienie oddając! Nie o szkodzie ludziom, lecz nam poczynioną rozprawiamy!
- Tedy rzecz należy, czemu to uczynił.
- O tym wiemy i usprawiedliwieniem żadnym być to nie może – krzyknął
Tehamot.
- Ale Pan Nasz Przedwieczny nie wie, który wyrok sprawiedliwy wyda,
tedy historię ta opowiedzieć się godzi!
I skinął przyzwalająco czcigodnym łbem swoim Lucyfer Wielki, Zaron zaś
opowiadać począł:
- Panie nasz Wszechmocny. Obraz ten katedrę w Ruen ukazuje, a to jest
miasto, w którym roku ziemskiego 1431 Joannę d`Arc, Dziewice Orleańską, na stosie
spalono, dzięki czemu sędziowie jej i kaci piekło nasze wzbogacili wielce o swe
dostojne osoby. Do dzisiaj gotujemy ich w smole, a od roku ziemskiego 1920, kiedy
tą kobietę kanonizowano na Ziemi, inne jeszcze tortury zadajemy im regularnie.
- Wiem o tym – rzekł mu Lucyfer – atoli co to ma do rzeczy!
- Cierpliwości, o Najmądrzejszy. Pozwól, że przeczytam tekst, który na
obronę Belbaala z książki ziemskiej wyjąłem, a który rzecz cała krótko wykłada.
I wziąwszy kartki dwie, drukiem zapisane, które uprzednio sobie wyrychtował,
czytać począł:
"W krótkim czasie po egzekucji we Francji szeptano już, że cała sprawa jest
bardzo tajemnicza. Przypominano, że skazanych na stos pali się w kacerskich
czapkach na głowie i ze te czapki zasłaniają twarz – skąd wiec pewność, że na stos
poprowadzono prawdziwa Joannę d`Arc? Potem poszły w obieg bardziej precyzyjne
informacje. Mówiono, że zamiast Joanny spalona została jakaś inna kobieta, którą w
ostatniej chwili podstawiono w miejsce Dziewicy Orleańskiej. Wymieniono dwie:
Pierronne la Bretonne...
nightelf87