Wilkołak. Czarny księżyc - CAŁOŚĆ.doc

(994 KB) Pobierz
STEVE FEASEY

STEVE FEASEY

 

WILKOŁAK. CZARNY KSIĘŻYC.”

 

 

 

 

 

 

 

Miejsce:

Luksusowy apartament w Docklands, Londyn. Siedziba Charron Industrial Inc. -globalnego imperium zajmują­cego się walką z mocami Otchłani

 

Czas:

Wiosna. Pięć miesięcy po tym, jak czternastoletni Trey Laporte odkrył, że jest wilkołakiem

 

Postacie:

Lucien Charon   - wampir

Alexa Charon      - córka wyżej wymienionego; czarodziejka

Trey Laporte        - wcześniej zwyczajny nastolatek; ostatni wilkołak czystej krwi

Tom O'Callahan - człowiek; twardy facet, który potrafi dopiąć swego

 

Czarny charakter:

Kaliban                     -  zły wampir, brat Luciena Charrona; krwiożercza bestia żądna

                                     zniszczenia

Misja:

Czytaj dalej...

 

 

 

 

 

1

 

Lucien Charron leżał na łóżku z wysokim wezgło­wiem w swoim mieszkaniu w Docklands. Mętne światło wczesnego poranka wpadające przez okno sprawiało, że wnętrze pokoju wydawało się ponure i nieprzyjazne. Bia­łe prześcieradła, którymi przykryto wampira, idealnie naciągnięte na brzegach, wznosiły się i opadały na wypuk­łościach i wklęsłościach jego ciała, tworząc śnieżnobiały krajobraz. Można było pomyśleć, że blada i nieruchoma istota nie żyje - jej skóra przybrała barwę pumeksu, a esencja istnienia, którą wyczuwa się instynktownie, niemal całkiem znikła. I tylko liczne urządzenia oraz monitory mrugające i wydające ciche dźwięki, ustawio­ne po drugiej stronie łóżka, sugerowały, że Lucien wciąż się broni przed nieuchronnym końcem zwiastowanym przez lekarzy.

W ciągu pięciu miesięcy, podczas których Lucien pozostawał w tym stanie, obudził się tylko raz - kilka tygodni po tym, jak wyratował swoją córkę z rąk złego wampira Kalibana. Ale nawet wtedy odzyskał przy­tomność zaledwie na kilka chwil, wypytując o zdrowie córki i o szczegóły starcia z Kalibanem. Na wieść o zwycięstwie znowu zapadł się w ciemność i pogrążył w śpiączce. Nie wiadomo było, czy się kiedykolwiek z niej wybudzi.

Lekarz zerknął na pacjenta znad karty i zapisał wska­zania monitorów, które wciąż pozostawały niezmienne. Powiesił tabliczkę z kartą w nogach łóżka i odwrócił się do trojga ludzi, którzy, zgromadzeni przy drzwiach, wpa­trywali się w niego z nadzieją i niepokojem.

- Niestety, poprawa nie nastąpiła - oznajmił im. - Jak już mówiłem państwu w zeszłym tygodniu, wygląda na to, że płuca po operacji odzyskały niemal pełną wydolność, a obrażenia w piersi i na plecach, powstałe w wyniku wbicia kołka, zagoiły się lepiej, niż się spodziewaliśmy. Jeśli zaś chodzi o ranę po ugryzieniu - pokręcił głową i spojrzał na opatrunek zakrywający zaognione miejsce - żadne leczenie nie skutkuje. Obawiam się, że infekcja tylko się nasila.

Lucien został ugryziony, gdy śmignął między córkę a Kalibana dokładnie w momencie, kiedy jego zły brat próbował zabić dziewczynę. Ogromne kły, które miały przebić szyję niewinnej ofiary, zanurzyły się w barku wampira. Przeżył tylko dlatego, że młody wilkołak, Trey Laporte, zaatakował Kalibana i udaremnił jego atak.

To właśnie rana na barku Luciena nie chciała się za­bliźnić. Te „normalne" goiły się znacznie szybciej. Dzię­ki niezwykłym zdolnościom regeneracji wampiry i inne stworzenia z Otchłani pozostawały niemal całkowicie odporne na obrażenia zadane przez ludzi lub zwierzęta z tego świata, za to rany odniesione w walce z innymi istotami cienia jątrzyły się i często powodowały śmierć. Lekarz uniósł opatrunek. Miejsce ugryzienia wciąż nie chciało się zasklepić, a czerwone zagłębienia wypełniała kwaśno pachnąca ropa, wciąż obecna pomimo ogromnych ilości zaaplikowanych antybiotyków. Skóra wokół obsza­rów przebitych zębami była sina i ściągnięta, przez co rana wciąż wyglądała na świeżą, choć upłynęło już sporo czasu. Skaleczenie cuchnęło zgnilizną, która powoli ata­kowała całe ciało - infekcja ochoczo pożerała żywiciela.

- Zakażenie przeniknęło do krwi i nie poddaje się le­czeniu - powiedział. - Obawiam się, że organizm pacjen­ta przestaje walczyć. Sytuacja jest bardzo zła. Stracimy Luciena, jeśli nie znajdziemy sposobu na powstrzymanie
infekcji.

Troje pobladłych i spiętych ludzi wpatrywało się w nie­go. Groźnie wyglądający mężczyzna z twarzą oszpeconą blizną, wysoki chudy nastolatek oraz dziewczyna o ład­nych rysach i kruczoczarnych włosach - wszyscy troje pragnęli usłyszeć od lekarza coś, co dałoby im choćby cień nadziei.

- Ile czasu zostało ojcu? - zapytała Alexa niepew­nym głosem.

- Trudno powiedzieć, panno Charron. Szczerze mówiąc, jesteśmy zdumieni, że wciąż żyje, dlatego nie umiem określić, jak długo jeszcze będzie walczył. Nie wiemy, jak mu pomóc. Będziemy się starali służyć pani ojcu najlepiej, jak potrafimy, ale musi się pani przygo­tować na najgorsze.

Tom, wysoki Irlandczyk, podszedł do niego i uścisnął mu rękę.

- Dziękuję ci, Howardzie - powiedział, przerywając ciszę, jaka nastąpiła po słowach doktora. - Doceniamy wysiłki twoje i twoich ludzi. - Łagodnie skierował lekarza w stronę drzwi i wyszedł za nim, zostawiając w pokoju Alexę i Treya.

- Wszystko w porządku? - odezwał się Trey, kiedy cisza stała się nie do zniesienia.

- Nie za bardzo - odparła dziewczyna. Zebrała siły, by wykrzesać z siebie słaby uśmiech.

- Mogę coś dla ciebie zrobić? - zapytał, spoglądając to na przyjaciółkę, to na swojego opiekuna spoczywają­cego na łóżku. Czuł się zupełnie bezradny.

- Nie, ale dzięki, Treyu. Chciałabym tylko zostać sa­ma z tatą, jeśli nie masz nic przeciwko temu.

Odpowiedział skinieniem głowy i wyszedł z sali. Oparł się plecami o drzwi i zamknął oczy. Starał się jeszcze raz przywołać w myślach słowa lekarza. Po chwili westchnął i spojrzał przed siebie. Przez moment wodził wzrokiem po luksusowo urządzonym penthousie - patrzył na ele­ganckie meble, dzieła sztuki, gobeliny na ścianach oraz rozmaite technologiczne gadżety i sprzęt. Takie eksklu­zywne wnętrza prezentowano w programie telewizyjnym o domach bogatych i znanych ludzi. A przecież mieszka­nie stanowiło zaledwie niewielką część imperium, które Lucien Charron zbudował przez lata, imperium, którego celem było zniszczenie złych mocy Otchłani i ochrona ludzkości przed jej mieszkańcami. Całe to przedsięwzię­cie funkcjonowało tylko dzięki Lucienowi i Trey nawet nie próbował sobie wyobrazić, co by się stało, gdyby jego opiekun nie mógł już poprowadzić innych do walki. Na razie Tom i Alexa zajmowali się wszystkim najlepiej, jak umieli, lecz Trey podejrzewał, że było to możliwe tylko dlatego, że Kaliban gdzieś się zaszył. Pan Otchłani nie pojawił się od chwili ich powrotu z Amsterdamu. Nie­obecność władcy wampirów napawała chłopaka nikłą na­dzieją, że może Kaliban zginął - Trey odgryzł mu rękę, ratując Alexę - choć w rzeczywistości w to nie wierzył. Niełatwo zabić wampira; Lucien był tego najlepszym przykładem. Nie, Kaliban celowo się nie odzywał, a to nie wróżyło niczego dobrego - z pewnością planował coś dużego. A oni właśnie musieli go namierzyć; Lucien mógł przeżyć, tylko pod warunkiem, że udałoby im się odnaleźć Kalibana.

Trey kiwnął głową, potakując własnym myślom, i ru­szył w stronę windy. Zamierzał zjechać na niższe piętro, gdzie znajdowały się pomieszczenia badawcze.

 

Alexa przysiadła obok łóżka i wzięła ojca za rękę, z trudem powstrzymując łzy. Pochyliła się i wyszeptała do Luciena:

- Nie słuchaj ich, tato. Właśnie, że można coś dla cie­bie zrobić. Pracujemy nad tym razem z Treyem i Tomem. Tak więc... wytrzymaj jeszcze trochę, dobrze? Słyszysz mnie? Nie poddawaj się, proszę!

Przesunęła dłonią po jego gładkiej głowie, tak samo jak wtedy, kiedy była małą dziewczynką i siedziała na kolanach ojca, wsłuchana w jego opowieści o tym, co wi­dział podczas swojego długiego życia. Jak daleko sięgała pamięcią, zawsze był łysy, nie potrafiła wyobrazić go so­bie z włosami. Pochyliła się i pocałowała ojca w chłodny policzek, a potem położyła na prześcieradle jego dłoń, którą przez cały czas ściskała.

Nie zdziwiła się, gdy tuż za drzwiami zobaczyła cze­kającego na nią Treya. Skinęła mu głową i uśmiechnęła się smutno. Została im już tylko jedna możliwość. Za­mierzali ukraść Kulę Mynora - bardzo stary przedmiot mający niewiarygodną moc uzdrawiania. Jednakże, aby ją zdobyć, muszą udać się do Otchłani i zabrać Kulę sprzed nosa Gwendolinie, bezwzględnej matce Alexy, najpotęż­niejszej czarodziejce wśród istot cienia.

Jeżeli im się nie powiedzie, Lucien umrze.

 

 

2

 

- No proszę, oto i on - powiedział Tom z wyraźnym irlandzkim akcentem, gdy rankiem następnego dnia Trey ciężkim krokiem wszedł do kuchni. - Zastanawiałem się, czy cię nie zbudzić z orzeźwiającego snu - rozumiesz, twoje
urodziny i tak dalej - lecz wiedząc, jak nieprzyzwoicie długo lubisz się wylegiwać, wolałem poczekać, aż sam wstaniesz, kiedy burczenie brzucha okaże się nie do zniesienia.

Trey zmrużył oczy oślepiony jasnym światłem dnia, które wlewało się przez okna, i przywitał Alexę skinie­niem głowy; siedziała przy kuchennym stole, na którym złożono nieduży stos prezentów i kopert. Na środku po­koju wisiał transparent z napisem wyszytym srebrną i niebieską nitką na czarnym tle: „Wszystkiego najlep­szego z okazji 15. urodzin".

- Skąd wiedzieliście, że dziś są moje urodziny? - za­pytał Trey. Usiadł naprzeciwko Alexy i nalał sobie soku pomarańczowego. - Przecież nikomu o tym nie mówi­łem.

- Żartujesz? - rzuciła. - Myślałeś, że utrzymasz to w tajemnicy?

- W takim razie skąd wiecie?

- Tata zaznaczył to w swoim kalendarzu. Tom ma dostęp do wszystkich jego plików i zgadnij, jaka przypominajka wyświetliła się trzy dni temu? „Nikomu nie mówiłem, że są moje urodziny" - też coś! Ale z ciebie naiwniak, Treyu!

- Po prostu nigdy specjalnie nie obchodziłem uro­dzin. W domu dziecka dostawało się kartkę z życzeniami podpisaną przez cały personel i wszystkie dzieciaki, tort oraz kilka funciaków dodatkowego kieszonkowego. Nic wielkiego.

- Za to teraz jest inaczej - rzekł Tom, podchodząc do chłopaka. - Proszę, to ode mnie. - Wskazał największy pakunek i kiwnął głową, sugerując, by Trey otworzył go jako pierwszy.

Solenizant popatrzył na wysokiego Irlandczyka o suro­wym spojrzeniu i sięgnął po prezent; podrzucił go w ręku, jakby na podstawie samego ciężaru potrafił odgadnąć, co to może być. Przyjrzał mu się uważniej: coś o długości mniej więcej metra, dość ciężkie.

- Och, na miłość boską! Otworzysz to cholerstwo czy też będziesz tak siedział i gapił się przez cały dzień? - Tom podszedł i usiadł obok Treya; jego pełna wycze­kiwania twarz, oszpecona brzydką blizną, wydawała się
jeszcze straszniejsza niż zwykle.

Spoglądając na zmienione rysy Irlandczyka, chłopak pomyślał, że w tej chwili jego towarzysz w ogóle nie przy­pomina człowieka, który był prawą ręką Luciena trzeba przyznać, że silną ręką. Tom to wojownik, twardy jak stal. Zawsze stał u boku wampira w najtrudniejszych sytua­cjach, uzbrojony po zęby, obwieszony bronią i materiała­mi wybuchowymi - a teraz zachowywał się jak dziecko w bożonarodzeniowy poranek.

Trey, poirytowany, wypuścił powietrze i szarpnął za czerwoną wstążkę, którą obwiązane było opakowanie. Potem rozerwał papier i spojrzał zdumiony na płócienną torbę zamykaną na zamek. Kiedy pociągnął za suwak, zobaczył broń. Szybko zamknął torbę, jakby się bał, że zawartość z niej wyskoczy, i spojrzał na Irlandczyka.

- To strzelba - powiedział, nie kryjąc przerażenia.

- Trafne spostrzeżenie - odparł Tom. - Marlin model 60, jeśli chodzi o ścisłość. To nie wszystko... - dodał i wy­jął z tylnej kieszeni niedużą kopertę, którą wręczył Treyowi. - Wykupiłem ci roczne członkostwo w klubie strzeleckim Marylebone. Zajrzymy tam później i spróbujesz swoich sił, co? Zaczniemy razem, ale po paru miesiącach będziesz mógł już ćwiczyć sam, kiedy tylko zechcesz.

Trey ponownie spojrzał z niedowierzaniem na strzelbę z drewna i metalu, spoczywającą w miękkim płóciennym wnętrzu. Po chwili szybko zasunął zamek torby, zorien­tował się bowiem, że Tom siedzi pochylony do przodu, oczekując jego reakcji na prezent. Chłopak ułożył usta w szeroki głupawy uśmiech i kiwnął głową, by wyrazić swoją aprobatę.

- Fantastyczny prezent, Tom. Bardzo ci dziękuję. Tylko że ja nie...

- Widziałem, jak cię rajcowały strzelby i cały nasz ekwipunek, który zabraliśmy ze sobą do Holandii po obec­ną tu piękną Alexę. Tak więc kiedy się dowiedziałem, że masz urodziny, postanowiłem, że kupię ci coś takiego.
Pomyślałem, że ci się spodoba.

Trey nie wyobrażał sobie, by dobrowolnie wziął do ręki strzelbę, dlatego wciąż nie mógł uwierzyć, że przyjaciel zadał sobie tyle trudu, aby kupić mu coś takiego. Poło­żył torbę na podłodze przy swoim krześle i jeszcze raz kiwnął głową. Miał nadzieję, że Tom nie dostrzeże jego konsternacji. Irlandczyk zawsze traktował Treya bardzo uprzejmie, a chłopak odczuwał ogromną wdzięczność za wszystko, co dla niego zrobił od czasu, gdy Lucien wziął go pod swoje opiekuńcze skrzydła. Z drugiej strony wciąż był nieco zdenerwowany w obecności Toma, ponieważ wyczuwał bezwzględność drzemiącą tuż pod skórą tego twardego mężczyzny.

- Pokaż mu, że się cieszysz, Treyu. Strasznie się zapalił do tego pomysłu. Próbowałam mu to wyperswadować, ale mnie nie posłuchał. - Głos Alexy zabrzmiał bezpośred­nio w jego głowie, gdyż uaktywniła telepatyczny przekaz, którym posługiwała się w podobnych sytuacjach. Kiedy spojrzał na nią, zobaczył, że uśmiecha się do niego roz­bawiona.

- A to ode mnie - powiedziała i podała mu o wiele mniejszy przedmiot, który wyglądał tak, jakby zapakował go ekspert od origami.

Trey wziął od dziewczyny prezent i ostrożnie rozerwał papier. Książka. Oprawiona w skórę szorstką w dotyku jak drobnoziarnisty papier ścierny. Gdy spróbował ją ot­worzyć, Alexa powstrzymała go gestem dłoni.

- Zaczekałabym z tym - doradziła.

- Dlaczego? - zapytał, obrzucając ją podejrzliwym spojrzeniem.

- To księga zaklęć. Większość z nich jest absolutnie bezpieczna - dodała szybko i uniosła dłoń, by powstrzy­mać jego komentarz. - Ale niektóre lubią zaskakiwać, szczególnie jeśli nie jest się na nie przygotowanym.

Trey bardzo chciał wrócić do łóżka. Niespodziewanie poczuł, że podpisana przez wszystkich kartka z życze­niami i czekoladowy tort bardziej mu się podobały niż prezenty, jakie otrzymał tego ranka. Tom podarował mu śmiercionośną broń, od Alexy zaś dostał książkę, która mogła pozbawić go życia, gdyby otworzył ją bez fachowej instrukcji.

- Dzięki - powiedział. - Obojgu wam bardzo dzięku­ję. To bardzo... miłe z waszej strony.

- Jest jeszcze coś - odezwała się dziewczyna. - Oczy­wiście mój ojciec nie może dać ci tego osobiście, ale wiem, że takie byłoby jego życzenie.

Podała chłopakowi kolejny prezent. Zerknął tylko i posłał jej pytające spojrzenie.

Odpowiedziała smutnym uśmiechem.

- W porządku. To można bez obaw rozpakować.

Była to fotografia oprawiona w srebrną ramkę. Na brzegu dużego jeziora, na tle ściany gęstego lasu, stali jego rodzice. Śmiali się odwróceni twarzami do obiektywu aparatu, jakby fotograf opowiedział właśnie jakiś świetny żart. Obok ojca Treya stał mężczyzna, którego chłopak nigdy wcześniej nie widział.

Oddychał głęboko, starając się zapanować nad emo­cjami. W dniu, w którym zrobiono to zdjęcie, musiało być ciepło, bo ojciec miał rozpiętą pod szyją koszulę. Dzięki temu widać było łańcuszek na jego szyi. Trey odruchowo pomacał przez koszulkę srebrny amulet, który należał do jego ojca. Otrzymał go od Luciena podczas ich pierwsze­go spotkania w domu dziecka. Wreszcie podniósł wzrok i podziękował skinieniem głowy.

- Kim jest mężczyzna ze zdjęcia? - zapytał i wskazał głową fotografię, która wciąż leżała na jego kolanach.

- Nie wiem, ale ojciec będzie wiedział. On... - urwała.

- Chodź, Treyu - odezwał się głośno Tom, przery­wając niezręczną ciszę. - Pani Magilton usmażyła na­leśniki z jagodami, twoje ulubione, a ja zaparzę ci dobrej herbaty. Potem weźmiemy tę twoją pukawkę i zejdziemy na dół na strzelnicę, gdzie udzielę ci pierwszej lekcji.

- Dzisiaj jest dzień pana Allena. Muszę tu być, kiedy przyjdzie - odpowiedział szybko Trey, naprędce szukając wymówki.

Pan Allen uczył Treya. Był to dziwny drobny mężczy­zna ze zmierzwioną brodą, która sięgała mu prawie do pasa, co upodabniało go do karła. Zatrudniono go, kiedy zapadła decyzja, że Trey i Alexa powinni uczyć się w do­mu, czemu dziewczyna bardzo się sprzeciwiała. Zgodziła się, dopiero gdy Tom przypomniał, na jakie niebezpie­czeństwa zostali narażeni po jej porwaniu.

- Ach, dzisiejsza lekcja została odwołana - odparł Tom i puścił do niego oko. - Wszystko załatwiłem. Masz wolny dzień, w końcu to twoje urodziny. Tak więc zetrzyj z twarzy tę udręczoną minę i ruszaj za mną. Naleśniki z jagodami i próbne strzelanie - to jest życie!

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin