Jayne Ann Krentz
Światło i mrok
Na wielkim kontynencie Zantalii uważano powszechnie, że mordercami mogą być tylko mężczyźni.
Kalena stała na szerokim progu westybulu Stowarzyszenia Kupców i ściskając w dłoni umowę małżeńską zastanawiała się, co znaczy być wyjętym spod prawa. Na wykonanie tego śmiertelnego zadania czekała od chwili, gdy skończyła dwanaście lat, i miała nadzieję, że wtedy będzie wolna. Wreszcie stała u progu nowego życia, ale nie potrafiła wyobrazić sobie siebie jako kobiety wolnej, niezależnej od nikogo.
Kontrakt ślubny, który trzymała w ręku, był jej biletem umożliwiającym wydostanie się z prowincjonalnej nudy i przytłaczających wymagań ciotki, dawał jej szansę zrobienia pierwszego kroku ku wolności.
Ale Kalena nie uwolniła się jeszcze całkowicie od przeszłości. Wszystko ma swoją cenę, myślała, więc ona również musi zapłacić za ten bilet do nowego życia. Za pomocą trucizny, zaszytej w torbie podróżnej, miała wypełnić swój ostatni obowiązek w stosunku do rodu Ice Harvest.
Kalena, ostatnia córka wielkiego rodu Ice Harvest, została wysłana do Crosspurposes, żeby pomścić swoją rodzinę. Mandat ten został jej wręczony przez ostatnią damę rodu, siostrę ojca, Olarę, która wiedziała, tak jak każdy, że powierzenie misji zemsty kobiecie jest pomysłem ryzykownym, ale nie miała wyboru.
Olara i Kalena były ostatnimi członkiniami rodu Ice Harvest, matka Kaleny bowiem zmarła wkrótce po otrzymaniu wiadomości o śmierci męża i syna. Ponieważ Olara była Uzdrowicielką i jako taka nie mogła zabijać, została więc tylko Kalena.
Olara nie była zachwycona tym, że jej siostrzenica ma zostać morderczynią, ale cóż miała robić? Ktoś musiał wypełnić ten obowiązek i zabić człowieka odpowiedzialnego za śmierć mężczyzn z rodu Ice Harvest. To było więcej niż morderstwo, bo wraz z ich śmiercią cały wielki ród skończył swój żywot.
Przestępstwo takie wymagało zemsty w wielkim stylu, nawet jeśli karę wymierzyć miała kobieta. To tak musiało być. Stosownie do sytuacji, Olara opracowała plan działania. Nie wiedziała jednak, że Kalena obmyśliła już swój.
Kalena przypatrywała się pełnej koloru scenie, rozgrywającej się przed jej oczami, i smakowała mocny smak wolności. Musi wypełnić swój obowiązek, tak jak wymagał honor. Co do tego nie było wątpliwości. Kalena wiedziała, co znaczy odpowiedzialność i honor, zanim zaczęła chodzić.
Ale nie chciała ograniczyć się do zemsty. Za śmierć tego człowieka miała zamiar kupić sobie nową przyszłość, taką bezkresną, taką, jakiej jeszcze nie widziano na Zachodnim Kontynencie.
Kiedy skończyła dwanaście lat, opracowała swój plan uwzględniający te dwa cele. Ciotka Olara nawet przez moment nie pozwoliła jej zapomnieć, do czego ją przeznaczyła. Ale kiedy minął szok po śmierci rodziny i kiedy Kalena zaakceptowała już wykonanie powierzonego jej niebezpiecznego zadania, zaczęła myśleć o własnym życiu.
Życie to Spectrum. Na każde działanie skierowane było inne, przeciwnie działające, które zapewniało końcową równowagę. Kalena rozumiała tę podstawową zasadę filozoficzną. Chociaż dorastała w farmerskim miasteczku, była doskonale wykształcona. Ciotka Olara zadbała o to, żeby Kalena zdobyła wiedzę właściwą pozycji jej rodu. Mogła korzystać ze wszystkich dzieł najznakomitszych filozofów Zantalii i studiować je dokładnie.
Teraz spojrzała na drugą kondygnację pokojów biurowych, które otaczały wielki westybul Stowarzyszenia. Była pod wrażeniem wspaniałej architektury. To było coś zupełnie innego niż w Inerlock Valley. Budynek miał dwa piętra, opatrzone masywnymi, łukowatymi oknami sięgającymi podłogi, przez które do głównego holu wlewało się jasne światło.
Na drugim piętrze po czterech stronach znajdowały się małe pokoje. Każda płaszczyzna konstrukcji, od inkrustowanej podłogi do ciężkich rzeźbionych kolumn z drogiego drzewa księżycowego, podkreślała bogactwo, którego Crosspurposes dorobiło się na handlu.
Kalena patrzyła na drugie piętro - snujący się po nim ludzie wychylali się przez balustradę, żeby wygodniej obserwować tłum na dole. Dziewczyna zastanawiała się, czy któraś z tych obcych twarzy należy do mężczyzny, którego nazwisko napisane było obok jej nazwiska na kontrakcie małżeńskim.
Trzech roześmianych i żartujących mężczyzn pojawiło się w otwartym wejściu znajdującym się za Kalena. Ich skórzane buty pokryte były błotem, a spodnie i koszule z szerokimi rękawami nosiły ślady kurzu podróżnego. Kalena domyśliła się, że byli to kupcy wracający z jakiejś ryzykownej wyprawy, i usunęła się im z drogi. Kiedy ją minęli, dwóch z nich zawołało coś do przyjaciela, którego dostrzegli w tłumie, a trzeci odwrócił się i zobaczył Kalenę stojącą w cieniu arkady.
Roześmiał się obleśnie i zaczął coś do niej mówić, lecz nie zdążył jeszcze nic powiedzieć, gdy inna grupa mężczyzn wtoczyła się przez drzwi i zasłoniła dziewczynę. Wykorzystując to małe zamieszanie, wślizgnęła się w tłum.
Przechodząc przez ruchliwy hol rozglądała się za kimś, kto byłby skłonny poświęcić jej minutę. Większość mijanych mężczyzn rozprawiała głośno o interesach. Przechodząc dalej, dostrzegła w tłumie zgromadzonym na drugiej kondygnacji kilka kobiet.
Pierwszą rzeczą, na którą zwróciła uwagę, były kolorowe bluzy wypuszczone na wąskie spodnie. Były one znacznie krótsze niż ta, którą nosiła ona, sięgały tylko do kolan i były znacznie wyżej rozcięte po bokach. Już wcześniej, idąc ulicą, zwróciła uwagę na krój damskiej odzieży.
Miejska moda była oczywiście bardziej śmiała niż fasony noszone w kotlinie Interlock. Kalena pomyślała, że musi jak najszybciej poczynić pewne zmiany w swojej garderobie. Powinna również zrobić coś z włosami. Tutaj kobiety nosiły włosy krótko przycięte z tyłu, a z przodu długie anglezy okalające twarz. Kalena czuła się okropnie niemodna ze swoją gęstą masą złocistorudych loków ściągniętych do tyłu szeroką, haftowaną przepaską.
Kobieta, której się przyglądała, odwróciła się nagle. Kalena zawstydzona swoją natarczywością chciała się wycofać, ale w ostatniej chwili zmieniła zamiar. Łatwiej zasięgnąć informacji u innej kobiety, niż pytać któregoś z tych szorstkich i krzepkich mężczyzn. Uśmiechnęła się niepewnie.
- Czy mogłabyś mi pomóc? Próbuję kogoś znaleźć. Powiedziano mi, że o tej porze powinien być w Stowarzyszeniu.
Kobieta przez moment patrzyła na nią badawczo, prawdopodobnie oceniając jej prowincjonalny wygląd. Oczywiste było, że współczuje Kalenie; po chwili zapytała grzecznie:
- Kogo próbujesz znaleźć? - Podeszła bliżej, żeby mogły rozmawiać pomimo panującego zgiełku.
- Mężczyzny o imieniu Ridge. Nie znam nazwy jego firmy. Wiem natomiast, że pracuje u kupca barona Quintela z firmy Gilding Fallon.
Kobieta uniosła brwi i zacisnęła na moment usta.
- Masz sprawę do Fire Whipa?
Kalena potrząsnęła głową.
- Nie, on nazywa się Ridge. Jestem tego pewna. Tak jest napisane na kontrakcie.
Kobieta spojrzała ciekawie na zwinięty dokument, który Kalena trzymała w ręku.
- Na kontrakcie? Jaki rodzaj kontraktu masz z Fire Whipem Quintela?
- Kontraktową umowę małżeńską. - Kalena śmiało i głośno wypowiedziała te słowa. Kontraktowe małżeństwa były legalne, ale raczej nie były szanowane. Odczuła, że kobieta stojąca przed nią wie wszystko o takich małżeństwach. - I nie jest to nikt nazywający się Fire Whip. Jest to mężczyzna o imieniu Ridge.
- Ridge, który pracuje u Quintela, jest znany jako Fire Whip - wyjaśniła cierpliwie kobieta. - Proszę pokazać mi ten kontrakt. Wprost nie mogę uwierzyć, że rzeczywiście z nim podpisałaś umowę małżeńską. On nie jest faktycznie kupcem. Jest prywatną bronią Quintela, który używa go w taki sam sposób, jak inni używają sintara.
- Rozumiem - powiedziała Kalena, chociaż, prawdę mówiąc, nic nie rozumiała. - Czy... czy Fire Whip to nazwa rodu tego człowieka, Ridge'a?
Kobieta roześmiała się, jakby pytanie Kaleny było wyjątkowo śmieszne.
- Nie, Ridge nie pochodzi z żadnego rodu. Jest bękartem. Niektórzy ludzie mówią, że bardziej niż ktokolwiek inny. Ma usposobienie, które może zrobić... - Przerwała patrząc na zmartwioną twarz Kaleny. - Nie szkodzi. Mądrzy ludzie mówią, że lepiej nie wchodzić mu w drogę, nie prowokować go.
- Jeśli on pracuje u Quintela, to musi być tym człowiekiem, którego szukam - powiedziała spokojnie Kalena.
Zdała sobie sprawę, że kobieta nie zrozumiała jej. Kalena nie była zaniepokojona, że jej przyszły mąż ma popędliwe usposobienie; nie zamierzała być z nim na tyle długo, żeby się o tym przekonać.
Była raczej zaskoczona, że podpisała handlowy kontrakt małżeński z mężczyzną, który nie legitymował się żadnym nazwiskiem rodowym. Olara nic nie wspomniała o takim aspekcie sprawy.
Kalena zawahała się, ale podała kobiecie dokument, przyglądając się bacznie, jak go czyta. Była zafascynowana pierwszym zetknięciem z wolną kobietą, która tworzyła własne życie i sama podejmowała decyzje. Przy odrobinie szczęścia i po dokonaniu aktu zemsty ona również będzie mogła przyłączyć się do szeregu takich wolnych kobiet.
Kobieta stojąca przed nią była kilka lat starsza. Była mocno zbudowana, dosyć pełna i wydawała się agresywna. Jej ciemne włosy były modnie ułożone - ładną twarz z wyrazistymi oczami otaczały długie loki. Nie nosiła na przegubie ręki bransolety, co nie było niczym zdumiewającym. Tylko przedstawiciele wielkich rodów nosili ten symbol godności i dowodu uznania, członkowie pośledniejszych rodów nie byli do tego upoważnieni.
Na ogół kobietom ze sławnych rodów nie wolno było zajmować się handlem ani innymi tego typu sprawami. Kalena była wyjątkiem ze względu na szczególne zdarzenia w jej życiu. Jej rodowa bransoleta ukryta była w torbie podróżnej razem z wysadzanym klejnotami sintarem ojca i fiolką trucizny.
Od tego lata, kiedy skończyła dwanaście lat, nie miała prawa używać prawdziwego nazwiska swojego rodu. Był to zakaz Olary, która chciała ukryć tożsamość siostrzenicy. Kalena więc przywykła przedstawiać się jako córka rodziny o nazwisku Summer Wind, ale głęboko w sercu zawsze była świadoma swego prawdziwego nazwiska i dziedzictwa.
Jednak u nowej towarzyszki zainteresował ją nie brak bransolety, tylko fakt, że nie nosiła na szyi symbolu małżeństwa - zamka z kluczem. Z doświadczenia wiedziała, że kobiety w tym wieku zawsze są zamężne. Przynajmniej tak było w kotlinie Interlock. Do tej pory wyobraźnia Kaleny wyczarowywała tylko mętny, niewyraźny obraz życia wolnej kobiety. Teraz sama mogła się przekonać, jakiego rodzaju wolność była rzeczywiście możliwa. Jej marzenia mogły stać się rzeczywistością. Nie chciała dłużej czekać.
Kobieta spojrzała na nią z widocznym rozbawieniem.
- Na Kamienie, mówiłaś prawdę. Rzeczywiście, masz handlową umowę małżeńską z Fire Whipem Quintela. Nazywasz się Kalena z rodu Summer Wind?
Kalena skinęła głową zawstydzona, że nie potrafiła przedstawić się odpowiednio.
- Jestem z kotliny Interlock. - W kontrakcie nie było oczywiście żadnego powiązania jej osoby z rodziną Ice Harvest. Kalena i Olara posługiwały się fałszywymi nazwiskami.
- Witaj w Crosspurposes, Kaleno - powiedziała kobieta przyjacielskim teraz tonem. - Jestem Arrisa. - Milczała chwilę, po czym dodała niedbale: - Z rodu Wet Fields. - Rzadko używała nazwy swojego rodu, ponieważ brzmiała chropawo. - Chętnie zaprowadzę cię do Ridge'a.
- Jesteś bardzo miła.
- Ależ skąd. - Arrisa roześmiała się prowadząc ją w odległy koniec zatłoczonego holu. - Bawi mnie to.
Kalena, urażona w swej dumie, hardo uniosła głowę.
- Sądzisz, że cię rozbawię?
- Zobaczymy. Ridge jest prawdopodobnie na górze, na drugim piętrze, tam znajdują się biura handlowe.
Arrisa prowadziła ją szerokimi, krętymi schodami, kończącymi się drugim poziomem galerii. Kalena podążała za nią przyciskając mocno swój drogocenny kontrakt. Olara przekonała ją, że zawarcie kontraktu było niezbędne, żeby mogła się znaleźć w najbliższym otoczeniu człowieka, swojej potencjalnej ofiary. Ten człowiek był zbyt dobrze chroniony, żeby można było dosięgnąć go w inny sposób.
Tak, pomyślała, kontrakt jest ciągle cenny, nawet jeśli jej przyszły mąż jest bękartem. Nie miało znaczenia, że stał tak nisko, ponieważ to krótkotrwałe małżeństwo miało być tylko jej biletem do wolności. Olara zapewniła ją, że kiedy wykona swoje zadanie, nie będzie już musiała pełnić roli żony kontraktowej.
Jeśli wszystko pójdzie dobrze, Kalena wypełni swój obowiązek w noc poślubną. Olara w głębokim transie widziała, że ofiara Kaleny umiera podczas hałaśliwego przyjęcia weselnego. Widzenia Olary sprawdzały się zawsze z dużą dokładnością. Kiedy Olara wyszła z tego szczególnego transu, zapewniła siostrzenicę, że wszystko będzie wyglądało na atak serca, a zamieszanie, jakie będzie wtedy panowało w domu z powodu przyjęcia, ułatwi Kalenie ukrycie dowodów zbrodni. Krótkoterminowe małżeństwo przetrwa przecież tylko do śmierci Quintela.
Kalena była zadowolona z zapewnień Olary, tym bardziej że jej przyszły mąż nie pochodził ze znamienitego rodu. Co prawda honor i obowiązek mogły wymagać wiele poświęcenia od kobiety z pozycją Kaleny, ale rola żony bękarta, nawet kontraktowej, to już zbyt wiele. Perspektywa konieczności popełnienia morderstwa była wystarczająco okropna.
- Biura Quintela znajdują się po tej stronie galerii – wyjaśniła Arrisa, prowadząc Kalenę przez rząd małych pokoików, w których pilnie pracowali urzędnicy.
Byli to oczywiście sami mężczyźni. Ouintel zatrudniał kobiety na pewnych odcinkach swojego handlowego przedsiębiorstwa, ale nie przy tak prestiżowym zajęciu, jakim była praca urzędnicza.
Kalena zastanawiała się, z jakim człowiekiem spotka się za chwilę. Może Ridge będzie nieśmiały i skromny, tak jak większość z tych urzędników. Wszystko byłoby łatwiejsze, gdyby właśnie taki był. Wiedziała, że nie miałaby żadnych problemów z manipulowaniem takim człowiekiem. Ale najprawdopodobniej będzie szorstkim i nieokrzesanym kupcem, który doszedł do czegoś w życiu.
Nawet jeśli okaże się, że tak jest, powiedziała sobie, to i tak jakoś opanuję sytuację. Uważała, że łatwo będzie onieśmielić takiego człowieka manierami, które wyniosła z domu. Rozważania te podniosły ją na duchu.
- Jeśli mam rację, to znajdziemy Ridge'a w tym ostatnim pokoju - powiedziała wesoło Arrisa. - Mam nadzieję, że nie będziesz miała nic przeciwko temu, że zostanę, żeby popatrzeć?
- Popatrzeć, na co? Arriso, to jest układ handlowy. Nie rozumiem, dlaczego uważasz, że będzie to zabawne. – Kalena stanęła za swoją przewodniczką, która zatrzymała się przed otwartymi, łukowatymi drzwiami.
Arrisa plasnęła ręką w ścianę, żeby zwrócić uwagę dwóch mężczyzn znajdujących się w pokoju, a Kalena próbowała dojrzeć coś zza jej pleców.
- Przepraszam, panowie kupcy - wypowiedziała te słowa tak formalnie, że zabrzmiało to jak kpina. – Przyprowadziłam gościa, który mówi, że ma interes do pana Ridge'a.
Jeden z mężczyzn siedzących przy biurku skrzywił się i popatrzył z irytacją. Był pulchny i łysy, a na szyi dyndały mu na sznurku okulary do czytania. Wydawał się starszy, niż Kalena się spodziewała, ale nie widziała w tym problemu. Typowa urzędnicza mentalność, pomyślała.
Córka wielkiego rodu bez trudu poradzi sobie z kimś takim. Uśmiechnęła się ujmująco, ignorując drugiego mężczyznę, ciągle siedzącego do niej tyłem z butami opartymi na biurku i studiującego jakieś dokumenty.
Kalena czekała, że Arrisa ją przedstawi.
- Co to wszystko znaczy, Arriso? - zapytał łysy mężczyzna poirytowanym głosem. - Jestem teraz ogromnie zajęty.
- Nie denerwuj się, Hotch - łagodnie odparła Arrisa. - Powiedziałam przecież, że moja towarzyszka chce zobaczyć się z Ridge'em, nie z tobą.
- Do najdalszego Krańca Spectrum - wymamrotał mężczyzna nazwany Hotchem i złapał za pióro. - Jak mam wywiązać się z obowiązków, kiedy ciągle jestem odrywany od pracy? Zajmij się tą sprawą, Ridge, później skończymy pisanie raportu dla Quintela. Wiesz, że mam pracę do wykonania.
Więc to nie ten urzędnik, pomyślała skonsternowana Kalena. Uwagę jej przyciągnął teraz znajdujący się w pokoju drugi mężczyzna, który wolno odłożył przeglądane dotąd dokumenty i odwrócił głowę. Jego złociste spojrzenie prześlizgnęło się bez zbytniego zainteresowania po sylwetce Kaleny, ale zatrzymało się na jej twarzy.
Z pewnością nie jest nieśmiały, lecz zadufany w sobie, pomyślała. Wyglądało na to, że sprawy mogą nie pójść tak gładko, jak przewidywała Olara.
Ridge zdjął nogi z biurka i z leniwą gracją wstał wolno. Widać było, że świadomie wybrał taki sposób zachowania się, ale nie zawsze go stosował. Jego oczy bezustannie spoczywały na twarzy Kaleny, która stwierdziła, że to złociste spojrzenie przykuwa całkowicie jej uwagę.
Oczy koloru brązowozłotego widziała już wcześniej, niektórzy określali je jako żółtobrązowe, ale oczy Ridge'a nie pasowały do takiego opisu. Kiedy Kalena spotkała jego wzrok, wydawało się jej, że patrzy w płomienie ognia. To dlatego Arrisa nazwała go Fire Whip, pomyślała.
Ognisty Bicz.
Wyglądał na trochę starszego niż ona, o jakieś osiem lub dziewięć lat. Był ponurym, wytwornym mężczyzną o niekonwencjonalnej urodzie. Włosy ciemnobrązowe, prawie czarne i trochę dłuższe, niż nosiła większość mężczyzn, były niedbale założone za uszy.
Ridge ubrany był w koszulę z szerokimi rękawami, taką samą, jakie nosili również kupcy przebywający piętro niżej, i wełniane, utkane z nie farbowanej wełny wdzianko, rozcięte na przodzie i zasznurowane razem z cienkim, skórzanym krawatem. Dwie górne dziurki nie były zasznurowane i Kalena dostrzegła w szczelinie ciemne włosy, które pokrywały klatkę piersiową mężczyzny. Mankiety koszuli były długie i wąskie, a ręce, które się z nich wyłaniały, duże i silne, zdolne do kierowania wierzchowcem, bronią i być może kobietą. Przez chwilę Kalena czulą rozbawienie na myśl, że mógłby robić to wszystko jednocześnie.
Spodnie Ridge'a przepasane były szerokim, skórzanym pasem, a wdzianko, ściśle opinające talię, sięgało aż do ud, uwydatniając napięte mięśnie. Na nogach miał skórzane buty do kolan. Zwykły, niczym nie upiększony sintar wisiał u jego pasa razem z prostą sakiewką na pieniądze.
Był silnie zbudowanym mężczyzną o szerokich ramionach, ale miał miękkie, kocie ruchy. Nie, nie kocie, pomyślała. Kojarzył się raczej z biczem. Wyczuła śmiertelne niebezpieczeństwo.
Spojrzała na sintar przypięty do jego pasa. Ta prosta, surowa broń charakteryzowała całego człowieka. Sintar był bronią, która zmieniała się w zależności od mody, często stanowiła ozdobny akcent stroju mężczyzn z wielkich rodów. Ten, który Kalena miała w swojej torbie podróżnej, był najlepszym tego przykładem. Należał do jej ojca. Oprawiony w złoto i wysadzany klejnotami, był prawdziwym dziełem sztuki. Nigdy nie został użyty w walce, służył wyłącznie jako dekoracja. Ale sintar Ridge'a był zupełnie innego rodzaju. Nie było wątpliwości, że został wykuty w celu zanurzania go we krwi. Na myśl o tym Kalenę ogarnął lęk.
- Jestem Ridge. W czym mogę ci pomóc? - Powiedział to spokojnym głosem ignorując Arrisę, która patrzyła na niego z rozbawieniem. Jego głos był ponury tak jak on sam i Kalena czuła, że ją drażni.
Wyciągnęła dokument, który przywiozła z doliny Interlock. Spróbowała sobie uprzytomnić, że mimo onieśmielenia, jakie Ridge wywoływał, nie nosił przecież na nadgarstku bransolety wielkiego rodu. To ona przewyższała go pod tym względem.
Może było to z jej strony małostkowe, szczególnie że była ostatnim członkiem nie istniejącego rodu, ale w tym momencie czerpała siłę z tej świadomości.
- Jestem Kalena z kotliny Interlock - powiedziała poważnie. - Moja ciotka Olara wynegocjowała ten kontrakt z kupcem baronem Quintelem. Jest to zgoda na małżeństwo kontraktowe pomiędzy tobą i mną. Moja ciotka powiedziała, że wszystko zostało załatwione i że będziesz mnie oczekiwać.
Ridge wziął dokument nie odrywając od niej oczu. Kalena nie mogła niczego wyczytać z jego spojrzenia, ale gdy jego palce musnęły jej dłoń, nagle dotarło do niej, jak duże ręce ma ten mężczyzna.
Ridge badał dokument przez dłuższą chwilę. Kalena widziała, że jest mocno zaciekawiony, natomiast Arrisa - rozbawiona. W niej natomiast narastał niepokój. Zdała sobie sprawę, że jeśli Ridge stwierdzi, że nic nie wie o kontrakcie, będzie jej okropnie głupio wobec Hotcha i Arrisy. Rozumiała, że jej obawa jest śmieszna, ale nie mogła nic na to poradzić. Miała tylko nadzieję, że Ridge nie zrobi sceny w obecności innych, nawet jeśli będzie zaskoczony. Duma bywa czasami brzemieniem, a Kalena wiedziała, że ma jej w nadmiarze.
Ridge podniósł oczy, jakby zaniepokojony tym, co przeczytał. Kalena wstrzymała oddech. Nagle kiwnął głową i zwinął kontrakt.
- Chodźmy gdzieś, gdzie będziemy mogli porozmawiać o naszych sprawach - powiedział spokojnie.
Kalena wypuściła wstrzymywane dotąd powietrze i uśmiechnęła się promiennie świadoma zaskoczenia Arrisy i Hotcha, którzy stali jak rażeni piorunem. Starszy mężczyzna po chwili zaczął mówić, zacinając się ze zdenerwowania.
- Chwileczkę, Fire Whip. Nie wiem, co to wszystko znaczy, ale nie możesz mnie tak sobie zostawić. Muszę dostać informacje, których potrzebuję, żeby skończyć raport dla Quintela.
- Dam ci te informacje później. - Ridge spojrzał na Kalenę.
- To jest również sprawa Quintela i zapewniam cię, że ważniejsza niż raport dotyczący bandytów działających na Talon Pass. Poza tym, pięć dni temu zaprzestali swojej działalności. Quintel wie o tym. Wyjaśniłem mu wszystko, gdy tylko wróciłem z przełęczy. Twój raport dotyczy sprawy już nieaktualnej.
- Ale Ridge...
Zignorował urzędnika i Arrisę i podszedł równym krokiem do Kaleny. Były to kroki wojownika. Zanim Kalena zdążyła pożegnać się z Arrisą, poprowadził ją w kierunku szerokich schodów znajdujących się w końcu holu.
- A więc, Kaleno - odezwał się Ridge, kiedy zaczęli schodzić po schodach - nie jesteś taka, jak się spodziewałem, ale Ouintel zawsze wie, co robi, i jeśli zdecydował, że ty jesteś tą osobą, której potrzebuję, prawdopodobnie tak jest. Czy wcześniej podpisywałaś już umowę na żonę kontraktową?
- Nie - przyznała, unosząc długą bluzę, która przeszkadzała jej w schodzeniu szybkim krokiem ze schodów. Naprawdę, musi sobie kupić jakieś nowe rzeczy, pomyślała. - Moja ciotka nie aprobuje małżeństw kontraktowych.
- Rzeczywiście zdumiewające - skomentował i skrzywił się. - Większość odpowiednio wychowanych ludzi nie aprobuje takich związków. Twoja ciotka musiała być naprawdę zdesperowana z powodu Piasku.
Kalena przypomniała sobie wymyśloną historię, która miała na celu ukrycie jej tożsamości.
- Moja ciotka jest doskonalą Uzdrowicielką, Ridge, ale jest bezradna, jeśli chodzi o Piasek Eurytmii. Nie tylko ona. Wszystkie Uzdrowicielki w Interlock. Kupcy Quintela już od kilku miesięcy nie dostarczają świeżego towaru i Uzdrowicielki z Interlock są wyprzedzane przez Uzdrowicielki z dużych miast, jeśli chodzi o porcje przesyłek, które udaje się przywieźć. Wiesz o tym dobrze.
- Ale twoja ciotka mądrze zadecydowała, że jeśli wyśle ciebie jako żonę kontraktową, zagwarantuje sobie przynajmniej porcję ładunku. Muszę przyznać, że jest naprawdę zmyślna.
- Moja ciotka jest bardzo inteligentną kobietą. Poza tym posiada wrodzony talent Uzdrowicielki - powiedziała ostro Kalena, urażona krytycyzmem brzmiącym w jego głosie.
Nie darzyła ciotki Olary wielką miłością, lecz była zbyt dumna, żeby pozwolić innym krytykować swoją jedyną krewną. Cokolwiek można by powiedzieć o Olarze, jednak pochodziła z rodu Ice Harvest, toteż Kalena darzyła ją szacunkiem, a zwykły bękart, jakim był Ridge, nie miał prawa wyrażać się o niej lekceważąco.
- Nie mam wątpliwości, że twoja ciotka jest inteligentną osobą. W końcu była na tyle zręczna, żeby przekonać Quintela do podpisania tego kontraktu. Rozumiesz chyba warunki takiej umowy, prawda? Będziesz moją żoną na czas podróży. Kiedy wrócimy do Crosspurposes, dostaniesz dziesięć procent wartości całego ładunku. - Ridge uśmiechnął się smętnie. - To dosyć, żebyś stała się najbogatszą kobietą w kotlinie Interlock.
- Trzydzieści procent - powiedziała spokojnie Kalena.
Ridge spojrzał na nią w osłupieniu.
- Co?
- Otrzymam trzydzieści procent całego ładunku – powiedziała dobitnie, myśląc jednocześnie, że wcale nie ma zamiaru wybierać się w niebezpieczną drogę do Heights of Variance.
Musiała szybciej osiągnąć swój cel, a kiedy będzie już po wszystkim, jej handlowe małżeństwo automatycznie się zakończy. Ciotka Olara wynegocjowała tak wysoki procent głównie po to, żeby Ouintel uwierzył w wymyśloną historię Kaleny.
- Nigdy nie słyszałem, żeby Ouintel zgodził się na trzydzieści procent jakiegoś ładunku, a szczególnie wysyłki Piasku. Twoja ciotka musi być niezwykłą kobietą.
- O, tak, jest taka - przyznała Kalena zgodnie z prawdą.
- Gdzie idziemy?
- Do domu kupca barona. Zatrzymuję się tam zawsze, kiedy tylko przyjeżdżam do miasta na krótki okres – wyjaśnił zdawkowo Ridge. - Tym razem będę tylko dopóty, dopóki nie przygotuję się do podróży w góry Variance. Gdzie jest twój bagaż?
- W gospodzie, w której spędziłam ostatnią noc.
- Wyślę jednego ze służących Quintela, żeby go zabrał.
Kalena odetchnęła, zdumiona, że wszystko poszło tak łatwo. Dwa miesiące wcześniej Olara prawidłowo odczytała pomyślne znaki podczas transu, w którym widziała daleką przyszłość. Dziwne podniecenie ogarnęło Kalenę, kiedy kroczyła wraz z Ridge'em w ciepłych promieniach słońca, ale postarała się, żeby jej głos brzmiał spokojnie, kiedy powiedziała:
- Obawiałam się, że możesz być zaskoczony tym kontraktem. Wiem, że był on negocjowany podczas twojej nieobecności.
Ridge wzruszył ramionami.
- Byłem nieobecny w ciągu ostatnich dwóch miesięcy. Miałem pewne sprawy do załatwienia w Talon Pass, musiałem się z nimi uporać. Wiedziałem, że Ouintel martwi się o Piasek, i byłem nawet zaskoczony, kiedy dowiedziałem się, że chce, żebym jak najszybciej skontrolował tam sytuację. Nie miałbym czasu sam szukać sobie odpowiedniej żony, więc dobrze, że on zrobił to za mnie.
- Tak - potwierdziła Kalena - to całkiem sensowne.
Rada była, że nie musi używać żadnej perswazji. Ridge wydawał się zadowolony z układu, jaki zawarł jego pracodawca, zarówno z kontraktu małżeńskiego, jak i z niej, jako żony handlowej.
Kalena rozglądała się wokół z wielkim zainteresowaniem. Była jeszcze krótko w Crosspurposes i to rozległe, tętniące życiem miasto ciągle wydawało jej się nowe. Większość budynków zbudowana była z charakterystycznego różowego kamienia, który dawał uczucie ciepła. W ten ciepły dzień końca lata wszystkie okna wychodzące na ulicę były szeroko otwarte. Kilka budynków miało więcej niż dwa piętra, a niektóre były nawet czteropiętrowe.
Crosspurposes powstało na skrzyżowaniu wielu szlaków handlowych. Przewożono przez nie cenne klejnoty z Talon Pass, zioła lecznicze i Piasek Eurytmii z Heights of Variance oraz środki do garbowania skór i wełnę, jak również zboże z równin Antinomy. Miasto stawało się coraz bogatsze dzięki szczęśliwemu położeniu i widać to było po pięknych budynkach, zatłoczonych sklepach i dobrze ubranych mieszkańcach.
Ulice tętniły życiem. Wiele wozów, wypełnionych różnymi towarami, ciągniętych przez ogromne, niezdolne do latania krity, turkotało po ulicach. Na brukowanych chodnikach kłębił się tłum przechodniów. Kobiety w kolorowych, krótkich bluzach i spodniach i mężczyźni w ciemniejszych koszulach, o...
SaZbyszek