Clark_Catherine_-_Pamiętny_dzień.doc

(605 KB) Pobierz
Catherine Clark

Catherine Clark

Pamiętny dzień

I

- Wierz mi, Tracy, w mojej szafie wiszą same zabytki - Lilly Cameron przyglądała się zawartości garderoby, obracając w palcach jasnoczerwony kabel telefoniczny.

- Nie ma mowy, nie włożę dziś tej beznadziejnej zielonej kamizelki na imprezę u Nicole.

- To tylko propozycja - odparła przyjaciółka. - Nie musisz się od razu na mnie rzucać!

- Przepraszam. Jestem dziś strasznie zakręcona - roześmiała się Lilly.

- Ale chyba nie dlatego, że chcesz wieczorem zrobić wrażenie na Bryanie Bassanim, co? Bryan-Jestem-Za-Dobry-Na-Tę-Dziurę-Bassani?

- Dobrze wiesz, że gdyby mi zależało na Bryanie, już dawno bym się z nim spotykała. - Lilly przez chwilę przyglądała się swetrowi, który nosiła przez całą pierwszą klasę, w końcu wrzuciła go z powrotem do szafy.

To prawda. Lilly nigdy nie miała problemu ze znalezieniem chłopaka. Była bardzo towarzyska i otwarta, a na dodatek ładna i wysoka. Miała długie ciemne włosy i brązowe oczy. Ćwiczyła co najmniej pięć razy w tygodniu, i to bez względu na pogodę. Nawet w samym środku zimy, kiedy miała chęć wyłącznie na gorącą czekoladę i drzemkę na sofie.

- Przyznaj się, Lilly. Wiem, że Bryan ci się podoba. Ciągle o nim gadasz - nie dawała za wygraną Tracy.

- Wcale nie - zaprotestowała dziewczyna. Co miała poradzić, że Bryan był w tej chwili jedynym chłopakiem w szkole, który choć odrobinę ją interesował?

- Niedobrze mi się robi, jak patrzę na moją szafę!

- Przecież w ubiegły weekend wydałaś fortunę w centrum handlowym! O ile pamiętam, mama zabroniła ci kupować kolejną parę dżinsów, przynajmniej w tym roku.

- Ach, o tych mówisz? - westchnęła Lilly. - Nosiłam je w zeszłym tygodniu. Wiesz co, ta zieleń jest jakaś dziwna. Nic mi do niej nie pasuje.

- Może pożycz coś od mamy? - zaproponowała Tracy. - Założę się, że nosicie ten sam rozmiar.

- To jest myśl.

Rodzice Lilly wyjechali na weekend w odwiedziny do przyjaciół ze studiów, więc Lilly miała cały dom dla siebie. Zastanawiała się, czy korzystając z ich nieobecności, nie urządzić imprezy, ale wiedziała, że rodzice czuliby się oszukani.

Właściwie to rodzice byli całkiem fajni. Kiedy Lilly była mała, ojciec naczytał się podręczników o wychowywaniu dzieci i od tej pory ciągle się do nich odwoływał. Zaufanie buduje zaufanie, Komunikacja to podstawa wychowania i tym podobne sentencje wryły się w pamięć Lilly chyba na zawsze.

- No nie wiem, mama chyba nie ma niczego ciekawego - stwierdziła po namyśle Lilly. - Ale w centrum handlowym widziałam boski sweter. Manekin na wystawie był ubrany w moje spodnie i właśnie ten sweterek. Och, muszę go mieć na wieczór. Tracy, błagam, jedźmy na zakupy. Zgadzasz się?

- Nie mogę. Muszę pilnować młodszych braci. Nie ma mowy, żebym poszła z nimi na zakupy. Chyba wiesz, co to jest totalna katastrofa? - Bracia Tracy mieli dziewięć i sześć lat. Lilly z osobistego doświadczenia wiedziała, że czasami nie sposób ich upilnować. Kiedyś poszły z nimi do parku. W pewnej chwili chłopcy znikli i obie z Tracy szukały ich przez ponad godzinę.

- To jak ja się tam dostanę? - zastanawiała się Lilly.

- Możesz iść pieszo - poradziła Tracy. - Przecież to nie tak strasznie daleko. Albo jedź na rowerze.

- Wyglądałaś przez okno? Cały czas strasznie leje. Przemoknę do nitki. - Na początku kwietnia w Maine zawsze padało, a deszcz zwykle był nieprzyjemnie zimny i przeszywający.

- W takim razie będziesz musiała włożyć coś innego - stwierdziła Tracy. - Wiesz co, wpadnij do mnie. Mogę ci pożyczyć jakąś szmatkę, jeśli znajdziesz coś, co ci się spodoba.

- Nie, dzięki. Jakoś sobie poradzę. Coś wymyślę - odparła Lilly. Coś nudnego, znoszonego i niemodnego, pomyślała.

- Przyjeżdżam po ciebie o ósmej, tak? - upewniła się Tracy. - Czyli masz jeszcze trzy godziny, żeby znaleźć jakieś odjazdowe ciuchy. Zdążysz?

- Ej, przestań ze mnie kpić. To moja wina, że chcę dobrze wyglądać? - obruszyła się Lilly.

Tracy roześmiała się.

- Każda chce. Do zobaczenia o ósmej.

Lilly odłożyła słuchawkę i rzuciła się łóżko. Cały dzień zmarnowany. Z powodu deszczu odwołano paradę, podczas której miała występować jej drużyna cheerleaderek, więc Lilly cały dzień tkwiła w domu. Nie miała nic do roboty poza oglądaniem telewizji, czytaniem, słuchaniem muzyki. Nie mogła nigdzie wyjść, chyba że miałaby ochotę na prysznic.

Może powinnam się umówić z jakimś facetem? - zastanawiała się. Właściwie to bez chłopaka czuła się świetnie. Te ostatnie randki były mało zabawne.

Najpierw trafiła na jednego dziwaka, wielbiciela Gwiezdnych wojen. Widział wszystkie odcinki, te starsze i te nowe, i cały wieczór tylko o tym mówił. Potem spotykała się z facetem, który uważał że hot dog z musztardą to elegancka kolacja. Lilly nie miała nic przeciwko hot dogom, od czasu do czasu lubiła zjeść coś takiego podczas meczu baseballowego, ale na pewno nie wtedy, kiedy ubrała się na wyjście do dobrej restauracji.

Jej randki nie zawsze okazywały się takie denne, o nie! Niektóre były fantastyczne. Z jakiegoś powodu ostatnio jednak nie wynikało z nich nic poważniejszego. Lilly zaczynała wątpić, czy kiedykolwiek trafi na Pana Właściwego. Może to właśnie Bryan Bassani? - rozmarzyła się. Wcale nie chodziło jej o to, że jeśli dziś wieczorem pokaże się w jakichś beznadziejnych ciuchach, na pewno nie zrobi na nim wrażenia. Chciała po prostu dostać się do centrum handlowego.

Choć prawo jazdy miała już od kilku miesięcy, jej życie wcale się nie zmieniło. Rodzice rzadko pożyczali jej któryś ze swoich samochodów. Pracowali na przeciwnych końcach miasta, więc nie mogli jeździć razem.

Były jeszcze weekendy, takie jak choćby ten. Rodzice wyjechali do New Jersey, a Lilly nudziła się sama w domu, leżała na łóżku i wpatrywała się we wzorki na suficie.

Prawdę mówiąc, w garażu stał samochód, ale Lilly nie wolno było siadać za jego kierownicą. Groszek, ukochany volkswagen garbus, za którego ojciec dostał w 1968 roku nagrodę. Miał go od studiów, w każdy weekend go czyścił i woskował. To o tym samochodzie pisywał kiedyś wiersze.

Ojciec uczył ją prowadzić właśnie na garbusie. Siedząc obok niej, tłumaczył, jak delikatnie zmienić bieg z trójki na dwójkę. Później jednak nawet nie chciał słyszeć o pożyczeniu i samodzielnych jazdach. Lilly rozumiała dlaczego. To był świetny wóz. Ale i tak uważała, że ojciec jest lekko zwariowany, żeby tak kochać samochód.

Nie, nigdy by jej na to nie pozwolił. Ale przecież ojciec nie musi wiedzieć, że gdzieś jeździła jego Groszkiem, no nie? Najdalej za pół godziny odstawi go na miejsce. Lilly wzięła kurtkę i zbiegła po schodach na dół.

Kiedy sięgała po kluczyki wiszące na haczyku koło lodówki, odezwał się dzwonek telefonu.

- Halo? - powiedziała, z trudem łapiąc oddech.

- Cześć, Lilly! - przywitał ją radosny głos pani Cameron.

- O! To ty, mamo! Cześć. Co u was? ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin