Oni rozmawiają.doc

(72 KB) Pobierz
Oni rozmawiają

Oni rozmawiają

 

 

Doskonałość dzieła Teresy Torańskiej najlepiej charakteryzują trzy słowa: bezczelność, prostota oraz niedopowiedzenie. Bezczelny był sam zamysł przeprowadzenia w stanie wojennym cyklu wywiadów z działaczami partyjnymi przez młodą dziennikarkę - opozycjonistkę, w dodatku pozbawioną prawa do wykonywania zawodu. Proste, wręcz naiwne są pytania, za pomocą których Torańska wydobywa z ONYCH rzeczy najtrudniejsze i najbardziej bolesne. Niedopowiedzenie natomiast przesądza o oryginalności książki. Każdy odczytuje ją tak, jak chce, na miarę własnych poglądów i własnego sumienia. Tak było 20 lat temu, kiedy dzieło po raz pierwszy ukazało się w podziemnym wydawnictwie "Przedświt", tak jest i dzisiaj, gdy "Iskry" wypuszczają na rynek nowe wydanie książki "Oni", poszerzone o dwa wywiady oraz ponad 250 zdjęć.

 

Teresie Torańskiej udało się to, na czym zęby połamało już sobie wielu wytrawnych historyków. Zebrała bezcenny materiał źródłowy o PRL-u, ale nie dokonała jego tendencyjnej obróbki. Jej cykl wywiadów z tak znanymi postaciami peerelowskiego życia politycznego, jak Edward Ochab, Roman Werfel, Leon Chajn, Jakub Berman czy Julia Minc są kopalnią wiedzy o ówczesnej epoce, mechanizmach partyjnej władzy, wpływie Kremla na to, co działo się w Warszawie. Zarazem Torańska, chociaż nie ukrywa swoich opozycyjnych sympatii, jest w tych rozmowach dociekliwa i rzetelna. Pozwala swoim bohaterom mówić, oni zaś odwdzięczają jej się szczerością, na którą w innych okolicznościach by się nie zdobyli.

ONI często wracają pamięcią do wydarzeń, o jakich całymi latami zmuszeni byli milczeć. Opowiadają o rodzinnych tragediach, zsyłkach na Syberię, radzieckich łagrach, Wielkiej Czystce, którą komuniści zgotowali innym komunistom. Wspominają, co to znaczy być na szczytach władzy i jak smakuje gorycz porażki. Niektórzy z nich próbują usprawiedliwiać partię, wciąż wierzą w młodzieńcze ideały, inni, jak na przykład Celina Budzyńska, na swoje życiowe wybory patrzą z dystansem.

 

 

ONI zadziwiająco łatwo otwierają się przed Torańską. Na jej podchwytliwe pytania nie reagują agresją, nawet, jeśli dotyczą one wstydliwych faktów z ich życiorysów. Tajemnicą sukcesu autorki było wykreowanie właściwej atmosfery. Ona nie prowadziła wywiadu, ona rozmawiała. Na spotkaniu promocyjnym nowego wydania książki, które odbyło się 9 grudnia w dawnej stołówce KC PZPR Torańska, zapytana o to, jak udało jej się namówić swoich bohaterów do zwierzeń, powiedziała:

- Z każdym z nich należało rozmawiać inaczej. Do każdego przemawiały inne argumenty. Jednak zaistniały pewne okoliczności, które ułatwiły mi to karkołomne z pozoru przedsięwzięcie. Po pierwsze, i ONI, i ja znaleźliśmy się w podobnej sytuacji. Ja byłam osobą wyrzuconą z pracy, bez prawa wykonywania zawodu, no i ONI również znaleźli się poza nawiasem polityki. Po drugie, byłam dla moich rozmówców osobą znikąd, nic o mnie nie wiedzieli, w związku z czym nie mieli się czego bać. Po trzecie, nie przyszłam do nich, żeby cokolwiek udowadniać, przyszłam się czegoś dowiedzieć. ONI zwierzali mi się chętnie, bo czuli potrzebę przekazania historii swoich racji, być może usprawiedliwienia się. Co ważne, ONI nie liczyli, że moja książka się ukaże. Wręcz przeciwnie, byli przekonani, że nie mam na to szans. Werfel często mi powtarzał: mogę to pani powiedzieć, bo i tak pani tego nie wyda.

 

 

Oprócz wartości historycznej, dzieło Torańskiej posiada również spory ładunek psychologiczny. Dziennikarka pokazuje budowniczych PRL-u jako ludzi, którzy mają swoje słabostki, ulubione powiedzonka, których zawodzi pamięć, którzy są zdolni do wzruszeń. ONI mogą przerażać, drażnić, ale potrafią także rozbawić, wzbudzić w nas sympatię. Sama Torańska przyznaje, że zawsze miała słabość do dystyngowanego Leona Chajna, obawiała się zaś przebiegłego i inteligentnego Stefana Staszewskiego. Książka zawiera w sobie dużo prawdy o człowieku, o tym, do czego jest zdolny, gdzie leży granica jego wytrzymałości, a gdzie przyzwoitości. Ten ludzki wymiar dzieła od początku budził wśród czytelników spore kontrowersje. Tak, jak dziś część widzów krzywi się na łzy, które płyną po policzkach Hitlera w filmie Oliviera Hirschbiegla "Upadek", tak niektórym czytelnikom Torańskiej od początku nie w smak było, że w wywiadach nie operuje ona czarno-białymi schematami myślowymi.

 

Atmosfera wokół dzieła Torańskiej od lat pozostaje gorąca. Książkę przełożono na kilkanaście języków, jej egzemplarze znajdują się w zbiorach największych światowych bibliotek, jest wreszcie najczęściej cytowanym źródłem w pracach na temat PRL-u. Praktycznie nie ma tekstu o tej tematyce, który by się do niej nie odwoływał. Zarząd Polskiego Pen- Clubu uhonorował ją nagrodą im. Ksawerego Pruszyńskiego. Co więcej, tekst ten nadal żyje, nie zestarzał się, co najlepiej było widać na spotkaniu promocyjnym. Opinie, wygłaszane przez gości zebranych w dawnej stołówce KC PZPR, były skrajnie różne. Młody chłopak powiedział Torańskiej: - Dostrzega pani w postępowaniu swoich bohaterów jedynie cynizm, a przecież oni wyrośli w komunizmie, naprawdę wierzyli w dyktaturę proletariatu. Z kolei starsza kobieta, która przedstawiła się jako nauczycielka historii, oświadczyła:

-Dziękuję pani za to, że pokazała pani komunistów jako normalnych ludzi, ludzi, którzy wierzyli w swoje posłannictwo.

 

 

Teresa Torańska uwielbia wkładać kij w mrowisko. Udowodniła to nie tylko książką "Oni", ale także szeregiem innych świetnych wywiadów, przeprowadzonych na przykład z Jerzym Urbanem lub z Wojciechem Jaruzelskim. Krańcowo różne opinie na temat swojej pracy podczas spotkania promocyjnego kwitowała anegdotą lub drobną złośliwością. Tylko raz popadła w patetyczny ton.

- ONI dali mi bezcenną rzecz. Dzięki nim jestem absolutnie wolnym człowiekiem. Swoją postawą, swoim zniewoleniem ONI uświadomili mi, że nie wolno ulec jakiejkolwiek ideologii - wyznała Torańska.

I to jest właśnie powód, dla którego warto czytać jej dzieło również w dzisiejszych czasach. Zwłaszcza w dzisiejszych czasach. Torańska gwarantuje nam wolność wyciągania własnych wniosków. Wolność myślenia. I ostrzega nas przed tym, by w żadnej wierze nie zatracić siebie.

 

***

 

Stopnie obecności autora transformacji. 1. Nieobecność: odtwarzanie zdarzenia na podstawie opowiadań świadków, świadectwa dokumentów. Mamy tu do czynienia z zupełną niezależnością tworzywa, tzn. faktu - od autora. 2. Obecność przy zdarzeniu. Ortega y Gasset w eseju O dehumanizacji sztuki opisując sytuację, w której nad łożem umierającego znajduje się jego żona, lekarz, reporter i malarz, analizuje ich dystanse emocjonalne wobec zdarzenia: „...zadania reportera pozwalają mu trzymać się z daleka; może on ograniczyć się do obserwacji. Dla niego wypadek jest tylko sceną, czystym spektaklem, z którego ma zdać sprawę na łamach gazety. W to, co się tu dzieje, nie angażuje żadnych uczuć, jest emocjonalnie wolny, jest osobą obcą” (9). Reporterzy twierdzą, że często jedynym uczuciem, jakiego doświadczają, jest uczucie fascynacji zdarzeniem (na które pozwala opisana przez Gasseta „bezosobowość”), będące sygnałem, że mają do czynienia z faktem niezwykłym, wartym opisania. 3. Tzw. „obserwacja uczestnicząca” - kiedy np. autor opisu wyprawy w Himalaje bierze udział w niej lub kiedy angażuje się w zdarzenia (np. w reportażu interwencyjnym), tak że potem jest identyfikowany z grupą bohaterów, po których stronie stanął. Wtedy opis staje się fragmentem życia opisanego, nieraz i jego ceną (np. Zielone Piekło R. Maufraisa). 4. Wywoływanie zdarzeń. Niektóre czynności autorów opisów noszą znamiona kreacji. Świadomie tworzy się materiał, jakim jest życie, tj. wywołuje się fakty po to, by je opisać. Taki zabieg pisarski pojawia się czasem w fazie badania zdarzenia, np. w czasie rozmowy z twórcą faktów pokierowano tak, aby odpowiedzi tworzyły gotowy dialog. Amerykański reporter J. H. Griffin, przy pomocy lampy kwarcowej i środków chemicznych zmienił kolor skóry na czarny i jako Murzyn odbył podróż poprzez rasistowskie stany USA. Kreowane w ten sposób sytuacje stały się potem przedmiotem opisu. Reporter stał się głównym bohaterem swojego reportażu.
Etapy transformacji. Proces transformacji F → F' można podzielić na co najmniej trzy etapy. Pierwsze dwa dokonują się najczęściej w miejscu, gdzie wydarzył się fakt, w obecności i przy udziale jego twórców - bohaterów. Pierwszy etap, który często zapoczątkowuje uczucie zdziwienia zdarzeniem - to wybór faktu jako godnego uwagi, czyli przedstawienia czytelnikom (10). Oczywiście kryteria mogą tu być różne. Zakończeniem tego etapu jest ostateczne wyodrębnienie faktu z "nieuporządkowanej" rzeczywistości, określanie jego „granicy”, jego pięciu współrzędnych: dwu granic czasowych i trzech przestrzennych. Drugi etap, to rozbijanie faktu na inne fakty. Dokonywane jest poprzez program pytań, będący niejako negatywem późniejszego utworu. Odkryciem jest nie odpowiedź, lecz pytanie. Chwyta się w ten sposób powiązania między faktami; grupa Nowyj Lef nazywała ten moment - dramaturgią literatury faktu. Fabuła jest do niej wprowadzona wprost z rzeczywistości. Następuje tu swoiste przetworzenie takich pojęć literaturoznawstwa jak fabuła, dialog, akcja, konflikt, ekspozycja, moment kulminacyjny, rozwiązanie konfliktu itp. Zadaniem piszącego jest dostrzeganie tworów gotowych, zakończonych, uformowanych przez życie. Istnieje więc zależność między jakością formalną w sztuce faktu a jakością zdobytych faktów. W chwili zamknięcia dokumentacji kształt utworu jest właściwie przesądzony. Tworzenie odbywa się jednocześnie z odkrywaniem i zbieraniem materiału. Ostatni etap transformacji odbywa się poza właściwym warsztatem autora, poza polem, na którym wydarzył się fakt. Przenosi się do miejsca, gdzie mieści się warsztat autora opisu, do jego pracowni domowej, bądź do montażowni radiowej, filmowej czy telewizyjnej. Chodzi o selekcję faktów i montaż.
Transformacja faktu jest zniekształceniem celowym, czynionym jednocześnie po to, by wyeliminować zniekształcenie niezamierzone („szumy”, błąd, dezinformację). Podstawową funkcją sztuki faktu jest bowiem informowanie. F. Fatorello pisze, że informowanie, to nadawanie formy temu, co chce się zakomunikować (11).

 

***

Literatura operująca fikcją i literatura faktu. Jeszcze na początku XX wieku odmawiano wszelkiej wartości estetycznej wycinankom tylko dlatego, że ich powstawaniu towarzyszy czynnik przypadku. Dzisiaj I. Xenakis komponuje muzykę przy pomocy rachunku prawdopodobieństwa. Analogiczne zjawiska zachodzą we współczesnym malarstwie.
Wskaźnikiem literackości jest coś, co mogło się zdarzyć, ale nie zdarzyło się. Te fakty - potencjalne i prawdopodobne - są tworzywem literatury fikcji. „Literatura jest życiem, tylko nie zmaterializowanym” - mówi J. Stryjkowski (17). Przedmiotem zaś literatury faktu są zdarzenia (F'), identyczne z F, tj. z faktami fizycznymi, które urzeczywistniały się, zdarzeniami nieodwracalnymi i niepowtarzalnymi.
E. Borel mówi w swojej pracy Prawdopodobieństwo i pewność, że „umysłowi ludzkiemu niełatwo jest naśladować przypadek” (18). Wacław Borowy porównując autentyczny bieg wydarzeń, który stał się pierwowzorem Wiernej rzeki, z samym dziełem Żeromskiego - twierdzi, że „życie lepiej skomponowało ten romans” (19). Inni - jak Guyau - uogólniają: „Wymysł nie tylko nie jest warunkiem piękna w sztuce, lecz przeciwnie, krępuje je” (20). J. Joyce, nie negując tych poglądów, idzie dalej przeprowadzając linię demarkacyjną - usuwa „niezwykłość” poza nawias literatury fikcji. „Narodziny i śmierć - mówi - są dla mnie wystarczającym tematem. Nie piszcie o rzeczach niezwykłych, zostawcie to dziennikarzom” (21).
Historia literatury XX wieku potwierdza tendencję do tej polaryzacji (22), której towarzyszy zresztą przenikanie do sztuki faktu, wszystkich tych środków, jakimi operuje literatura fikcji - dialogu, obrazu itd. Reportaż (story) opowiada często o faktach tak niezwykłych, że tylko metryka jego autentyczności, gwarancja sprawdzalności, użycie nazw, nazwisk i dat pozwala w nie uwierzyć. Zdarzają się „fabuły życiowe”, skonstruowane bezbłędnie, zbudowane tak prawidłowo, że mają swoją strukturę i rytm, są pozbawione „dłużyzn”. Rola transformującego jest tu zatem niezmiernie ograniczona.
Przytoczę trzy przykłady z mojej praktyki dziennikarskiej:
1. W małym miasteczku (północna część Ziem Odzyskanych) mieszkał pan D. Jego żona cierpiała od wielu lat na chorobę psychiczną: nie poznawała męża i 5 synów. Ciągle wołała: „do domu”. D. musiał sam wychowywać synów. Stał się dla nich matką i niańką. Jest przodownikiem pracy, otrzymuje złotą odznakę. Dorabia ogródkiem, ze spalonych okolicznych wsi wykopał drzewa, założył sad, zbudował cieplarnię, wyhodował nowy gatunek róży: rosa minor. Kwiaty rozdaje przechodniom, którzy zatrzymują się zadziwieni pięknem jego ogrodu. Dzieci obdziela owocami. Jego synowie zostają kolejno: dyrektorem liceum, cybernetykiem, wojskowym itd. D. w r. 1962 zostaje aresztowany pod zarzutem, że jako członek okupacyjnego Schutzmannschaft palił wsie, wrzucał do ognia dzieci, zabijał chłopów, jeśli mu się nie kłaniali. Wyjaśnił się obłęd ich matki, pozostaje nierozstrzygnięta jedna sprawa - synowie. Jak zbrodniarz mógł przekazać swoim synom to, czego sam nie posiadał? Jak wychował ich na prawych ludzi?
2. Służba kryminalna, badając sprawę napadu na sklep monopolowy przy ul. Puławskiej w Warszawie, natrafiła na zorganizowaną grupę przestępczą. Jej członkowie przyznali się do tego, że projektowali napad na ten sklep w tym samym dniu. Ich plan napadu był idealnie zgodny z przebiegiem zdarzenia: napastnicy mieli zaczaić się na zapleczu sklepu i zaatakować sprzedawczynie w chwili, gdy będą wychodzić do banku. Jedna ze sprzedawczyń poznała napastnika, ponieważ przedtem widziała go kręcącego się w sklepie. Ów przyznał się, że przeprowadzał w sklepie wywiad. Jego narzeczona zeznała: „powiedział mi, że dokonał napadu na Mokotowie. Stąd ma dużo pieniędzy”. W czasie odsiadywania przez nich wyroku, szef innego gangu przyznał się do tego samego napadu. Nie chciano mu uwierzyć. Urażony w swojej przestępczej sławie udowodnił - odwracając role - oficerowi śledczemu, że to oni, według identycznego planu, zrabowali pieniądze. Okazało się, że sprawcy napadu i domniemani sprawcy - biegli obok siebie, razem uciekając. Były dwa identyczne plany napadu, wynikające stąd, że, jak obliczyły obie bandy, ten dzień był dniem optymalnego utargu, a miejsce z ciemnym zapleczem, idealne dla napadu. W chwili gdy ludzie z gangu A. zwlekali, bandyci z gangu B. wkroczyli, nie wiedząc nic o konkurentach.
3. „Na widok tej agentki gestapo wszyscy odwracali się” - opowiada dziś pani A. Sława M. była przed wojną słynną w Warszawie, piękną modelką w żydowskiej firmie futrzarskiej. Została kochanką treuhaendera, SS-mana o ogromnych wpływach. Sama zakochała się w oficerze kontrwywiadu AK. Zwerbowana, dzięki swojej urodzie i stosunkom w sferach
gestapowskich, ustaliła miejsce, gdzie znajdowała się kwatera Hitlera (koło Kętrzyna) oraz określiła liczbę niemieckie lotników i samolotów, walczących w 1942 r. przeciw ZSRR.

Przykłady te są świadectwem, że wśród kombinacji, jakimi dysponuje życie, są zdarzenia, które tworzą idealną niemal strukturę, są pięknie wymodelowane. Ich fabuła „udała się” bardziej niż fabuła innych otaczających nas zdarzeń. Piękno sztuki faktu zależy więc wyłącznie o tego, jakie będzie zdarzenie. Cechą artystyczną jest jego szczególna wewnętrzna organizacja. Mimo autentyczności i przypadkowości danego zdarzenia jest tak, jak gdyby naśladowało ono literaturę fikcji. Spełnia więc dwa warunki jednocześnie: 1) jest czymś surowym (inaczej niż materiał fikcyjny) oraz 2) jest czymś wyraźnie ustrukturowanym (podobnie jak dzieło literackie, malarskie, muzyczne etc.) (23). Można by ponadto statystycznie obliczyć, kiedy rośnie zagęszczenie takich artystycznych zdarzeń. Wtedy mianowicie, gdy gwałtownie wzrasta prawdopodobieństwo śmierci (w czasie zarazy, wojny czy klęsk żywiołowych), a więc, gdy wobec ciążącej jej grozy sposoby przeciwstawiania się będą najbardziej pomysłowe.

 

***

Czym jest literatura faktu? Nieraz będziemy w tym dziale szukać odpowiedzi na to pytanie, dlatego warto zacząć od definicji.

 

"Dział współczesnego piśmiennictwa na pograniczu literatury i dziennikarstwa, obejmujący opowieści o rzeczywistych wydarzeniach, niekiedy częściowo zbeletryzowane. Obejmuje różne gatunki, m.in. reportaż, często o wyraźnych założeniach literackich (E. E. Kisch, H. Krall), powieść dokumentalną, czyli duży utwór narracyjny , w którym fabuła, zakrojona na miarę powieściową, stanowi rekonstrukcję wydarzeń z życia autentycznych postaci, współczesnych lub historycznych, opartą o wiedzę dokumentalną pochodzącą ze źródeł archiwalnych, prasowych czy historiograficznych bądź też zdobywanych na własną rękę przez samego autora. Technika narracyjna bliska niekiedy reportażowi, wykorzystuje swobodnie środki wielu tradycyjnych odmian powieści, zwłaszcza społeczno-obyczajowej i biograficznej."

(na podstawie "Podręcznego słownika terminów literackich", Michał Głowiński, Teresa Kostkiewiczowa, Aleksandra Okopień - Sławińska, Janusz Sławiński, Warszawa, Oficyna Polska encyklopedia Niezależna (OPEN), 1998)

 

"...termin wprowadzony przez krytykę w latach międzywojennych i używany (do dziś) w odniesieniu do dzieł o charakterze dokumentalnym, faktograficznym, rezygnującym całkowicie lub w poważnym stopniu z elementów fikcji literackiej".

(na podstawie "Leksykonu terminów literackich", wyd. Twój Styl, Maciej Krassowski, Warszawa, 1996)

 

Nie jest to, rzecz jasna, zamknięta lista. Z czasem pojawią się tu inne definicje, może bardziej kontrowersyjne... I być może okaże się, że literatura faktu jest pojęciem całkiem pojemnym, a może nawet elastycznym?? Po części liczę też na Waszą kreatywność - przesyłajcie swoje definicje!

****

Kapuścińskiego cenię za bystre oko i zdolność opisywania rzeczy teoretycznie "nieopisywalnych". Po "Wojnę futbolową" sięgnąłem, wstyd się przyznać, tylko dlatego, że nowo zakupione "Podróże z Herodotem" nie były jeszcze wciągnięte do bibliotecznego katalogu.

"Wojna futbolowa" to zbiór reportaży przetykany czymś na kształt szkicu czy planu powieści, która mogłaby, ale niekoniecznie musi powstać. Tematyką reportaży najczęściej jest, zgodnie z tytułem, wojna, choć w jakiś dziwny IMO sposób trafiły do książki również, znane czytelnikowi z "Imperium", "slajdy" o Zakauzkaziu.

Mimo że czytałem wydanie III zmienione z 86 roku, to jednak ciągle (szczególnie IMO we fragmentach opisujących wojnę w Angoli) czuć ten "socjalsos", którym każdy fragment jest podlany. Ale po odrzuceniu tych dodatków zostaje nam wstrząsająca lektura, przybliżająca (choć naturalnie stronniczo) kilka konfliktów, które miały miejsce w latach 60-75 ubiegłego wieku. Jest to także obraz życia korespondenta wojennego. Życia pełnego niebezpieczeństw, ale również jakiejś perwersyjnej radości z wykonywanej pracy. IMO bardziej wstrząsający od, dajmy na to, "Terytorium..." Reverte. Poza tym "Wojna..." zawiera wiele spostrzeżeń na temat Afryki, Ameryki Płd. i wspomnianego Zakaukazia, których nie da się zepsuć polityką. Przyroda, sposób życia, zwyczaje.

 

***

Lapidarium I (Kapuściński Ryszard)

 

Fantastyczna książka. Początkowo nie byłam do niej nastawiona entuzjastycznie, bo nie lubię małych form. Zbiory wierszy, opowiadań, felietonów, to nie dla mnie. Ja lubię czuć w dłoni opasłe tomiszcze, które z każdą stroną obiecuje więcej i więcej, ale na ten sam temat. Tylko że Kapuściński jest wyjątkowy. W krótkich, kilkuzdaniowych czasem, tekstach prezentuje nam swoją wyjątkową zdolność do czynienia trafnych obserwacji i wnioskowania. Zdumiewają mnie ilości przewijających się przez te kartki osób, miejsc, książek, przemyśleń. Niewielu mamy tak inteligentnych, mądrych i ciepłych ludzi.

Książkę pożyczyłam z biblioteki, jednak oczarowała mnie na tyle, że sporą jej część przepisałam do mojego zeszytu z ciekawostkami. Miałam zamiar skracać moje ulubione perełki tak, by się nie napracować, ale i nie zagubić ich sensu. Okazało się to jednak niemożliwe. Maksimum treści - minimum słów, oto dewiza autora. W tej książce wszystko jest niezastąpione i niezbędne. Warto przeczytać po to, by dowiedzieć się, dlaczego autor jechał pustym autobusem przytulony do starego Murzyna, ilu chamów potrzeba do zepsucia imprezy kulturalnych ludzi i na odwrót, oraz dlaczego środki masowego przekazu mają na nas olbrzymi wpływ nawet wtedy, gdy uważamy, że kłamią. To są naprawdę ciekawe zagadnienia. I autor o nich w ciekawy sposób pisze. Przystaje nad pozornie banalnymi doświadczeniami, które mogłyby być udziałem każdego z nas, i czyni z nich materiał na literaturę. Oto sztuka!

 

***

WOJCIECH JAGIELSKI, "MODLITWA O DESZCZ"

 

 

języki: polski  angielski 

 

 

 

MODLITWA O DESZCZ jest owocem jedenastu podróży Wojciecha Jagielskiego do Afganistanu odbytych między wiosną 1992 roku a jesienią roku 2001. W świecie i w czasach zdominowanych przez kompromis, ewolucję i pogodzenie się z przykrym odkryciem, że rzeczywistość daleko odbiega od wyobrażeń, podróż do Afganistanu jest dla Europejczyka powrotem do świata zapomnianych, jeśli nie zdradzonych ideałów i prawd. W Afganistanie nie ma dróg na skróty, nie ma miejsca na udawanie, wszystko ma wymiar podstawowy. W Boga wierzy się tu naprawdę, a wolność ma posmak anarchii.

 

Historia Afgańczyków, zwykle wbrew nim samym, jest nieustannym pasmem rewolucji i kontrrewolucji, tragicznie nieudanych poszukiwań doskonałego sposobu życia oraz natychmiastowego odrzucania wszystkiego, co obce, narzucone, co okazywało się pomyłką lub wymagało odstąpienia od utopijnych zazwyczaj wyobrażeń. MODLITWA O DESZCZ jest kroniką powstawania i upadków afgańskich reżimów oraz bratobójczych wojen, pocztem komendantów, watażków, świątobliwych mułłów i walecznych wojowników, ale przede wszystkim opowieścią o bezkompromisowym poszukiwaniu Absolutu, zabójczym i jednocześnie pozwalającym zachować godność, wolność oraz wierność podstawowym wartościom.

 

Książka została wyróżniona WARSZAWSKĄ PREMIERĄ LITERACKĄ w listopadzie 2002 roku; zdobyła nagrodę "Bursztynowego Motyla" w VIII edycji organizowanego przez Bibliotekę Raczyńskich konkursu im. Arkadego Fiedlera na najlepszą książkę podróżniczą roku; w 3. edycji NAGRODY IM. KSIĘDZA JÓZEFA TISCHNERA (więcej...) zdobyła nagrodę w kategorii "publicystyki lub eseistyki na tematy społeczne, która uczy przyjmować 'nieszczęsny dar wolności' ". W maju została nominowana do NAGRODY NIKE 2003 (więcej...). 

 

***

ODCZUĆ ZNACZY ZROZUMIEĆ.



Książka reportażowa, jakich wciąż jeszcze zbyt mało na naszym rynku księgarskim. A szkoda, bo jak zaświadcza twórczość Wojciecha Jagielskiego, drzemią w naszych dziennikarzach - podróżnikach niezwykłe siły twórcze. Niezwykłe, bo podobnie jak wcześniej Ryszard Kapuściński, Jagielski objawia się nie tylko jako dobry reportażysta. Jednocześnie okazuje się być doskonałym znawcą tematu – historii i aktualnej sytuacji Afganistanu, psychologiem potrafiącym zajrzeć w dusze i mózgi i świetnym obserwatorem. Jest wreszcie wykładowcą – cierpliwym i spokojnym. Może sobie na tę cierpliwość pozwolić, ma czas i miejsce – ponad 400 stron pasjonującej w rezultacie lektury.

Choć książka jest wykładnią historii, to nie jej przedstawienie jest celem, a zrozumienie motywów działania i istnienia w ogóle człowieka żyjącego i myślącego według całkowicie różnych od naszych praw. Próba odczucia świadomości ludzi posiadających absolutnie inną wizję świata - i doczesnego, i późniejszego, wyposażonych w odmienne doświadczenia i wiedzę, wyrosłych z innej tradycji, wśród innej przyrody. Innych niż my – Europejczycy zdziwieni, że ktokolwiek może żyć nie według reguł, jakie uznaliśmy za wzorowe i jedynie właściwe.

Zrozumienie aż takiej inności wydaje się rzeczą niemożliwą. Tymczasem tekst dobrego reportażysty i pisarza może - okazuje się - przybliżyć nas do przeżycia rzeczy niemożliwej.

Narrator prowadzi czytelników ze sobą do kwater i biur kolejnych – aktualnych lub dopiero co obalonych i zdradzonych – afgańskich przywódców. Tam każe nam przysłuchiwać się ich słowom oraz własnym przemyśleniom opartym na bardzo konkretnej, rzetelnej i bogatej w szczegóły, nazwy i liczby wiedzy.

Fakty jednakże są najmniej istotne. Najważniejsze to odczuć sposób myślenia bohaterów – eksperymentalnie i tylko na czas trwania lektury – tok rozumowania narodu afgańskiego. Pozbyć się na chwilę własnych przyzwyczajeń i przesądów narodowych-społecznych, etycznych i przez moment poczuć się Afgańczykiem, dla którego te same pojęcia mają odwrotne nieraz niż dla nas znaczenie. Jak choćby pojęcie zdrady funkcjonujące wprawdzie w afgańskim słowniku, posiadające jednak zupełnie inną konotację. Afgańscy bojownicy co rusz opuszczają swoich przywódców i przechodzą na stronę przeciwnika, jeśli tylko w workach z prezentami w postaci broni i pieniędzy ukaże się dno. Nikt nie przywiązuje wagi do niedawnych dobrodziejstw, ani obdarowywani, ani obdarowujący. W kraju, gdzie przeżycie jest nie lada sztuką, nie ma miejsca na sentymenty, w związku z tym również na pojęcie zdrady rozumianej tak, jak przez Polaka czy Brytyjczyka. W ustach Afgańczyka traci ono negatywne konotacje. Myślę, że jego siłę emocjonalną można określić jako obojętną.

Kraj, w którym ukrywa się jeden z najpotężniejszych ludzi dzisiejszych czasów warto poznać choćby po to, by kiedyś potrafić zrozumieć koleje historii. Bo z całą pewnością nie przejdzie ona mimo nas niezauważalna. Cokolwiek wydarzy się tam, w Afganistanie, cokolwiek stamtąd weźmie swój początek, zostawi swoje piętno również na każdym a nas. Być może to Afgańczycy, mimo wszystko, wyjdą z opresji obronna ręką – są przyzwyczajeni do wojennej zawieruchy.

T. Różewicz spopularyzował kiedyś poprzez poezję przekonanie o przewartościowniu wartości przez wojnę. Afganistan, gdzie wojna trwa niemal bezustannie, jest miejscem, gdzie wartości ze swej natury są względne. Gdyby więc patrzeć na ten kraj okiem Europejczyka, jawiłby się jako piekło na ziemi, niemożliwa wręcz potworność. Potworności można się tylko bać. To jeden z powodów, dla których Afganistan należy poznawać patrząc okiem i czując sercem Afgańczyka.

 

***

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin