Józef Ignacy Kraszewski - Dwie królowe.pdf

(1161 KB) Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
Józef Ignacy Kraszewski
Dwie Królowe.
(Bona i Elżbieta)
Powieść Historyczna.
Drogim cieniom
ALEKSANDRA HRABIEGO PRZEZDZIECKIEGO,
którego poszukiwania opowiadaniu temu dostarczyły treści 1 1 ,
poświęca je
Autor.
Drezno 27 stycznia 1884.
1 1 Drogim cieniom Aleksandra hrabiego Przezdzieckiego, którego poszukiwania opowiadaniu dostarczyły treści
— Aleksander Przezdziecki (1814–1871) historyk, dramaturg, tłumacz, członek kilku towarzystw naukowych i
wydawca (na własny koszt) wielu cennych źródeł historycznych. Jego obszerna 5–tomowa praca Jagiellonki polskie
w XVI w., zwłaszcza rozdział o Elżbiecie Rakuskiej, stał się podstawą historyczną dla powieści Dwie królowe. Por.
posłowie do powieści.
T OM PIERWSZY .
I
Wieczór jesienny ciepły był jeszcze, ale w powietrzu czuć się dawała ta woń, która każdą porę
roku odznacza. Lekki wietrzyk od Wisły i łąk a pól, od dalszych lasów i zarośli przynosił
wyziewy liści więdnących, usychających traw, kiełkujących zbóż zasianych, które żywo wśród
pożółkłych ścierni się zieleniły, i mgły niewidocznej jesieni. Niebo złociło się, rumieniło, barwiło
sinymi i liliowymi obłokami, spod których blady, zielonawy lazur północy przeglądał. Z dali
żaden głos nie dochodził, nie widać było na błoniach ruchu i życia. Jak mrówki przesuwały się
tylko gdzieniegdzie trudne do rozpoznania postacie na płowych ścieżkach i gościńcach, które
pola i łąki krzywymi przerzynały paskami. Cisza wieczoru i jesieni kołysała świat boży do
spoczynku…
W otwartym oknie krakowskiego zamku, na pierwszym piętrze, siedziało przepiękne
dziewczę. Odbłysk wieczornego światła cudownie lice jej łagodnym swym blaskiem oblewał.
Siedziała, jakby za wzór służyć miała do obrazu Luiniemu 2 , Bellinowi 3 , jednemu z tych mistrzów
włoskich, którzy ostatnie ideały niewieście, jakby żegnając się z nimi, na płótno przenieśli.
Twarzyczka dziwnie regularnych rysów, świeża acz blada, przypominała też kameę 4 ręką mistrza
na kamieniu drogim wyrzeźbioną. Smutek i tęsknota poetyczny wyraz nadawały temu obliczu
madonny.
Patrzała przez okno na dalekie błonia, lecz pewnie nie widziała nic oprócz tego, co się na tle
ciemnym jej duszy malowało. Przechodziły po nim jakieś cienie przeszłości czy nadziei.
Nieruchome oczy czarne pływały jakby we łzie, która napełniała powiekę i upaść z niej nie
mogła, tak jak tęsknica jej z duszy się na świat wydobyć.
Była to piękność niezwyczajna. Klasycznego wdzięku rysy marmurowe, śmiałymi, ale
łagodnymi razem liniami wyrzeźbione, otaczał bujny włos, spleciony w części i na ramiona w
puklach puszczony, tej barwy osobliwej, którą weneccy upodobali malarze. Ciemne brwi, czarne
oczy odbijały dziwnie od warkoczów złocistych, jaskrawych nawet, tak barwa ich była silną.
Maleńkie usteczka, ściśnięte teraz, bolesnym się zamknęły uśmiechem i zdawały się wyrzucać
zawód losowi i światu, przeznaczeniu i ludziom.
Jakby stężała tym bólem, siedziała nieporuszona, ręce spuściwszy na kolana. Wypadła z nich
dawno robota, haft kolorowy na jedwabiu, leżała razem z kłębuszkiem u nóg jej we wgłębieniu
okna, które w grubym murze siedziało, oprawne jakby w ramę, maleńką wykutą w nim izdebką.
Strój dziewczęcia był smakowny bardzo i wytworny. Suknia z ciężkiej jedwabnej tkaniny,
mieniąca się zielono i płowo, cała była naszywana wstęgami, jedwabnymi sznury, kokardami i
paciorkami szklanymi. Odpowiadał jej bogato ozdobny pas wysadzony z torebką, a trzewiczek,
którego koniec spod sukni wystawał, także był do całego stroju dobrany.
Komnatka oknem tym słabo oświecona, niezbyt przestronna, sklepiona wdzięcznie w górze,
malowana i złocona, pomimo półmroku, jaki w niej panował, miała w sobie coś młodego i
2 Luini (albo Luvino) Bernardino — najznakomitszy malarz szkoły mediolańskiej, najwybitniejszy uczeń
Leonarda da Vinci, najlepsze jego obrazy powstały w 1. 1500–1530 (Ukrzyżowanie Chrystusa, Hołd trzech króli).
3 Bellini — rodzina bardzo wybitnych malarzy włoskich, tworzących w drugiej połowie XV wieku i początkach
XVI. Bellini Giovani (syn) był założycielem tzw. „starszej szkoły weneckiej” i wykształcił wielu znakomitych
malarzy.
4 Kamea (z fr.) — kamień szlachetny z wyrytymi na nim ozdobami wklęsłymi lub wypukłymi.
wesołego, jakby na szczęśliwe gniazdko przeznaczoną była. Smutna twarz na jej tle wydawała się
dziwnie.
Wszystko, co w tym wieku XVI, lubującym się w wytworności, woni, kolorach, przepychu,
nagromadzić było można, aby jak cacko przyozdobić mieszkanie pieszczoszki—dziewczęcia,
złożyło się na ubranie pokoiku.
Posadzkę marmurową, której tylko u progu domyślać się było można, okrywał wschodni
kobierzec przedziwnej harmonii farb, najśmielej pożenionych z sobą, marmurowy komin zdobiły
dwie kariatyd y 5 niewieście, uśmiechające się mimo ciężaru gzemsu, który dźwigały. Opasywały
je wieńce kwiatów i liści z wielkim kunsztem rzucone. Ponad nimi wisiało weneckie zwierciadło
w ramach, jak brylanty połyskujących, z ozdób szklannych, a na gzemsie stały cudne fraszki 6 ze
szkła, majoliki 7 , złota i srebra wyrzeźbione. W jednym z naczyń wiądł bukiet kwiatów
jesiennych.
Przy jednej ze ścian stały siedzenia z drzewa misternie rzeźbione, po których biegały jakby
nici złociste. Stół, okryty lekkim kobiercem, cały prawie zarzucony był też fraszkami, które
kształtami swymi pociągały oczy. Stały na nim skrzyneczki sadzone na hebanie kością słoniową,
bursztynem i złotem, puszki form wykwintnych, na których pokrywach unosiły się posążki,
kubki przeróżnych wielkości i postaci. Razem z rzuconą niedbale na nie chustą jedwabną,
składały także obrazek wdzięczny i bogaty.
Na jednym z krzeseł widać było od niechcenia ciśniętą piękną cytrę, również wysadzaną
kunsztownie, ze wstęgą niebieską. U komina w przyciemnionym kąciku, półotwarte drzwi, które
przysłaniała ciężka przed nimi zawieszona draperia, dozwalały dojrzeć w drugiej izdebce łóżko o
rzeźbionych słupkach, o jedwabnych płotkach, nad którego pokryciem unosiły się piór bukiety.
Wszystko tu miało wyraz miękkości, rozpieszczenia, rozkochania się w życiu, rozmarzenia w
rozkoszy. Smutne dziewczę wśród tych zbytków i cacek raziło jak sprzeczność niezrozumiała.
Wczoraj jeszcze wszystko tu być musiało śpiewem, szczęściem, weselem, zapomnieniem
smutków życia — a dziś?
Dziś z opuszczonymi bezwładnie białymi rączkami, na których palcach połyskiwały
pierścienie kosztowne, siedziało dziewczę, jak ptaszek w klatce, zadumane, skamieniałe.
Wieczór z wolna tracił jaskrawe blaski zachodu, barwy oddalenia szarzały i mgła jakaś, jak
półprzejrzysta zasłona, zdawała się je od patrzącej oddzielać.
Jedna po drugiej niknęły barwy, zacierały się kształty, zlewały przedmioty — dal ginęła już w
półmrokach. Tylko na rzece odbijał się jeszcze gorący blask słonecznych promieni i
gdzieniegdzie maleńkie szybki domostw połyskiwały jak oczy dziwotworów. Lecz dziewczę lub
nic, albo mało co widzieć się zdawało.
Nagle czy chłód wieczorny owiał ją, czy myśl jakaś wstrząsnęła całą istotą — zadrżała,
żachnęła się, rękę przyłożyła do czoła i westchnienie z piersi w świat poleciało niesłuchane,
stracone. Dziewczę tak było w sobie i w tęsknicy swej pogrążone, iż nie słyszało nawet, z cicha
wprawdzie, ale coraz wyraźniej dających się słyszeć kroków, które z drugiej komnaty ku
drzwiom się zbliżyły. Z szelestu szat domyślać się było można kobiety.
Powoli szła, szukając oczyma i nie znajdując smutnej mieszkanki tego wesołego kątka.
Stanęła w drzwiach, ciekawie wypatrując za nią, i teraz można ją już całą widzieć było.
Była to pani lat średnich, na której licu nieco zmiękłym i rozlanym znać było szczątki
nadzwyczajnej piękności. Wszystko, czego wiek nie mógł zepsuć i nadwerężyć, świadczyło o
5 Kariatyda (z gr.) — postać ludzka, rzeźbiona w kamieniu, służąca w budynku zamiast kolumny.
6 Fraszki — tu: kosztowne drobiazgi.
7 Majolika (z wł.) — artystycznie ozdobione fajanse włoskie w ten sposób, że glinkę pokrywa przezroczysta
różnokolorowa emalia.
niej. Włos niegdyś jasny, oczy dziwnej barwy nieoznaczonej a jeszcze osobliwszego wyrazu,
rzymski nosek, nieco wypełniony już podbródek, czyniły razem wziętą fizjognomię tę podobną
do jakiejś żony cezara ze starej rzymskiej monet y 8 .
I wyraz też godził się z tym charakterem. Namiętny był, despotyczny, jakby pragnący i
wyzywający do walki. Nic łagodnego, niewieściego, dobrego w tej chwili nie rozjaśniło tego
profilu pełnego dumy i namiętności. Głowa w bogatych klejnotach i zawiciu 9 , wyniosła szyja
biała, popiersie pełne i kształtne jeszcze, godziły się z figurą majestatyczną i pańską.
Strój, pomimo wieku, bo młodą już nie była, wytworny a nade wszystko bogaty i wspaniały
okazywał, że do najwyższego społecznego kręgu należeć musiała. Suknię czarną, dobrze barwą
obrachowaną, aby świeżość płci podnosiła, aksamit, atłasy, koronki, jedwabne wstęgi i szycia
ubierały bogato. Na piersiach miała złoty łańcuch misternej, delikatnej roboty, wyrób weneckich
lub genueńskich złotników 1 0 , podobne ozdoby widać było u pasa, a białe, pulchne ręce tak
okrywały pierścienie kosztowne, iż niektórych palców końce zaledwie widać było.
W tej chwili namarszczone groźno brwi, zaciśnięte wargi blade, wzrok zaostrzony
niepokojem, nadawały przybliżającej się pani wyraz, który mógł przerazić słabą istotę. Lecz
nadchodząca nie zdawała się przybywać tu dla wywarcia tego gniewu, który niosła w sercu, szła
ostrożnie, nie chcąc przestraszyć. Stanęła w progu, jakby potrzebowała się namyślać, czy wnijść
miała.
Wpatrzyła się w dziewczę zadumane, ręką uchyliwszy ciężką zasłonę u drzwi, i stała, stała
długo, nim w końcu umyślnie poruszyła portierę, aby dać znać o sobie. Dziewczę porwało się
przestraszone potrzebując chwili do opamiętania, gdzie było. Zatopione w myślach straciło
poczucie i pamięć rzeczywistości.
Wchodząca pani, która od progu powolnym ku niej przybliżała się krokiem, nadała twarzy,
przed chwilą gniewnej i zasępionej, wyraz nienaturalny, wymuszony, dobroci i łagodności. Lecz,
pomimo wysiłku, tak nie przystawał on i niezwyczajnym był licu nawykłemu do swobodnego
wyrażania gwałtownych namiętności i wybuchów woli żelaznej, że jak gość przelotny, mający
zniknąć rychło, zdał się pożyczanym i fałszywym.
Dziewczę zobaczyło nadchodzącą i, jakby zawstydzone, na uczynku schwytane, drobnymi
kroczkami pospieszyło znijść z dwóch wschodków, które wgłębienie okna od pokoju oddzielały.
Stanęła naprzeciw tej, która tu widocznie panią była.
Z politowaniem przysunęła się niewiasta starsza do dziewczęcia i nie mówiąc nic jeszcze, ręką
białą pogłaskała ją po twarzyczce, która zwisła na piersi smutnie.
Oczyma rzuciła po izdebce; tuż u stołu, jakby nagotowane dla niej, stało krzesło wielkie,
jedyne, jakie się tu znajdowało. Przybyła rzuciła się na nie, oparła twarz na ręku i przed chwilą
łagodne rysy znowu posępnym gniewem ściemniały.
Dziewczę stało zwrócone ku niej.
— Płakałaś, Dżemma! Widzę to po twoich ślicznych oczach! — odezwała się po włosku, ale
w jej ustach nawet ta mowa muzykalna nie brzmiała harmonijnie; szorstko, ostro leciały spod
warg drżących wyrazy. — Dziecko jesteś…!
Wiesz już? Tak! Wszyscy wiedzą! Nie mogłam zapobiec! Tak! Ale biada temu, co ze mną
8 Czyniły fizjognomię tę podobną do jakiejś żony cezara ze starej rzymskiej monety — na rzymskich monetach
uwiecznione zostały twarze nie tylko żon cezarów, ale i innych kobiet z rodziny panującej. Rzymski nosek —
zarysowane na monetach profile Rzymianek są bardzo podobne do siebie, zwłaszcza z powodu nosów prostych, z
małym zaklęśnięciem u nasady.
9 Zawicie — biała chustka zakrywająca u kobiet czoło, brodę i szyją.
1 0 Wyrób weneckich lub genueńskich złotników — przez wiele stuleci wyroby złotnictwa włoskiego nie miały
sobie równych.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin