Brandewyne Rebecca - Wiem, że jestes lwem.rtf

(250 KB) Pobierz

 

Rebecca Brandewyne

 

Wiem, że jesteś lwem

 


PROLOG

 

Wymarzony dom w Chicago, stan Illinois;

współcześnie.

 

– Nie rozumiem! Co zamierzasz? – Sophia Westcott przyglądała się ze zdumieniem swemu diabelnie przystojnemu synowi. Nie wierzyła własnym uszom. Po chwili przyszło jej do głowy, że sobie z niej zażartował. Wybuchnęła śmiechem, ale pod jej bacznym spojrzeniem w oczach młodego mężczyzny nie pojawiły się wcale radosne iskierki, a na wyrazistych ustach brakowało uśmiechu. Sophia przestała chichotać i nerwowym gestem splotła dłonie na kolanach. – Jordanie, chyba nie mówisz serio – dodała z obawą.

– Mamo, zapewniam, że nigdy w życiu nie byłem równie poważny. – Jordan Westcott stał przez chwilę bez ruchu, a potem strzepnął niewidoczny pyłek z klapy szytego na miarę garnituru. Z uwagą przyglądał się starannie wypielęgnowanym paznokciom, jakby całkiem zapomniał o zmieszaniu matki i wuja, spowodowanym jego oświadczeniem sprzed kilku chwil. Jego najbliżsi krewni siedzieli na cennej, dziewiętnastowiecznej kanapie obitej tkaniną koloru czerwonego wina, stanowiącej element wyposażenia luksusowego gabinetu w pomieszczeniach firmy Westcott International. – Postanowiłem zwiać do cyrku.

– To największa niedorzeczność, jaką w życiu słyszałem – wysapał z oburzeniem Charles Westcott, próbując ukryć zakłopotanie i poczucie winy. – Coś ci powiem, Jordanie. Miałeś ostatnio zbyt wiele pracy. Przedwczesna śmierć ojca sprawiła, że musiałeś zarządzać rodzinną firmą, co zapewne było ponad twoje siły. Presja okazała się zbyt silna. To moja wina. Powinienem więcej ci pomagać.

Niepotrzebnie się łudziłem, że wszystko pójdzie jak z płatka. Zbyt często wymykałem się wcześniej z pracy, by pograć w golfa.

– Nie wiń siebie, wujku Charlesie – odparł Jordan cicho, lecz zdecydowanie. – Postępowałeś zgodnie ze wskazówkami lekarza, co ci się chwali. Wykazałeś sporo rozsądku. Poza tym wcale nie oczekuję, że przejdziesz na emeryturę, bym mógł sam o wszystkim decydować. Dobrze wiesz, że nie ma takiej potrzeby. Tworzyliście z ojcem najlepszy zarząd naszego przedsiębiorstwa, jaki można sobie wymarzyć. Szczerze mówiąc, wszystko układa się tak wspaniale, że na co dzień czuję się jak zwykły figurant. – W głosie Jordana dało się słyszeć zniecierpliwienie.

Gdy Richard A. Westcott przed pięciu laty zginął w wypadku podczas lotu balonem, syn Jordan starał się przejąć jego obowiązki. Szybko się jednak przekonał, że codzienne sprawy przedsiębiorstwa idą gładko, a w biurowej pracy brak elementu ryzyka oraz mocnych wrażeń. W trakcie szybkiej wspinaczki po szczeblach dyrektorskiej kariery zrozumiał, czemu ojciec tak chętnie kupował podupadłe firmy, by przekształcić je w zyskowne przedsiębiorstwa, i dlaczego podejmował niebezpieczne wyprawy. Udział w wyścigu balonów napełnionych gorącym powietrzem kosztował go życie.

Jordan, podobnie jak ojciec, pragnął się czymś odznaczyć, pozostawić wyraźny ślad swego istnienia. Rodzinna firma Westcott International z siedzibą w Chicago miała własny biurowiec z widokiem na jezioro Michigan. Była obecnie tak potężna, zasobna i rozgałęziona, że tylko ogólnoświatowy kryzys ekonomiczny mógłby jej naprawdę zagrozić. Co więcej, Jordan rzadko kontaktował się bezpośrednio z poszczególnymi oddziałami przedsiębiorstwa. Kierował nimi za pośrednictwem telefonu, a dane czerpał ze sprawozdań regularnie spływających na jego biurko ustawione w luksusowym gabinecie.

Miał całkowitą pewność, że trzymiesięczne wakacje, które sobie planował, nie wpłyną na stan rodzinnej firmy. Poza tym nie przepadnie bez wieści. W razie potrzeby będzie się można z nim skontaktować przez telefon lub za pośrednictwem przenośnego komputera.

– Nie jesteś żadnym figurantem, synku – stwierdziła z naciskiem Sophia, oburzona takim posądzeniem, a zarazem nieco wystraszona, bo podobne słowa nie raz i nie dwa słyszała od świętej pamięci męża. Z jego oczu wyzierała wtedy tęsknota za przygodą. Ten sam blask rozświetlał dziś twarz syna. – Jesteś w firmie niezbędny, rodzina cię potrzebuje. Nie zachowuj się jak mały chłopiec. Jesteś dorosłym mężczyzną. Ciąży na tobie wielka odpowiedzialność. Moim zdaniem tylko żartowałeś, mówiąc o pobycie w cyrku.

– Nie, mamo. Gdybyś częściej kontaktowała się z dziadkiem, wiedziałabyś, o co mi chodzi – rzucił Jordan oskarżycielskim tonem. Na policzkach Sophii pojawiły się ciemne rumieńce.

– To nieuczciwe, synu – broniła się żarliwie. – Wiesz, jak dumny i uparty jest dziadek. Wciąż powtarza, że nie zamierza kompromitować mnie i klanu Westcottów. Obsesyjnie pragnął dla mnie życia w dostatku, a gdy to marzenie się spełniło, usiłuje zatrzeć wspomnienie o moim niskim rzekomo pochodzeniu. Przecież ja w ogóle się tym nie przejmuję! Nie ukrywałam nigdy, że w moich żyłach płynie cygańska krew, a przyszłego męża poznałam, występując w cyrku, skąd zabrał mnie po krótkim i szalonym okresie narzeczeństwa. – Twarz Sophii nagle złagodniała.

Pani Westcott z uśmiechem na ustach wspominała piękne chwile. – Dla Richarda byłam najbardziej niezwykłą i najodważniejszą ze wszystkich kobiet, jakie znał. Chyba spodobałam mu się właśnie dlatego, że występowałam na trapezie. Wcale nie byłam podobna do bezbarwnych panien z dobrych domów.

– Święte słowa, moja droga. – Charles uśmiechnął się szeroko. – Wszystkich mężczyzn z naszej rodziny pociągały dziewczyny szalone, piękne i wyjątkowe. Nie szukamy żon wśród królowych salonów. Kierujemy się tylko głosem serca. Moim zdaniem te szaleństwa stanowią przeciwwagę dla wyjątkowej ostrożności w interesach. U Jordana doszła zapewne do głosu romantyczna cząstka jego natury i dlatego postanowił spędzić trochę czasu w cyrku twego ojca.

– Nic z tych rzeczy, wujku. – Zirytowany Jordan zmarszczył gęste brwi. – Brak mi tej waszej skłonności do romantyzmu. Może to, co powiem, zabrzmi chełpliwie, ale faktem jest, że uganiają się za mną piękne kobiety, z czasem okazuje się jednak, że prawdziwym wabikiem są dla nich moje pieniądze. Dlatego nie oszaleję na punkcie żadnej zwariowanej ślicznotki.

Skrzywił się na wspomnienie dziewczyny, z którą właśnie zerwał. Była modelką. Wyznała niedawno Jordanowi, że pragnie zostać aktorką. Miała nadzieję, że dzięki wpływom i funduszom narzeczonego zagra w kasowym filmie.

– Mam tylko jeden cel: chcę, żeby cyrk dziadka zaczął znów przynosić dochód – ciągnął młody mężczyzna. – Gdybym zaproponował dziadkowi finansowe wsparcie, odmówiłby nawet wówczas, gdybym twierdził, że inwestuję kapitał, licząc na zyski. Odrzuciłby taką propozycję, twierdząc, że zrobiłem mu ją z litości. Ten uparciuch wzgardziłby moją krwawicą. Mama słusznie powiedziała, że jest dumny i zawzięty. Poza tym lepiej od innych zdaje sobie sprawę, jak trudno jest dziś przetrwać małemu cyrkowi. Nawet te duże muszą tworzyć spółki, by nie pozwolić się wyeliminować z rynku. Konkurencja jest ogromna.

Namnożyło się tych rozrywek: koncerty, występy zespołów i grup teatralnych, rewie na lodzie. Wszyscy chcą zarobić. Chętnych do oglądania cyrkowych popisów jest znacznie mniej niż kiedyś i tak już pozostanie. Przedsiębiorstwo dziadka nie jest konkurencyjne.

– A po co mu teraz walka z konkurencją? – wypytywał zniecierpliwiony Charles. – Powinien był dawno temu sprzedać Cyrk Mistrzów, przejść na emeryturę i przez resztę życia cieszyć się rodzinnym szczęściem, zamiast stale wędrować po kraju. W jego wieku! Tylko nie myślcie sobie, że opieka nad nim byłaby dla rodziny ciężarem. To sama radość gościć go tutaj.

– Och, Charles, dzięki za te słowa. Miło, że o tym wspomniałeś. – Wzruszona Sophia pogłaskała szwagra po ramieniu. – Niestety, obawiam się, że Jordan ma rację. Cyrk to życiowa pasja mojego ojca, artyści są dla niego jak rodzina.

Dobrowolnie z tego nie zrezygnuje. Bóg mi świadkiem, że kontaktuję się z tatą znacznie częściej, niż twierdzi Jordan.

Wiele razy usiłowałam przekonać go, by sprzedał cyrk i zamieszkał z nami. Nie chciał mnie nawet wysłuchać. A szkoda. Gdyby rozważył wszystkie za i przeciw, chyba zgodziłby się na tę propozycję. Moim zdaniem... za bardzo się przejmuje losem pracowników, którym rzeczywiście trudno będzie znaleźć zatrudnienie w innych zespołach. Cyrk jest dla nich całym światem. Niektórzy przejęli zawód po rodzicach, a nawet dziadkach. Jordan miał rację, gdy mówił, że przedstawienia cyrkowe cieszą się teraz mniejszym zainteresowaniem niż przed laty.

– To prawda – dodał rzeczowo Charles. – I dlatego powinieneś wziąć pod uwagę doświadczenie zdobyte w interesach. Trudno sprzedać produkt, na który nie ma popytu. Szanuję cię wprawdzie za dobre intencje, ale nie pojmuję, jak zamierzasz pomóc dziadkowi.

– Znalazłem sposób – odparł natychmiast Jordan. – W rozmowie z nim powiedziałem, że, zdaniem lekarza, jestem przepracowany i dlatego potrzebny mi dłuższy urlop, bo mój układ nerwowy nie wytrzymuje ciągłej presji.

– Szczerze mówiąc, to prawda – mruknął Charles i dodał nie bez poczucia winy: – Kiedy się nad tym zastanawiam, nie mogę sobie przypomnieć, kiedy ostatnio miałeś wakacje, Jordanie. Zasłużyłeś na odpoczynek i odrobinę rozrywki. Nie wiem, czemu Sophia i ja tak na ciebie napadliśmy, kiedy oznajmiłeś, że bierzesz urlop. Masz rację.

Firma nie upadnie, jeśli wyjedziesz na parę tygodni, byłeś tylko odzywał się od czasu do czasu. Nie ma obawy, że serce pęknie mi z rozpaczy, jeśli opuszczę kilka golfowych rozgrywek. Jak zamierzasz ratować Cyrk Mistrzów?

– Przez jakiś czas będę pracować dla dziadka jako pogromca lwów. – Jordan mrugnął do krewnych porozumiewawczo i uśmiechnął się radośnie, najwyraźniej uradowany takim obrotem spraw.

– W cyrku taty nie ma lwów, mój drogi. – Sophia nie kryła rozbawienia.

– Już są. Dokładnie mówiąc: szesnaście lwów i lwic.

Przed kilkoma tygodniami kupiłem je w Europie od właściciela likwidowanego właśnie cyrku. Przypłynęły już statkiem do Stanów – wyjaśnił Jordan. – Umieściłem zwierzęta w jednym z opuszczonych magazynów firmy. W przerwie obiadowej regularnie z nimi pracuję. Muszę powiedzieć nieskromnie, że doskonale sobie radzę.

– Co tata na to powiedział? – dopytywała się zaniepokojona Sophia. – Nie obawiasz się, że dziennikarze będą pisać wierutne bzdury, gdy odkryją, że prezes dochodowego przedsiębiorstwa porzucił swoje obowiązki, by występować w ubogim cyrku? Jordanie, oni uznają...

Dojdą do wniosku, że straciłeś rozum! Twój ojciec był wprawdzie szalony, ale nie do tego stopnia. Poważny człowiek interesu tak nie postępuje! Będziesz się musiał tłumaczyć przed akcjonariuszami. Mają prawo do wyjaśnień.

– Mamo, nikogo nie powinno obchodzić, jak spędzam urlop. To moja sprawa. Poza tym milionerom wybacza się wszelkie ekstrawagancje. Mam prawo do kaprysów. Sama dobrze wiesz, że między Westcottami nigdy nie brakło oryginałów. Przypomnij sobie tylko, jak dziwaczne eskapady podejmował tata. Poza tym wcale nie zamierzam występować pod własnym nazwiskiem. Artysta cyrkowy powinien mieć efektowny pseudonim artystyczny. Pojawię się jako tajemniczy Kalif Khan, dzielny poszukiwacz przygód z afrykańskiej dżungli i pustyń. Obiecuję tak dobrze grać swoją rolę, by nikt się nie domyślił, że w gruncie rzeczy jestem nudnym urzędasem wielkiej firmy.

– Trudno cię uznać za nudnego urzędasa – odparła z irytacją Sophia. Nie wiedziała, czy się złościć, czy cieszyć, że syn jest tak pewny siebie. – Nie zapominaj, że tresura lwów to bardzo niebezpieczne zajęcie.

– Zdaję sobie z tego sprawę, mamo, i obiecuję zachować ostrożność, ale muszę pomóc dziadkowi.

Sophia miała łzy w oczach.

– Wiem, że wydaję się samolubna. Pamiętajcie jednak, że... straciłam Richarda i dlatego boję się o Jordana.

– Nic mi nie grozi, mamo – rzucił uspokajająco Jordan. Podszedł do siedzącej na kanapie starszej pani i objął ją mocno.

– Zapewne, ale wypadki chodzą po ludziach. Ojciec starał się wszystko przewidzieć. Nie muszę ci przypominać, jak się to skończyło.

– To prawda, mamo, ale pamiętaj, że w każdej chwili cegła może człowiekowi spaść na głowę. Nic na to nie poradzisz.

Stryj pospieszył bratankowi w sukurs.

– Głowa do góry, Sophio. Chciałbym cię rozweselić.

Chodź ze mną na obiad. Potem zapraszam cię na pola golfowe. Możesz prowadzić wózek i podawać mi kijki.

Dziś kończy się sezon. Po raz ostatni uporam się z osiemnastoma dołkami.

– Mówisz serio, braciszku? – Sophia z niedowierzaniem popatrzyła na szwagra. Uśmiechała się lekko. – Chyba pamiętasz, że gdy byłam tam poprzednio, wózek stoczył się po zboczu i wylądował w strumyku obok trzynastego dołka.

– To nie była twoja wina. Akumulator nawalił. Nie ma na to siły!

 


Rozdział 1

 

Cyrk Mistrzów Miasteczko na Środkowym Zachodzie

Współcześnie

 

Mistral St. Michel z westchnieniem popatrzyła na swoje odbicie w zniszczonym lustrze stojącym na toaletce w jej przyczepie mieszkalnej. Żadne kosmetyki tu nie pomogą, myślała ponuro. Żaden cudowny specyfik nie zrobi z niej olśniewającej piękności. Blada cera, dość regularne rysy, ale pyszczek jak u kota, oczy wielkie, zielone i skośne, zadarty nos, twarz w kształcie serca, nieproporcjonalnie duże usta, płowe włosy koloru lwiej sierści. Dziewczyna nie miała pojęcia, gdzie się podzieje, jeśli Nicabar Danior będzie zmuszony zlikwidować swój cyrk.

Mistral z niepokojem zastanawiała się nad przyszłością. Artystka cyrkowa o wybitnej urodzie wszędzie znajdzie pracę. Mistral nie myślałaby z obawą o kontrakcie w innym cyrku, gdyby mogła uchodzić za królową piękności. Woltyżerki i akrobatki nie miały już takiego wzięcia jak dawniej. Nowe, znacznie bardziej widowiskowe i niebezpieczne pokazy stanowiły dla jej cyrkowych popisów groźną konkurencję, bo przynosiły większe dochody. Żadna z dwu uprawianych dyscyplin nie gwarantowała dziewczynie zatrudnienia.

Mistral z ponurą miną pomyślała o pracy za kulisami, przy szyciu kostiumów i sprzątaniu areny. Zawsze istniała taka możliwość, ale życie straciłoby wówczas prawdziwy urok i zabrakłoby w nim elementu ryzyka. Z drugiej strony jednak potrzebowała stałego dochodu. To nie mogła być mała sumka, skoro miała wystarczyć na opiekę nad biednym Nicabarem, właścicielem Cyrku Mistrzów. Stary dyrektor był dla dziewczyny jak członek rodziny.

Rodziców, którzy byli trzecim pokoleniem cyrkowców, straciła w dzieciństwie. Zdarzył im się wypadek podczas występu na trapezie. Występowali tego wieczoru bez ochronnej siatki. Nie miała krewnych, więc od tamtej pory wychowywał ją Nicabar, choć nie ciążyła na nim żadna odpowiedzialność za córkę tragicznie zmarłych pracowników. Choćby z tego powodu Mistral nie mogła teraz zostawić starzejącego się opiekuna, w gruncie rzeczy jednak chodziło o to, że nawet gdyby Nicabar był jej rodzonym dziadkiem, nie mogłaby go bardziej kochać.

Mistral zdawała sobie sprawę, że starszy pan stara się oszczędzić jej zmartwień i dlatego ukrywa, że mają kłopoty finansowe. Nie była wścibska z natury, ale gdy poprzedniego dnia jak zwykle przyszła do cyrkowej przyczepy swego przybranego dziadka na skromne śniadanie, od razu spostrzegła na biurku intrygujący, oficjalny list. Spojrzenie przyciągał znak firmowy odcinający się wyraźnie od bieli dobrego papieru. Ukradkiem przeczytała kilka wersów i zorientowała się, że to oferta kupna złożona przez dyrekcję dużego cyrku, który był znany z tego, że wykupił paru liczących się konkurentów.

Poważnie zaniepokojona, od razu zapytała starszego pana, w czym rzecz. Nicabar pospiesznie rzucił list do szuflady, mamrocząc, że to sprawa bez znaczenia i nie ma się czym przejmować.

– Nieprawda, dziadku. Doskonale o tym wiesz! – zirytowała się Mistral. – Bruno Grivaldi to pozbawiony skrupułów podły łajdak. Wiadomo, że starannie kalkuluje każde posunięcie. Wszystkim w naszej branży wiadomo, w jaki sposób zdołał wywindować tak wysoko swój Cyrk Tropików. Bez najmniejszych wyrzutów sumienia postępuje wedle swego widzimisię. Niszczy konkurencję, nie cofając się przed bezprawiem. Dziadku, musimy zadzwonić na policję i złożyć doniesienie.

– Czego miałoby dotyczyć? – zapytał starszy pan, kiwając głową. Skwitował pobłażliwym uśmiechem tę zapalczywą chęć obrony jego interesów i osoby. – Korzystnej oferty kupna złożonej mi przez pana Grivaldiego?

– Nie w tym rzecz, dziadku. Przecież on cię próbuje...

zastraszyć!

– Jak, Mistral, dziecinko ty moja? Czyżby zagroził wprost, że mnie zamorduje, pobije, spali mi przyczepy?

Nic z tych rzeczy. Jest na to zbyt sprytny. Pisze tylko, że dla małych cyrków walczących o przetrwanie nastały ciężkie czasy. Czy można się w tym dopatrywać groźby? Stwierdza fakt, nic więcej.

– Tak, dziadku, ale wiesz, że to zawoalowane ostrzeżenie. Jeśli nie sprzedasz cyrku, będziesz miał przez tego człowieka poważne kłopoty – oznajmiła Mistral.

– Może tak. – Nicabar wzruszył ramionami. – Może nie. Trudno przewidzieć, co chodzi po głowie Bninowi Grivaldiemu. Zresztą, wbrew opinii wielu ludzi, nie uważam go wcale za wielkiego spryciarza. Gdyby rzeczywiście nim był, nie zajmowałby się moim skromnym cyrkiem. Ma ogromny zespół.

– Ale brak w nim mistrzów! Nikt w branży nie może się równać z naszymi artystami! Ten twój pan Grivaldi na pewno jest tego świadomy, bo w przeciwnym razie w ogóle by się nami nie zajmował. Moim zdaniem ludzie słusznie mówią, że to drań. Dziadku, posłuchaj mojej rady i zawiadom policję!

– To nic nie da. Mam inny pomysł. Zwołam zebranie i powiem wszystkim pracownikom o naszych podejrzeniach. Niech mają oczy i uszy otwarte. Będziesz spokojniejsza, moje dziecko?

– Trochę. Lepsze to niż nic. – Mistral westchnęła. Była wściekła na tego uroczego, ale upartego człowieka. Nicabar zawsze robił, co chciał, a gdy podjął decyzję, nie było sposobu, żeby go skłonić do jej zmiany. Rzadko myślał źle o innych. Policję z kolei cechowała nadmierna ostrożność. Mistral zdawała sobie sprawę, że dopiero gdy Bruno Grivaldi podpali dziadkowi przyczepy, zawoalowane groźby zostaną wzięte pod uwagę.

Wkrótce okazało się, że upór Nicabara w sprawie oferty konkurenta to nie wszystko. Przybrany dziadek miał dla Mistral niespodziankę.

– Jeszcze jedno – rzucił po chwili milczenia. – Pan Grivaldi nie postawi na swoim, bo akcje Cyrku Mistrzów szybko pójdą w górę. Podpisałem umowę, która otwiera przed nami wspaniałe perspektywy.

– Słucham? – wykrzyknęła zdumiona Mistral i spojrzała na dziadka podejrzliwie. – Cóż to za umowa? Przecież ledwie wiążemy koniec z końcem. Angażujesz nowych artystów, choć wiesz, że nas na to nie stać?

– Nie ma powodu do obaw, kochanie. Wszystko jest załatwione. Kalif Khan i jego pokaz tresury lwów znacznie zwiększą nasze wpływy.

– O Boże! Dziadku, czy ty jesteś przy zdrowych zmysłach? Nie mamy gotówki na zakup klatek. Nasza sytuacja finansowa nie pozwala na zaciągnięcie kredytu. Za co kupimy kratę ochronną, by oddzielić arenę od widowni?

Nawet gdyby się udało znaleźć na to pieniądze, jak wykarmimy wielkie koty? Za co wynająć dla nich opiekunów? Kim jest ten... Kalif Khan? Pierwszy raz o nim słyszę! Dziadku drogi, co ty knujesz? Mam nadzieję, że nie zrobiłeś żadnego głupstwa i nie podpisałeś z tym pogromcą finalnego kontraktu. W przeciwnym razie utonąłbyś w długach. Nie stać cię na utrzymywanie stada dzikich zwierząt.

– Dość tego, Mistral – rzucił surowo starszy pan. Nadrabiał miną. – Wierz mi, nie ma powodu do obaw. Mam swoje lata, ale nie jestem zdziecinniałym staruszkiem...

przynajmniej na razie. Kalif Khan przyjechał... z Europy.

Dlatego o nim nie słyszałaś. Pracował w cyrku, który został wykupiony przez większego konkurenta. Tamci mieli swego pogromcę lwów i dlatego nie podpisali umowy z Kalifem, który przysłał mi depeszę z ofertą stałej współpracy. Chciał przyjechać do Stanów i pracować w Cyrku Mistrzów. Znam go... od dziecka, Mistral. Nie mogłem odmówić. Tylko nie myśl, że Kalif wykorzystuje naszą długoletnią przyjaźń, żeby sobie załatwić posadę. Latami pracował wytrwale, sporo odłożył, mądrze inwestował i teraz na tym korzysta. Dorobił się własnego stada lwów i lwic. Zobowiązał się zapewnić im paszę i opiekę. W zamian za to oprócz pensji będzie otrzymywał procent od wpływów za bilety. Moim zdaniem to uczciwa propozycja.

– Z drugiej strony jeśli widownia się nie zapełni, twój znajomy niewiele zarobi, lwy będą głodne, a więc groźne i nieprzewidywalne.

– Kalif zna naszą sytuację i potrafi znaleźć wyjście.

Mistral, nie będziemy więcej o tym dyskutować. Skoro mi ufasz, powinnaś wierzyć Kalifowi.

Łatwo ci mówić, pomyślała ze złością Mistral. Prędzej zaufałaby jadowitemu wężowi. Szósty zmysł podpowiadał jej, że Kalif Khan nie jest tym, za kogo się podaje, a jej biedny, stary dziadunio pozwala się wodzić za nos, choć twierdzi, że panuje nad sytuacją. Nagle przemknęła jej przez głowę pewna myśl. A jeśli ten pogromca lwów to człowiek nasłany przez Bruna Grivaldiego! To całkiem prawdopodobne. Jaki inny powód mógł skłonić dobrze prosperującego artystę, by przyłączył się do małego, nieco podupadłego cyrku?

Wkrótce dziadek się przekona, że popełnił błąd, stwierdziła zirytowana Mistral. Postanowiła obserwować tajemniczego Kalifa Khana. Gdy jego matactwa wyjdą na jaw, będzie ich gorzko żałował.

 


Rozdział 2

 

Lwy, tygrysy i niedźwiedzie

 

Gdy na parkingu otaczającym namiot Cyrku Mistrzów zrobił się ruch, Mistral siedziała właśnie przy toaletce w swojej przyczepie. Zaniepokojona dobiegającym z zewnątrz hałasem, zerwała się na równe nogi, skoczyła do drzwi i otworzyła je szeroko. Wcale by się nie zdziwiła na widok ludzi wynajętych przez Grivaldiego. W każdej chwili jacyś dranie mogli zrobić ich cyrkowi paskudną niespodziankę.

Spodziewała się zobaczyć szarżę zawziętych najemników, a tymczasem jej oczom ukazała się ogromna ciężarówka na szesnastu kołach, hamująca majestatycznie przy wjeździe na parking. Na bocznej ścianie kontenera tuż pod znakiem i nazwą Cyrku Mistrzów widniał napis wykonany nieco mniejszymi literami: Niezrównany Kalif Khan, mistrzowski pogromca lwów.

Mistral nie wierzyła własnym oczom, ale to nie wielkość nowiutkiej ciężarówki wprawiła ją w osłupienie, choć tego rodzaju pojazd nie pasował do skromnych rozmiarów Cyrku Mistrzów. Piorunujące wrażenie zrobił na dziewczynie przystojny kierowca ciężarówki, który wyłączył silnik, otworzył drzwi i wyskoczył z szoferki.

W innym czasie i miejscu można by uznać tego mężczyznę za władcę pustynnych Beduinów, za przywykłego do posłuchu arabskiego szejka. Takie skojarzenia pojawiły się w umyśle zbitej z tropu Mistral na widok urodziwego przybysza. Miał prawie metr dziewięćdziesiąt centymetrów wzrostu. Muskulatury z pewnością mogłyby mu pozazdrościć lwy, które poskramiał. Czuło się drzemiącą w nim moc. Męska uroda od razu rzucała się w oczy, a ciemna, potargana czupryna łudząco przypominała lwią grzywę. Zaczesane do tyłu włosy odsłaniały twarz o regularnych rysach i mocno zaznaczonych kościach policzkowych; szare oczy patrzyły spod krzaczastych brwi; do tego wąski nos, zmysłowe usta i lśniące, białe zęby.

Mężczyzna poruszał się jak polujący drapieżnik – pewnie, ale z gracją. Pod cienkim, bawełnianym podkoszulkiem prężyły się mięśnie. Mistral ze zdumieniem stwierdziła, że na widok nieznajomego ogarnęło ją dziwne i nie znane dotąd uczucie. Nogi się pod nią ugięły, a zarazem ogarnęła ją dziwna błogość.

Spojrzenie zdumionych zielonych oczu prześliznęło się po muskularnej sylwetce. Mężczyzna miał na sobie niebieskie dżinsy podkreślające wąską talię i biodra, a także mocne uda i łydki. Kalif Khan był tajemniczą postacią, ale nie ulegało wątpliwości, że nie stroni od wysiłku fizycznego. Pewnie nie miał pod skórą ani grama tłuszczu. Mógłby się zmierzyć z każdym spośród wielkich kotów i byłby niebezpiecznym przeciwnikiem.

Mistral zmrużyła oczy, gdy przypomniała sobie, że niedawno podejrzewała nowego pogromcę lwów o konszachty z Brunem Grivaldim i świadome działanie na szkodę Cyrku Mistrzów. Natychmiast opuściła swoją przyczepę i ruszyła w stronę ogromnej ciężarówki, obok której stał jej dziadek, witający Kalifa Khana tak serdecznie, jakby rzeczywiście przyjaźnili się od lat. Tak przynajmniej twierdził starszy pan.

Roześmiani mężczyźni głośno dyskutowali, przekrzykując się nawzajem. Gdy Mistral podeszła bliżej, dostrzegła w oczach Nicabara łzy radości. Ten widok sprawił, że serce zamarło jej w piersi. Do tej pory była przekonana, że ma wyłączność na jego ciepłe uczucia. Teraz odkryła, że pogromca lwów z wielu powodów stanowi dla niej zagrożenie.

– Ach, otóż i Mistral! Doskonale, że się zjawiłaś, kochanie. Chodź do nas – ponaglał z uśmiechem Nicabar, radośnie machając ręką do przybranej wnuczki, jakby nie zwrócił uwagi na jej spojrzenie pełne niepokoju i podejrzliwości. – Chciałbym ci przedstawić Kalifa Khana, mego drogiego... przyjaciela. Szczerze mówiąc, jest dla mnie niczym wnuk. – Ciemne oczy spojrzały na Jordana porozumiewawczo. Obu mężczyznom najwyraźniej sprawiało przyjemność, że wiedzą, kim jest w istocie tajemniczy Kalif Khan.

– Czyżby? – rzuciła wrogo Mistral. Nie ukrywała, że przyjmuje te wyjaśnienia z niechęcią i lekceważeniem. – W takim razie zrobiłby dobry uczynek, gdyby zadał sobie nieco trudu i odezwał się czasem do ciebie, dziadku. Kartka z Europy byłaby dowodem, że wasza przyjaźń mimo oddalenia i rozmaitych trudności przeszła jednak zwycięsko próbę czasu!

Słowa i zachowanie Mistral szybko uświadomiły Jordanowi, co ta dziewczyna o nim myśli.

– W dwudziestym wieku korespondencja jest tylko jedną z wielu metod utrzymywania kontaktu. Mamy na przykład telefony, faksy i pocztę elektroniczną – odparł chłodno. Przestał się uśmiechać i z powagą obserwował dziewczynę, która spoglądała na niego pogardliwie, jakby miała do czynienia z odrażającym typem, którego trzeba się natychmiast pozbyć z cyrku.

Za kogo ta pannica się uważa? Zaciekawiony Jordan patrzył na nią ze złością i zainteresowaniem. Ledwie się znali. Czemu nie zdobyła się na odrobinę uprzejmości? Zachowywała się wręcz opryskliwie. To było dla Jordana całkiem nowe doświadczenie. Zwykle kobiety odnosiły się do niego całkiem inaczej. Nie mógł się przed nimi opędzić. Fortuna i władza prezesa finansowego imperium przyciągały je niczym magnes.

Zaniepokojona Mistral zaborczym gestem chwyciła ramię dziadka, jakby się obawiała, że Jordan zrobi staruszkowi krzywdę albo go jej odbierze. Nicabar machinalnie gładził jej dłoń.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin