Szmagier Krzysztof - 07 zgłoś się - 01. Major opóźnia akcję.pdf

(1570 KB) Pobierz
1036772538.001.png
Major opóźnia akcję
07
zgłoś się
Kolekcja książek
o poruczniku Borewiczu
Krzysztof Szmagier
Major opóźnia akcję
Echo kroków niosło się pustym korytarzem. Przed strażnikiem szedł młody,
dwudziestokilkuletni, mężczyzna. Sądząc po wyglądzie, spędził w więzieniu jakiś czas.
Był blady. Zmęczony. Złamany, źle zrośnięty nos świadczył o burzliwej przeszłości.
Wielodniowy zarost sprawiał, że wyglądał niechlujnie. Jeszcze chwila, a znajdzie się na
wolności. Słychać szczęk zamka. Teraz trzeba tylko dopełnić formalności.
- Dowód, Kozicki Tomasz, zegarek na rękę z metalu białego, portfel, bilet do
Warszawy, książeczka oszczędnościowa. - Strażnik kładł poszczególne rzeczy na biurku.
- Pokwituj.
-
Teraz to już nie ty, ale pan pokwituje - odpowiedział arogancko Kozicki.
-
Kwituj, kwituj - nie dał się zbić z tropu strażnik - zamiast panować, radzę się
ogolić.
- Za radę dziękuję - odparł z kpiną mężczyzna. - Do widzenia.
- Tu radzę nie używać tego zwrotu, proszę pana - zaakcentował drwiąco strażnik. -
To zła wróżba.
- Będę uważał. - Kozicki machnął ręką na pożegnanie. Ruszył znów korytarzem, na
którego końcu znajdowała się krata. Drugi strażnik otwiera ją i droga do wolności stoi
otworem.
Był poranek, na ulicy pojawili się pierwsi przechodnie. Masywna żelazna brama
więzienia lekko się uchyliła. Stanął w niej Kozicki. Głęboko wciągnął powietrze.
Przymrużył oczy, oślepiony ostrym zimowym słońcem. Niepewnie zrobił krok naprzód.
Żelazna brama zamknęła się z łomotem. Nie był ubrany odpowiednio na tę porę roku.
Lichy płaszczyk pamiętał lepsze czasy. Mężczyzna trzymał w rękach zawiniątko.
Rozejrzał się i pewnym krokiem ruszył w stronę Puławskiej, radośnie pogwizdując.
Tuż za rogiem obejrzał się za siebie i wyjął paczkę papierosów. Delikatnie wyciągnął
jednego, który różnił się grubością i kształtem od reszty. Przerwał bibułkę. Drobnymi
literkami na wewnętrznej stronie ktoś napisał: „Cynk w pośredniaku".
Mężczyzna uśmiechnął się do siebie, strzepnął okruchy tytoniu. Uważnie rozejrzał się
wokół. Na widok zbliżającego się patrolu milicyjnego przedarł bibułkę na cztery części i
starając się nie zwracać niczyjej uwagi, połknął ją.
Po przybyciu na Dworzec Centralny Kozicki wjechał ruchomymi schodami na górę i z
ciekawością rozejrzał się po hali. Kilkakrotnie ostrożnie zerknął do tyłu i ruszył do
wyjścia.
Automatyczne drzwi go zaskoczyły. Kiedy same się za nim zamknęły, cofnął się o
krok, jakby chciał wejść z powrotem. Tak spodobała mu się ta zabawa, że powtórzył,
czynność dwa razy. Takie urządzenia to dla niego nowość. Zadziwiły go.
Szyba w zakładzie fryzjerskim była częściowo zaparowana. Na ścianach wisiało kilka
plakatów modelek prezentujących najmodniejsze fryzury.
Kozicki siedział na fotelu odchylony w tył. Pogwizdywał. Fryzjerka namydliła mu
twarz. Następnie o skórzany pas zaczęła ostrzyć brzytwę.
Była to niebrzydka dziewczyna o pełnych kształtach. Kiedy nachyliła się nad nim,
przesunął lustro, aby lepiej widzieć jej głęboki dekolt. Uśmiechnął się. Fryzjerka
odwzajemniła uśmiech i pacnęła pianą w swoje odbicie w lustrze. Wzięła mężczyznę
delikatnie za nos i odchyliła, zaczynając golenie.
- Dawno się pan chyba nie golił - zagadnęła sympatycznie, jakby z troską w głosie.
- No, brzytwą... Dosyć dawno.
Mieszkanie Marty było skromnie urządzone. Pośrodku duże łóżko, obok stolik nocny i
lampa, naprzeciwko biblioteczka. Na ścianach, podobnie jak w salonie fryzjerskim,
wisiało kilka plakatów.
Był wczesny ranek. Jeszcze nie wstali z łóżka.
- Dopóki sobie czegoś nie znajdziesz, możesz zostać - zagadnęła Marta.
Kozicki, już ogolony i ostrzyżony, usiadł na łóżku. Wyglądał całkiem nieźle. Rozejrzał
się po mieszkaniu. Przeciągnął się. Chwilę nad czymś się zastanawiał.
- Jak pójdziesz do łazienki, to nie przełączaj tylko na prysznic - poprosiła. - Psika
bokiem.
Powoli wstała. Miała zgrabną sylwetkę i ładne piersi. Mężczyzna patrzył na nią z
pożądaniem.
- A może znalazłabyś dla mnie jeszcze piętnaście minut?
- Znajdę, ale niech to będzie pół godziny - roześmiała się i wskoczyła do łóżka.
W pośredniaku kilka osób stało przed tablicą ogłoszeń. Nagle drzwi otworzyły się
szeroko i Kozicki wmaszerował pewnym krokiem. Ledwie spojrzał na tablicę i podszedł
do okienka.
- Jak zdróweczko, panie kierowniku? - zagadnął nonszalancko.
- Znowu pan? - odparł urzędnik z niechęcią. - Od wczoraj nic się nie zmieniło.
- Kto nie pracuje, ten nie...
- Kwalifikacje? - przerwał urzędnik.
- Dyrektorskie. Niżej nie mogę przyjąć. Może być etat wiceministra.
- Zakład oczyszczania miasta, roboty drogowe, rozładunek wagonów - wyliczał
beznamiętnie urzędnik.
Kozicki westchnął ostentacyjnie i nie odchodząc od okienka, rozejrzał się, jakby chciał
przedłużyć rozmowę.
- Nie... W Polsce nie ma szacunku dla ambitnych ludzi.
Po chwili odszedł od okienka i skierował się do drzwi. Nagle przystanął i powoli wyjął
paczkę papierosów. Nie spieszył się, aby wyjść z pośredniaka. Wyciągnął papierosa,
przez chwilę obracał go w palcach. Ktoś usłużnie podsunął mu ogień.
Kozicki obejrzał się. Z wahaniem przypalił papierosa. Przyjrzał się mężczyźnie.
Dobrze ubrany, w modnym, białym kożuchu, nie wyglądał na bezrobotnego.
- Może by się coś znalazło - zagadnął ściszonym głosem nieznajomy.
Siedzieli przy niewielkim stoliku w kawiarni na stacji benzynowej. Rozmawiali
półgłosem, obserwując samochody podjeżdżające po paliwo.
Za kontuarem kręciła się postawna elegancka brunetka w średnim wieku. Od czasu do
czasu zerkała z zainteresowaniem na rozmawiających.
Kozicki posłodził kawę. Zamieszał wolno, starannie rozpuszczając cukier.
- Niżej pięciu tysięcy nie wchodzi w rachubę
- powiedział stanowczo.
- Może być i więcej - odrzekł spokojnie starszy. - Co pan robił przedtem?
- Przedtem to przestałem chodzić do kościoła, bo nie lubię się spowiadać, panie
Kreczet
-
odparł niegrzecznie Kozicki.
-
A potem?
-
Potem to mnie spowiadali.
-
Za co?
-
Za niewinność. To było mienie społeczne. Nieciekawa sprawa. Swoje
odsiedziałem.
- Może być ciekawa. Niech pan opowie. Jak się dogadamy, to nie będzie pan
żałował.
- Na razie kogoś szukam - zaczął Kozicki.
- Trzeci tydzień szukam. A jak go znajdę, będzie po kłopotach.
- I nie ma go - zakpił Kreczet, udając współczucie.
- Zniknął.
- Kto to jest?
Kozicki sięgnął po paczkę marlboro leżącą na stole. Przypalił sobie papierosa.
Zaciągnął się. Widać było, że sprawia mu to wielką przyjemność.
- To jest Lulek - wyjawił w końcu.
- Lulka trudno znaleźć - powiedział ostrożnie Kreczet. - A jak ciebie nazywają?
- Tom.
- Nigdy Lulek nic o tobie nie mówił.
- A pytał pan o mnie?
- Jak trzeba będzie, to się zapytam. Nie słyszał pan o tej sprawie. W „Expressie"
nawet pisali...
- Wtedy kiblowałem - przerwał Tom.
- Dobre. Masz prawo jazdy?
- No.
- Czwarty raz jesteś w pośredniaku...
- Lubię spacerować.
- Może być robota.
- Gdzie, co, za ile? - zapytał rzeczowo Tom.
- Spokojnie. Najpierw mi opowiesz o sobie.
- Miło było. Lubię w pracy zaufanie. Ukłony dla małżonki. - Podniósł się
ostentacyjnie.
- Siadaj. Robota jest dobra.
- Nie chcę kiblować.
- Pewna i czysta - uspokoił go Kreczet. - Zastanów się do jutra.
Kozicki zapiął jesionkę.
- Do jutra zabraknie mi szmalu, żeby tu przyjechać.
Mężczyzna popatrzył uważnie. Wyjął z kieszeni zwitek banknotów. Powoli położył na
stoliku banknot stuzłotowy. Kozicki uśmiechnął się bezczelnie.
- Zupełnie zapomniałem. Jeżdżę gablotą, nie tramwajami.
Mężczyzna zapiął kożuch i schował papierosy.
- A ja zapomniałem ci powiedzieć, że nie jestem z Caritasu - odpowiedział i
wyszedł.
Następnego dnia w kawiarni na stacji benzynowej było pusto. Ktoś delikatnie rozsunął
żaluzje. Przez okno obserwował Toma idącego pośpiesznie do lokalu.
Do stolika, przy którym siedzieli Kreczet i Tom, podeszła kelnerka. Wysoka, zgrabna,
zadbana kobieta w średnim wieku. Spojrzała z zainteresowaniem na Toma. Uśmiechnęła
się delikatnie.
- Miłych znajomych ma pan, prezesie. To co zwykle? - zapytała. Spojrzała na
Toma. - A pan?
-
Kawę - odpowiedział za niego Kreczet. - On będzie dzisiaj jeździł. I nigdy ani
Zgłoś jeśli naruszono regulamin