ROZDZIAŁ I
Skulony i przyczajony jak drapieżny ptak, siedział
wysoko na grani i spoglądał na wioskę wciśniętą między
ktawędź fiordu a górskie zbocza. Straszliwa postać,
ciemna, sękata, zgarbiona... Przypominała występ skalny,
zlewający się w jedno z otaczającą przyrodą. Gdyby nie
oczy, iskrzące nienawiścią, pałająee żądzą zemsty, nikt by
nie przypuszczał, że ma do czynienia z istotą ludzką.
Chwilami ślepia te połyskiwały niemal czerwono, jakby
szalejący w nich ogień podsycała jedynie fanatyczna
nienawiść, która wypełniała go bez reszty.
Czekał.
Wpatrywał się w małych, maleńkich ludzi tam na dole.
Z miejsca, w którym siedział, przypominali wyglądem
mrówki.
- Wprowadzają się - szepnął. - Wprowadzają się do
mojego domu! Mężczyzna i kobieta. Jak śmią! Jak
śmią! Nie! Co teraz robią?
Uniósł się trochę. Kiedy obserwował, jak zachowuje
się para daleko pod nim na dole, szalejący w nim gniew na
moment przygasł
Co się teraz stanie? Czyżby mimo wszystko nie zamie-
rzali się wprowadzić?
Ogarnęło go uczucie głębokiego zawodu; co za para-
doks? Nikt nie chce się tu przenieść? Nie wtargnie tu nikt,
na kim będzie mógł wyładować swą żądzę zemsty?
Znów się skulił, przykucnął na piętach, obejmując
ramionami kolana. Straszliwy kolos przypominał gór-
skiego trolla, który zastygł w tej pozie przed tysiącami lat.
Nad fiordem para obcych przybyszów w średnim
wieku rozmawiała z mieszkańcami tych okolic.
Cóż za bezwstydnie przystojny mężczyzna, pomyślała
dama. Jest tak piękny, że niemal mnie przeraża!
Nie potrafiła oderwać od niego spojrzenia. Miał
ciemne falujące włosy, jasne szaroniebieskie oczy i usta,
które nieodparcie przyciągały wzrok. Nieco arogancki,
lecz skończenie piękny, kuszący.
Prawdziwy samiec! Wspaniały, ale niebezpieczny!
Tymczasem gospodarz wręczył mężowi pęk kluczy.
- Witajcie w Jolinsborg! - rzekł z promiennym
uśmiechem, który sprawił, że pod damą ugięły się kolana.
- Mam nadzieję, że będzie się wam tu podobało!
- O, tak, z pewnością - odparła kobieta. - Lekarz
zalecił memu mężowi wilgotne wiejskie powietrze, tutej-
sza okolica jest więc wprost wymarzona!
Małżonek jej, po wyglądzie sądząc człowiek prowadzą-
cy nie do końca czyste interesy, odezwał się chropawym
głosem:
- A więc to miejsce zwie się Jolinsborg? Czy to od
nazwiska właściciela?
[Jolinsborg (norw.) - Twierdza Jolina (przyp. tłum.)]
- Nie, nie mamy tu do czynienia z nazwiskiem
- uśmiechnął się młody wieśniak. - Jolin to stare
norweskie imię męskie. Właściciele dworu nosili je już od
czasów, kiedy pierwszy Jolin zbudował to domostwo
w siedemnastym wieku, aż do chwili obecnej.
- Ale teraz nie ma już chyba nikogo o tym imieniu?
- zapytała dama.
Gospodarz spuścił wzrok.
- Eee... Tak, owszem, jest, ale... zajęto się nim. Został
ubezwłasnowolniony.
- Ach, tak?
- No, nie był w pełni... taki, jak być powinien. A po
tym, jak zabrano mu dom, włóczył się po okolicy, zaglądał
do okien i straszył poprzednich lokatorów. Teraz więc
jest... jest pod kluczem.
- Jakaż tragiczna historia! - wykrzyknęła dama.
- Kiedy to się stało?
- Jakieś dwa, może trzy lata temu.
Małżonek był najwyraźniej przytomnie myślącym czło-
wiekiem.
- Wspomniałeś o lokatorach? Ilu ich było? Mieszkali
tu kolejno po sobie?
- Nie, przed wami była tylko jedna para - mruknął
przystojny wieśniak. - Ludzie niechętnie się osiedlają
w tym miejscu nad odciętym od świata fiordem.
Mężczyzna nic na to nie odrzekł, tylko mocniej
zasznurował usta. Przypuszczenie, że był człowiekiem
prowadzącym interesy, w których rachunki niezupełnie
się zgadzały, było jak najbardziej słuszne. Bynajmniej nie
z przyczyn zdrowotnych pragnął osiedlić się tutaj, w zapo-
mnianym przez Boga Eldafjord, chyba że miał na myśli
brutalne pobicie przez rozgoryczonych klientów, od
których wyłudził pieniądze. Małżonkowie zdecydowali,
że najlepiej będzie usunąć się na jakiś czas w cień, a do tego
celu żadne inne miejsce na świecie nie nadawało się lepiej
niż Eldafjord, o którego istnieniu nie słyszał prawie nikt.
Albowiem była to maleńka wioska w głębi odnogi fiordu,
niewidoczna z łodzi żeglujących po okolicznych wo-
dach. Zabudowania we wsi były bardzo stare, jak gdy-
by na stromych zboczach wznoszących się nad wąziutką
wstążką plaży nie dało się już wznieść żadnego nowego
domu.
Wprost idealne miejsce, by się ukryć!
- Dom jest naprawdę wspaniały - stwierdziła kobieta.
- Choć w niczym nie przypomina twierdzy.
Stali na pofałdowanym skalnym tarasie. Poniżej wiatr
igrał w gałązkach brzóz pokrytych już jasnozieloną szatą,
trawa była soczyście świeża, zewsząd bił cudowny spokój
wiosny. Nie było się czego obawiać, wprost przeciwnie!
Wieśniak Terje Jolinsonn nie mógł wymarzyć sobie
piękniejszego dnia na zaprezentowanie przybyszom stare-
go domiszcza.
Nagle rozległo się wołanie. Skierowali spojrzenia ku
ledwie widocznej ścieżce, wiodącej przez łąkę; biegła nią
młoda kobieta.
Chłop mruknął przez zęby parę ostrych słów. Szybkim
krokiem pomaszerował jej na spotkanie.
Para przybyszów podążała za nim bez pośpiechu.
- Na pewno będzie nam tu dobrze - mówiła żona.
- Spójrz tylko na ten dom! Tak, tak, wiem, że go
przebudowano, ale cały parter na pewno powstał jeszcze
w siedemnastym wieku. Jaki on długi! Popatrz na te okna,
stare, a w jakim dobrym stanie! Piętro także, moim
zdaniem, dobudowano z ogromną starannością.
Mąż tylko kiwał głową. Z myśli nie schodził mu
wyjątkowo korzystny kontrakt, jaki udało mu się pod-
pisać. A wieśniak wspomniał na dodatek, że istnieje
możliwość, by ten dom po prostu kupić, i to za niewiary-
godnie niską cenę! Mogliby go wynajmować bogaczom
na letnisko albo podzielić na nieduże mieszkania. Pobrać
komorne od kilkorga naraz...
Jego myśli bezustannie krążyły wokół interesów.
Kobieta biegnąca drogą zatrzymała się gwałtownie.
Była bardzo podobna do swego szwagra, Terjego, jak
zresztą wszyscy mieszkańcy wioski. Miała ciemne wło-
sy, miękkimi łokami opadające na czoło, jasnoszare
oczy w obramowaniu tak ciemnym, że sprawiały wra-
żenie ciemniejszych niż były w rzeczywistości. Pełne,
nawykłe do uśmiechu usta, w tej chwili drżały ze
strachu. Wygląd tej kobiety natychmiast kojarzył się
z ciepłem i miłością dla bliźnich jako głównej cechy jej
charakteru.
- Nie masz chyba zamiaru jeszcze raz wynajmować
domu, Terje?
- Już to zrobiłem - odparł, stanowezym ruchem
chwytając ją za ramię. - Ten mieszczuch jest nawet
zainteresowany kupnem. Są więc na tym świecie idioci...
A ty wracaj do domu! Natychmiast!
- Ależ nie możesz tego zrobić!
- Milcz! Przestań krzyczeć, bo jeszcze cię usłyszą! To
były jedynie nieszczęśliwe wypadki, wszystko to tylko
wypadki, czy twój ograniczony umysł nie może tego
pojąć? No, dalej!, idźże już stąd!
- Nie - zaprotestowała, nie ruszając się z miejsca.
- Nie pozwolę, by ktokolwiek wprowadził się do tego
upiornego domostwa!
- Właśnie że pójdziesz teraz do domu!
Mocno chwycił ją pod ramię i poprowadził drogą
w dół, aż dotarli do chłopskiej zagrody. Wepchnął ją do
jednego z pokoi i zatrzasnął za sobą drzwi.
- Trzymaj gębę na kłódkę, inaczej wyrzucę stąd ciebie
i twojego piekielnego bachora. Jesteś tu wyłącznie na
mojej łasce!
- Nieprawda! - zawołała kobieta po drugiej stronie
drzwi. - Wy, trzej bracia, odziedziczyliście gospodarstwo
i Jolinsborg do równego podziału! A teraz chłopiec jest
pierwszym spadkobiercą i ty dobrze o tym wiesz, Terje!
Byłeś najmłodszym z braci. Ja i mój syn mamy takie samo
prawo, by tutaj mieszkać, jak ty, o ile nie większe!
- Mogliście zostać w Jolinsborg. A teraz zamknij się,
Solveig!
Usłyszała już tylko oddalające się kroki, uklękła więc
przy dziecinnym łóżeczku.
Zaczęła szeptać, bardzo cicho, lecz z dojmującym bólem:
- Dobry, miłosierny Boże, pomóż nam! Pomóż moje-
mu synkowi, spraw, by już dłużej nie cierpiał! Ulecz go,
Panie! Błagam Cię, tak jak błagałam już przez tysiąc nocy
i dni! A jeśli nie można wyzwolić go od cierpień, to
proszę, zabierz go do siebie! Błagam Cię o to, choć on jest
moim najcenniejszym skarbem na ziemi, tylko dla niego
żyję.
Chłopczyk leżał na poduszkach blady niczym duch, ale
rysy jego twarzy wyraźnie złagodniały, gdyż sen trochę
uśmierzył ból. Od czasu do czasu tylko spomiędzy białych
warg wydobywał się cichy jęk. Powieki były niemal
przezroczyste, a skóra na ładnie ukształtowanej głowie
napięta. Pozycja, w jakiej leżał, zdradzała, gdzie umiejs-
cowił się ból - chłopiec mocno odrzucił głowę w tył, aż
ścięgna na szyi się naprężyły, a kark wygiął do granic
wytrzymałości.
Jedenastoletni chłopczyk leżał tak już od wielu miesię-
cy, pragnąc choćby odrobinę złagodzić nieznośny ból
głowy.
- Jolin! - szepnęła matka. - Mój drogi, mały Jolinie!
Dlaczego nie mogę wziąć twoich cierpień na siebie?
Dlaczego musisz znosić takie udręki, ty, najniewinniejszy
ze wszystkich?
Mówiła cicho, choć chłopiec nie mógł jej słyszeć.
- Gdybyśmy tylko mieli dokąd odejść! Siedzimy tu jak
w matni. Ten diabeł zabrał wszystkie nasze pieniądze,
Jolinie, jak więc możemy jechać nie mając grosza przy
duszy? Jak zresztą mielibyśmy się stąd wydostać, skoro
nie mam nawet na czym cię przenieść? I kto by nas przyjął?
Opuściła głowę na łóżeczko syna w poczuciu cał-
kowitej bezsilności.
Terje Jolinssnn wrócił do swych nowych lokatorów.
- To była moja bratowa i jednocześnie gospodyni
- rzucił niedbale. - Jest wdową, ma chorego synka i z tego
powodu dość często zachowuje się histerycznie. Poza tym
to dobra kobieta. No, mam nadzieję, że spodoba się
państwu tutaj...
Trzy tygodnie później z Jolinsborg wyniesiono trum-
nę. Małżonka nowego lokatora nie szła w orszaku
żałobnym. Jej ciała nigdy nie odnaleziono.
Młody Eskil Lind z Ludzi Lodu poświęcił wiele
miesięcy, by dotrzeć do swego upragnionego Eldafjord.
Kiedy miał dwanaście lat, o domu w Eldafjord usłyszał
od wędrownego parobka.
Eskil siedział wtedy pod izbą czeladną i słuchał, słuchał
z takim natężeniem, że zdawało się, iż uszy rosną mu
z przejęcia. Pamiętał, że było to pewnego jesiennego
wieczoru. Parobcy zebrali się przy ognisku rozpalonym ze
słomy, suchych liści i wszelakiego śmiecia, jakie pozostało
po ostatnich zbiorach. Większość robotników udała się
już na spoczynek, w końcu przy ognisku zostało ich tylko
trzech. Jeden, oszołomiony gorzałką, zasnął. Fantastycz-
nej historIi o domu w Eldafjord wysłuchał jedynie Eskil.
Parobek o osmaganej wichrem i słońcem twarzy
ożywił się, widząc zainteresowanie chłopca. Wszak u jego
stóp siedział sam przyszły dziedzic dworu Grastensholm.
- To niebezpieczna okolica - mówił parobek powoli,
z namysłem. - Miałem wrażenie, że z każdej kępy trawy,
z każdej grudy ziemi wprost biło pogaństwo. Bo widzisz,
ten dom został zbudowany przez człowieka, który nazy-
wał się Jolin. To znaczy takie nosił imię, Jolin... I ten Jolin
był bogaty jak troll. No, nie chcę o nikim mówić nic złego,
ale na pewno nie wszystkie pieniądze zdobył uczciwie.
Powiadano, że u niego na dworze znaleźć można było
srebrne kielichy i inne kościelne srebra, a skąd mogły się
tam wziąć? Ich miejsee było przecież w kaściele!
Parobek dołożył kilka gałązek do ognia, do ust wcisnął
nową porcję tytoniu.
- Ale, jak młody panicz wie, nikt nie żyje wiecznie
i nawet pieniądze nie odwrócą kolei rzeczy. Każdy musi
umrzeć i niech mi panicz wierzy, pan Jolin ogromnie nad
tym faktem ubolewał. Ale postanowił, że nikomu nie odda
swego złota ani innych dóbr, o, nie, i zakopał wszystko...
- Zakopał w ziemi dwór?
- No, ukrył wszystko, co się dało schować, jasne, że
nie dom, tyle chyba panicz rozumie, choć pan Jolin nie
mógł znieść, że ktoś miałby mieszkać w jego domu za
darmo. Już sama myśl pewnie do tego stopnia nie dawała
mu spokoju, że umarł z żalu!
- Czy dużo zakopał?
- Dużo? I to jeszcze jak! Gdyby ktoś to znalazł, stałby
się najbogatszym człowiekiem pod słońcem. No, może
prawie najbogatszym...
Chłopcu zalśniły oczy.
- To znaczy, że nikt nie odnalazł skarbu?
- Nie, skarbu nie można odszukać. Stary skąpiec
pilnie go strzeże!
- Co takiego? Czy on straszy?
- Nikt nie może mieszkać w tym domu, po prostu się
nie da. Pewnie, że wielu porwało się na poszukiwanie tych
wspaniałości, ale wszyscy zginęli. Padli trupem na miejs-
cu. Umarli albo zniknęli.
Żądza przygód, drzemiąca w chłopcu, zapłonęła. Przez
chwilę siedział zatopiony w myślach, a wreszcie stwierdził
krótko:
- Ja jestem z Ludzi Lodu.
- No pewnie, wiem o tym. Nazywasz się wszak Lind
z Ludzi Lodu.
W tym momencie Eskil uznał, że nie powinien mówić
zbyt dużo. Zamilkł, ale myśli tym bardziej nie dawały mu
spokoju. We wszystkich starych księgach Ludzi Lodu
zostało napisane, że członkowie rodu nie muszą bać się
duchów i widziadeł. Potrafią pokonać straszydła i diabels-
kie moce. No, oczywiście, z podobnymi zjawiskami radzić
sobie umieli tylko dotknięci i wybrani, ale kto wie, czy
właśnie on, Eskil, nie jest jednym z nich? W jego pokoleniu
nie było nikogo innego, kto mógł okazać się przeklętym
lub wybranym. Tula i Anna Maria, obie były takie
zwyczajne...
Poczuł się nagle ogromnie silny. Przekazano mu
podwójne powołanie! Po pierwsze - zwalczyć duchy
grasujące w domu w Eldafjord, a po drugie - odnaleźć
bajkowy skarb.
Eskil ostrożnie wypytał się o położenie tego Eldafjord,
parobek wyjaśnił mu, jak umiał. Okazało się jednak, że nie
jest zbyt mocny w geografii, należał bowiem do tych, co to
po prostu wędrują przed siebie, nie pytając "gdzie" ani
"którędy". Kłopot polegał na tym, że odwiedził kilka
krajów, był w Szwecji, zawadził też nawet o Islandię
i niebywale wprost plątał miejsca, które dane mu było
zobaczyć. A ponieważ od czasu do czasu nachodziły go
okresy pijaństwa i wtedy nie trzeźwiał przez wiele dni
z rzędu, to i głowa prawdopodobnie nie pracowała mu jak
należy.
Eskilowi udało się jednak uzyskać przynajmniej parę
informacji na temat położenia miejsca zwanego Eldafjord.
Wbił sobie bowiem do głowy, że gdy tylko będzie
mógł, wyruszy do Eldafjord i odnajdzie skarb. Kierowała
nim, rzecz jasna, chęć przeżycia prawdziwej, naprawdę
emocjonującej przygody, ale nie tylko. Wiedział, z jakim
samozaparciem ojciec i matka walczą, by pomimo ruj-
nujących podatków i kolejnych lat nieurodzaju utrzymać
Grastensholm w odpowiednim stanie. Jakżeby się urado-
wali, gdyby syn wrócił do domu z wybawieniem - ogrom-
nym skarbem z Eldafjord!
Oby tylko nikt go nie uprzedził!
Nadszedł rok 1817, w którym Eskil kończył dwadzieś-
cia lat i kiedy to towarzyszył Tuli w podróży zaledwie do
Christianii, zamiast eskortować ją aż do Szwecji. Rozstał
się z kuzynką, by odnaleźć swoje Eldafjord. Teraz albo
nigdy! Nareszcie miał sporo pieniędzy, a i opuścił dom
akurat na odpowiednio długi czas, by rodzice niczego nie
podejrzewali.
Zabawił jednak poza domem dużo, dużo dłużej, niż
przewidywał...
Z początku wszystko układało się pomyślnie. Dotarł
do Vestlandet, gdzie, jak się spodziewał, należało szukać
[Vesdandet - kraina u zachodnich wybrzeży Norwegii (przyp. tłum.).]
Eldafjord. Ale Vestlandet okazało się krainą znacznie
większą, niż oczekiwał, i podróżowanie po niej było
o wiele bardziej skomplikowane.
Trudno nie przyznać, że młody Eskil Lind z Lndzi
Lodu był chłopcem dość gadatliwym. Łatwo zawierał
nowe znajomości i bardzo lubił dyskutować. Temat był
mu obojętny, byle stanowił pretekst do głośnej wymiany
myśli.
W rozmowy o polityce nie powinien był jednak się
wdawać; w owych czasach polityka stanowiła temat zbyt
delikatny. Ludzie stali się bardziej czujni i podejrzliwi.
Dokładnie tak, jak teraz Eskil, postępowali szpiedzy króla
Karla Johana. Prowadzili swobodne, wesołe rozmowy,
lecz tak naprawdę starali się podstępnie wybadać, po
czyjej stronie jest sympatia rozmówcy.
Eskil nic o tym nie wiedział; polityka obchodziła go
tyle co zeszłoroczny śnieg. Chciał po prostu rozmawiać
z ludźmi, dyskutować, bawiło go bowiem formułowanie
oryginalnych opinii i swobodne wygłaszanie błyskot-
liwych uwag.
Na ogół wszystko kończyło się dobrze, ludzie napoty-
kani w gospodach czy też przydrożnych rowach brali go
za tego, kim był w rzeczywistości - młodzieniaszka, który
ma zielono w głowie i żadnego pojęcia o sytuacji
zaistniałej w kraju.
Wreszcie jednak przyszła kryska na Matyska...
Stało się to w dość sporej wiosce na zachodnim
wybrzeżu, tak dużej, że na dobrą sprawę można by nazwać
ją miasteczkiem. Szpiedzy Karla Johana od dawna już
budzili w tych okolicach powszechną irytację, przybywało
ich tutaj stanowczo zbyt wielu. I najwyraźniej zawitał
kolejny! Tym razem miarka się przebrała. Doprawdy, czy
ludzie nie mogą myśleć sobie tego, co chcą? Czy Jego
Wysokość musi wtrącać się we wszystko? Jasne, chciał
wiedzieć, kto trzyma jego stronę, a kto występuje przeciw
niemu. To mogło być niebezpieczne! A teraz wysłał
bystrookiego młodzieniaszka, któremu jeszcze mleko pod
nosem nie wyschło!
Wieść tę podawano sobie z ust do ust. Skończyło się na
tym, że nic nie rozumiejącego Eskila osadzono w areszcie.
Oskarżono go o włóczęgostwo - niczego innego nie
zdołano wymyślić.
Siedział więc w zamknięciu. Czepiając się krat wy-
krzykiwał swą niewinność, ale nikt go nie słuchał. Nie
...
Lilith__